Świadectwo o mordzie na Żydach w Gniewoszowie

Wszędzie weszłam, na front chodziłam i nigdy nie byłam ranna.
Szczęście miałam takie.

W czasie wojny rodzice wywieźli nas z Warszawy do Gniewoszowa.

Tam widziałam ofensywę. Za firaną w Garbatce.

Jak utworzyli getto żydowskie, to tyfus straszny panował.

Mamusia umarła w 1942 roku na tyfus. I dlatego to pamiętam.

Przyjechałyśmy do dziadka. Tam było pięć pokoi, po sąsiedzku z Wajnbergami. Tak mieszkaliśmy. To okno i tamto okno po dwóch stronach wąskiej ulicy.

Bardzo niedaleko.

Słyszałam wszystko, jak krzyczeli, jak do nich strzelali.

Gdy Niemcy zrobili getto żydowskie, płot przechodził po środku naszej ulicy.

 

Wajnbergów odgrodzili do getta. Czym było getto, nie muszę opowiadać.

Miałam 12 lat. Wszędzie weszłam, wszędzie byłam.

A na dole u Wajnbergów była poczta, posterunek w jednym wejściu od ulicy, a co było w drugim, to nie pamiętam, teraz jest apteka. Jak Janek był parę lat temu w Gniewoszowie, to była tam apteka.

happy-teachers-appreciation-week
Przekaż darowiznę na cele statutowe Fundacji Żydowskiej „Chidusz": 
42 1140 2004 0000 3602 7568 2819 (mBank)

Wajnbergowa miała bławatny sklep. Nie pamiętam, czy mieszkali na dole, czy na górze, bo mało do nich chodziłam, a oni zawsze zajęci pracą.

 

Widziałam, jak brody rżnął Niemiec, razem z ciałem. Na ulicy złapał kogoś. Żydzi nie wychodzili, wiedzieli, że Niemcy są, to nie wychodzili. Ale jakiś się widocznie plątał i Niemiec  bagnetem, a to tępe jest, razem ze skórą z połowy policzka zgolił mu brodę. Tyle krwi po nim leciało, że aż upadł.

Dużo widziałam wypadków.

Łapankę robią Niemcy w domach żydowskich i polskich. Ludzie mówią: idźcie, zobaczcie, co tam się robi z tymi jatkami, bo jatki żydowskie tam na placu pobudowane były. Zaczym poszłam tam zobaczyć. Widzę, że Niemcy idą, paru Niemców i jeden Żyd niesie tablicę, na której napisano: Kiepskie mięso sprzedawałem. Był zakrwawiony, nie mógł iść.

Idą z nim na koniec Gniewoszowa, gdzie pobudowane były stodoły, kilka, trzy, cztery, jedna przy drugiej. Widziałam to z ogrodu dziadka, z sadu, gdzie duże orzechy rosły. Złapali kilku Żydów, i kazali im wynosić ze stodoły snopki siana. Ja stoję na uboczu, nieco na górce, a oni na dole, w nizinie. Kazali im doły kopać, tym Żydom. A jeszcze innym, co połapali, kazali wykopać jeden czy dwa doły i wejść do środka. Też temu, co kiepskie mięso sprzedawał, kazali wejść. Ja wszystko obserwowałam.

A reszta, bo było więcej Żydów, wynosiła słomę ze stodoły, i podpalali ją w tym dole.

Widziałam, jak wyskakiwali. Cały czas stałam i patrzyłam.

Nie pamiętam, czy odeszłam, czy mnie Niemcy później wygonili.

Ten, co to kiepskie mięso sprzedawał, wyskoczył opalony. Później zaczęli rozbierać żydowskie jatki. Przynieśli młotki, siekiery. Połapali Żydów. Ilu tylko mogli, z mieszkań wyciągnęli. A było ich dużo. Kazali rozbierać te jatki, deski wyrywać z gwoździami. Mało tego. Kazali bić tego, co z ognia wyskoczył. Bić tymi deskami; jak który za mało bił, to Niemcy jego. I zabrali go, i zmarł. Rodzina go zabrała, jak Niemcy już odeszli.

I gwoździami, i dechami.

Ja byłam do końca.

 

 

Do getta chodziłam warkocze podcinać, ale do kogoś to nie.

Żydzi byli bardzo załamani. Byli bardzo dobrzy dla Polaków, chcę o tym opowiadać.

Wajnbergowa prosiła, żeby mamusia ukrywała ich w komórkach.

Mamusia nie mogła. Mówiła do ojca, do dziadka, że u nas to za duży ruch.

Boję się was przyjąć, mówiła.

Rodzice musieli dobrze żyć z Wajnbergami. Jeszcze w getcie Wajnbergowa pulpety rybne przez służące przekazywała nam.

Już więcej nie próbowali. Już nawet nie widzieliśmy się z nimi więcej.

 

 

Dowiedziałam się od ludzi, że Żydzi przyjechali do Gniewoszowa, że gdzieś przeżyli, że wrócili po wojnie, tak jak my przyjechali.

Jadę więc.

Wchodzę do Wajnbergów. Szyby powybijane, bo to była frontowa linia, powywracane, spalone podwórka, komórki.

Wchodzę. Na parterze Wajnberg, kościotrup, cera ciemna, kości wystające.

Wajnbergowa nie, chustkę ma taką, i z tą chustką ją później zabili. Wełniana chusta. Nieźle wyglądała.

Pamiętam, rurę naprawiał. Oj, kościotrup. Piecyk jakiś wstawali, to był ósmy miesiąc, nie, a może to było wcześniej, po ósmym maja już tam jeździłam. Weszłam do mieszkania.

On nic.

Tylko Wajnbergowa, oj, Pelcia, skąd wy się tu wzięliście, gdzie wy jesteście.

A ja mówię, a gdzie wyście byli?

Oj, Pelcia, ja ci nie mogę mówić wszystkiego.

I pytam, pani Wajnbergowa, a Janek, Danusia? Oj, Pelcia, Janek żyje.

A w międzyczasie jeszcze, podczas wojny, to dwa, trzy razy się z Wajnbergową widziałam, ale to nie było takie proste, bo jak jest pusto i idzie się ulicą, to wszystko słychać.

Ja ci dam pieniądze, to przynieś mi coś.

A ja mówię, co pani chce?

No, chleb może, może być stary.

Okręcałam się więc kromkami chleba. Ale i tego, gdzie ona była, to nie wiem.

 

Wajnberdzy brali wodę od mojego dziadka. Dziadek miał studnię, a oni pompę. Przychodziła Wajnbergowa po wodę.

Zobaczyłam kiedyś, że idzie, wychodzi z domu.

Gdzie byliście, pyta.

My w Garbatce, niedaleko stąd, mówię.

A pani gdzie była?

Oj, Pelcia! Marchewka trzyma przy życiu, już mieliśmy wyliczone marchewki.

Musiała z nim widocznie być.

Co dalej będziecie robić, pytam.

Oj, Pelcia, przyszli do nas, nie chce ci mówić brzydko, tacy bandyci, wiem, że ty nic nie powiesz nikomu, przyszli i powiedzieli, że za kilka dni ma nas nie być. Spotkamy się kiedyś, bo mam dużo do załatwienia, muszę do Łodzi jechać. Nie mam czasu, bo mąż odwiózł wczoraj Janka, czekam dzisiaj na niego, bo wyjeżdżamy do Łodzi.

Janek, trzy lata młodszy ode mnie, był o kulach, miał dwie podpórki, ale ja nie podchodziłam do niego, jak wrócił do Gniewoszowa. Skądś go sprowadzili. Może mnie nie poznał. On nic, ja tak samo nic. Widziałam go może dwa razy, zanim odjechał.

Oj, Pelcia, mówi Wajnbergowa, Danusia żyje.

Nie powiedziała mi wcześniej, że podrzuciła ją młynarzowi.

I popatrz, ta kobieta nie chce nam oddać dziecka, a Januszek powiedział, że on musi mieć siostrę. I koniecznie jutro jak pojedziemy, to trzeba sprawę założyć.

I zabierzemy jej Danusię.

Wyjeżdżamy jutro, przyjechały koleżanki.

Dwie Żydówki z drugiej części miasteczka, jedna z nich to była Chawa, tak, Chawa, wiem, gdzie mieszkała, bo później ludzi się pytałam, gdzie ona mieszkała, widziałam jej dom w Gniewoszowie. Ja z nimi nie rozmawiałam, a może rozmawiałam, może się chciałam spytać coś. Przyjechały z dziewczynką pięcioletnią, przystojne dwie Żydówki, bardzo przystojne, dobrze wyglądały.

Wajnbergowa czekała na męża, żeby wraz z nim i znajomymi pojechać do Łodzi.

Na tym się skończyło.

Byłam wtedy w Gniewoszowie parę dni, też niedługo, bo chodziło o to, żeby zarobić 10, 20 złotych, żeby coś wywieźć i sprzedać, czy zamianę za kartofle zrobić, długo tam nie byłam. Przyjechał brat mój tego dnia.

Pytam go, czy wie, że są Żydzi.

On mówi, że rozmawiał z Elim.

Eli to był brat Wajnbergowej. Miał 20 czy 22 lata. Dobrze wyglądał. Siedzieliśmy z bratem na schodach. Przychodził i rozmawiał z nami.

Eli, mówił brat, zabiera nas do Lublina. Pelcia, ty będziesz chodzić do szkoły, a my będziemy jakoś pracować i uczyć się.

 

No i Wajnbergowa poszła z tą wodą. Zatrzymali ją około siódmej, ósmej. Wtedy przychodził pociąg. Siedliśmy z bratem na schodach. Nie chcieliśmy tam chodzić.

Nie ma co tu siedzieć, mówi brat, bo to jeszcze nas zastrzelą, albo powiedzą, że myśmy oskarżali, chowamy się.

Ja na to, a czego ja się boję? Ja się nie boję, mówię, a co oni mi zrobią?

Już się szarówka zrobiła, widno, ale szarówka, bo jak strzelali, to też była szarówka.

 

Prowadzi Maniek R., brat piekarza, te Żydówki dwie przystojne, bez dziewczynki idą szosą, a ja na schodach.

Mówią, Panie Marianie, co to będzie?

A brat mój mówi, choroba ciężka, ‘Panie Marianie’ mówi, do szkoły razem chodzili! I teraz prowadzi je zastrzelić.

Słyszałam, parę razy powtarzała ta Żydówka, jak ją prowadził, nie trzymał broni, nic w ręku, prowadził z miasta ich do Wajnbergów, a odzywała się wciąż.

Panie Marianie, co będzie.

Idź, Żydówo! Krzyczał.

Panie Marianie, co będzie?

I na tym się skończyło.

I siedzimy na schodach. I brat, jak zobaczył, że prowadzi Marian te Żydówki, już musiał wiedzieć, że będą je strzelać.

Choroba, uciekajmy, chowajmy się, mówił. Były takie jakby okiennice, klapy na szklane drzwi, które z jednej strony nie miały szyb, bo to linia frontowa była, a z drugiej miały okiennice drewniane. Szyb nigdzie nie było.

A może ja już nie pamiętam?

Siedzimy nadal, nikt nie wychodzi.

 

Wychodzi, ale przed bramę u Wajnbergów, bo brama była w poprzek, później za czasów getta chyba drugą zrobili, tak, że jak z bramy wychodził, to widać go było.

Brat mówi, choroba, ja uciekam, jedziemy!

Czekaj, mówię, zobaczymy, co oni z tymi Żydami zrobią.

Co zrobią?! Pyta. Ja nie chcę słyszeć, nie chcę wiedzieć, mówi.

Broń Boże, nie chcę wiedzieć!

 

Siedzę, podszedł tam jeden obcy, nie znałam go. Wstałam, i chciałam iść przez tę dróżkę kawałeczek do nich zobaczyć, co to będzie.

Wstałam, a on do mnie.

Ty, Pelcia, język za zębami, bo wiesz co cię czeka!

Parę razy powtórzył. A brat w międzyczasie, jak on mówił, już się schował za drzwi. Uchyliliśmy drzwi, okiennice, brat nie chciał wychodzić, bo nieraz ci bandyci, jeden czy drugi, wychodzili na podwórko.

Cisza jest.

Przymknięte, to wszystko słychać. I szparą to też się widzi.

Cisza. Nie ma nic.

Dwoma wozami chyba przyjechali, do dzisiaj nie pamiętam. Dokończę tylko to strzelanie, jak ich zabijali, a potem będę opowiadać o tych koniach. Dwie furmanki przyjechały. I musiało być po dwa konie przy jednej furmance.

 

No i słyszymy strzał.

Raz, dwa.

Siedzimy na schodach, a strzały były u nich w domu, w środku.

Szyb nie było, bo to linia frontowa, to słychać wszystko.

 

I potem krzyk: giwałt, giwałt, i kilka strzałów.

Brat mój – Ty, Pelka, jedziemy, wyjeżdżamy, na Zachód jedziemy!

A ja, że nie jadę, że jestem ciekawa, co tam było.

Uciekł. W nocy chyba poszedł na dworzec, a pociąg przecież tylko raz dziennie odchodził. Bał się, że go posądzą, bo to koledzy byli. On się kolegował z bandyty bratem młodszym i dlatego wszystko wiedział, ale z Mańkiem nie chodził, tylko z jego bratem. A dużo ich tam było.

 

Mnie mówił, daj spokój teraz, może przed śmiercią, daj spokój, bo po co ci to?

Myślę sobie, jak tu wstać, żeby dziadek nie wiedział. Tak wykombinowałam, że dziadek nie słyszał, że ja chcę rano wejść do Wajnbergów. Zobaczyć tam, co było. Jak ich pozabijali i  odjechali, to pilnowałam wozów, w którym kierunku. Czy od Wysokiego Koła, czy tam od dworca, czy z drugiego końca. Gdzieś z wiosek koło Puław byli.

Wyszłam z domu.

Dziadek nie wiedział. Po sąsiedzku stoi murowany domek przy wejściu do Wajnbergów. Wdowa czy stara panna, niby słyszała wszystko. Było około piątej, szóstej rano. Otworzyłam drzwi od podwórka, w przedpokoju leżał Eli i Pini Wajnberg.

Leżeli. Stanęłam i obserwuję.

Do dzisiaj pamiętam, jakby wczoraj było. Gulki wyszły od kuli, jeszcze się nie schowały. Musieli ich z tyłu głowy. Bo mieli po dwa strzały w okolicach skroni. Jeszcze nie wsiąkło. Jeszcze była gulka, w czaszce widocznie krew już zastygnięta. Stoję. Przekroczyłam próg. W razie potrzeby, pomyślałam, to ja wiem, Pini Wajnberg przyjechał, samodziałową marynarkę miał nową, bo robili samodział na wiosce i szyli i pamiętam, jakie nitki, taka pepitka była, rzekomo czarne nitki, paski w kratkę i buty zapamiętałam. But, wykrzywi się skóra, ale dojdą, brązowe, jasny brąz, sznurowane nowe buty, z mosiężnymi żółtymi dziurkami na sznurowadła. Eli był w pantoflach, modnie był ubrany, trzy czwarte kurtka i spodnie czarne. Stałam, przyglądałam się, będę pamiętać, myślałam, tego Pini, jak on ubrany był. Po ubraniu dojdą. Wełna zmieni kolor, skóra się wykręci, ale poznają.

Idę patrzeć dalej.

Przez kuchnię, jakieś inne pomieszczenie. Tutaj inne trupy po prawej stronie leżały. Weszłam. Musieli ich po śmierci ruszać. Wzdłuż po prawej stronie leżą te dwie, to nie przyglądałam się wiele. I Piniowa, Wajnbergowa w chustce była zawinięta. Krwi nie widziałam, musiała być zawinięta, trzymała ręce na brzuchu. Kazali na pewno położyć się na ziemi. Bo jakby oni, to by było mocniej. A jak Pini leżał z Elim, to widać, że nogą chciał wstać, to miał zgiętą tę nogę, toteż te musieli położyć równo.

Wyszłam. Poszłam do dziadka. Położyłam się i nigdzie nie byłam.

A brat jeszcze mówił mi, nie wtrącaj się, bo dostaniesz w łeb. I ja się bałam komukolwiek mówić. Później, tutaj na Zachodzie, wiele razy to ludziom opowiadałam.

Ale nawet dzisiaj, mieliście przyjechać w południe, a byliście dwie godziny później. Martwiłam się, że może ktoś gdzieś coś podsłuchał i może mnie…

Ale szybko policzyłam, mieliby przeszło sto lat.
To już mi nic nie zrobią.

 

Pelagia Radecka

Spisał: Michał Bojanowski


DALSZE LOSY MORDU NA ŻYDACH W GNIEWOSZOWIE

WYWIAD Z PANIĄ PELAGIĄ

JAK POLACY ŻYDÓW W GNIEWOSZOWIE MORDOWALI