Bajki nie dla dzieci
Polka z wyboru
Urodziła się w 1913 roku we Lwowie. W 1932 r. rozpoczęła studia malarskie w Wiedniu, aby w latach 1932 – 1934 kontynuować je na ASP w Krakowie. Jeszcze przed wybuchem wojny związała się z awangardą a lewicowe poglądy, z którymi zetknęła się w tamtym czasie, bliskie były jej do końca życia. Ojciec prawnik marzył, by poszła w jego ślady. Zamiast tego przyszło mu wyciągać córkę z kłopotów, kiedy aresztowano ją po jednej z manifestacji. Zaczytana w komunistycznej prasie, pragnęła inaczej kształtować swoją przyszłość. Chciała malować – i to marzenie udało jej się spełnić. Po wojnie stała się zdeklarowaną przeciwniczką socrealizmu, a codzienność PRL-u studziła stopniowo jej wcześniejszy ideowy zapał. Wydarzenia Marca 1968 były momentem przełomowym – pozbawiły ją resztek złudzeń na temat panującego systemu.
Artystycznie związana była m. in. z I i II Grupą Krakowską i Teatrem „Cricot”, a do grona jej przyjaciół należeli Tadeusz Kantor (który w 1955 r. zajął się aranżacją przestrzeni podczas wystawy jej prac w warszawskiej Zachęcie), Jonasz Stern czy Maria Jaremianka.
Wojnę przeżyła ukrywając się pod różnymi nazwiskami. Traumatyczne doświadczenie z nią związane – śmierć rodziców zamordowanych przez szmalcowników – stało się trwałym elementem jej twórczości. Ich twarze powracały na obrazach, w onirycznych wizjach i wspomnieniach wojny.
W 1996 r. otrzymała Nagrodę im. Jana Cybisa za całokształt twórczości. A przeszło czterdzieści lat wcześniej, w 1955 r. wzięła udział – obok m. in. Tadeusza Kantora, Tadeusza Brzozowskiego czy Jerzego Nowosielskiego – w głośnej wystawie „Dziewięciu”.
Była nie tylko wspaniałą malarką i artystką, ale także poetką. Choć długo zwlekała z publikowaniem, ostatecznie wydała kilka tomików wierszy: „Ślad” (1972); „Spoza granic mowy” (1976); „Wszystkie ścieżki” (1979 r.); „Czas” (1986 r.). Po wojnie w Paryżu spotkała swojego dawnego znajomego i przyszłego męża, Artura Sandauera – krytyka literackiego i tłumacza. Los połączył tych dwoje z pozoru różnych ludzi i związał ich życie z Polską, która, jak się miało okazać, nie zawsze była im przychylna.
Sandauer wiele miejsca w swej twórczości poświęcał problemowi tożsamości, z którym zmagał się przez całe życie. W książce „Byłem..” tak pisze o swojej żonie:
„Wiele nas dzieliło: ja – z prowincji, ona – z wielkiego miasta; ja – z polskojęzycznych Żydów, ona – z całkowicie spolszczonej rodziny; ja – z ludzi ubogich, ona – córka emerytowanego sędziego austriackiego – z rodziny zamożnej.”
Jak po latach wspominał ich syn, Adam Sandauer, w Polsce zostali z wyboru, bo czuli, że tu jest ich miejsce. Matka wybrała polskość. Mimo że mogła wyemigrować – nie zrobiła tego.
Nieokiełznana
Erna Rosenstein, bo o niej mowa, to artystka wszechstronna i trudna do zakwalifikowania. W jej twórczości odbija się całe spektrum współczesnej sztuki. Przedstawicielka awangardy, surrealistka (choć sama tak o sobie nie mówiła), ceniona była również za granicą. W jej pracach łatwo zauważyć wpływy kubizmu, sporo absurdu i groteski. Rosenstein czerpała z całego sztafażu motywów, inspirowała się tym, co w sztuce aktualne, tworząc coś zupełnie nowego, własnego i osobnego. Sposób jej wyrazu zmieniał się w różnych okresach, stale poszukiwała nowych form, środków wyrazu, tematów.
Bajkopisanie
W dziesiątą rocznicę śmierci do księgarń trafił pięknie wydany zbiór jej bajek. To niezwykła okazja do pokazania nieznanej szerszemu gronu odbiorców części jej świata. Owszem, pojedyncze utwory ukazywały się m. in. na łamach „Świerszczyka” jeszcze w latach 40., ale dopiero teraz doczekały się większego, choć niestety, niepełnego wydania. Czytelnikom zaprezentowano wybór ośmiu bajek ilustrowanych przez Karola Banacha.
Nie zabrakło w nich tego, co możemy odnaleźć także w wierszach i pracach plastycznych Rosenstein. Pojawia się motyw miasta, snu, śmierci, samotności i wojny. To, co realne, miesza się z tym, co metafizyczne. Choć to bajki pisane z myślą o dzieciach, głównie dorośli staną się ich wiernymi czytelnikami i słuchaczami, bo na twórczości Rosenstein ciąży widmo totalitaryzmów XX wieku. Autorka w mniej lub bardziej oczywisty sposób przywołuje swoje doświadczenie i wspomnienia – wykorzystuje je tu tak samo, jak w całej swej powojennej twórczości.
Bajki balansują na granicy jawy i snu. Jedną z przestrzeni pojawiającej się w nich jest anonimowe miasto-gruzowisko. Łatwo zgubić w nim drogę, bo ono pochłania. Obok postaci magicznych pojawiają się tu te znane czytelnikowi z literatury (Don Kichot) i popkultury (Charlie Chaplin). Są też ludzie z krwi i kości i ich codzienność. Niektóre z nich uderzają niesamowitą lirycznością, często trudną, nasyconą metaforami, kunsztownym językiem i niedopowiedzeniami niejednoznacznymi interpretacyjnie. Tworzą oniryczne wizje podszyte lękiem i samotnością.
Każdą historię należy traktować jako osobną całość. Mimo że wiele w nich stycznych punktów, nie tworzą spójnego cyklu, nie łączy ich miejsce ani czas akcji, bo trudno osadzić je w jakiejś konkretnej przestrzeni.
Mądrość doświadczenia. Samotność
Rosenstein w swojej twórczości plastycznej często wykorzystywała przedmioty codziennego użytku, nadając im nowe życie. Skupiała się na tym, co z pozoru nieistotne lub zwyczajne. Wyraz tego odnajdziemy także w bajkach: zachwyt chwilą, pochwała tego, co bliskie a błahe. Przy jednoczesnym unikaniu sztampowej dydaktyki i jasnego określania granicy między dobrem a złem.
Mądrość wypływa tu z czegoś głębszego: z doświadczeń autorki, z poczucia, że mimo strasznych przeżyć można i należy szukać dobra, często ukrytego w najmniejszych gestach, ulotnych momentach, które nie sprawią, że świat wokół nas nagle stanie się lepszy a gruzowisko natychmiast przemieni się w piękny ogród, ale może być lepszy przez chwilę. Ten moment wystarczy.
W opowieściach odbija się wojna, strach, lęk, chęć ucieczki przed niewidzialnym złem czy obawa przed zagładą. Wszystko jest tak subtelne, że często ledwie wyczuwalne. Dopiero kolejne odczytania pozwalają dostrzec wszystkie istotne detale. Motywem powracającym jest noc i księżyc. Pojawiają się też sny i cienie. Odczuwamy samotność, która doskwierała autorce po stracie rodziców.
W bajce „Babcia” bohaterami są: księżyc, brzoza i wiatr, którzy, strudzeni i samotni, odnajdują w domu babci to, czego tak długo szukali. Najważniejszego gościa w domu biednej, dobrodusznej staruszki autorka ukrywa pod postacią opuszczonej dziewczynki:
„Rozmawiała z brzozą, z księżycem i wiatrem i nie spodziewała się już nikogo więcej, bo jak wiadomo, wszystkimi bajkami na całym świecie rządzi twarde prawo, któremu na imię ‘do trzech razy sztuka’. Któż więc mógł przypuszczać, że pojawi się czwarty gość.”
Okazuje się, że jest to gość najważniejszy – babcię odwiedza jej własna dusza, która zadaje chyba kluczowe pytanie:
„- Czyż to możliwe – zapytała zdziwiona babcia. – aby spotkać swoją własną duszę?
– Nie wiem. – odparła dziewczynka. – Ale to przecież bajka, więc nie musimy zaprzątać sobie tym głowy.”
Wszystko jest pozornie proste i przemyślane, dobroć babci, która za swoje szlachetne uczynki nie oczekuje niczego w zamian, powraca do niej, kiedy nieświadomie obdarowuje wszystkimi skarbami, wcześniej przez siebie odrzuconymi, własną duszę. To coś więcej niż piękne szaty i klejnoty, coś znacznie cenniejszego. Bezinteresowność i dobroć ujawniają niewiarygodną urodę dziewczynki. Dla babci najważniejsza staje się możliwość bycia z kimś, chce dzięki dziewczynce wypełnić pustkę, chce pozostać ze swoją duszą na zawsze. Umiera – ten moment wybawia ją od samotności, która, jak się okazuje, była dla niej największym strapieniem. Odchodzą obie.
Poza tradycyjnym morałem, że warto być dobrym, płynie z tej bajki jeszcze jedna refleksja: istnieje coś gorszego od biedy. To samotność, której nie można wypełnić niczym innym – tylko obecnością drugiego człowieka. Ten motyw będzie powracać także w pozostałych bajkach autorki. Pojawi się dążenie do spotkania drugiego człowieka i jakaś droga do pokonania, na końcu której nie zawsze ktoś czeka. Tak jest w zakończeniu opowieści pt. „Księżyc”. Tytułowy bohater nie odnajduje miłości, której szukał przez całe życie. Staje się jedynie niemym świadkiem szczęścia innych, obserwatorem. Szukał miłości tam, gdzie nie dane mu było jej odnaleźć – wśród ludzi: „Podglądał więc z zazdrością zakochanych. Gdy ci spostrzegli intruza, brali go jedynie za niemego świadka swych westchnień. Łatwo sobie wyobrazić, jak przykro i smutno było mu w tej roli.”
Ale nawet pozbawiony miłości, stara się być blisko niej, pieczętuje ją. Czy jest dzięki temu szczęśliwszy? Czy dobroduszny uśmiech, który widać na jego twarzy, nie skrywa przypadkiem smutku? Sam zainteresowany milczy w tej kwestii.
Złota kula
Motyw samotności odnajdujemy też w „Złotej kuli”. Delikatna bańka, która swą urodą zachwyca wszystkich wokół, za sprawą posągu, pragnącego jej pocałunku, unika tragicznego końca – nie znika, choć wie, że taki los był jej pisany. Zmienia się w kulę i to nie byle jaką – złotą. W tej postaci towarzyszy swojemu wybrankowi. Wszystko dzieje się tu w zawrotnym tempie, bo wszystko może trwać jedynie moment. Posąg zapomina o latach samotności, kiedy widzi ulatującą do nieba bańkę. Zachwyca go jej piękno, ta jednak wie, że nie może poświęcić mu ani chwili więcej, bo, ulatując, zbliża się do kresu, chce więc wykorzystać czas.
„Słysząc tę odpowiedź, posążek westchnął głęboko i zamilkł. Przez jedną tylko chwilę, szybszą od westchnienia, widać było kroplę rosy, która spłynęła po jego policzku. Wtedy bańce mydlanej zrobiło się żal biednego posążka, który wprawdzie z kamienia, lecz serce miał czułe. Nim zdążyła pomyśleć, dotknęła w przelocie jego czoła (…).”
Wrażenie ulotności i kruchości tej wyjątkowej chwili potęguje napięcie: gdyby bańka zwlekała jeszcze trochę, być może zniknęłaby na zawsze, a posągowi przyszłoby czekać wiele kolejnych lat, aby znowu, choć na moment, zapomnieć o swym smutku i braku drugiej osoby.
Miasto z opowieści
Innego typu samotność widzimy w bajce „Chłopczyk”. Bohater mieszka wprawdzie z niewidomym tatą, ale sam musi podejmować wysiłek, aby odmienić los obojga. Może liczyć tylko na siebie, bo inni ludzie dbają jedynie o własne interesy. Nie brak mu odwagi, a dobroduszność i determinacja sprawiają, że życie zaczyna wyglądać, jak dawniej: ojciec udaje się do lekarza, odzyskuje wzrok, idzie do pracy, a chłopiec zyskuje nowego przyjaciela – suczkę, która została wcześniej przez innych spisana na starty. Historia, jakich z pozoru wiele w literaturze: biedny chłopiec, sam wobec przeciwności losu, zdobywa to, o czym marzy. Tu jednak w zamian nie dostaje skrzyni złota czy ręki pięknej księżniczki, nie wprowadza się z ojcem do pałacu – dostaje po prostu normalne życie, największą chyba nagrodę w XX wieku. Na koniec odmienia się nie tylko los głównych bohaterów, ale też miejsce, w którym żyją. Tu tkwi cała „bajkowość” – w realnym świecie trudno o takie radykalne zmiany:
„Poszedł do szkoły i nauczył się wreszcie czytać i pisać, w tym mieście bowiem wszystko się zmieniło. Opisał tę historię, by ludzie dowiedzieli się, jak dobrze jest, kiedy można się leczyć i uczyć w szkole, a żadne dziecko, ani żaden tatuś, nie zarabia pieniędzy na ulicy. Chciał też powiedzieć wszystkim dookoła, że trzeba się opiekować słabszymi i kochać zwierzęta.”
Tłem całej historii czyni autorka miasto, częstą scenerię swoich bajek: „W mieście rządzili wówczas bogaci ludzie, którzy dbali tylko o swoje rodziny i o siebie. Brakowało szkół, a biedni nie mogli liczyć na żadną pomoc.”
Miasto w tej bajce przypomina współczesną, zatłoczoną metropolię, w której rządzi prawo silniejszego. To nie miejsce ze snu. Może jest ono trochę niezwykłe, ale, niestety, realne.
Inną aurę miasta, jak z sennej wizji, możemy odnaleźć w dwóch utworach, które najbardziej chyba oddają widmo wojny i zagłady. W „Snach” i „Poławiaczu cieni” pisarka zabiera nas w podróż między jawą a snem. Pytanie, na ile te dwa utwory są bajkami, a na ile katastroficznymi wizjami, retrospekcją snów i wojny?
W „Poławiaczu cieni” jest wiele krótkich zdań i pojedynczych słów, które z pozoru nie mają ze sobą związku. Tworzą plątaninę skojarzeń. Powtarzające się frazy nadają całości rytm i tempo. Czuć tu niepokój i grozę. Nie wiemy, gdzie jesteśmy, kim właściwie jest poławiacz snów i przed czym ucieka, wszystko dzieje się zbyt szybko. Ruiny i wybuch mogą być znakiem czasów naznaczonych wojną, nieprzyjazne ręce, które próbują go schwytać, przywodzą na myśl oprawców. Bohater musi uciekać, ale dokąd? W tym ponurym, zniszczonym mieście nie ma się gdzie ukryć. To miasto to gruzowisko, które pozostaje, gdy dym opada – dym po wybuchu bomby. Na próżno szukać sprzymierzeńców. I tylko pośrodku tego wszystkiego przemykający przez zniszczenia Chaplin ze swoją laseczką. Z okien obserwują go twarze, obce ręce próbują chwycić, a on wciąż upada i wstaje. Nie wiemy, kim tak naprawdę jest i kim są ludzie, przed którymi ucieka. Po mieście przechadza się śmierć, wsiąka w przestrzeń miasta, ulice pustoszeją, kiedy się zbliża. Obraz zniszczenia miesza się z ponurą grozą:
„Chaplin idzie.
Zupełnie cicho cicho walą się ściany domów. Jakby były złudzeniem.
Chaplin idzie.
Domy walą się coraz głośniej.
Chaplin idzie.
(…)
Chaplin wciąż czuje zbliżających się oprawców:
Prześladowcy mnożą się.
Śmiech coraz głośniejszy,
Wszyscy rzucają się na Chaplina. Duszą. Ogromna, napęczniała twarz z klamrą duszących rąk u szyi. Ogromne oczy zachodzą mgłą.
Śmiech nie do zniesienia. Głośny.
Twarz pęka. Bomba. Świat zawirował. Dym. Cisza zupełna. Jeszcze dym.
Ledwie słyszalne tony. Dym opada.”
Język tak różny choćby od tego ze „Złotej kuli”. Prosty, sugestywny. Także natężenie dźwięków, które towarzyszy scenie, zmienia się, gdy „wybucha bomba i opada dym”, następuje cisza, cisza „zupełna”. Nagła zmiana perspektywy – świat nie jest już taki sam. Na koniec zostaje tylko poławiacz cieni – Chaplin – i „chmara baśniowych gołębi, muzyka i balony”.
„Poławiacz” wypuszcza cienie, które zbierał na ulicach opustoszałego miasta. Czy to cienie tych, którzy zginęli? Ich dusze?
Poszczególne sceny bajki opisane są z precyzją, jakby były sztuką teatralną, czymś, co można oglądać z boku; jakby były opowiadaniem snu lub wizji katastroficznej, okrutnej wizji wojny.
Utwór kończy się jak przedstawienie: główny bohater kłania się, uchyla kapelusza, z którego ulatują baśniowe gołębie. Czy to wszystko stało się naprawdę? Bohater odchodzi – odlatuje do niewiadomego miejsca, znika równie tajemniczo, jak się pojawił, a wszystkiemu towarzyszą „tony, jakie słychać było po wybuchu bomby”. Wraz z nim ulatują dusze, które zbierał.
W drugiej z bajek mamy do czynienia nie tylko z katastroficzną wizją, ale też ze światem na opak, w którym nic nie jest takie, jak powinno. Pojawia się w niej motyw snu i powraca widmo Zagłady. Tu także język w telegraficznym skrócie relacjonuje nam przebieg wydarzeń zapowiadających katastrofę:
„Na całym świecie zapanowała noc, a jawa pomieszała się ze snem.
(…)
Sen panujący na świecie gęstniał wówczas i wszystko zmieniało się w swój rewers.”
Sny okazują się w tej bajce czymś zgubnym, unicestwiającym, są zapowiedzią śmierci. Ludzie pod ich wpływem rozpływają się, odchodzą, stają jedynie rubryką w rejestrze. Sny okrutne, po wyśnieniu których pozostają jedynie „oderwane usta” i „stopy biegające samopas”, nie mogą się połączyć z ciałem.
Okrutny król, który wysyła do ludzi te sny, patrzy na wszystko z góry, na śmierć i ból, na świat z najgorszego koszmaru. To władca samozwańczy: „Mały hotelowy chłopiec obwołał się królem./ Gdy wyrosła mu nagle z głowy korona, rozkazał wszystkich spędzić razem w jedno miejsce, aby śnili z nim to, co zechce.”
Bajki dla dzieci?
Ten teatr okrucieństwa nie kończy się. Nie ma nikogo, kto mógłby zatrzymać posłańców niosących królewskie sny. Na końcu pada jedynie stwierdzenie, że „nic się nie może skończyć”.
Dwie bajki – dwie wizje. Żadnego morału, szczęśliwego zakończenia. Odbija się w nich trauma Zagłady – wybuchy, kominy, dym, ucieczka, śmierć, strach, sny, szarańcza. Pisarka nie mówi o niczym wprost – nie określa czasu ani miejsca, ale jej wizje są nader czytelne. Można odczytywać je wciąż na nowo, pełno w nich niedopowiedzeń i ukrytych sensów. W świecie bajek Erny Rosenstein nie ma bowiem prostych wzorców i utartych schematów. Warto je czytać, może nawet dzieciom.