Podsumowania 5775 roku: Karski i władcy ludzkości
Stworzyłeś wizytówkę Polski na najbliższe lata. Spokojnie można by używać tego filmu jako materiału propagandowego.
Sławomir Grünberg: Taka opinia padła w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Siedziałem obok kilku urzędników w czasie premiery w Warszawie i słyszałem, jak mówiono, że to taka pigułka, że jeśli chce się pokazać Polskę w relacjach polsko-żydowskich, to jest to najlepsza – choć 75-minutowa – pigułka, jaką można podać ludziom za granicą. Dlatego MSZ chętnie włączył się w promocję.
Powiedziałem to z przekąsem, że oto stworzyłeś dokument o człowieku, który może posłużyć jako propagandowy bohater narodowy, zbawca Żydów. Nie przypuszczałem, że właśnie tak zareagowano. Nie obawiasz się tego?
Robisz film i zaczyna on żyć własnym życiem. Jak każde dzieło sztuki, bywa adoptowane przez różne grupy, które je do różnych celów mogą wykorzystać. Nie sposób tego kontrolować. Jedyne, na co masz nadzieję, to żeby nie wylać dziecka z kąpielą.
Na szczęście film dobrze się broni.
Nie ukrywamy w filmie tego, że Karski zamieścił relację o polskim antysemityzmie w swoim pierwszym raporcie. Jest też scena, w której wpada w zadumę nad swoją biernością w czasach studenckich, gdy na lwowskim uniwersytecie nie reagował na bicie żydowskich studentów, na getto ławkowe.
To dobry znak, skoro elementem promującym Polskę ma być przyznanie się do prawdy.
Po jednej z projekcji w Warszawie kilka osób zapytało mnie, dlaczego stworzyłem te sceny. Zarzucano mi, że to psuje dobry wizerunek Karskiego. I choć jest wiele osób, które chcą widzieć tylko Polskę bohaterską, to jednak zdecydowana większość świadomych widzów odetchnęła z ulgą, że nie idealizuję Karskiego. Przecież jego nie ma po co idealizować, on broni się sam.
Tu chyba jednak można mówić o sukcesie.
Zarówno w Muzeum Polin w Warszawie, jak i w Centrum Begina w Jerozolimie dostałem kilkuminutowe owacje na stojąco. I choć przeżyłem już wiele premier w życiu, taka reakcja była dla mnie niesamowicie ważna i wzruszająca. Od ponad trzydziestu lat podejmuję trudną tematykę i chcę, aby moje filmy działały łącząco, żeby docierały do różnych społeczeństw, które często z jakichś względów pozostają w konflikcie. Dlatego odetchnąłem, gdy, zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, ciepło zareagowano na ten dokument.
Podobnie reagowała też prasa. Same entuzjastyczne recenzje.
Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że warto było pracować siedem lat na ten moment. Kino Świat, które pokazywało „Karskiego” na ponad pięćdziesięciu dużych ekranach, poinformowało mnie, że frekwencyjnie przegrałem tylko z dokumentem o Janie Pawle II. To jest O.K., że przegrywam z papieżem.
Nazwałeś tę produkcję filmem twojego życia.
Pracowałem nad nim siedem lat, wciąż słysząc, że to nie ma sensu, że animacja nie jest dobrym pomysłem, że to się nie sprzeda. Polski Instytut Filmowy cztery razy odmówił nam finansowania, wiele osób próbowało przeszkadzać na różne sposoby w realizacji tej produkcji. Film powstawał właściwie na początku ze środków na moich kartach kredytowych, bo za każdym razem, gdy ktoś mnie zniechęcał, rodziło się we mnie głębsze przekonanie, że muszę go zrobić mimo wszystko. Jeszcze rok temu nie byłbym w stanie powiedzieć, czy w ogóle dojdzie do premiery. Wszyscy machnęli na to ręką, łącznie z producentem i sponsorami.
Dlaczego ty postanowiłeś nie poddawać się?
Potrzeba nam dziś wielu Karskich. Tysiące uchodźców próbuje dostać się do Europy, gdyż nagle okazało się, że życie w miejscu, gdzie postawił ich los, jest niemożliwe. Ktoś musi zainteresować się nimi i opowiadać o nich światu. Historia Jana Karskiego jest cholernie pouczająca. Karski miał 25 lat, gdy wybuchła wojna. Kilka lat później wszedł do getta warszawskiego. Podjął ogromne ryzyko, za które groziła mu kara śmierci. Zrobił to, bo wierzył w podstawowe wartości. Poczuł, że stając się świadkiem tragedii, będzie mógł o niej opowiedzieć wielkim tego świata. Nie była to decyzja dojrzałego faceta, raczej młodego chłopaka, który ma całe życie przed sobą.
Chłopaka, którym władcy tego świata, jak na przykład Roosevelt, niezbyt się przejęli.
Karski zawsze żył w poczuciu porażki. Wydawało mu się, że jego misja okazała się niepowodzeniem. A ja jednak pokazuję w filmie, że osoby, które w 1944 roku z Rooseveltem podejmowały się ratowania Żydów, tworząc World Refugee Board, organizację, dzięki której ostatecznie uratowano blisko 200 tysięcy europejskich Żydów, miały w pamięci jego raporty. Nie bezpośrednio, ale mimo wszystko, Karski miał duży wpływ na to, jak potoczyła się historia.
Postawił swoje życie na szali, miał prawo chcieć więcej.
Wydaje nam się, że jak się dużo mówi i działa, to ludzie powinni nas od razu posłuchać i reagować. Tak pewnie byłoby w idealnym świecie. Ale sumując nasze starania, często dopiero po fakcie widzimy, jak wielki one mogły mieć wpływ na rzeczywistość. Mamy ku temu świetną okazję teraz. Polska staje aktualnie przed problemem przyjmowania uchodźców, póki co straszliwie się kompromitując. Przecież Polacy byli przyjmowani chociażby podczas drugiej wojny światowej w Iranie, Tadżykistanie, Uzbekistanie czy Kazachstanie. Dostawali żarcie i mieszkanie od muzułmanów i wyznawców innych religii i nagle pojawia się nad Wisłą pomysł, aby przyjmować tylko katolików.
Co zrobiłby Karski?
Mocno by protestował, na pewno rozumiałby, że to są bardzo poważne błędy, które Polska może popełnić, nie angażując się tak, jak powinna. Zapisze się to trwale w historii świata. Przekonywałby nas, że warto te sprawy załatwiać inaczej. Taka jest też puenta jego historii. Sumując przecież te wszystkie – zazwyczaj nieudane – próby zmiany świata, dostrzegamy jednak, że miał wpływ na bieg wydarzeń.