Pan Rysiu [opowieść o polskim Żydzie]

Była siostrą jego matki, ale nie pozostawali w dobrych relacjach. Właściwie to nawet nie mówił do niej ciociu, zawsze zwracał się po nazwisku. Nie chciał utrzymywać z nią kontaktu, bo była zawziętą komunistką. W stołowym powiesiła godło, na lewo Cyrankiewicza, a po prawej Gomułkę. Przy tym była bardzo wierzącą katoliczką. Śmiał się z niej i mówił, Klimkowa, ściągnijże ty to godło! Jak jesteś taką katoliczką, to lepiej powieś krzyż. Będziesz miała prawdziwą Golgotę – krzyż i dwóch łotrów!

Zestarzała się, nie rozmawiali ze sobą dobrych piętnaście lat. Leżała w łóżku, nie mogła chodzić, najwidoczniej czuła, że zbliża się koniec. Zadzwoniła do niego, gdy było z nią już całkiem źle. Przyjeżdżaj jak najszybciej, powiedziała, chcę być przed śmiercią czysta. Zdziwiony, ruszył na spotkanie. Widocznie uznała, że sama się już nie umyje.

To było w 2004 roku. Rok wcześniej pojechał na wycieczkę do Izraela. Chciał pozwiedzać, zobaczyć kraj, do którego wyjechali znajomi. Żona zawsze mu wypominała, że tylko tymi Żydami się interesuje, że za dużo o nich gada. A przecież wychował się w centrum powojennej dzielnicy żydowskiej, w kamienicy, w której mieszkało pięć żydowskich rodzin. Jego najlepszym przyjacielem był Izaak, młodszy syn sąsiadów. Zaczęło się od urodzin, imienin, jak to zwykle bywa. Icek przychodził do nich jeść, matka nieraz nasmażyła schabowych, on wcinał i musiał przysięgać, że nic nie powie w domu. Piśniesz słowo, a cię tu więcej nie wpuszczę, straszyła. Później wyjechał do Izraela. Pisywali do siebie aż do śmierci Icka. Ta ryba, smażona przez twoją mamę na Żeromskiego, to mi się do dzisiaj śni, powtarzał.

Ciotka mieszkała na Wyszyńskiego. Czego ty, ciotka, ode mnie chcesz, zapytał od progu, pierwszy raz od lat zwracając się do niej „ciotka”. Spojrzała na niego i wyznała: twój ojciec nie był twoim prawdziwym ojcem. Jesteś synem Josefa Gutkina, Żyda spod Lwowa. Tyle lat to ukrywaliśmy, ale muszę ci to przed śmiercią wyznać. Twoja matka wyszła za mąż, jak miałeś cztery lata.

Ciężko byłoby znaleźć przekleństwa, którymi jej nie zwyzywał. Nie protestowała, choć była oburzona, że takie słowa przechodzą mu przez usta. Przez lata milczała, bo nie chciała sprawiać mu przykrości. A przecież jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby wiedział. Przecież studiowałeś, zostałeś nauczycielem, mówiła, czego chcieć więcej? Przekonywała go, że prawda niczego nie zmienia.

Rodzice już wtedy nie żyli. Zresztą i ona umarła trzy dni po tej rozmowie. Miał wyrzuty sumienia, myślał, że może krzykiem przyspieszył jej śmierć. Nie pojechał też na pogrzeb do małej wsi na kielecczyźnie, gdzie od dawna miała postawiony nagrobek, na którym brakowało tylko daty śmierci.

Tamtego dnia, gdy przestał na nią krzyczeć, opowiedziała mu jego krótką historię: twoja matka pojechała kiedyś do Wałbrzycha na zlot młodzieży komunistycznej. I tam znalazł się Josef. Z ich krótkiej miłości powstałeś ty. Musiała być bardzo młoda, miała może ze 23 lata. Niespełna pięć lat później poślubiła „drugiego” ojca, młodszego od niej o dziesięć lat. Ona dosyć kształtna, on bardzo szczupły. Gdy szli ulicą, wyglądali jak matka z synem.

Wrócił do domu oszołomiony. Nie odzywaj się, proszę, najlepiej się nie odzywaj. Prosił żonę, aby nie zadawała pytań, ale ona nie przestawała. Był wściekły, otworzył barek, łyknął – jak nigdy – kilka głębszych. I zaczął opowiadać, choć początkowo sam w to nie wierzył. Przecież Klimkowa była już ciężko chora i mogła wszystko zmyślić, mogło jej się w głowie pomieszać.

Odszukał akt urodzenia. Miejsce urodzenia: Cieplice Zdrój. Ojciec: Josef Gutkin. Poleca każdemu zajrzeć do swoich dokumentów.

Przeżyli kilka pięknych chwili w Wałbrzychu i każde pojechało w swoją stronę. Od razu wiedzieli, że nic z tego nie będzie. Przez lata słał na niego pieniądze. Może utrzymywali jakiś kontakt. Raczej przyjazny, nie mieli się przecież o co kłócić. Pamięta, że kiedy chodził do szkoły, często dostawali skrzynki pomarańczy z Izraela. Matka mówiła, że to od znajomych z czasów wojny.

Zdecydował się porozmawiać z rabinem w Warszawie. Zostawił mu swoje dane. Długo nie czekał na odpowiedź. Okazało się, że jego ojciec już nie żył. Pochowano go w Hajfie. Rabin spojrzał na niego z uśmiechem i powiedział, że jest jeszcze coś. Siostra. Rachela w Tel Awiwie. A jest do rzeczy, zapytał, bo jak jakaś cholera, to się nie przyznam, że jesteśmy rodziną.

Pierwszy raz rozmawiali przez internet. Mam na imię Rysiek i jestem twoim bratem, zaczął. Pięknie mówiła po polsku. Ojciec wspominał jej przed śmiercią, że ma jakąś rodzinę w Polsce. Ale to światowa kobieta, po akademii sztuk pięknych, widocznie nie chciała szukać, może nie rozumiała, o co chodzi. Nie to, co on, geograf i historyk, nieszczęśliwy polski nauczyciel.

Zaprosił ją do Wrocławia. Rozpoznała go pierwsza. Rzucili się sobie w ramiona. Płakali, szturchali się, potem znowu śmiali. Chciała jechać do hotelu, więc już na lotnisku doszło do pierwszej rodzinnej sprzeczki. Postawił na swoim i po paru chwilach, już u niego w domu, płakali we czwórkę – z żoną i córką.

To było w 2007 roku. Znają się dekadę, Rachela ma teraz 52 lata. W Tel Awiwie nieszczęśliwie wyszła za mąż za ortodoksyjnego Żyda. Gdy chciała rozmawiać, on się modlił. Kończył, a jej przechodziła ochota na rozmowę. Nie dogadywali się i nie mogli mieć dzieci. Zmarł. Gdy poznała bratanicę, od razu mocno ją pokochała. Zresztą ze wzajemnością.

Tego samego roku odwiedził ją w Izraelu. Pojechali na grób ojca do Hajfy. Na cmentarz przyniósł kwiaty, znicze i zaczął modlić się po swojemu. Rodzice chowali go po katolicku, choć bez żadnej dewocji. Z drugiej strony Rachela ustawiała na grobie kamienie i odmawiała kadisz. W dziesięć lat po śmierci ojca stanęli razem nad jego grobem. Inne modlitwy, inne zwyczaje, a jednak podobni.

Został u niej jeszcze kilka dni. Później, kiedy znowu przyjechała do Wrocławia, zaprowadził ją do synagogi. Kocham cię ponad wszystko, mówiła, ale ty mnie tam więcej nie prowadź. Tak samo śpiewają, jak w Izraelu. Tyle że mniej ludzi i jakoś tak bardziej przytulnie. Ja mam tak z religią, jak i ty.

Teraz często przyjeżdża do Wrocławia, nawet kilka razy w roku.

Jest szczęśliwy. Jego nowa siostra jest wspaniała, mocno się przyjaźnią. Dwa lata temu żona wyszła ze szpitala i trzeba było się nią opiekować. Rachela dopytywała, jak Roma się czuje. Gdy jej opowiedział, że szuka pielęgniarki do opieki, po dwóch dniach była we Wrocławiu. Pomagała jej dojść do siebie. Zaprzyjaźniły się.

Roma czasami dziwi się, że tak bardzo interesował się Żydami, na długo, zanim odkrył prawdę o sobie. Jednak to była naturalna część jego dzieciństwa na Żeromskiego. Kupowało się koszerne mięso, bo było lepsze. W „jedynce” prawie połowa klasy to byli Żydzi. Mieli świetną nauczycielkę chemii, Żydówkę. Lubili się, nieraz jak wracał do domu, to opowiadał mamie o pani Marii Wilk. Krzyczała. O, może jeszcze Żydem zostaniesz!

Rachela urodziła się w Polsce. Ojciec ożenił się z Żydówką i gdy córka miała trzy lata, wyemigrowali do Izraela. Zawsze kładł nacisk na język polski. Szczycił się, że rozmawia z córką po polsku. Opowiadała, że przeżył wojnę, bo sprawdził się jako dobry mechanik u Niemca, który wiedział, że jest Żydem, ale był na tyle ludzki, żeby ocalić dobrego pracownika. Naprawiał wszystkie maszyny, nawet te przeznaczone na straty. Tym zaskarbił sobie łaski, został majstrem. Przed wyzwoleniem przyjechał na Dolny Śląsk, gdy jeszcze były tu Niemcy. Mieszkał jakiś czas w Książu i tam gdzieś zawędrował na zjazd młodzieży komunistycznej.

Może inaczej by żył, gdyby wiedział? Może mieszkałby w Izraelu?

synagoga-pod-bialym-bocianem-wlodkowica-wroclaw-white-stork-synagogue-wroclaw-jewish-wroclaw-polish-jews-jewish-community-poland

Na studia wyjechał do Warszawy, do swojej chrzestnej. Była tancerką w jednym z teatrów, bardzo go kochała, a przy tym miała sporo pieniędzy. Raj w porównaniu z domem we Wrocławiu, gdzie panowały żelazne zasady. Słowo matki było święte. Inaczej groziła dyscyplina. Raz zataił przed nią prawdę i w ruch od razu poszedł kijek i dwa rzemienie. Największe złamanie moralne prostowała w minutę. Można ją było przeprosić dopiero, gdy wrócił jej humor. Była bardzo nerwowa. Pochodziła z Warszawy, jej rodzice przed wojną prowadzili restaurację. Mieszkali na Woli, niedaleko granicy z gettem. Dwa razy była pod ścianą, prowadzona na rozstrzelanie. Zostały nerwy.

Inaczej z ojcem, to znaczy tym polskim ojcem. Nigdy nie uderzył. Podobnie jak Rachela, skończył akademię sztuk pięknych. Odnawiał dzieła sztuki, ciągle był w delegacjach. Czy wiedział, ciężko powiedzieć. Może nie chciał sprawiać mu przykrości i dlatego milczał. Bał się, że będzie dla niego niedobry? Bardzo się kochali. Prawdę mówiąc, nadawał się bardziej na przyjaciela, niż ojca. Był aż za dobry. A matka tłukła za wszystko. Kochał ich oboje, ale ojca bardziej.

Postanowił powiedzieć o sobie całej rodzinie. Siostrze w Niemczech, wujostwu na Śląsku. Ucieszyli się. Córka zaczęła płakać, rzuciła mu się na szyję i powiedziała, że kocha go jeszcze bardziej. Mają w rodzinie Ślązaków, Cyganów, Norwegów, Niemców, to i Żyd się trafił. Żyjemy w Unii Europejskiej, mamy międzynarodową rodzinę, śmieje się. Jedynie sąsiadom nie mówię, bo wiadomo, jak to z sąsiadami.

Roma pogodziła się ze wszystkim, choć była wychowana bardzo po katolicku. Ma w domu pełno modlitewników, opowiada całe litanie o świętych, ten od tego, tamten od tamtego. On nic nie mówi, żeby nie doszło do zamieszek. Żyją ze sobą bardzo dobrze. Prosiła tylko, żeby nie mówił wszystkim o sobie. Przecież nie mam na czole gwiazdy Dawida, to się nie martw, odpowiadał.

Spędzili ze sobą całe życie. Pamięta, jak zadzwonili, że urodziła syna. 4,5 kilograma. Dziwił się, gdzie to się zmieściło? Ciąży w ogóle nie było widać. Kupiła zaledwie jedną sukienkę, nikt jej nawet nie ustępował miejsca w tramwaju. Szybko zwolnił się z pracy, kupił kwiaty, a ona przywitała go od progu awanturą, pytając, dla kogo to przyniósł. Szpital się pomylił. Jeszcze nie urodziła. Tydzień później dostała krwotoku. Miała cesarskie cięcie i kilka procent szans na przeżycie. Udało się. Kupił wódkę, poszedł do ciotki, tej, którą potem zwymyślał.

Wiele lat później okaże się, że żona ma ogromnego guza na jelicie. Znowu będzie bez szans na przeżycie. Nie zdecydują się na operację, bo choć wierząca, to nie chce prosić o cud. Waży 32 kilogramy. Pół roku szyje suknię, w której każe się pochować. Tymczasem on szuka ratunku i trafia na preparat wrocławskiego profesora Stanisława Tołpy. Sprzedaje samochód, żeby było na łapówkę dla kogoś, kto wciąga ich na listę kolejkową. Pamięta, że oglądali telewizję. Ona wzięła nożyczki i pocięła na kawałki swoją pogrzebową suknię. Szło ciężko, bo była z grubej żorżety. Zdziwiła się, że on nie reaguje. Guz jest wielkości główki szpilki, nie trzeba operować, nie trzeba umierać, wyjaśniła.

Do matki i babci nigdy nie miał pretensji.

Mieszkały obie w starym mieszkaniu na Żeromskiego, gdzie spędził dzieciństwo. Pewnego dnia pomagał im szatkować kapustę. Sam miał już wtedy swoje mieszkanie na Hallera. Szatkowanie kapusty było dla nich niczym wielka ceremonia. Beczka, białe gumiaki, staranne deptanie. Bardzo się przy tym męczyły, ale chciały to robić. Na drugi dzień matka miała urodziny. Roma upiekła tort, byli umówieni, że wpadnie wcześniej i jak przyjdą goście, to wszystko będzie już uszykowane.

Wrócił do domu. Siedział z córką w pokoju, żona krzątała się po mieszkaniu. Nagle usłyszeli huk, gdzieś około siódmej. Drzwiczki od piekarnika, choć nikt ich nie dotykał, oderwały się i trzasnęły o podłogę. Żona wpadła w panikę. Na pewno to jakiś zły omen, mówiła. Nie wierzył w takie sprawy.

Rano pojechał z tortem na Żeromskiego. Puka do drzwi, nikt się nie odzywa. Zapomniał z domu zapasowego klucza, więc zaniósł tort do sąsiadki. Poszedł rozejrzeć się po okolicy. Babcia z mamą codziennie chodziły do kościoła św. Michała, znajdującego się w parku, niedaleko domu. Proboszcz ich tam nie widział. Zrozumiał, że coś jest nie tak. Wyważył podwójne drzwi. Mama siedziała w fotelu, delikatnie podpierała głowę ręką, jakby zadumana. Babcia leżała w łóżku, obok stał talerz z zupą.

Gdy wyszedł z szatkowania kapusty, matka podgrzewała kolację. Pomyliła kurki. Odkręciła gaz w piekarniku, jednak szybko spostrzegła swój błąd i przekręciła kurek. Podgrzała zupę, zjadła. Babcia najwidoczniej nie była głodna. Usiadła w fotelu, żeby odpocząć. Tyle tylko, że zamiast zakręcić kurek z gazem, omyłkowo odkręciła go jeszcze bardziej. Obie zmarły na długo, zanim wszedł do mieszkania.

Urodził się w 1949 roku, ale nie czuje się na swoje lata. Uwielbia upały, dlatego zawsze odwiedza siostrę w sierpniu. Ubiera krótkie spodenki i spaceruje po Tel Awiwie.

W Warszawie zawsze zagląda do Nożyków. Pewnego razu wyszedł z synagogi, było ciepło, szedł na Dworzec Centralny. Pod Pałacem Kultury przechodziło obok niego dwóch nastolatków, mogli mieć jakieś szesnaście lat. Jeden powiedział do drugiego, o, zobacz, stare żydzisko, jeszcze żyje! Odwrócił się do nich: żyje, żyje i jeszcze was przeżyje! Przeprosili. Myśleli, że nie mówi po polsku. Chcieli nawymyślać obcokrajowcowi.

Dopiero jak odeszli, zorientował się, że nadal ma na głowie kipę.

 

Życie leci dzień za dniem. Raz lepiej, raz gorzej, żona znowu choruje. Odpala kolejnego papierosa przed wejściem do synagogi i śmieje się, że głupio tak umierać bez powodu. Pracuje tu od wielu lat jako ochroniarz. Idź do swoich, powiedział mu szef i przydzielił na Włodkowica.