Studenci żądają żydowskich trupów

„Gdy piszę o «żydowskich ciałach» czy «żydowskich trupach», staram się nie myśleć o tym, co nastąpi za kilka lat, kiedy ciała zmarłych Żydów będą leżeć na ulicach gett”, mówi o swoich badaniach nad tak zwaną „aferą trupią” na wydziałach lekarskich w Europie Środkowo-Wschodniej dr Natalia Aleksiun z Wydziału Studiów Żydowskich Touro College w Nowym Jorku. 

W latach dwudziestych XX wieku, jeszcze przed wprowadzeniem numerus clausus, na wielu uczelniach medycznych żądano, aby Żydzi nie uczyli się anatomii na ciałach chrześcijan. Domaganie się „żydowskich trupów” – niemal niemożliwe do spełnienia – stało się skutecznym sposobem na eliminację żydowskich studentów.

Katarzyna Andersz: W Domu z dwiema wieżami Maciej Zaremba Bielawski wspomina przyjęty w 1937 roku przez Związek Lekarzy Państwa Polskiego „paragraf aryjski”. Organizacja zdecydowała, że do swojego grona będzie przyjmować tylko tych, którzy byli „chrześcijanami z urodzenia”. Zaremba pisze: „Poświęcam temu trochę miejsca, bo opowiadam nowość”. 

Natalia Aleksiun: Mało mówi się o tym, jak często w latach 30. korzystano z rozwiązań stosowanych wówczas w III Rzeszy. W Polsce najróżniejsze organizacje i organy – rady miejskie, stowarzyszenia fryzjerów czy fotografów – przyjmowały tzw. paragrafy aryjskie. W przypadku Związku Lekarzy było to o tyle interesujące, że Żydzi odgrywali w tym środowisku ogromną rolę. 

 

To na wydziałach medycznych w pierwszej kolejności pojawia się nienawiść do Żydów, uzasadniana „elementarną słusznością” w kwestii równości dostępu do nauki. Wyjaśnijmy jednak najpierw, dlaczego tak wielu Żydów decydowało się studiować medycynę?

To kwestia praktyczna. Medycyna i prawo były najpopularniejszymi kierunkami wybieranymi przez Żydów – nie tylko zresztą w Polsce – bo to z nimi wiązała się zarówno obietnica statusu, jak i mobilności zawodowej. Kolejny powód to możliwość praktykowania niezależnie od struktur państwowych. Nawet jeśli żydowski absolwent medycyny miał niewielkie szanse na otrzymanie stanowiska w miejskim szpitalu, państwowym sanatorium czy kasie chorych, to mógł przyjmować pacjentów w ramach prywatnej praktyki. Wcześniej miał możliwość odbycia stażu w szpitalu żydowskim, żydowskim domu starców czy sierocińcu. Oczywiście także i te instytucje miały ograniczone możliwości przyjmowania świeżych absolwentów, ale w tym „pomagał” już numerus clausus

 

Czy w innych krajach również istniały podobne sposoby prześladowania żydowskich studentów?

Gdy zaczynałam badać „aferę trupią”, wydawało mi się, że odkryłam historię, która jest zjawiskiem wyłącznie polskim. Trafiłam na nią przypadkowo, zbierając materiały do książki o żydowskich historykach w Polsce w okresie międzywojennym. Przeglądając materiały dostępne w archiwum Uniwersytetu Warszawskiego, znalazłam pewne sprawozdanie z Wydziału Lekarskiego. Jego dziekan donosił, że w semestrze wiosennym w kwestii „afery trupiej” szczęśliwie panował spokój dzięki współpracy ze szpitalem żydowskim na Czystem, który przekazał Uniwersytetowi „żydowskie mózgi”.

Przyznam, że zapadło mi to w pamięć i postanowiłam sprawdzić, o czym z takim uznaniem donosił dziekan. Okazało się, że nie była to sprawa obecna wyłącznie na Uniwersytecie Warszawskim, ale na wydziałach lekarskich w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Znalazłam na przykład artykuł, w którym polscy studenci pozdrawiali swoich rumuńskich kolegów walczących na tym samym „froncie” o dostęp do „żydowskich trupów”. 

 

Na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie studenci medycyny domagali się ich już na początku lat dwudziestych. Byli pierwsi?

Nie umiem niestety wskazać pionierskiego wydziału. Wygląda na to, że był to pomysł, który pojawiał się w różnych miejscach mniej więcej w tym samym czasie. Być może studenci spotykali się na jakichś konferencjach – spotkaniu chrześcijańskich organizacji studenckich czy zjeździe weteranów. Wszystko działo się przecież w cieniu dopiero co zakończonej wojny, a w przypadku Polski – wciąż jeszcze toczących się konfliktów zbrojnych na nowych granicach. Około 1922-23 roku sprawa była obecna zarówno w Wilnie, jak i na przykład w Klużu, który znalazł się po wojnie w granicach Rumunii, jak i w Wiedniu. 

W „aferze trupiej” ciekawy jest jednak nie tylko jej międzynarodowy wymiar. Ta historia dowodzi, że tak zwane stosunki polsko-żydowskie pogarszały się dużo wcześniej, niż się często uważa. W Polsce zazwyczaj przyjmuje się, że pogorszenie relacji nastąpiło dopiero po śmierci Józefa Piłsudskiego, natomiast do 1935 roku miało być całkiem znośnie. 

 

Nie było.

„Afera trupia” pokazuje, że radykalizacja na uniwersytetach i fizyczna konfrontacja nastąpiły co najmniej dziesięć lat wcześniej. Studenci – zakładam, że często wracający z wojennych okopów – uznawali, że status quo w kwestii nauki anatomii jest nieakceptowalne. Wcześniej w prosektoriach znaleźć można było raczej tylko ciała chrześcijan – w większości dużych miast istniały szpitale uniwersyteckie, skąd pochodziły ciała przekazywane do instytutów anatomii, kiedy po zmarłych nikt się nie zgłosił. Szpitale żydowskie natomiast zachowywały swoją odrębność, a pochówkami zmarłych, których nie odebrała najbliższa rodzina, zajmowały się żydowskie towarzystwa pogrzebowe. Nawet jeśli umierała osoba bezdomna albo taka, której rodziny nie stać było na pogrzeb, pochówek odbywał się na koszt gminy. To wynikało z podstawowych religijnych nakazów. Na początku XX wieku jednak – mimo że Żydzi studiowali medycynę i uczyli się na ciałach chrześcijan – organizacje studenckie raczej się temu nie sprzeciwiały.

 

Może wcześniej studenci żydowscy aż tak nie rzucali się w oczy?

Argument liczby studentów żydowskich jest podnoszony na wszystkich badanych przeze mnie uniwersytetach. Na początku lat dwudziestych Żydzi stanowili ponad trzydzieści procent studentów wydziałów lekarskich w Polsce – z wyłączeniem Poznania, gdzie ten odsetek był znacznie niższy. Podobnie rzecz się miała w Czechosłowacji, Austrii czy Rumunii. Nieco inaczej było na Węgrzech, bo tam numerus clausus wprowadzono bardzo szybko i już w latach dwudziestych tamtejsi Żydzi zaczęli wyjeżdżać na studia medyczne za granicę: do Bratysławy, Pragi, Wiednia i na uniwersytety niemieckie.

 

Dlaczego jednak antyżydowskie nastawienie studentów wypłynęło właśnie w prosektoriach? 

Zastanawiam się, na ile po prostu szukano sposobu, żeby ograniczyć liczbę żydowskich studentów, a na ile „aferzyści” byli rzeczywiście przekonani, że Żydzi nie powinni używać na zajęciach z anatomii ciał chrześcijan. Jedno nie wyklucza oczywiście drugiego. Ci chrześcijanie, uważający się z patriotów rumuńskich, austriackich, słowackich czy polskich być może rzeczywiście uznawali za religijną obrazę fakt, że żydowscy studenci kroją ciała ich współbraci w wierze. A może wszystko to zostało wydumane, przede wszystkim po to, żeby dopiec żydowskim kolegom? Pozostaje pytanie, na ile chrześcijanie czy też, jak sami siebie niekiedy określali, „Aryjczycy” – zależy, czy na pierwszym planie postawimy element religijny, czy rasistowski – zdawali sobie sprawę, że przekazywanie żydowskich ciał do prosektorium uniwersyteckiego to coś, co dla tradycyjnych społeczności będzie niewykonalne. 

 

Żyd profanujący ciało chrześcijanina musiał mocno działać na wyobraźnię.

Echo mordu rytualnego silnie tu wybrzmiewa. Oto Żydzi dostają ciało chrześcijańskiego noworodka i będą je kroić. Oczywiście tego typu stwierdzeń nie używano na łamach czasopism studenckich albo w dyskusjach w środowisku lekarskim. Kiedy jednak dyskurs wychodził poza mury uczelni, takie skojarzenia się pojawiały. W Państwowym Archiwum Obwodu Lwowskiego odnalazłam dokument, w którym wydział lekarski uspokajał koło kobiet katolickich, że chodzące po mieście plotki, jakoby Żydzi w prosektorium dokonywali jakichś rytualnych czynów bezczeszczących zwłoki, są nieprawdziwe. Wydział zapewniał, że ma absolutną kontrolę nad sytuacją, ponieważ ze strony tej organizacji charytatywnej pojawiła się groźba, że przestanie przekazywać do uniwersyteckiego prosektorium ciała ludzi ubogich, bezdomnych i porzuconych. Wydział zapewnił więc, że tylko chrześcijanie mogą kroić ciała chrześcijan, że nie dostają się one w ręce żydowskie. W Bratysławie z kolei znalazłam raport policyjny z końca lat dwudziestych, opisujący zamieszki, jakie wybuchły na tamtejszym wydziale lekarskim, ale rozlały się poza teren uniwersytetu. Nie zachowała się niestety żadna fotografia z tego zajścia, ale tłum, zaopatrzony między innymi w transparent z hasłem „Żądamy trupów żydowskich”, schodząc ze wzgórza, na którym mieściła się siedziba wydziału, miał po drodze demolować domy żydowskie i sklepowe witryny. 

Moim zdaniem właśnie te imaginacje o mordzie rytualnym, które można było wyczytać między wierszami, sprawiały, że „afera trupia” zyskała większy oddźwięk, a radykalizujący się studenci zauważyli, że można wokół niej mobilizować ludzi. 

 

Jedna z gazet studenckich powoływała się na szesnastowieczną opinię papieża Grzegorza XIII, według której medycy żydowscy nie powinni leczyć chrześcijan. Czy „afera trupia” była komentowana przez Kościół?

Poddałam się wątpliwej przyjemności przekopania całego „Rycerza Niepokalanej”, ale nie znalazłam żadnego tekstu na ten temat. Musiałabym mieć zresztą ogromne szczęście, żeby ktoś opublikował na przykład tekst kazania poświęcony temu problemowi. Wiele osób posługiwało się religijnymi argumentami, ale nie wskazywało na konkretnego duchownego, który powiedziałby, że Żydom trzeba odebrać chrześcijańskie trupy.

 

Mówisz o zamieszkach. Jak dochodziło do wybuchów przemocy?

Zaczynało się często od przepychanek przy stołach prosektoryjnych. Niekiedy do sal medycznych wkraczali studenci innych wydziałów, żeby sprawdzić, czyje zwłoki są przedmiotem ćwiczeń. Najlepiej widać to na przykładzie Wilna i pogromu z listopada 1931 roku, w czasie którego zginął student prawa Stanisław Wacławski, stając się w ten sposób męczennikiem za sprawę. Tam zamieszki zaczęły się właśnie na zajęciach anatomii. Chrześcijańscy studenci zażądali, żeby w księdze, w której rejestrowane były zwłoki wydawane na ćwiczenia, sprawdzić, czy otrzymali ciała noworodków żydowskich, czy chrześcijańskich. Na Uniwersytecie Warszawskim studenci żydowscy – w tym również kobiety – byli fizycznie wypychani z zajęć, wyrzucani z budynku. Poza tym Żydom regularnie odmawiano uczestnictwa w sekcjach, jeśli w prosektorium nie było dla nich ciał żydowskich, za dostarczenie których sami byli odpowiedzialni. Kończyło się to tak, że Żydzi byli wydalani z uczelni już na pierwszym roku, po tym, jak z wielkim trudem dostali się na studia.

 

Niektórzy chrześcijańscy studenci twierdzili, że postulują o żydowskie trupy w imię nowoczesności i walczą w ten sposób z zabobonnością Żydów. Czy wśród studentów żydowskich znaleźli się tacy, którzy te argumenty popierali?

Napięcie między tradycyjnym judaizmem a postępem naukowym nie jest czymś, co zostało wymyślone przez antysemickich ideologów. Dyskusja na ten temat toczy się w społeczności żydowskiej – również na ziemiach polskich – co najmniej od drugiej połowy XIX wieku. Rozważa się na przykład, czy bezpieczne jest tak szybkie chowanie zmarłego, jak nakazuje halacha. Innym tematem było obrzezanie. Pytano, czy nie należałoby zrewidować pewnych elementów tego rytuału, by lepiej zadbać o higienę i zdrowie dziecka. Chodziło szczególnie o wysysanie krwi po wykonaniu nacięcia (hebr. mecica ba-pe), bo medycyna coraz lepiej zaczynała rozumieć, jaką drogą przenoszą się choroby. W „Izraelicie”, polskojęzycznym czasopiśmie wydawanym w Warszawie, już pod koniec XIX wieku pojawiały się rozważania na temat badań anatomicznych i tego, że zakaz ich przeprowadzania opóźnia rozwój medycyny. Postulowano, aby rabini na nie zezwalali, bo w efekcie pomogą one przecież chronić ludzkie życie. Znalazłam również dokument w archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego – już z okresu międzywojennego – w którym lekarze żydowscy mówili wprost, że uważają za ważne i potrzebne wykorzystywanie zwłok do nauki, ale że nie może to być przedmiotem nacisków i szantażu wobec studentów żydowskich. W związku z „aferą trupią” całe żydowskie środowisko medyczne zostało postawione między młotem a kowadłem. Z jednej strony wielu z nich popierało badania anatomiczne, ale przyznając się do tego, stawali de facto po stronie antysemitów. Zastanawiali się, jak zachowując otwartość na postęp, jednocześnie potępić przemoc symboliczną i dosłowną, która zaczynała dominować w uniwersyteckich prosektoriach. 

 

W pewnym stopniu udawało się jednak zaspokajać zapotrzebowanie na ciała dla żydowskich studentów. Jak na to wszystko zapatrywał się rabinat?

Z punktu widzenia halachy bardzo trudno było znaleźć furtkę, która umożliwiałaby przekazywanie ciał studentom. Niestety nie zachowały się dokumenty większości przedwojennych gmin żydowskich w Polsce, poza fragmentami archiwów we Lwowie i Krakowie. Z Warszawy nie zostało chyba nic. Inne źródła, na których się opieram, pokazują, że poszukiwano rozwiązania, które pozwoliłoby na to, żeby i owca była cała, i wilk syty. Student Uniwersytetu Warszawskiego Mosze (Mietek) Prywes, który po wojnie był jednym z założycieli Wydziału Lekarskiego na uniwersytecie w Beer Szewie w Izraelu, w swoich wspomnieniach opisuje naradę z rabinami warszawskimi. Miał od nich otrzymać niewypełnione akty zgonu. Później jakoś „organizował” ciała, do których dołączał dokumenty wypełnione tak, żeby wyglądało, że jest to „trup żydowski” – z oczywistych względów były to zwłoki wyłącznie kobiet.

 

To brzmi jak kryminał o działalności jakiejś szajki dostarczycieli trupów. 

Co ciekawe w Anglii regulacje dotyczące pochówków i nauczania anatomii były rezultatem XVIII-wiecznej fali morderstw, popełnianych po to, aby ciała sprzedać potem lekarzom zajmującym się studiowaniem anatomii. „Trupie podziemie” nie jest zatem wymysłem Europy Środkowo-Wschodniej.

 

Jak jeszcze gminy radziły sobie z żądaniami studentów? 

W Rumunii Federacja Gmin Żydowskich doszła do porozumienia z władzami i przekazywała ciała. Nie wiem, skąd je brali ani czy były one rzeczywiście ciałami Żydów, ale w archiwum w Bukareszcie zachowały się ich częściowe wykazy. 

Trzeba pamiętać, że wizja braku żydowskich lekarzy to nie tylko wizja zamknięcia bardzo ważnej drogi awansu społecznego, ale też realny problem leczenia w żydowskich szpitalach. Obawy, że wydziały lekarskie zostaną zupełnie zamknięte dla Żydów, były bardzo duże.

 

Liczba studentów żydowskich spada w zasadzie od połowy lat dwudziestych. „Afera trupia” zdaje się więc szybko przynosić bardzo wymierne rezultaty.

Nawet wśród ludzi, którzy nie byli radykałami i nie chcieli zabraniać Żydom wstępu na uniwersytety, widać było ambicję, żeby zrównać ich odsetek z ogólnym odsetkiem Żydów w kraju. Uważano to za sprawiedliwe rozwiązanie. Na sytuację miała także wpływ coraz trudniejsza sytuacja absolwentów – jakiekolwiek szanse na praktyki lekarskie kończyły się właściwie na instytucjach żydowskich. Młodzi ludzie zadawali sobie pytanie o sens podejmowania studiów medycznych. Podobnie zresztą było w przypadku prawników. Jeśli listy adwokackie były dla Żydów zamknięte, to studiowanie prawa stawało się pozbawioną celu przyjemnością intelektualną. 

W roku akademickim, który miał się rozpocząć w październiku 1939 roku, odsetek studentów żydowskich przyjętych na różne wydziały – nie tylko te najbardziej prestiżowe – był bliski zeru. Z kolei studentom, którzy kończyli studia za granicą, utrudniano nostryfikację, więc i oni mieli coraz bardziej nikłe szanse podjęcia pracy w zawodzie. 

 

Czy były wydziały, które sprzeciwiały się „aferze trupiej” i próbowały dyscyplinować studentów? 

Uczelnie nie znalazły sposobu na radzenie sobie z tą sytuacją. Studenci wysuwali żądania, blokowali wejścia do budynku i stwierdzali, że albo zostaną one spełnione, albo zajęcia się nie odbędą. Wtedy zamykano prosektorium i wydział, a studenci stawali przed groźbą niezaliczenia semestru. W związku z tym uniwersytet otwierał się na nowo i wracano do punktu wyjścia. Odbywały się co prawda sprawy dyscyplinarne, na których przed komisjami w związku z zakłócaniem zajęć stawali studenci medycyny, ale kary były niewspółmierne. Nie zdarzyło się chyba, żeby studenci, którzy blokowali wejścia do prosektorium, zostali wyrzuceni z uniwersytetu. Mimo pewnych starań władze uczelni nie podejmowały więc skutecznej walki z tym, co się działo. Patrząc na protokoły rad wydziałów, można odnieść wrażenie, że profesorowie w zasadzie wyrażali swoją solidarność i zrozumienie dla – jak to ujmowali – „naszej młodzieży”, czyli studentów chrześcijańskich. Nie byli co prawda zachwyceni przemocą – bo to zaburzało hierarchię i porządek oraz stało w sprzeczności z honorem akademika – ale sam fakt wysuwania przez studentów tych żądań nie stanowił dla wielu z nich problemu. 

 

Czy „afera trupia” ma jakiś koniec? Żądania wygasły?

„Afera trupia” skończyła się, ponieważ wybuchła wojna. W Warszawie absolwenci medycyny z 1939 roku dostali specjalne pozwolenie od niemieckich władz okupacyjnych na złożenie przysięgi. Umożliwiło im to uzyskanie dyplomu lekarskiego, ale jednocześnie musieli oświadczyć, że są aryjczykami. Dla kilkorga Żydów, którym udało się dokończyć studia, nie było to więc możliwe. Później zajęcia na podziemnym uniwersytecie odbywały się odrębnie po dwóch stronach muru getta warszawskiego. Echo żądań przekazywania trupów żydowskich brzmiało już zupełnie inaczej niż w latach dwudziestych.