Rabin Samuel Rosenberg o chasydach, przemianach i Lag ba-Omer w Meron

 

Michał Bojanowski: Dlaczego przestałeś być chasydem?

Samuel Rosenberg: To nie tak, że przestałem być chasydem, takie stwierdzenie nie byłoby prawdą. Opuściłem wspólnotę (oraz jesziwę), do której należałem oraz praktykę życia chasydzkiego, jednakże nadal czuję się chasydem, wiele pięknych elementów życia chasydzkiego pozostało i pozostanie we mnie na zawsze.

 

Na przykład?

To, że kawana (hebr. intencja) jest najważniejsza, że bez odpowiednich intencji praktyka życia żydowskiego traci swoją wartość. Żeby nie oceniać ludzi po wyglądzie – ktoś o wyglądzie mordercy w rzeczywistości może być jego przeciwieństwem. I żeby kochać każdego Żyda (ahawat Israel). To są ogólnie istotne wartości w judaizmie, ale chasydyzm uczynił je bardzo ważnymi.

A jednak nie czułem, że życie we wspólnocie chasydzkiej jest miejscem, w którym mogę być tak blisko Boga, jak bym chciał. Zrozumiałem w pewnym momencie, że to nie jest droga, którą chcę wielbić Boga, to nie było awodat Ha-Szem szeli.

 

Ale nie była TO nagła decyzja?

Nie rozmyślałem latami o odejściu. Jednak gdy byłem młodzieńcem, już zaczynałem powątpiewać, czy to aby na pewno droga dla mnie.

 

Ile osób opuszcza ultraortodoksyjne wspólnoty?

Niewiele.

 

Dlaczego?

Wydaje mi się, że jest taka zasada w życiu ludzi, że większość z nas żyje takim życiem, w jakim się wychowało. Edukacja, młodość, przykład rodziców i znajomych – to wszystko sprawia, że bardzo rzadko porzucamy ten wyuczony, przejęty niejako z mlekiem matki wzór życia. To nawet mocniej działa w przypadku izraelskich środowisk ultraortodoksyjnych, gdyż nikt tam publicznie nie poddaje w wątpliwość słuszności obranej drogi. Dlaczego mieliby więc opuszczać swój dom, swoją wspólnotę? Mało kto jest zdolny do radykalnych zmian, mało kto ich tak naprawdę chce.

 

Jaka była reakcja twojej mamy?

Jak każdy rodzic byłaby szczęśliwa, gdybym wyznawał wiarę w Boga w ten sam sposób, w jaki ona to robi. Ale jest szczęśliwa, widząc, że i ja jestem szczęśliwy w moim – religijnym przecież – życiu. Nadal studiuję Talmud, co prawda na uniwersytecie a nie w jesziwie, ale mama widzi, że jest to dobre dla mnie.

 

Jak wyglądało twoje życie w wieku 20 lat?

Byłem w jesziwie. Chasyd studiuje w jesziwie aż do wzięcia ślubu. Potem albo kontynuujesz naukę albo zaczynasz pracę. Dni studentów jesziwy wyglądają dość monotonnie. Wstajesz rano i idziesz do mykwy, co jest bardzo typową chasydzką praktyką. Po obmyciu rytualnym jest czas na naukę, poranną modlitwę, śniadanie i powrót do Talmudu. Większość dnia spędzasz nad studiami. Oczywiście są przerwy. Obiad, kolacja. Wieczorna modlitwa i znowu studiowanie. Dzień kończy się o 22. Jesteś już dość zmęczony, więc idziesz spać.

 

I zawsze w takim trybie?

Tak. Na szabat i pozostałe święta możesz wrócić do domu. Jednak tygodnie w jesziwie wyglądają właśnie w ten sposób.

 

A jakiś sport? Gry zespołowe?

W jesziwie nie ma miejsca na sport, ani gry i zabawy. Jednakże spotykaliśmy się na wspólnym śpiewaniu, czy tańczeniu.

 

A kontakt z zewnętrznym światem?

Moja jesziwa była w Bnej Brak. To dość religijne miasto. Więcej tam fast foodów niż restauracji. Podobnie jak w niektórych dzielnicach Jerozolimy, również tam należy być ubranym skromnie. Na co dzień studenci jesziwy nie mają kontaktu z rówieśnikami z niereligijnych szkół. Nie widać tam nastolatków palących papierosy czy całujących się w bramach budynków. W mieście są tylko religijne szkoły.

 

Więc nagła zmiana musi być szokiem?

Dla innych osób pewnie tak, ale musisz pamiętać, że ja przecież pochodzę z samego centrum Tel Awiwu i tam właśnie wracałem chociażby na szabaty, więc nie byłem tak odcięty od nieortodoksyjnego świata, jakby to się mogło wydawać. Po opuszczeniu jesziwy wróciłem więc do Tel Awiwu, do rodzinnego domu. Zacząłem przygotowania do matury i pracowałem.

 

Czyli jednak nie było zaskoczenia?

Nie, w ogóle. Uczyłem się w prywatnej szkole, gdzie nie panowała atmosfera ogólniaka, a ludzie byli raczej poważnie skoncentrowani na przygotowaniach do egzaminów. Nie znajomości, pierwsze miłości, czy wspólne spędzanie czasu – a jedynie nauka. Było to momentami trudne, bo z abstrakcyjnych rozważań nad Talmudem musiałem nagle przenieść się na grunt konkretnych zagadnień do egzaminów.

 

nie czułeś się samotny po opuszczeniu jesziwy?

Nie miałem żadnych bliskich przyjaciół, jedynie kilku starych znajomych z sąsiedztwa. Ale szybko to nadrobiłem.

 

Rozumiem, że tradycyjnych chasydzkich nakryć głowy nie nosiłeś, ale płaszcz już chyba tak?

Tak. Te kapelusze noszą mężczyźni po ślubie, płaszcze zaś już chłopcy po bar micwie.

 

Nie było ci w płaszczu za gorąco?

Z zewnątrz wydawać się może, że gotujemy się w nich, jednak gdy wszyscy noszą takie same okrycia, nie jest to poddawane pod dyskusję. Zakładasz i nie zadajesz pytań, bo zakładają je wszyscy. Da się przyzwyczaić.

 

Świętowaliście Lag ba-Omer w jesziwie?

To bardzo radosne święto na pamiątkę końca zarazy, która panowała pośród studentów rabiego Akiwy. To również dzień, w którym umarł Raszbi (Szymon Bar Johaj), przez tradycję uznany za twórcę Zoharu. Podobno zanim umarł, wyjaśniono mu wiele sekretów Tory. Przekazał je swoim uczniom. Dlatego też głównie to chasydzi przyjeżdżają do Meron, gdyż nurt ten jest częścią mistycyzmu żydowskiego. A oprócz chasydów wiele osób głęboko zaangażowanych w studia nad kabałą.

Moja jesziwa w ten dzień organizowała wyjazd autobusem do Meron. Podczas drogi studiowaliśmy Talmud oraz śpiewaliśmy piosenki i niguny na specjalne, używane w Meron, melodie.

 

Jak wyglądała celebracja w Meron?

Jedną z tradycji w Lag ba-Omer jest rozpalanie ognisk. Na dachu grobowca, w którym pochowany jest Raszbi, specjalnie wybrany do tego chasydzki rabin rozpala największe w mieście ognisko. Chasydzi modlą się, tańczą i śpiewają bądź to klezmerskie piosenki, bądź niguny z Meron. Ale jest jeszcze jeden ciekawy element celebracji Lag ba-Omer w Meron.

W tradycji chasydzkiej nie ścina się włosów chłopcom do trzeciego roku życia. Właśnie w Meron w święto Lag ba-Omer odbywa się chalake – ścinanie włosów młodym chłopcom oraz pozostawianie im tradycyjnych pejsów. Również i ja, gdy byłem dzieckiem, miałem tam ścięte włosy. Do tej pory mam kopertę, w której są schowane.

W Meron jest wtedy bardzo wiele osób – w tym wielu szanowanych rabinów i cadyków, dlatego zwyczajem jest, że podchodzi się do nich i prosi, aby odcięli nożycami trochę włosów z głowy dziecka. Nie jest to w żaden sposób zorganizowane, widzisz cadyka albo rabina i podchodzisz do niego z prośbą o ścięcie włosów.