Oczy otwarte szeroko
W swoich pracach próbuje pokazać jednocześnie kontrast i harmonię między przeciwstawnymi pojęciami, takimi jak bluźnierstwo i świętość, zmysłowość i duchowość. Sam długo przebywał pomiędzy światem chasydzkim i świeckim światem sztuki. Wybrał ten drugi, ukończył paryską École des beaux-arts oraz jerozolimską akademię Becalela, jednak religia wciąż obecna jest w jego życiu.
Zuzanna Hornowicz: Wychowałeś się w chasydzkiej rodzinie. Czy jako młody chłopiec marzyłeś o innym życiu?
Benyamin Reich: Siedząc w chederze, często wyobrażałem sobie, że opuszczam ten świat. Nie miałem konkretnej wizji – za każdym razem było coś innego. Gdy przez przypadek – bo w domu nie mieliśmy telewizora – udało mi się zobaczyć mecz piłki nożnej, to chciałem zostać piłkarzem. Kiedy usłyszałem w wiadomościach informację o bohaterskich izraelskich pilotach, chciałem iść do wojska. Marzyłem o sławie, o odkrywaniu nieznanego świata – byłem go bardzo ciekaw, a tej ciekawości nie mogłem zaspokajać.
O zostaniu artystą nie marzyłeś?
W świecie chasydzkim nie masz styczności ze sztuką, nie wiesz, co to znaczy być artystą. Uczymy się o Becalelu, biblijnym budowniczym Przybytku, o artystycznej wizji Świątyni – sztuka pokazywana jest jako narzędzie służące Bogu, nie tobie i twoim egzystencjalnym rozterkom. Lubiłem rysować, ale wolno mi było to robić tylko do czasu ukończenia przedszkola. Rysowałem jeszcze później od czasu do czasu, ale to było już źle postrzegane. Pozostało jedynie zamiłowanie do estetyki, ładnego nakrywania stołu.
Skąd ono się wzięło? Bnei Brak, gdzie dorastałeś, to betonowa dżungla – trudno tam chyba o inspirację.
Była w mojej rodzinie linia, w pewnym sensie, artystyczna. W końcu chyba w pełni ujawniło się to przeze mnie. To nie jest tak, że wśród ortodoksów jest mniej artystycznych dusz, przynajmniej ja tak nie sądzę. Nie mają po prostu możliwości, żeby to wyrazić. Znaczenie sztuki w świecie religijnym jest marginalne, jest ona wręcz uważana za bałwochwalstwo.
Twoi przodkowie byli ortodoksyjni od wielu pokoleń?
Rodziny matki i ojca były religijne, choć nie aż tak, jak stały się później w Izraelu. Ortodoksyjny fanatyzm, jaki widzimy teraz w Bnei Braku, nie istniał przed wojną. Na szczęście od niedawna zaczyna się to wszystko wreszcie powoli zmieniać, a otaczający tę społeczność mur trochę kruszeje. Ciężko uciec przed nowoczesnością. Starzy gdojlim, rabini poprzedniej epoki, umierają i coś się zaczyna dziać. Kiedy jednak byłem dzieckiem, byliśmy zupełnie odseparowani od pozostałej części społeczeństwa.
Kto zatem, jak wspomniałeś, zajmował się sztuką?
Mój dziadek ze strony ojca kolekcjonował stare książki i judaika. Urodził się w Manchesterze, jego ojciec przeprowadził się tam z terenów dzisiejszej Ukrainy tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Jego rodzina wywodzi się bezpośrednio od wileńskiego gaona, całe drzewo genealogiczne od XVIII wieku wypełnione jest rabinami.
Twój drugi dziadek pochodził z Polski.
Rodzice mojej matki byli ocalałymi z Zagłady, poznali się i pobrali w obozie dla dipisów w Niemczech. Ojciec mamy urodził się w Częstochowie, potem mieszkał w Łodzi. Mówił po polsku, ale po wojnie nigdy nie chciał odwiedzić tego kraju, nie chciał o tym nawet słyszeć. W jego sposobie bycia było jednak coś polskiego, żył przeszłością.
Pamiętasz pierwszy kontakt ze sztuką i pierwsze inspiracje?
Nie umiałbym wymienić konkretnych inspiracji. Kochałem naturę, już samo podróżowanie po Izraelu było dla mnie inspirujące. Kiedy miałem trzynaście, może czternaście lat, jeszcze podczas nauki w jesziwie, często brałem śpiwór i jechałem na północ lub południe i spałem pod gołym niebem. Dopiero potem zacząłem czytać niereligijną literaturę. Moja jesziwa była w Jerozolimie, po zajęciach, albo w przerwie między nimi, chodziłem na Jafo, główną ulicę i tam w księgarniach przeglądałem książki.
Nie czułeś się dobrze w jesziwie?
Były okresy, kiedy bardzo dobrze się uczyłem, starałem się być najlepszym studentem. Chciałem pokazać, że wzorowo funkcjonuję w tym systemie, robiłem to, czego ode mnie oczekiwano. Ale były też momenty, w których zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego, nad sobą samym. Zacząłem powątpiewać w religię, pojawiło się mnóstwo pytań egzystencjalnych: kim jestem i czego chcę? W tych okresach żyłem podwójnym życiem. W jednym byłem przeciętnym studentem, nie przykładałem się do nauki, ale wciąż pokazywałem, że jestem częścią systemu. W moim drugim, wewnętrznym życiu nie byłem już jednak ortodoksyjnym Żydem.
Zdałeś sobie również sprawę z tego, że jesteś gejem. Co przyszło pierwsze – to odkrycie czy chęć zerwania z religią?
To wszystko raczej szło ze sobą w parze: odkrywanie swojej seksualności i pytania teologiczne. Nie było jednego wyraźnego, drastycznego momentu, w którym opuściłem świat ortodoksyjny. To nie tak, że trzaskasz drzwiami i nagle jesteś częścią innego świata. To raczej proces, korytarz, którym kroczysz powoli i w końcu znajdujesz się na zewnątrz. Oczywiście nie zdawałem sobie sprawy, na ile powszechnym zjawiskiem jest bycie gejem, na ile takie życie jest w ogóle możliwe.
To utrudniało czy ułatwiało decyzję o opuszczeniu świata chasydzkiego?
Homoseksualizm to temat tabu, więc nie miałem z kim o tym porozmawiać. Byłem samotny w odkrywaniu innego, pozareligijnego świata, swojej seksualności, radzenia sobie z pytaniami egzystencjalnymi. Religia miała chyba najmniejsze znaczenie. Chodziło o całą moją osobowość, która po prostu nie mieściła się w ramach systemu. Jeśli miałbym to opisać liczbowo, ta „inna”, niepasująca osobowość stanowiłaby 98% wszystkich czynników, które zadecydowały o zerwaniu ze światem chasydzkim. Teraz znam wiele osób, które opuściły świat ortodoksji, ale nie przypominam sobie wielu, a w zasadzie ani jednej, która powiedziałaby mi, że powód, dla którego odeszła, jest tylko teologiczny. Pytania o religię przychodzą w momencie, kiedy czujesz już, że nie przynależysz do tego świata. Żeby w ogóle zacząć je zadawać, musisz już coś więcej o sobie wiedzieć. W Berlinie zaprzyjaźniłem się z Deborą Feldman, autorką głośnej książki Unorthodox. Jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów. Nasze „wyjścia” różnią się od siebie, ale wiele nas też łączy – przede wszystkim obydwoje czuliśmy, że jest to świat, w którym nie potrafimy sobie znaleźć miejsca.
Ty zdecydowałeś się na wyjazd z Izraela.
Najpierw jednak miałem okres, kiedy próbowałem „izraelskiego” stylu życia, mieszkałem w Jerozolimie i w Tel Awiwie. Mam dziesięcioro rodzeństwa i to ja byłem pierwszym, który zdecydował się odejść. Potem zrobiła to też moja młodsza siostra, która mieszka teraz w Berlinie, i młodszy brat, który przeprowadził się do Sydney. Trójka z jedenastki stała się więc niereligijna.
Jak reagowali na to rodzice?
Na początku oczywiście byli na mnie źli i wtedy czułem się naprawdę samotny. Był kilkuletni okres, kiedy się nie widywaliśmy. Myślę jednak, że rodzice byli zbyt przejęci wychowywaniem reszty mojego rodzeństwa, a mi nie działa się krzywda, więc założyli, że tak będzie najlepiej. Potem powoli zaczęliśmy nadrabiać stracony czas, teraz spotykamy się całą rodziną, mimo że wiele rzeczy naturalnie nie jest już takich samych. Moje siostry spędzają ze mną wakacje, rodzice odwiedzają mnie w Berlinie. Jesteśmy więc na swój sposób szczęśliwą rodziną.
Dlaczego zająłeś się fotografią?
Zastanawiałem się nad aktorstwem, tańcem współczesnym. Moi rodzice mieli jednak przyjaciela fotografa, który dopiero jako dorosły człowiek stał się religijny – artystyczną fotografię zamienił na komercyjną działalność weselnego fotografa ortodoksyjnej społeczności. To on dostrzegł we mnie jakiś zalążek talentu i dał mi pierwszy aparat, którym zacząłem fotografować zakonników w Jerozolimie – pociągał mnie temat sacrum poza moją społecznością, w zasadzie na jej granicy. Fotografowanie otworzyło mi oczy, pozwoliło na świadome patrzenie. W wieku 17 lat zapisałem się na pierwszy kurs fotografii w Jerozolimie.
Potem wyjechałeś studiować do Paryża.
Czułem się obcy w izraelskim społeczeństwie. Nie jest łatwo być jego częścią, bo każdy oczekuje od ciebie łatwości mówienia o sobie, co jest szalenie trudne dla osoby, która wciąż poszukuje. Zastanawiałem się nad wyjazdem od jakiegoś czasu, pomogło obywatelstwo brytyjskie, które mam po ojcu. Zacząłem podróżować, byłem w Holandii, potem chciałem jechać do Włoch, ale przez przypadek, bo tak złapałem stopa, znalazłem się w Paryżu. Na początku miasto mi się nie spodobało, ale w końcu znalazłem pracę i już zostałem. Postanowiłem też pójść na studia, przygotowałem teczkę z pracami i udało się, mimo że nie znałem ani jednego słowa po francusku. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że mam dostęp do świata sztuki.
Co było najtrudniejsze, kiedy opuściłeś świat religijny?
Było wiele trudnych momentów – przede wszystkim poczucie samotności, święta, które pamiętasz, ale już ich nie obchodzisz, i to poczucie braku przynależności do jakiegoś miejsca, niezbędne do normalnego życia.
Jaki jest teraz twój stosunek do religii?
Przeszłość zawsze za tobą podąża, nigdy nie jest całkowicie zamkniętym rozdziałem. Nawet jeśli żyjesz bez religii, jest w tobie pewna tęsknota za tamtym światem, muzyką, rytuałami. Myślę, że większość ludzi, którzy odchodzą, tak to właśnie odczuwa. Muszą sobie radzić z tym bagażem, czasami w sposób prowokujący, czasami inaczej. Niektórzy wyrażają to pisząc, inni poświęcają się innemu rodzajowi sztuki, jeszcze inni zatracają się w hedonistycznym stylu życia, pozwalającym na zapomnienie. Dla mnie przeszłość obecna jest w moich pracach.
Prowokujesz, używając w nich elementów jednoznacznie kojarzących się z religią. Jest nagość, homoerotyzm, dziwne pozy, chasyd na nartach…
To akurat mój ojciec.
Zgodził się pozować?
Na swoich zdjęciach pokazuję religijnych ludzi z innej perspektywy, niezależnie, czy są to Żydzi, muzułmanie czy chrześcijanie. Czasami, owszem, prowokuję. Mój ojciec jest wyjątkowy, bo mimo że jest ortodoksyjnym Żydem i przestrzega wszystkich przykazań, ma otwarty umysł. Mamy ze sobą bardzo dobre relacje i on rozumie, czym się zajmuję, uczestniczy w tworzeniu moich fotografii – dla niego to nawet pewnego rodzaju wyróżnienie. Wszystko to pomimo faktu, że nie godzi się z tym, jak żyję.
Zna inne twoje zdjęcia?
Oczywiście, wiele z nich mu się nie podoba, ale świat ultraortodoksji rządzi się swoimi własnymi prawami. Jeśli z niego odchodzisz, jego prawa przestają cię dotyczyć. Moim rodzicom jest przykro, że tak się stało, ale skoro już tak jest, rozumieją to, że różnie patrzymy na życie.
Czyli są tolerancyjni.
Na tyle, na ile można być tolerancyjnym w świecie ultraortodoksyjnym. Nie poproszę ojca o możliwość sfotografowania go w szabat, ale pozowanie w odświętnym ubraniu nie sprawia, że łamie jakieś przykazanie. Rozumiemy się na tyle dobrze, że wiem, o co mogę go poprosić, żeby nie czuł, że ośmiesza religię. Wszystko inne zrobi dla mnie z przyjemnością.
Śledzi twoją karierę?
Interesuje się tym, co robię. Wyraża swoje opinie, jeśli wyślę mu jakieś zdjęcie. Kolejna z moich wystaw jest teraz prezentowana w kościele w Hamburgu. Z myślą o niej ojciec napisał tekst o mnie, o naszej relacji, o mojej pracy.
Skoro wszystko śledzi, z internetu dowie się też, że jesteś gejem.
Wie wszystko, ja niczego już nie ukrywam. Dzieci moich sióstr mogą korzystać tylko z koszernego komputera, ale mój ojciec chodzi do kafejek internetowych, więc pewnie czyta wywiady ze mną. Nie jest to jednak temat, o którym rozmawiamy.
Nie masz z tym problemu?
Jest mnóstwo rodzin, w których o wielu sprawach się nie rozmawia, nie tylko w świecie ortodoksyjnego judaizmu. Ktoś jest gejem, ktoś nie został prawnikiem, tak jak chcieli tego rodzice – to naturalne, że są tematy tabu.
Jako miejsce zamieszkania wybrałeś Berlin.
Spotkałem tu wielu ludzi, którzy tak jak ja porzucili życie w ortodoksyjnych społecznościach. Tworzymy swego rodzaju wspólnotę, czasami organizujemy wspólne szabaty. Właśnie tu nauczyłem się doceniać różne odłamy judaizmu, zrozumiałem, że to nie czarno-biała religia. Kiedy byłem dzieckiem, uczono mnie, że Żydzi, którzy mieszkają w Tel Awiwe, to nie Żydzi, a goje – każdy, kto nie był taki jak my, był gojem. Jeśli nie założyłem kipy zaraz po przebudzeniu, mama pytała mnie z wyrzutem: jesteś gojem? Wszystko miało bardzo jasną i niepozwalającą na sprzeciw definicję. Jednym z głównych problemów ludzi odchodzących z takich wspólnot jest zrozumienie, że są także inne sposoby identyfikacji z judaizmem. To zajmuje trochę czasu.
Myślisz, że wrócisz kiedyś do Izraela?
Urodziłem się w środowisku, które nie uznaje Izraela jako państwa. Nie mamy żadnego związku z izraelską kulturą, nigdy nie obchodziliśmy Dnia Niepodległości czy Dnia Pamięci Poległych Żołnierzy. Nie wychowałem się w społeczeństwie izraelskim, a chasydzkim. Kiedy ktoś pyta mnie, czy jestem Izraelczykiem, odpowiadam, że tak, ale różnię się od osób, które dorastały w Ramat Ganie. W swoich pracach często zadaję pytanie, kim jest Żyd we współczesnym świecie. Mnie osobiście inspirują postacie takie jak Walter Benjamin – intelektualiści zainspirowani ideami oświecenia żydowskiego, którzy wcale nie mieli chęci opuszczania Europy.