Multi-kulti po australijsku

Przez Europę przetacza się właśnie dyskusja o zasadności przyjmowania uchodźców z krajów dotkniętych brutalnym reżimem Państwa Islamskiego i krwawą wojną. Tymczasem w Australii multietniczne społeczeństwo funkcjonuje od wielu dekad. W dużej mierze udało się tam osiągnąć ideał pokojowej koogzystencji i wzajemnego zrozumienia między wyznawcami różnych religii. Czego od Australii może nauczyć się Europa, do której codziennie docierają tysiące emigrantów, w większości muzułmanów? Czy australijski przykład da się powielić także u nas, czy pozostanie on – jak na antypody przystało – odległym marzeniem?

Jeremy Jones kieruje Wydziałem Spraw Międzynarodowych w Australia/Israel and Jewish Affairs Council. Jest założycielem i współprzewodniczącym Australian National Dialogue of Christians, Muslims and Jews, od lat angażuje się w dialog międzyreligijny i walkę z antysemityzmem i rasizmem.

Katarzyna Andersz: Jeździsz po świecie, uczestniczysz w konferencjach o dialogu międzyreligijnym oraz o walce z rasizmem i podajesz Australię jako przykład kraju, w którym każdemu żyje się dobrze.

Jeremy Jones: Pochodzę z Sydney i myślę, że gdyby ludzie nie byli ograniczeni przez posiadanie rodziny czy pracy, to wybieraliby właśnie Sydney jako miejsce do życia. Mamy tu nie tylko wspaniały klimat i dobre warunki ekonomiczne. Przede wszystkim Australijczycy są bardzo przyjaźnie nastawieni do obcych. Jeśli spotykasz kogoś na ulicy, to do niego zagadujesz. Żartujemy sobie, że nie mieliśmy tutaj nigdy żadnych większych konfliktów, bo w niedzielne popołudnia spotykamy się na grillu i po prostu dużo ze sobą rozmawiamy w niezobowiązującej, miłej atmosferze.

Mimo że w zasadzie każdy przybył do Australii skądś indziej.

Społeczeństwo kraju jest bardzo zróżnicowane pod względem etnicznym, ale dzięki temu nie musimy, tak, jak robi się to w innych krajach, mówić, kto jest „prawdziwym” Australijczykiem. Poza niewielką grupą rdzennych mieszkańców tego kontynentu wszyscy skądś przybyli. Żydzi mieszkają w Australii od dawna i od zawsze cieszą się wolnością religijną. Nasz rząd nigdy w żaden sposób nie starał się tego ograniczyć. Populacja Australii, wskutek emigracji, cały czas się powiększa, zwłaszcza o grupy wyznawców hinduizmu, islamu i buddyzmu. Zbiorowości te znacznie przewyższają liczebnością społeczność żydowską, ale też wzorują się na niej, za nami przyjmują model, który opisałbym tak: „Bądź w stu procentach Australijczykiem, ale pozostań przy praktykowaniu swojej religii”.

Wzorują się, zachowując dystans? Czy jednocześnie utrzymują z wami dobre, bliskie relacje?

Mamy bardzo dobre i szeroko rozwinięte kontakty ze społecznością muzułmańską. Nie twierdzę, że nie pojawiają się żadne problemy, jednak współpracujemy ze sobą bardzo ściśle. Moje zaangażowanie w dialog żydowsko-muzułmański zaczęło się na przykład od wymiany zdań na temat rozgrywek krykieta.

No tak, to przecież Australia, pełen luz.

Oczywiście, pozwalam sobie na takie żarty, ale myślę też, że wszystko, czym się zajmuję, jest możliwe tylko dlatego, że jestem Australijczykiem. Całe nasze społeczeństwo jest wyjątkowe. Mamy reputację trochę jak Izraelczycy – nie jesteśmy uprzejmi, nie owijamy w bawełnę, mówimy wszystkim po imieniu. Na pewno jednak jesteśmy narodem otwartym, nasi parlamentarzyści chodzą po ulicach bez ochrony – są tacy, jak wszyscy inni obywatele. Chcielibyśmy wszędzie zaszczepić taki wzorzec, ale jesteśmy świadomi, że nie wszędzie da się stworzyć drugą Australię. Na pewno ludzie chcą usłyszeć, jakie rozwiązania proponuje nasz kraj, niekoniecznie dlatego, żeby je duplikować, ale by wiedzieć, jakie są możliwości. Zwłaszcza od nas, Żydów, chcą się uczyć. W tym roku byłem na przykład na iftarze [uroczystym posiłku spożywanym po zachodzie słońca w okresie ramadanu – red.] zorganizowanym przez społeczność bośniacką w rocznicę mordu w Srebrenicy. Powiedzieli, że chcą się uczyć od Żydów, jak przekazywać pamięć o ludobójstwie i wyrażać szacunek dla jego ofiar.

Kiedy narodził się pomysł sformalizowania dialogu pomiędzy Żydami a muzułmanami?

Na jakimś bankiecie ani ja, ani mój znajomy muzułmanin nie wiedzieliśmy, co możemy zjeść. Na stołach nie było informacji o składnikach potraw, tylko ich nazwy. A przecież to banalna rzecz: napisać, z czego składają się serwowane dania, żeby każdy mógł sam ocenić, czy są koszerne albo halal. Nie mówię, oczywiście, o haszgasze – certyfikacie koszerności, ale o ogólnej informacji dla Żydów, muzułmanów i wegetarian. Mieliśmy wspólny interes i to nas zbliżyło. Dopiero potem pojawiły się inne kwestie.

Jakie?

Jest między nami wiele podobieństw. Przede wszystkim – jako mniejszości religijne Australii – łączy nas wspólny interes. Kiedy na przykład politycy, którzy chcą pozbyć się z kraju muzułmanów, nawołują do zabronienia uboju halal, bo myślą, że w ten właśnie sposób zmuszą ich do emigracji, my protestujemy razem z muzułmanami. Też chcemy mieć możliwość rytualnego uboju – szchity. Także kiedy miała wejść w życie ustawa zabraniająca jakichkolwiek operacji nieratujących życia u dzieci poniżej 12. roku życia przyjęliśmy wspólne stanowisko. Była tworzona, by chronić przed obrzezaniem dziewczęta, ale mogła ugodzić w nasz religijny interes. Przecież zarówno w judaizmie, jak w islamie praktykuje się obrzezanie chłopców – u nas w ósmej dobie życia, u muzułmanów nie jest to obligatoryjne, ale powszechne. Baliśmy się, że zostaniemy tego prawa pozbawieni.

To bardzo pragmatyczne podejście. Mówimy jednak o dwóch wielkich religiach, które są zupełnie różne i nigdy nie funkcjonowały blisko siebie. Czy tu nie pojawiają się konflikty?

Pod względem teologicznym Żydom i muzułmanom jest bliżej do siebie niż na przykład do chrześcijan. Pokazują to drobne rzeczy. I my, i muzułmanie pościmy kilka razy do roku, mamy ograniczenia związane z żywnością, w synagogach ortodoksyjnych i w większości meczetów kobiety nie modlą się z mężczyznami. Kiedy podczas dialogu trójstronnego debatowaliśmy o roli kobiet w islamie, judaizmie i chrześcijaństwie, muzułmanki i Żydówki doskonale się rozumiały, bo dotyczą ich podobne ograniczania, o których chrześcijanki nie mają pojęcia. Dla muzułmanów kwestia tego, czy chrześcijanie – przez wiarę w Boga Ojca, Jezusa i Ducha Świętego – są monoteistami, czy nie, jest bardzo różnie interpretowana. Jeśli chodzi o Żydów, takich wątpliwości nie ma, więc może przez to jest łatwiej.

Z czego, w takim razie wynika konflikt i fakt, że przez tyle nie został nawiązany formalny dialog między Żydami a muzułmanami?

Pierwszy powód napięć, według mnie, to fragmenty Koranu, które są Żydom nieprzychylne i wrogie. Większość ich tłumaczeń i interpretacji narzuca taki właśnie negatywny obraz Żydów. Niektóre z nich mówią o tym, że konkretne zachowania Żydów powinny być potępiane. W modlitwie w islamie, nawet w najbardziej reformatorskich nurtach, na przykład wśród Szafi’itów [sunnicka szkoła prawa muzułmańskiego – red.], siedemnaście razy w ciągu dnia czyta się pierwszy rozdział Koranu, który, ogólnie, mówi o wierze w Boga i o potrzebie bycia dobrą osobą. Ostatnie jego zdanie brzmi: „Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą” [tłum. Józef Bielawski]. W wielu wydaniach Koranu w nawiasie pojawiają się tutaj słowa: Żydzi i chrześcijanie. Myślę, że jeśli od dzieciństwa to zdanie jest przez kogoś czytane siedemnaście razy dziennie, trudno będzie mu prowadzić normalną rozmowę z Żydem.

Drugi powód to obecna sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie. Konflikt w Izraelu nigdy nie był religijny, ale polityczny. Wielu muzułmanów z tym się zgadza, a równie wielu temu się sprzeciwia. A nawet ci, którzy to aprobują, mają bardzo silne uczucia względem swoich braci w wierze, tak jak, naturalnie, mieli by Żydzi wobec Żydów, czy wyznawcy jakiejkolwiek innej religii. Choć każdy, kto zna historię, wie, że nie wszyscy Palestyńczycy byli muzułmanami, ale to już moja uwaga na marginesie.

Na pewno bez pierwszego drugi problem by nie istniał. Bez drugiego – pierwszy byłby kwestią czysto teoretyczną, tematem do rozważań dla teologów.

logo

A jednak, wbrew tym argumentom, współpraca Żydów z muzułmanami układa się bardzo dobrze, na pewno na poziomie formalnym.

Tak, teraz z całą pewnością tak jest. Na przykład w Global Forum for Combating Antisemitism [Globalne Forum na Rzecz Walki z Antysemityzmem], w którym działam, jest wielu głęboko wierzących muzułmanów z różnych krajów, natomiast nie można ich posądzić o nawet odrobinę antysemickiego nastawienia. To jakby na przekór temu, co ludzie myślą, że wszyscy muzułmanie są antysemitami. W Niemczech statystyki pokazują, że za ataki na Żydów na tle rasistowskim tylko w 5% przypadków odpowiadają muzułmanie. Za pozostałymi 95% stoją skrajni prawicowcy. W Australii, jeśli zdarzają się antysemickie ataki, z reguły nie znajdujemy sprawców. Z tych, którzy jednak zostają zidentyfikowani, około 70% to skrajni prawicowcy. 17% stanowią Arabowie – muzułmanie, a 13% to skrajni lewicowcy. Panuje jednak przekonanie, że to muzułmanie atakują Żydów.

Były w przeszłości takie okresy, kiedy relacje między Żydami i muzułmanami układały się dobrze, i takie, kiedy było fatalnie. Na poziomie teologicznym kontakty muzułmanów, chrześcijan i Żydów są możliwe, dopóki znają oni swoje miejsce – wtedy, pod przywództwem muzułmanów, mogą mieć nawet nie tyle niezłe, co bardzo dobre, warunki życiowe. Tak było na przykład podczas kalifatu Umajjadów. Wielu muzułmanów użyje właśnie tego argumentu – że żyliśmy obok siebie w pokoju przez tyle lat. Ale to było możliwe przecież tylko w sytuacji, kiedy byliśmy podporządkowani rządom muzułmanów. A co z naszą godnością? Żółta gwiazda Dawida to nie jest przecież wymysł chrześcijan.

A wspomniane relacje muzułmanów i chrześcijan? Czym różnią się od żydowsko-muzułmańskich?

Napięcia między tymi grupami na pewno nie wynikają z tych samych przyczyn, co w przypadku muzułmanów i chrześcijan. Islam i chrześcijaństwo to obecnie dwie największe religie na świecie, które w pewien sposób walczą o dominację. Jasne jest natomiast, że Żydzi – może poza radykalnymi przypadkami – nikogo nie chcą konwertować.

W Australii te trzy religie formalnie i intensywnie ze sobą współdziałają, np. w ramach National Dialog of Christians, Muslims and Jews. Jednak zanim dołączyli do grupy muzułmanie, był to dialog dwustronny, żydowsko-chrześcijański.

Pierwszym z naszych partnerów, jeszcze we wczesnych latach 90., był Kościół protestancki. Debata została wywołana przez opublikowany przez nich artykuł, który nie był otwarcie antysemicki, ale taki miał podtekst. Izrael pokazano w nim jako kraj, gdzie istnieje handel niewolnikami. Jaka była nasza reakcja? Przewodniczący gmin żydowskich w Australii zorganizował spotkanie z liderami Zjednoczonego Kościoła w Australii (Uniting Church in Australia). Podczas długiej rozmowy wyjaśniliśmy sobie to, co było dla nas problematyczne w tym tekście, nie zabraniając oczywiście wyrażać im krytycznych opinii wobec Izraela, póki oparte były o rzetelnie sprawdzone informacje. Zgodzili się wtedy opublikować drugi dokument, który był korektą pierwszego tekstu, skierowaną do tych samych czytelników. Nie powiem, żeby byli tym rozwiązaniem zachwyceni, bo chcieli, by potraktować ten drugi tekst jako odpowiedź wystosowaną tylko przez Żydów. Ostatecznie powstał on jako głos chrześcijańsko-żydowski, napisałem go wspólnie z jednym z liderów kościoła. To nie była propaganda, ale nawoływanie do pokoju i sprawiedliwości ubrane w bardzo chrześcijańskie słownictwo.

I od tego momentu wasze kontakty zaczęły się rozwijać.

Jakiś czas potem jeden z przedstawicieli kościoła przyszedł na coroczne spotkanie chanukowe. Nikt nie mógł w to uwierzyć, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby reprezentant kościoła pojawił się na spotkaniu gminy żydowskiej. Przy tej okazji padły słowa, że to absurdalne, że się nie znamy, a kiedy spotykamy się przy jakiś oficjalnych okazjach, nie rozpoznajemy nawet swoich twarzy. Niedawno odbyło się 41. zebranie tej grupy dialogu.

I od razu nastąpiło przełamanie lodów?

Prawdziwy zmiana zaszła około siódmego, ósmego posiedzenia. Jedna z osób, która z nami pracowała, powiedziała, że dostała posadę w WIZO (Women’s International Zionist Organization). Wtedy zaskoczeni protestanci stwierdzili: „Nie wiedzieliśmy, że spotykamy się z syjonistami”. My odpowiedzieliśmy: „A co wam się wydawało?”. Dla nich „syjonista” to było brzydkie słowo. My z kolei żartowaliśmy, że spotykają się z nami tylko dlatego, by nas nawrócić. Oni, oczywiście, gorąco zaprzeczali. Wtedy podjęliśmy decyzję, żeby sesje dotyczyły także poważniejszych tematów.

Potem rozszerzyliście grupę także o katolików.

Tak, w 1999 roku biskupi katoliccy otrzymali polecenie od papieża, żeby spotkać się z innymi grupami religijnymi, przygotowując się do jubileuszowego roku 2000. To było katolickie wydarzenie, ale nie chcieli, by ktoś poczuł się wykluczony, więc zdecydowali, że przed tym rokiem muszą się z nami spotkać i przeprosić. Ale naprawdę pierwsza ważna rzecz dla porozumienia żydowsko-katolickiego wydarzyła się o wiele wcześniej, bo w roku 1986, kiedy Sydney odwiedził papież Jan Paweł II. To tu po raz pierwszy padły słowa, że antysemityzm jest grzechem. W tym czasie ponad połowa Żydów mieszkających w Australii to byli ludzie, którzy albo przeżyli Zagładę, albo należeli do drugiego pokolenia. Stanowili największy odsetek ocalałych pośród społeczności żydowskich w innych krajach. Papieżowi bardzo zależało, żeby się z nimi spotkać. Na początku nie wydawało się, że do spotkania dojdzie, bo reakcja społeczności była negatywna. Wątpiono w sens dialogu, który nie miał do tej pory najchlubniejszej historii. Ja uważałem, że spotkanie powinno się odbyć. Może po części dlatego, że moja rodzina mieszka w Australii od lat 50. XIX w., nasza historia nie jest więc szczególnie dramatyczna, jak w przypadku Żydów europejskich. Wśród liderów społeczności żydowskiej w Australii było natomiast dużo ocalałych z Zagłady i debaty, o tym, co powinniśmy zrobić, były bardzo intensywne. Kiedy przyszło do ustalania wspólnego stanowiska, jedyny raz – a w życie żydowskie jestem zaangażowany już od dobrych kilku dekad – naprawdę nie miałem pojęcia, jaki będzie rezultat głosowania. Wszystko w ostatniej chwili mogło się zmienić. Była bardzo silna grupa, która uważała, że nie powinniśmy podejmować dialogu, bo Kościół nie przeprosił za swoje stanowisko w czasie II wojny światowej i za nieuznanie Izraela. Większość jednak twierdziła, że jeśli chcemy, żeby przeprosili, musimy im o tym powiedzieć i to właśnie w sposób oficjalny, podczas takiego spotkania.

Kiedy zaczęliście formalnie budować dialog z muzułmanami, mieliście już w takim razie duże doświadczenie z przedstawicielami religii chrześcijańskich.

Przede wszystkim nauczyliśmy się, że nie wolno czekać z poruszeniem najważniejszych kwestii do ósmej sesji, tak, jak było to w przypadku dialogu ze Zjednoczonym Kościołem w Australii. Kiedy więc zrodził się pomysł powołania National Dialogue of Christians, Muslim and Jews, już na samym początku zapytaliśmy przedstawicieli tych trzech grup o kwestie, jakie chcą poruszyć. Chrześcijanie i muzułmanie chcieli, żeby Żydzi mówili o syjonizmie, Żydzi i chrześcijanie – by muzułmanie mówili o dżihadzie, a Żydzi i muzułmanie poprosili chrześcijan o wyjaśnienie pojęcia Trójcy Świętej. Dla wszystkich była to naprawdę dobra okazja do nauki.

Jakie wymierne korzyści dla waszych społeczności przynoszą te fomalne spotkania?

Naszym podstawowym zadaniem jest sprawienie, żeby w Australii nikt nie czuł się wykluczony, walczymy z przejawami rasizmu. W przypadku ich wystąpienia, najgorszą rzeczą byłoby, gdyby grupa poddawana atakom jawiła się jako odizolowana od społeczeństwa. To przecież rasista powinien być napiętnowany jako odmieniec. W Sydney – a mam nadzieję, że odnosi się to również do całej Australii – przyjmujemy filozofię, która mówi, że jeśli jakaś grupa religijna zostaje zaatakowana, inne występują w jej obronie. Wtedy nie przerodzi się to w sytuację: większość przeciwko napiętnowanemu, tylko: większość przeciwko piętnującemu. To strategia przynosi wymierne efekty i zmienia całkowicie paradygmat dyskusji.

Edukujemy też młodzież oraz uczestniczymy w spotkaniach w szkołach i na uniwersytetach. Jednym z rezultatów dialogu było zainicjowanie programu, w którym grupa składająca się z młodych Żydów, muzułmanów i chrześcijan przez tydzień mieszkała ze sobą; młodzi ludzie uczyli się w synagodze, meczecie i kościele. Na koniec wspólnie zainicjowali własny program edukacji w liceach żydowskich i muzułmańskich.

Czy podejmujecie działania poza Australią?

Z potrzeby walki z religijnym ekstremizmem i terroryzmem, szczególnie widocznym w tym regionie, powołany został Asia Pacific Regional Interfaith Dialogue, w którym wzięli udział przedstawiciele rządów krajów Azji Południowo-Wschodniej, Nowej Zelandii, Fidżi, Australii, Nowej Gwinei i Timoru Wschodniego. Są to często zacofane i nieprzychylne obcym kraje, gdzie chęć pomocy ze strony zagranicznych organizacji spotyka się z wyraźną niechęcią. W takich sytuacjach sprawdza się działanie pod parasolem organizacji religijnych. Dzięki niemu można efektywnie działać na rzecz np. prewencji HIV i AIDS w Nowej Gwinei, gdzie jest bardzo duży odsetek zachorowań. Asia Pacific Regional Interfaith Dialogue pomaga też prowadzić rozmowy pomiędzy Malezją a Tajlandią, przy której południowej granicy mieszka bardzo duża liczba muzułmanów, a status granicy jest niejasny. Trudno wyobrazić sobie buddystów zaangażowanych w jakikolwiek antagonizm, ale tam ma to miejsce. Na Fidżi z kolei mamy konflikt chrześcijan i hindusów, a w Birmie walczą ze sobą buddyści i muzułmanie. W Australii spieramy się o to, która drużyna futbolowa w naszym mieście jest najlepsza, ale są miejsca na świecie, gdzie wciąż trwają konflikty międzyreligijne.

Dopiero wróciłem z Indonezji, największego muzułmańskiego kraju na świecie. To społeczeństwo, które Żydów zna tylko z przekazów medialnych w stylu „Żydzi – okupanci Palestyny”. Uczestniczyłem w spotkaniu islamskich liderów; nikt – poza ludźmi, którzy mnie zaprosili – nie spotkał Żyda osobiście.

Dlaczego w takim razie postanowili to zmienić?

W Indonezji mieszka mój przyjaciel, który studiował hebrajski na uniwersytecie w USA. Obaj chcieliśmy upamiętnić postać Abdurrahmana Wahida, znanego jako Gus Dur. Człowiek ten był przez krótki czas prezydentem Indonezji, bardzo zaangażowanym w różne działania na rzecz dialogu; członkiem rady Centrum Pokoju Szimona Peresa w Jaffie, a także Elijah Interfaith Institute w Jerozolimie i Abrahamic Trialogue. Znał Żydów i chciał nawiązania relacji dyplomatycznych między Indonezją a Izraelem. Nie zdążył tego zrobić, umarł w grudniu 2009 r. Trzy lata po jego śmierci nawiązaliśmy współpracę. W jej efekcie odbyła się, utrzymana w duchu dialogu i współpracy, wizyta islamskich przywódców w Izraelu i na terytoriach palestyńskich. Indonezyjczycy byli zachwyceni, bo w tych momentach dnia, kiedy musieli się pomodlić, okazywało się, że zawsze w pobliżu był meczet. Myślę, że większość muzułmanów na świecie byłaby w szoku, gdyby wiedziała, ile meczetów, otwartych dla każdego, jest w Izraelu. W piątek zorganizowaliśmy dla nich wizytę w Al-Aksa w Jerozolimie i zaprosiliśmy sędzię z sądu szariackiego w Izraelu, co wprawiło ich w osłupienie. Odwiedzili muzeum sztuki islamskiej, na szabatową kolację zaproszono ich do domu rabina i tam zaaranżowano miejsce modlitwy, którą odmówili między kiduszem a rosołem. Podczas odwiedzin powiedziałem, że przyjmuję zasadę, by nigdy nie wypowiadać się o kimś, jeśli osobiście tego człowieka nie poznam. Pytali więc, z kim mają rozmawiać o Żydach w Indonezji, na co odpowiedziałem, że jeśli tylko mnie zaproszą, nie muszą się martwić, zorganizuję wszystko tak, żeby kontynuować dialog. I to się udało. Byłem w Indonezji potem jeszcze wiele razy. W jednej z wiosek, kiedy ludzie zobaczyli, jak zakładam tefilin, miałem owacje na stojąco. Myślę, że to dość wyjątkowe, z reguły nie dostaję za to żadnych braw.

Nie jesteś jednak w stanie dać się poznać wszystkim.

Nie muszę. Nawet zwykłe zdjęcia ze spotkania Żydów i muzułmanów, zrobione przy okazji jakiejś konferencji, mają olbrzymi, pozytywny wpływ na nastroje społeczne. Zdjęcie, które zrobiono mi w zeszłym roku w Sydney, gdzie razem z muftim trzymam lulaw i etrog, stało się niezwykle popularne w ciągu kilku dni. Przy okazji wynikła z tego absurdalna sytuacja. Mufti, który mieszka w Australii tylko jakieś 40 lat i nie mówi zbyt dobrze po angielsku, myślał, że to prezent dla niego, i długo musiałem tłumaczyć, że jeszcze potrzebuje mojego lulawu na resztę dni świątecznych. Zapomniałem jeszcze dodać, że wszystko działo się w szkole ufundowanej przez Arabię Saudyjską, która jest bardzo prożydowska… Nie ma takich wiele na świecie, ale mówię przecież o Sydney. Tu też odbywa się największe spotkanie muzułmanów na południowej półkuli – sto tysięcy ludzi przyjeżdża pod koniec ramadanu. Jestem tam regularnym gościem i jedyna rzecz, której nie mogę znieść, to leciwa Australijka, która co roku pisze z tej okazji wiersz. Co roku myślimy, że tegoroczny nie może być gorszy od poprzedniego, ale zawsze jesteśmy w błędzie. Zresztą, nie jest to aż tak istotne dla dialogu żydowsko-muzułmańskiego, bo te złe wiersze pisze chrześcijanka.