Jak otwierała się Szwecja

Żydowskimi emigrantami z Polski Szwecja zajęła się troskliwie, ale podjęcie decyzji, że ma to zrobić, nie było ani oczywiste, ani szybkie.

 

Katarzyna Andersz: Jak szybko do Szwecji dotarły wieści o tym, co dzieje się w Polsce?

Łukasz Górniok: Dosyć szybko. Szwedzka ambasada w Warszawie informowała o sytuacji, gdy tylko zaczęła się kampania antyizraelska. Wysyłano szczegółowe raporty pisane przez ambasadora Erika Kronvalla lub jego współpracowników. Sztokholm pozostawał jednak na nie obojętny. Ministerstwo spraw zagranicznych przyjmowało te informacje, ale nie odpowiadało na pytania ambasadora: co mamy z tym zrobić, czy jakoś reagujemy?

 

Informacje o sytuacji Żydów w Polsce musiały też docierać do społeczności żydowskiej w Szwecji.

Gmina żydowska w Sztokholmie wysłała do szwedzkiego MSZ-u prośbę o zajęcie stanowiska w sprawie kampanii antysemickiej w Polsce, o jej skrytykowanie. Ta sama prośba wysłana została również do innych krajów skandynawskich.

 

Jaka była reakcja?

Z odpowiedzi, jakie napływały, wynikało, że ani Norwegia, ani Finlandia nic nie zrobią, wstrzymują się od komentarza. Dania również odmówiła reakcji, powołując się na brak wystarczających informacji. W szwedzkim MSZ zapadła decyzja, by czekać.

 

Jednak w czerwcu 1968 roku polskie MSZ odwołało wizytę premiera Cyrankiewicza w Sztokholmie. Jak do tego doszło?

W tym czasie, kiedy szwedzkie władze sondowały, co zrobią inne kraje, w sztokholmskim urzędzie miasta odbył się mały protest. Delegacja składająca się z przedstawicieli wszystkich partii zasiadających w urzędzie miała wkrótce jechać do Warszawy, jednak zaprotestowali przeciwko temu członkowie Folkpartiet. Uważali, że ze względu na antysemickie wydarzenia w Polsce wizyta powinna zostać odwołana. Wiadomość o tym odbiła się szerokim echem w szwedzkich mediach.

 

Inne partie dołączyły do Folkpartiet?

Zarówno socjaldemokraci, jak i komuniści opowiedzieli się początkowo przeciwko temu protestowi, twierdząc, że mogą jechać do Warszawy. Jednak sytuacja zmieniła się następnego dnia, po publicznym wystąpieniu ministra spraw zagranicznych Torstena Nilssona. Nilsson, socjaldemokrata, musiał zareagować, bo po pierwsze zbliżały się wybory parlamentarne i jego partia nie mogła sobie pozwolić na krytykę opozycji, a po drugie presja mediów była zbyt silna. W końcu wizytę przedstawicieli sztokholmskiego urzędu miasta w Warszawie odwołano.

 

Co powiedział Nilsson?

Niewiele. Stwierdził, że wydarzenia w Polsce wywołują duże zaniepokojenie szwedzkiego społeczeństwa. Nie była to zatem żadna krytyka kampani antysemickiej. Być może jednak Nilsson na większą krytykę nie mógł sobie pozwolić, bo Polska była drugim co do wielkości – po Związku Radzieckim – partnerem handlowym Szwecji w Europie Wschodniej i rząd nie chciał psuć tych relacji. Gmina żydowska w Sztokholmie na pewno liczyła na ostrzejsze słowa. Jednak i te wystarczyły, żeby polska ambasada w Sztokholmie zwróciła się do szwedzkiego MSZ-u mówiąc, że Nilsson nie powinien wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski i w związku z tym premier Cyrankiewicz odwołuje swoją wizytę w Sztokholmie.

 

Tymczasem w Polsce kampania antysemicka trwała w najlepsze.

Minęły wakacje i ambasada Szwecji w Warszawie zaczęła przekazywać informacje, że coraz więcej polskich Żydów zgłasza się do nich, pytając o warunki otrzymania wizy. Ambasador Kronvall pytał, co ma w takiej sytuacji zrobić – uważał, że wzrost liczby szukających opcji wyjazdu wskazuje na pogarszającą się sytuację Żydów w Polsce. Te raporty znów pozostały bez jakiejkolwiek konkretnej odpowiedzi. Szwedzi twierdzili, że na razie nie będą zmieniać swojej polityki imigracyjnej, zostawią sprawę tak, jak jest.

 

Kiedy stanowisko Szwecji zaczęło się zmieniać?

W październiku 1968 roku Dag Halvorsen, korespondent norweskiego dziennika „Arbeiderbladet” w Pradze, napisał list do premierów, ministrów i dziennikarzy z krajów skandynawskich, w którym wezwał do odwołania się do historii i wartości ogólnoludzkich. Proponował, żeby chociaż przyjąć wnioski wizowe tych, którzy w Szwecji mają już rodziny. Jego list spowodował, że po raz pierwszy spotkali się przedstawiciele ministerstwa spraw wewnętrznych oraz instytucji odpowiedzialnej za przyjmowanie imigrantów, Statens Utlänningskommission, i zgodzili się przyjąć trzydziestu uchodźców z Polski.

 

Byli bardzo hojni…

W tym momencie, czyli w listopadzie 1968 roku, podań o wizy było złożonych już dwa razy więcej. Decyzja nie była więc niczym więcej niż symbolicznym gestem, który nie odpowiadał zupełnie na realne potrzeby. Ambasador Kronvall od razu poprosił o zwiększenie liczby wiz, którymi mógłby dysponować, ale jego prośba została odrzucona.

 

Dlaczego tak wiele osób zgłaszało się akurat do ambasady Szwecji?

Oficjalnie można było wyjechać tylko do Izraela, natomiast dla osób, które nie do końca były tym zainteresowane, istniały dwie opcje. Pierwszą była zmiana kierunku jazdy w Wiedniu, bo tam właśnie działały dwie amerykańskie instytucje, HIAS (Hebrew Immigrant Aid Society) i Joint, które oferowały pomoc w wyjeździe głównie do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Drugą opcją było zgłoszenie się do którejś z ambasad w Warszawie, już z dokumentem podróży w ręku, z zapytaniem, czy nie można by dostać wizy do tego kraju. Wiadomość, że Szwecja rozważa otwarcie granic, szybko się rozeszła. Atrakcyjna była pomoc, którą po przyjeździe zapewniało państwo. Do tego dochodził fakt, że mieszkała tam już dość duża liczba polskich Żydów, którzy przyjechali po zakończeniu wojny i komunikowali się ze znajomymi w Polsce, oferując im pomoc na miejscu.

 

Czy gmina żydowska w Sztokholmie próbowała dalej naciskać na MSZ?

Gmina na początku wspierała głównie osoby, które indywidualnie starały się o przyjazd do Szwecji. Kiedy jednak zobaczyli opór ze strony władz, zmienili swoją politykę i zaczęli mocniej lobbować w tej sprawie, głównie kanałami nieoficjalnymi. Ambasada Szwecji w Warszawie informowała z kolei, że Kanada przyjęła już dwa tysiące polskich Żydów, do Stanów Zjednoczonych przyjechało ich między 400 a 500, swoje granice otwiera też Szwajcaria. Ambasador nie przestawał pytać, co dalej. Z czasem pojawiła się też dyskusja wewnątrz rządu, bo MSZ stało się bardziej skłonne wspierać Żydów chcących przyjechać do Szwecji niż mniej przychylne temu pomysłowi ministerstwo spraw wewnętrznych. W styczniu 1969 roku limit wynosił 60 osób, w lutym wiz przyznano już 140.

 

W jakim stopniu odpowiadało to rzeczywistym potrzebom?

140 rozpatrzonych pozytywnie wniosków stanowiło jedynie 30% wszystkich złożonych. Natomiast na wiosnę 1969 roku pojawiła się informacja, że polski rząd planuje zatrzymać emigrację z datą 1 września. To spowodowało olbrzymie zamieszanie. Grupa ubiegających się o wizę jeszcze urosła, a Kronvall donosił, że po tej decyzji drzwi ambasady się nie zamykają, wszyscy pracownicy zajmują się tylko tymi podaniami i nie wiedzą, co robić dalej. Z kolei odpowiedzią Danii na tę informację była decyzja, żeby przyjąć wszystkich polskich Żydów, którzy wyrażają chęć wyjazdu.

 

I tak Dania zmotywowała Szwecję do działania.

Oczywiście, pojawił się element rywalizacji, pokazania, że Szwedzi nie mogą być gorsi niż sąsiedzi, ale było też kilka innych czynników. W świetle planowanego końca emigracji pomoc uznano po prostu za moralny obowiązek. Oprócz tego Szwecja chciała pokazać światu, że ma znaczenie na arenie międzynarodowej, że jest aktywna w polityce zagranicznej. Strategię działania na rzecz uciemiężonych przyjęto już w 1962, kiedy Torsten Nilsson został ministrem spraw zagranicznych, wtedy chodziło głównie o kraje trzeciego świata. W 1968 roku Nilsson w jednym z wywiadów stwierdził jednak wprost, że zaangażowanie w sprawy polsko-żydowskie także wpisuje się w nową politykę aktywnej pomocy. Dodatkowo rząd nie mógł sobie pozwolić na bierność, bo w prasie pojawiało się coraz więcej artykułów na temat Polski, niektóre z nich bardzo drastyczne, jak na przykład ten w „Sydsvenska Dagbladet Snällposten”, w którym zdjęcie bramy prowadzącej do obozu w Auschwitz zostało użyte jako porównanie do tego, co dzieje się z polskimi Żydami. W efekcie w lipcu 1969 zadecydowano o przyznaniu 500 wiz, a po zaledwie kilku dniach liczba ta ponownie wzrosła. W październiku 1969 roku całkowita liczba przyznanych wiz wynosiła 1800. Było ich więcej niż chętnych.

 

W międzyczasie Żydzi znaleźli inne drogi emigracji?

Okazało się też, że zamknięcie możliwości wyjazdu 1 września 1969 roku wcale nie nastąpiło. Mimo że Szwecja rzeczywiście była w tamtym czasie gotowa przyjąć jak największą liczbę osób, niektórzy wyjechali już gdzieś indziej, inni decydowali się zostać. Gmina żydowska w Sztokholmie naciskała natomiast, że wreszcie jest właściwy czas, żeby rozpatrzyć opóźnione podania – takie jednak oficjalnie nie istniały, media zostały zapewnione, że wszystko działało od początku do końca sprawnie. W marcu 1971 ambasada w Warszawie wysłała raport, że kampania antysemicka tak naprawdę ustąpiła i nie ma już raczej chętnych na wyjazd.

 

W sumie do Szwecji przyjechało od 1968 roku trochę ponad 2700 Żydów z Polski.

To liczba tych, którym wiza została przyznana w Warszawie, zdecydowana większość z nich przyjechała do Szwecji w 1969 roku. Oprócz tego była jeszcze grupa około stu pięćdziesięciu osób, które przyjechały po selekcji w obozach dla uchodźców w Austrii i we Włoszech. Tam swoją rekrutację prowadziły komisje z różnych krajów, między innymi ze Szwecji. Dwa razy do roku przeprowadzali rozmowy z chętnymi, sprawdzali ich stan zdrowia. Kierowali się głównie prostym kryterium naboru siły roboczej. Wśród tych, którzy zostali wtedy wybrani, byli głównie Włosi, Grecy i Jugosłowianie, polscy Żydzi stanowili 10% całej tej grupy. W papierach wpisywano im adnotację PL-J albo Jew, stąd znamy ich dokładną liczbę.

 

Jak przyjmowano ich w Szwecji?

Imigranci przybywali głównie promami ze Świnoujścia do Ystad, gdzie czekał na nich urzędnik agencji zajmującej się rynkiem pracy, Arbetsmarknadsstyrelsen. Pierwszym miejscem, do którego trafiali, z reguły na kilka dni, był tymczasowy ośrodek adaptacyjny, gdzie przebywali, dopóki nie znalazło się miejsce w ośrodku docelowym. Te kolejne punkty były rozrzucone w zasadzie na terenie całej południowej Szwecji. Tam zapewniano imigrantom zajęcia mające przystosować ich do życia w nowym kraju i intensywny, sześciotygodniowy kurs szwedzkiego. Jego długość okazała się zresztą jedną ze spornych kwestii pomiędzy polskimi migrantami a szwedzką administracją.

 

Liczyli na więcej?

Plan zakładał, że po dwóch miesiącach zostaną przeniesieni do docelowych miejsc zamieszkania i rozpoczną pracę, głównie w ośrodkach przemysłowych. Polscy uchodźcy nie byli jednak do końca zadowoleni z tego, że muszą podjąć zatrudnienie niezgodne ze swoim wykształceniem. Według niektórych z nich nie to im obiecywano w ambasadzie.

 

Mogli w ogóle z takimi odgórnymi decyzjami dyskutować?

Organizowali protesty. Dotarłem do dokumentów, które pokazują, że szefowie ośrodków donosili swoim przełożonym o problemach z Polakami. Zastanawiano się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Wydelegowano dwie osoby, które odwiedziły kilkanaście różnych ośrodków i próbowały sprawdzić, jakie są potrzeby i możliwe rozwiązania. W tym samym momencie również gmina żydowska w Sztokholmie wysłała swoją delegację, aby sprawdzić, jaką pomoc oni mogą zaoferować. Starano się więc coś zrobić, znaleźć jakieś rozwiązanie, ale zakres możliwości był ograniczony. Osób wykształconych napływało coraz więcej.

 

Mówimy przecież o bodaj najbardziej wykształconej emigracji w historii Szwecji.

Dariusz Stola pisał, że odsetek osób wysoce wykształconych w grupie polskich Żydów, która wyemigrowała, był ośmiokrotnie wyższy niż wśród całej polskiej populacji w ogóle. Większość z nich przed wyjazdem z Polski pracowała albo uczyła się. Wśród mężczyzn w trakcie studiów był co trzeci, wśród kobiet – co czwarta. Dla studentów integracja w Szwecji była dosyć łatwa, bo mieli możliwość wyboru kilku kursów językowych na uniwersytetach, potem często kontynuowali swoje przerwane w Polsce studia od tego samego poziomu. Wśród grupy osób wykształconych szczególnie ciężko było się natomiast dostosować prawnikom czy osobom, które pracowały na wysokich stanowiskach w administracji w Polsce, ale o szwedzkich realiach nie miały pojęcia.

 

Jaka przyszłość ich czekała?

Najlepszym rozwiązaniem było znalezienie pracy w archiwach różnych instytucji – to były historie, które można uznać za udane. Jeśli ktoś miał szczęście, mógł trafić na uniwersytet, jeśli ktoś miał duże szczęście, mógł trafić na wydział związany ze swoją specjalizacją. Często natomiast osoby, które posiadały tytuł doktora czy profesora, zostawały na poziomie archiwistów i nie potrafiły wspiąć się wyżej.

 

Szwedzi nie potrafili wykorzystać ich potencjału?

W tym samym okresie do Szwecji przyjechała niemal taka sama liczba migrantów z Czechosłowacji. To były zupełnie różne pod wieloma względami grupy, dokumenty sugerują jednak, że były traktowane tak samo. Czechosłowacy, którzy trafiali do przemysłu, byli z takiego biegu wydarzeń całkowicie zadowoleni, bo emigrowali z zupełnie innych powodów niż polscy Żydzi. Szwedzka polityka imigracyjna nie była przygotowana na przyjęcie tak wysoko wykształconej grupy. Instytucje pozostawały głuche na apele różnych środowisk, głównie akademickich, sugerujących odejście od praktyki przydziału pracy w przemyśle i stworzenie stanowisk umożliwiających wykorzystanie kwalifikacji nowo przybyłych osób. Takie procedury, zdaniem komisji parlamentarnej, stanowiłyby zaprzeczenie polityki równouprawnienia wszystkich migrantów.

 

lukasz-gorniok-paideia-swedish-policy-march-1968-poland-czechoslovakia

Dr Łukasz Górniok jest pracownikiem Paidei – Europejskiego Instytutu Studiów Żydowskich w Sztokholmie; w swojej pracy doktorskiej zajmował się m.in. emigracją polskich Żydów do Szwecji w latach 1968–1972