Niedokończona symfonia [Komentarz do parszy We-zot ha-bracha]
parsza we-zot ha-bracha – 2 października 2018/ 23 tiszri 5779
Co roku, kiedy zbliżamy się do końca cyklu czytania Pięcioksięgu Mojżesza i historii jego życia, zadaję sobie to samo pytanie: czy rzeczywiście musiała się tak skończyć? Trzeba było odebrać Mojżeszowi możliwość postawienia stopy w miejscu, do którego prowadził Izraelitów przez czterdzieści burzliwych lat? Czy ręka Sprawiedliwości Sądu Niebieskiego nie mogła okazać mu łaski? Choćby na czas tych kilku dni, których Mojżesz potrzebował, żeby przekroczyć Jordan i zobaczyć, jak dokonało się jego dzieło? Za co właściwie ukarano Mojżesza? Za tę krótką chwilę gniewu i gwałtowną reakcję wobec Izraelitów, którzy narzekali na brak wody? Czy nie można było mu wybaczyć jednej chwili słabości w ciągu czterdziestu lat? Jak pytali nasi mędrcy: to jest Tora i taka jest za nią nagroda? (Berachot 61b).
Jedną z najbardziej przejmujących scen w całym Tanachu jest ta, w której Mojżesz wspina się na górę Nebo, żeby z daleka zobaczyć kraj, do którego nie będzie mu dane nigdy wejść. Wiele źródeł midraszowych ukazuje prośbę Mojżesza – „Niechże też przejdę i zobaczę ową ziemię piękną, która za Jardenem” (Dwarim 3:25) – w bardzo dramatyczny sposób. Podaje on na swoją obronę argument za argumentem, tylko po to, żeby w końcu spotkać się z nieugiętą odmową Niebios: „Dosyć tobie; nie mów do Mnie więcej w sprawie tej” (Dwarim 3:26). Dlaczego?
Mowa przecież o człowieku, który w Tanachu osiemnaście razy nazwany jest Bożym sługą. Oprócz niego tylko Jozue dwukrotnie opisany jest w ten sposób. Nekrolog Mojżesza zawarty w Torze głosi: „I nie powstał więcej prorok w Israelu jako Mojżesz” (Dwarim 34:10). Dlaczego Bóg, którego atrybutami są litość i przebaczenie, potraktował go z pozoru tak surowo?
Tora wyraźnie próbuje przekazać nam jakąś fundamentalną prawdę. Ale jaką? Istnieje wiele odpowiedzi na to pytanie, ale najbardziej wnikliwa, a jednocześnie najprostsza, skłania nas, by cofnąć się do początku początków. „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię”, zatem jest Niebo i jest Ziemia, które zupełnie się od siebie różnią.
Jedno pytanie w całej historii cywilizacji pozostaje najtrudniejsze ze wszystkich. Zadaje je autor Psalmu ósmego: „Czemże jest człowiek, że pamiętasz o nim, a syn człowieczy, że nań zważasz?”. Co znaczy być człowiekiem? Jesteśmy drobnym pyłkiem w niemalże nieskończonym wszechświecie o stu miliardach galaktyk, z których każda ma sto miliardów gwiazd. Mamy świadomość, że nasze życie jest mikrosekundą wobec niemal nieskończoności kosmosu. Jesteśmy przerażająco nieistotni, a jednocześnie zadziwiająco wielcy. Dominujemy nad całą planetą. Mamy coraz więcej kontroli nad siłami przyrody. Jako jedyna znana nam forma życia jesteśmy zdolni zadać pytanie: dlaczego?
Stąd biorą się dwie pokusy, którym przedstawiciele gatunku homo sapiens musieli stawiać czoła od samego początku: czy powinniśmy myśleć o sobie jako mniej znaczących, czy znacznie potężniejszych niż jesteśmy w rzeczywistości? Jak rozumieć relację między naszą śmiertelnością i zawodnością a niemal nieskończonym czasem i przestrzenią?
Cywilizacje miały skłonność do zacierania granicy między tym, co ludzkie, a co boskie. Mityczni bogowie zachowują się jak ludzie – wdają się w kłótnie, walczą i rywalizują o władzę. Niektórzy zaś, jak herosi, mają status półbogów. Egipcjanie wierzyli, że faraonowie po śmierci dołączają do bogów w zaświatach, a niektórzy byli uważani za bóstwa nawet za życia. Po śmierci Juliusza Cezara Rzymianie uznali go za boga. W innych religiach wierzy się, że Bóg przybiera ludzką formę.
Jak się okazało, szczególnie trudno jest uniknąć czczenia człowieka, który zapoczątkował religię. Współcześnie zacieranie tej granicy zostało zupełnie zdemokratyzowane. Nietzsche twierdził, że aby zrehabilitować się za zdetronizowanie Boga, ludzie sami będą musieli stać się bogami. Antropolog Edmund Leach zaczął swoje wystąpienie w ramach Reith Lectures, corocznej serii wykładów realizowanych dla BBC, słowami: „Ludzie stali się jak bogowie. Czy już nie pora, abyśmy zrozumieli swoją boskość?”. Jako Żydzi uważamy, że jest to zbyt wysoka ocena naszego i czyjegokolwiek innego człowieczeństwa.
Zupełnie inaczej, bo jako prawie nic nieznaczący, ludzie byli postrzegani przez niektóre mity, a od niedawna i naukowców. W Królu Learze Szekspir wkłada w usta Gloucestera słowa: „Jesteśmy bogom, czym są muchy dzieciom// I dla zabawy swej nas zabijają”. Jesteśmy więc jak pacynki bogów, którymi łatwo się znudzić – bezbronni wobec sił, nad którymi nie możemy zapanować. Jak pisałem kiedyś w jednym z tekstów (patrz: komentarz do parszy Chukat), współcześni naukowcy stworzyli niereligijny odpowiednik tego poglądu. Jak twierdzą, nie ma przekonujących argumentów na to, że homo sapiens różnią się od innych gatunków zwierząt. Dusza, ego i wolna wola nie istnieją.
Voltaire porównywał ludzi do robaków pożerających się wzajemnie na atomie błota. Stephen Hawking powiedział, że rasa ludzka jest tylko chemicznym kożuchem na średniej wielkości planecie, orbitującej wokół bardzo przeciętnej gwiazdy na dalekich przedmieściach jednej z wielu miliardów galaktyk. Filozof John Gray pisał, że życie ludzkie nie ma więcej sensu niż życie śluzowców. W Homo deus Yuval Harari dochodzi do wniosku, że z perspektywy czasu ludzkość okaże się jedynie pluśnięciem w kosmicznym przepływie danych.
Judaizm jest protestem ludzkości wobec tych przeciwstawnych idei. Nie jesteśmy bogami, ale na pewno nie jesteśmy wyłącznie chemicznym kożuchem. Jesteśmy prochem ziemi, ale Bóg tchnął w nas dech żywota. Niezwykle ważne jest, aby nigdy nie starać się zatrzeć granicy między Niebem a Ziemią. Tora nie mówi o tym wprost. Zamiast tego opowiada o czasach sprzed Potopu, kiedy „(…) ujrzawszy synowie Boscy córki ludzkie, iż piękne były, pojęli sobie żony ze wszystkich, które sobie upodobali” (Be-reszit 6:2). Mówi też o tym, jak po Potopie ludzie zebrali się na równinie Szinear i zdecydowali: „Oto zbudujmy sobie miasto i wieżę, której by wierzch w niebie, a uczyńmy sobie znamię, abyśmy się nie rozproszyli po powierzchni całej ziemi” (Be-reszit 11:4). Nieważne, jakie znaczenie niosą poszczególne historie – obie opowiadają o zacieraniu granicy między Niebem a Ziemią: o Boskich synach, którzy zachowują się jak ludzie, i odwrotnie – o ludziach, którzy pragną żyć wśród bogów.
Kiedy Bóg jest Boski, ludzie mogą być ludzcy. Przede wszystkim wyznaczmy granicę, a dopiero później szukajmy podobieństw. Oto żydowska metoda.
Dla nas, Żydów, człowieczeństwo w swej najlepszej postaci pozostaje wciąż ludzkie. Jesteśmy śmiertelni, z krwi i kości. Rodzimy się, rośniemy, uczymy się, dojrzewamy, pozostawiamy po sobie ślad. Przy odrobinie szczęścia znajdujemy miłość. Jeśli Bóg nas pobłogosławi, wydajemy na świat potomstwo. Ale też starzejemy się, nawet jeśli pozostajemy młodzi duchem. Dobrze wiemy, że dar życia nie został nam dany na zawsze, bo w tym cielesnym wszechświecie nic nie trwa wiecznie, nawet planety czy gwiazdy.
Każdy z nas napotka w swoim życiu rzeki, których nie będzie mógł przekroczyć, ziemie obiecane, do których nie będzie mu dane wejść, i cele, do których nigdy nie dotrze. Nawet najwspanialsze życie pozostanie niedokończoną symfonią. Śmierć Mojżesza, który odchodzi, nie przekroczywszy Jordanu, powinna być dla nas wszystkich pocieszeniem. Nie powinniśmy czuć się winni, sfrustrowani, niezadowoleni czy przegrani tylko dlatego, że pewnych rzeczy nie zdołamy osiągnąć. Bycie człowiekiem właśnie na tym polega.
Nie pozwólmy też, aby prześladowały nas popełnione w przeszłości błędy. Myślę, że z tego właśnie powodu Tora opowiada o grzechu Mojżesza. Czy konieczne było zawarcie w niej historii o wodzie, lasce, skale i gniewie przywódcy? To naprawdę się wydarzyło, ale czy Tora musi o tym wspominać? O ponad trzydziestu ośmiu spośród czterdziestu lat wędrówki nie ma w niej nawet wzmianki. W Torze opisane są tylko te wydarzenia, które stanowią cenną lekcję dla przyszłych pokoleń. Dlaczego więc nie przemilczeć i tego, chroniąc dobre imię Mojżesza? Które inne religie są tak szczere, że opowiadają w swoich pismach o porażkach największych bohaterów?
Ponieważ bycie człowiekiem właśnie na tym polega. Nawet najwięksi z ludzi popełniali błędy, ponosili porażki tak często, jak odnosili sukcesy i przeżywali chwile czarnej rozpaczy. Nie stali się wielcy, bo byli ideałami, ale ponieważ się nie poddawali. Uczyli się na każdym błędzie, nie tracili nadziei, aż w końcu udało im się zdobyć wielki dar, który zdobyć można tylko na drodze porażki – cnotę pokory. Każdy z tych wielkich ludzi rozumiał, że życie składa się z setek niepowodzeń, po których trzeba dojść do siebie i ruszyć dalej. Przepisem na sukces jest trwanie przy swoich ideałach, mimo świadomości, jak trudno jest zmienić świat. Życie to wstawanie każdego ranka i pokonywanie kolejnego fragmentu drogi do Ziemi Obiecanej, nawet jeśli wiemy, że możemy tam nigdy nie dotrzeć. Jednocześnie zdajemy sobie jednak sprawę, że dzięki naszej pracy możemy pomóc innym osiągnąć cel ich wędrówki.
Majmonides w swoim kodeksie prawa pisze: „Każdy człowiek może stać się tak prawy jak Mojżesz, nasz nauczyciel, albo tak nikczemny jak Jeroboam”. To niezwykłe zdanie. W historii był tylko jeden Mojżesz – tak powiedziane jest w Torze. Ale przesłanie Majmonidesa jest jasne. Nie było i nie będzie drugiego takiego proroka jak Mojżesz. Jednak pod względem moralności każdy może mu dorównać, wybór należy do nas za każdym razem, kiedy podejmujemy decyzję, która może wpłynąć na życie innych ludzi. Fakt, że Mojżesz był śmiertelnikiem, że największy z przywódców w historii nigdy nie ujrzał ostatniej fazy swojej misji i że nawet on popełniał błędy, jest największym darem, jaki mogliśmy kiedykolwiek otrzymać od Boga.
Stąd trzy wielkie idee mogące odmienić nasze życie, które na zakończenie ofiarowuje nam Tora. Jesteśmy śmiertelni – zadbajmy więc o to, żeby każdy dzień miał znaczenie. Jesteśmy narażeni na porażkę – wyciągajmy więc lekcję z każdego popełnionego błędu. Nie będzie nam dane ujrzeć końca naszej misji – inspirujmy więc innych, aby kontynuowali pracę, którą zaczęliśmy.
Tłumaczenie: Jolanta Różyło © CHIDUSZ 2018