Rekonstrukcja dinozaura. Jak pierwsze Stolpersteine pojawiły się we Wrocławiu

Przed wybuchem wojny rodzice Wernera Zorka, który później będzie posługiwał się imieniem Warren, wysyłają go do Anglii. Cała rodzina ginie w Auschwitz. Jako dorosły mężczyzna Warren nie lubi mówić o swoich przeżyciach. Dopiero po jego śmierci okazuje się, jak wiele faktów ze swojego życia przemilczał.

OBEJRZYJ FOTORELACJĘ Z WMUROWANIA STOLPERSTEINÓW

Jennifer:

Nie wiedzieliśmy, że siostra taty była chora, że prawdopodobnie miała zespół Downa.

Kiedyś oznajmiła nam to kuzynka. Trudno było mi w to uwierzyć, przecież tata powiedziałby nam o takiej rzeczy!

W  kwietniu 1995 roku Warren Zorek udzielił wywiadu dla startującego dopiero wówczas projektu fundacji Shoah, założonej przez Stevena Spielberga. W swoim domu w Nowym Jorku odpowiadał na pytania dotyczące życia swojego i swojej rodziny przed wojną, w jej trakcie oraz po jej zakończeniu. Choć scenariusz tych rozmów, przeprowadzonych w okresie 1994-1999 w sumie w 56 krajach, był opracowany tak, żeby zawsze poruszać te same tematy, ocalali często byli dopytywani o szczegóły niektórych wydarzeń i mieli szansę dopowiedzieć wszystko, co wydawało im się ważne.

Warren:

Rodzice planowali wyjechać do jakiegokolwiek kraju, który by ich przyjął. Rozmawiali o Ameryce Południowej, o Szanghaju, o Kubie, o Stanach Zjednoczonych. Pamiętam, że chodziłem z ojcem na pocztę i wysyłaliśmy telegramy do różnych ludzi w USA, którzy mogli im pomóc w zdobyciu wizy.

Do udziału w projekcie zgłosił ojca Michael. Wiedząc, że sam nigdy by się tym nie zainteresował, zadzwonił pod numer podany w gazecie i podał dane kontaktowe Warrena. Ani on, ani Jennifer nie byli obecni podczas nagrywania wywiadu.

Jannice Englehart, która przeprowadzała rozmowę z Warrenem, próbowała dopytać się, dlaczego rodzice nie postanowili szukać drogi ucieczki dla samej siostry Warrena.

Warren:

Siostra miała zostać z rodzicami. Mieli wyjechać razem.

To jedyny raz (poza momentem, gdy przedstawia członków swojej rodziny), kiedy Warren w ogóle wspomina siostrę. Erna była od niego o dwa lata starsza.

Michael:

Po śmierci taty znaleźliśmy list, który napisał do swojego lekarza w Stanach. Pyta w nim, jakie są szanse, że jego dzieci odziedziczą chorobę. To było tuż po jego zaręczynach z mamą.

Rodzeństwo Erna i Werner przed kamienicą, w której mieszkali /fot. CHIDUSZ

Rodzeństwo Erna i Werner przed kamienicą, w której mieszkali /fot. CHIDUSZ

Na nagraniu Warren ubrany jest w dobrze skrojoną marynarkę, białą koszulę, krawat. Kiedy od czasu do czasu poprawia sobie włosy, widać złoty sygnet na palcu. Wygląda świetnie i sprawia wrażenie sympatycznej, zadowolonej z życia osoby. Od początku do końca uśmiechnięty, pogodny. Na pytania, które, wydaje się, u większości ocalałych z Zagłady wywołałyby trudne do ukrycia przed kamerą emocje, odpowiada krótko, rzeczowo. Kończy jakąś myśl i przywołuje miłe wspomnienia, tak jakby nie chciał zbyt długo mówić o tym, co smutne. Oglądając półtoragodzinne nagranie trudno uwierzyć, że to projekt historyczny, a nie luźna pogawędka w jakimś late-night talk show.

Jennifer:

Oglądasz to i nie jesteś w stanie pojąć, przez co przeszedł.

Mógł naprawdę skończyć jako dziwak. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z ludzi, którzy znali mojego ojca, sądził, że jest dziwny, smutny. Ale ceną, jaką zapłacił, było to, że nie był w stanie o tym mówić.

Zastanawiam się, co musiał zrobić, żeby znaleźć się w miejscu, w jakim był.

Warren:

Jeśli mam być zupełnie szczery moje życie przed wybuchem wojny było jedną wielką przygodą.

Warren opowiada o dowcipach, jakie w (państwowej, nie żydowskiej) szkole robił nauczycielom i jak był zaangażowany w prawie każdą szkolną zadymę. Wspomina o wakacjach, które spędzał na koloniach nad Bałtykiem, w Kolberg (dzisiejszy Kołobrzeg) i o tym, jak udawał chorego, żeby tylko nie jeść podawanego na obiad kalafiora. Mówi o przygotowaniach do wyjazdu, kupowaniu walizki. Nawet wtedy uśmiech nie znika z jego twarzy.

Jennifer:

Nie ma w nim śladu złości, nienawiści. Jak to możliwe?

Warren:

Nie mam w sobie złości. Dużo ludzi chce zemsty, mówi, że nigdy nie pojedzie do Niemiec ze względu na to, co się stało. Może gdyby fakt, że nie pojadę do Niemiec, czy nie będę z Niemcami rozmawiał,  mógł coś zmienić, to wtedy byłby w tym jakiś sens. Ale przecież ja nie mogę już nic zmienić. Mogę tylko skupić się na swoim życiu i robić, co tylko mogę, żeby pomóc innym. Dzięki takiemu myśleniu, sądzę, miałem lepsze życie.

Po śmierci rodziców zwłaszcza Michael zaczął intensywnie poszukiwać śladów swojej rodziny. Dotarcie do niektórych informacji okazało się nie takie trudne. Jednak rezultaty, zamiast rozwikłać wątpliwości i wyjaśnić fakty z życia ojca, wywołały zaskoczenie. Choroba siostry była tylko jednym z tematów, które zostały przemilczane.

Jennifer:

Było tyle rzeczy, których nam nie powiedział. Więcej nie powiedział, niż powiedział.

Michael:

Ciekawe jest to, że pamiętamy trochę inne rzeczy. Pewnie dlatego, że nie mówił nam tego samego.

Jennifer:

Przypominam sobie, że poszliśmy kiedyś do opery w Nowym Jorku. Ojciec powiedział, że jego rodzice często chodzili do opery, zawsze się wtedy elegancko ubierali, starannie przygotowywali. Jutro idę zobaczyć „Madame Butterfly” we wrocławskiej operze, do której chodzili dziadkowie.

Michael:

Kiedy byłem w 8. klasie, przygotowywałem pracę na temat braku zaangażowania USA w ratowanie Żydów europejskich. Zapytałem ojca, jak było w Niemczech przed wojną. On powiedział, że w zasadzie jego życie było bardzo szczęśliwe, nie wiedział, co się dzieje. Jego ojciec był bardzo szanowany, ludzie odnosili się do niego dobrze. Do niego samego te rzeczy nie docierały.

Warren:

Nie zauważyłem, żeby moje codzienne życie w jakiś sposób zmieniło się na gorsze. Nie dostrzegałem tego, nie byłem tego świadomy.

Rodzina Zorków - Alfred, Frieda, Erna i Werner - w swoim sklepie z ubraniami. Budynek, w którym się znajdował (przy dzisiejszej Jedności Narodowej) został zniszczony podczas wojny /fot. CHIDUSZ

Rodzina Zorków – Alfred, Frieda, Erna i Werner – w swoim sklepie z ubraniami. Budynek, w którym się znajdował (przy dzisiejszej Jedności Narodowej) został zniszczony podczas wojny /fot. CHIDUSZ

W nocy z 9. na 10. listopada 1938 r. w całych Niemczech dochodzi do napaści na żydowskie sklepy, synagogi, cmentarze. Blisko stu Żydów zostaje zamordowanych, a wiele tysięcy osadzonych w obozach koncentracyjnych. We Wrocławiu płonie Nowa Synagoga, wnętrze synagogi ortodoksyjnej zostaje całkowicie zdemolowane. Z Żydowskiego Seminarium Teologicznego przy Włodkowica znika większość cennych księgozbiorów. SS donosi o 500 zupełnie zniszczonych sklepach i 10 gospodach.

Rodzice Warrena, Alfred i Frieda (z domu Freund), mieli średnich rozmiarów Kaufhaus w pobliżu kamienicy przy dzisiejszej Jedności Narodowej 95, w której mieszkali. Sprzedawali ubrania, powodziło im się całkiem dobrze.

Warren:

Po wojnie odnalazła mnie pani, która pracowała w sklepie rodziców, Niemka. Zdobyła mój adres i prosiła o paczki żywnościowe. Powiedziała, że rodzice zostali wysłani do Auschwitz. Ponoć próbowała odkupić ich sklep.

Sklep rodziców został zniszczony w noc kryształową. Tak powiedziała mi ta pani.

Jennifer:

Tuż przed śmiercią taty trafiłam na jakieś dokumenty w jego mieszkaniu. Nie znam niemieckiego, ale na jednym z nich na pewno było napisane „Bar Mizwah” i data 22.10.1938 r. Ojciec stanowczo zaprzeczył, że to jego bar micwa, ja nie chciałam go już dalej dopytywać.

Michael:

Ja nie miałem o tym pojęcia. Dopiero, kiedy zmarła nasza mama, zebraliśmy dokumenty, które mieli w mieszkaniu i przetłumaczyliśmy je. Mniej więcej w tym samym czasie dowiedziałem się o książce „Oblężona społeczność. Wrocławscy Żydzi w czasach nazizmu” Abrahama Aschera. Okazało się, że autor mieszka cztery ulice ode mnie, na Manhattanie. Umówiliśmy się z nim na spotkanie.

Abraham Ascher jest urodzonym we Wrocławiu historykiem specjalizującym się w historii carskiej Rosji. Trzy lata młodszy od Warrena Zorka, przebył taką samą trasę jak on. W lipcu 1938 wraz z matką udało mu się wyjechać do Anglii, potem przenieśli się do Nowego Jorku. Łatwo sobie wyobrazić, w jak wielu miejscach ich ścieżki mogły się przeciąć – nigdy jednak się nie spotkali.

Profesor Ascher zasugerował Michaelowi, gdzie może szukać informacji potwierdzających to, co było zapisane w papierach z szafy ojca.

Michael:

Dwa lata temu poszedłem do Instytutu Leo Baecka na Manhattanie.

Na mikrofilmach zacząłem przeglądać żydowskie gazety, które ukazywały się przed wojną we Wrocławiu. Od około 1934 r. zdarzało się, że gazeta ukazywała się nieregularnie, w 1937 r. były już spore braki, w 1938 r. ukazało się zaledwie kilka numerów. Doszedłem do gazety z datą 28. października 1938. To była już ostatnia strona z ogłoszeniami. Pomyślałem, trudno, nie znalazłem. Ale uświadomiłem sobie, że skoro jest tam data 28. października, to gazeta była drukowana 21. Muszę więc sprawdzić jeszcze jeden numer.

Gazeta, którą odnalazł Michael, w rubryce „Barmizwah” podaje:

ALTE SYNAGOGE

22.10 Werner Zorek, Sohn des Herrn Alfred Zorek und seiner Ehefrau Frieda geb. Freund.

Od bar micwy, udokumentowanej w gazecie, do nocy kryształowej upłynęło trochę ponad dwa tygodnie. Teoretycznie jest możliwe, że Warren opuścił Wrocław tuż po uroczystości i o dewastacji sklepu dowiedział się dopiero po wojnie.

Jennifer i Michael wiedzieli, że ojciec został przed wybuchem wojny wysłany przez rodziców do Anglii. Nic więcej.

W wywiadzie dla fundacji Spielberga Jannice Englehart pyta Warrena:

Jannice:

Jaka była data twojego przybycia do Anglii?

Warren:

Nie znam dokładnej daty.

Jannice:

A miesiąc i rok?

Warren:

Mmm…1937, chyba wiosna. Wiosna 1937.

Michael:

Nie mógł wyjechać w 1937 r., skoro miał bar micwę w 1938 r.!

Jennifer:

Mnie powiedział tylko, że został wysłany do Anglii. Myślałam, że może znali tam kogoś, mieli rodzinę.

Warren:

Poszedłem do zwykłej szkoły w sąsiedztwie. Potem do gimnazjum i byłem tam do … do kiedy pojechałem do Anglii.

Co ma oznaczać krótkie zawahanie w opowieści Warrena?

Michael:

Opowiedział mi o tym, jak wyjechał do Anglii. Rodzice powiedzieli mu, że tam będzie bezpieczniejszy.

Warren:

Rodzice przygotowali plan, żeby wysłać mnie, kiedy tylko będzie to możliwe.

Jennifer:

W tej samej walizce z dokumentami, w której znaleźliśmy informację o bar micwie, znaleźliśmy zawieszkę z Kindertransportu.

Michael:

Ojciec nigdy nie użył słowa Kindertransport. Kiedy dowiedziałem się później, czym były Kindertransporty, domyśliłem się, że właśnie tak opuścił Niemcy.

Kiedy zacząłem oglądać o tym filmy, trzęsły mi się kolana. Widziałem, że ojciec tam był.

Warren:

To było jak wyjazd na wakacje. Masz 11 lat i możesz gdzieś jechać!

Warren, jak podaje w wywiadzie, urodził się w 1925 roku. Jedenaście lat skończył w 1936 roku. W Wielkiej Brytanii debata o przyjęciu grupy żydowskich dzieci, uciekających przed nasilającymi się prześladowaniami ze strony nazistowskich Niemiec, na dobre zaczęła się dopiero na dwa tygodnie po  nocy kryształowej.

Michael:

Mieliśmy informacje z dokumentów ojca, z archiwum. Wiedzieliśmy, co nam mówił. Zaczęliśmy szukać informacji o Kindertransportach i dowiedzieliśmy się, że cała operacja zaczęła się dopiero w 1938 roku. Wtedy zaczęliśmy się pytać: „O co tutaj chodzi?”.

Warren w wywiadzie ani razu nie używa słowa Kindertransport, nie mówi też, w jaki sposób jego rodzice zorganizowali jego wyjazd.

Warren odwiedził Wrocław w 1989 r. Mimo że od jego wyjazdu z miasta minęło 50 lat, odnalazł kamienicę przy ul. Jedności 95, gdzie mieszkał jako chłopiec

Warren odwiedził Wrocław w 1989 r. Mimo że od jego wyjazdu z miasta minęło 50 lat, odnalazł kamienicę przy ul. Jedności 95, gdzie mieszkał jako chłopiec

Warren:

Zdaje mi się, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, co to pożegnanie znaczy.

Jennifer:

Ta zawieszka z Kindertransportu to była jedyna rzecz, jaka mu została. Jedyne połączenie z tamtym życiem, z rodziną. Za żadne skarby by się tego nie pozbył – tak to widzę.

Warren:

Pamiętam, że gdzieś po drodze dołączyły do nas jakieś dzieci. Chyba z Wiednia, bo uwielbiały śpiewać piosenki o Wiedniu.

Jannice:

A ty śpiewałeś?

Warren:

O Wrocławiu? Nie było żadnych piosenek o Wrocławiu! – śmieje się.

Jennifer:

Miesiąc przed jego śmiercią przeglądałam pudło ze zdjęciami. W pudle były fotografie z chłopcami z Anglii, mnóstwo zdjęć z dziewczynami, z którymi, jak przypuszczam, spotykał się, zanim poznał mamę. Spytałam go: „Tato, miałeś 11 lat, rodzice idą z tobą na dworzec, mówią, że jedziesz do kraju, o którym niewiele wiesz, w którym ludzie nie mówią w twoim języku. Wiesz, że będziesz miał z nimi ograniczony kontakt. Jak się czułeś?”. Odpowiedział: „Wiesz co, czułem się, jakby to była wielka przygoda”.

Teraz, kiedy mój syn ma 13 lat, wydaje mi się, że to rozumiem. Wyjeżdża gdzieś i rzuca tylko: „See ya, bye!”. Pewnie też byłby podekscytowany. Wydaje mi się, że chłopcy takie rzeczy postrzegają zupełnie inaczej niż dziewczynki.

Michael:

Szukałem śladów całej naszej rodziny. Odnalazłem informację, że Alfred Zorek, ojciec taty, był w Buchenwaldzie. Z archiwum przysłali mi jego kartę rejestracyjną. Dziadek został zwolniony 15. grudnia 1938 r., czyli nie było go w domu ponad miesiąc. Wydaje mi się, że babcia zapłaciła za jego uwolnienie.

Z archiwum dawnego obozu w Buchenwaldzie Michael dowiedział się też, że po nocy kryształowej zostało tam przywiezionych znacznie więcej mężczyzn, niż pozwalały na to możliwości zakwaterowania. Ci, którym nie udało się dostać miejsca w baraku, stali na zewnątrz przez całą dobę. Był listopad, mroźne noce. Nie mogli iść do toalety, załatwiali się w spodnie. Szacuje się, że dwustu z nich zmarło.

Michael:

Mamy z Jennifer rozbieżne opinie na temat tego, co ojciec wiedział, a czego nie. Miał 13 lat. Nagle zniknął jego ojciec i wielu innych mężczyzn. Dzieci musiały przecież o tym ze sobą rozmawiać. Znalazł się na pewno ktoś, kto miał starszego brata albo siostrę, którzy wytłumaczyli im, co się stało. Jennifer uważa, że żyli w nieświadomości.

Jennifer:

Nie mogę sobie wyobrazić, że siedzieli razem przy stole i rozmawiali o tym, gdzie został zabrany ich tata. Może mógł o tym usłyszeć od kogoś innego, ale wątpię, żeby na mieście się o tym rozmawiało. To dotyczyło jednak samych tylko Żydów.

Michael:

Ja uważam, że o tym rozmawiali. Może nie dzień po tym, jak jego ojciec wrócił z obozu, ale później.

Jennifer:

Mówimy o latach trzydziestych. Wtedy rodzice naprawdę nie rozmawiali z dziećmi o pewnych sprawach. My dzielimy ze swoimi dziećmi pewnie więcej niż to konieczne. Ja do dziś nie wiem, ile mój ojciec zarabiał. Ja i Michael oboje chodziliśmy do prywatnych szkół, do college’u – tak po prostu było, nie rozmawialiśmy o tym, czy nas na to stać. Ja z moją córką odbywam teraz mnóstwo rozmów, bo wybrała sobie college, w którym czesne jest dwa razy wyższe, niż możemy sobie na to pozwolić. Ojciec wychował się w czasach, kiedy dzieciom nie można było się odezwać bez pozwolenia.

Warren:

Nie wiem, czy to wynika z kultury, w jakiej się w Europie wychowaliśmy, ale była duża różnica pomiędzy tym, o czym rodzice dyskutowali, a tym, co słyszały dzieci.

Jennifer:

Jestem pewna, że matka nie chciała go przestraszyć. Chciałabym wierzyć, że nie żył w przerażeniu, że nie wiedział dokładnie, co się dzieje. Są jednak rzeczy, których nigdy nie będziemy wiedzieć, budujemy swój obraz przeszłości.

Jennifer i Michael pod kamienicą, w której mieszkał ich ojciec. Luty 2016 /fot. CHIDUSZ

Jennifer i Michael pod kamienicą, w której mieszkał ich ojciec. Luty 2016 /fot. CHIDUSZ

Michael:

Konstruujemy dinozaura, mając do dyspozycji tylko kilka znalezionych kości. Nigdy nie dowiemy się pewnych rzeczy i nie stwierdzimy, że z całą pewnością tak właśnie było. Możemy tylko domniemać.

Werner Zorek z całą pewnością do portu Harwich w Anglii przybił 8. lutego 1939 roku. 10 chłopców z Kindertransportu zgodziło się przyjąć miasto Gloucester. Mówiono o nich „our boys” – „nasi chłopcy”. Akcja stała się na tyle głośna, że specjalnie z Holandii sprowadzono tam lekarza i jego żonę, którzy mieli stworzyć rodzinę zastępczą dla grupy uciekinierów z Europy.

Michael:

To byli Żydzi, ale nic więcej nie udało nam się o nich dowiedzieć.

W Gloucester Warren zaczął chodzić do szkoły. Tak, jak o każdym innym okresie swojego życia, o swoim pobycie w Anglii opowiada z podekscytowaniem. Chowanie się do schronów przeciwlotniczych wspomina jako dobrą przygodę – nic przecież nikomu nigdy się nie stało.

Zdaje się, że Warren nie spędził dużo czasu wspólnie z innymi chłopcami z tego samego transportu, bo rodzice jego szkolnego kolegi, Jima, zdecydowali się przygarnąć go do siebie.

Warren:

To byli bardzo dobrzy ludzie. Traktowali mnie tak, jak własnego syna. Oprócz Jima mieli ich jeszcze dwóch.

Wyjeżdżając z Anglii, Warren zostawił tam swoją dziewczynę. Kiedy dotarł do USA i stało się jasne, że nie zamierza wracać, Jim napisał do niego list i zapytał, czy ma jeszcze jakieś zamiary względem niej. Wkrótce potem zostali małżeństwem.

Warren:

Kiedy Jim zmarł, to było jakieś 4 lata temu, zaprosiliśmy ją do Nowego Jorku. Wcześniej nie mogli nas razem odwiedzić, bo Jim był chory. Pokazaliśmy jej całe Stany. Przynajmniej tyle mogliśmy dla nich zrobić.

Kiedy życie Warrena w Anglii mijało na nauce języka i wypełnione było młodzieńczymi wygłupami, a potem randkami, we Wrocławiu pętla na szyi każdego Żyda zaciskała się coraz bardziej. Nie wiadomo, co dokładanie działo się z jego rodzicami i siostrą.

Warren:

Pamiętam, kiedy zaczęła się wojna. Słuchaliśmy radia, była niedziela. Premier Chamberlain ogłosił stan wojny pomiędzy Wielką Brytanią a Niemcami.

Gazety mówiły o bombardowaniu Berlina, ale nigdy nic o Wrocławiu.

Czytało się o obozach, to było trochę jak niepotwierdzone plotki. Nic pewnego.

Michael:

Przez pewien czas, nie wiem, jak długi, na pewno myślał, że ich jeszcze zobaczy. Nie chce mi się wierzyć, żeby wysłali go tam, wiedząc, że naprawdę nigdy więcej już się nie zobaczą.

Warren:

Byłem w kontakcie z rodzicami do około końca 1941, może początku 1942. Komunikacja odbywała się przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Listy, na dwóch stronach specjalnych kart, przechodziły przez ich centralę w Genewie. Wtedy byli jeszcze we Wrocławiu.

Jennifer:

W jednym z listów piszą do niego: „Mamy nadzieję, że kiedy nadejdzie wiosna i poczujesz zapach bzu, będziesz o nas pamiętał”.

Nasza mama kochała kwiaty bzu. Dostawała je zawsze od ojca, kiedy pojawiały się w kwiaciarniach, a kiedy zmarł, my kontynuowaliśmy ten zwyczaj. Kiedy zobaczyłam to zdanie w liście, zaczęłam wierzyć, że ojciec zapamiętał je i zaczął mamie kupować kwiaty bzu, które potem stały się jej ulubionymi kwiatami. Tak myślę, ale mogło być przecież zupełnie inaczej.

Warren:

Ich wiadomości były bardzo zdawkowe. Pisali: „Wszyscy mamy się dobrze”. Ja opowiadałem na przykład, że jadę na obóz, że będę pływał w morzu. Oni odpisywali, żebym na siebie uważał.

Jennifer:

W innym liście, z września 1939 r., życzą mu szczęśliwego Nowego Roku. To musiał być Rosz ha-Szana – wpadłam na to dopiero, kiedy moja koleżanka zwróciła mi na to uwagę! Piszą: „Trudno nam spędzać święta bez ciebie”, „mamy nadzieję, że masz się dobrze”.

Alfred, Frieda i Erna zostali deportowani do Auschwitz w marcu 1943 r. Warren pozostał w Anglii jeszcze dwa lata po zakończeniu wojny. Prawdopodobnie stało się dla niego jasne, że nikt z rodziny nie przeżył Zagłady. Bilet na statek do USA opłacił jego kuzyn z Ameryki, Herman.

Jennifer:

Przyjechał do USA 19. sierpnia 1947 roku. To trochę dziwne, że znamy te wszystkie konkretne daty.

Michael:

Mamy telegram: „Kiedy będziesz już w porcie, zadzwoń pod ten numer”.

Warren:

Zdałem sobie sprawę, że szanse na wybicie się w Anglii są dla mnie bardzo małe, podział klasowy jest zbyt duży.

W USA Warren zaangażował się bardzo intensywnie w działalność Czerwonego Krzyża. Po przejściu na emeryturę zaczął poświęcać temu zajęciu większość swojego czasu.

Jennifer:

Dlaczego się zaangażował? Bo mu pomogli? A może jest coś jeszcze, o czym nie wiemy?

Warren:

Mój teść był w ochotniczej straży pożarnej. Chociaż na początku mnie to w ogóle nie interesowało, pojechałem z nim do kilku wezwań. To było w latach 60., w Nowym Jorku było wtedy bardzo dużo pożarów. Strażacy byli zbyt zajęci, żeby po ugaszeniu pożaru zajmować się pogorzelcami, więc zajmował się tym Amerykański Czerwony Krzyż. I ja też zacząłem się w to angażować.

Pomaganie ludziom dawało mi dużą satysfakcję. Tak jak powiedziałem, miałem w życiu dużo szczęścia, chciałem więc pomagać tym, którzy mieli go mniej.

Michael:

Podczas uroczystości wmurowania Stolpersteine miałem wpięty w kurtkę znaczek Czerwonego Krzyża. Ojciec zawsze taki nosił. Małe jabłko z czerwonym krzyżem w środku. Z taką przypinką został pochowany.

Przed wyjazdem bałem się, że jej nie spakuję. Albo, że spakuję, ale zgubię.

Jednym z zadań, jakie dla Czerwonego Krzyża wykonywał Warren, był Holocaust tracing – poszukiwanie rodzin rozdzielonych przez Zagładę. W wywiadzie z dumą opowiada, jak w ciągu 4 ostatnich lat udało się połączyć 108 rodzin z różnych stron świata.

Michael:

Ojciec długo nie próbował szukać rodziny. Robił to dla innych ludzi w Czerwonym Krzyżu, ale sam twierdził, że cała jego rodzina zginęła, że nie ma kogo szukać. W końcu ktoś go namówił i znalazł krewnych ze strony matki w Brazylii i kuzyna w Izraelu, z którym zdążył jeszcze nawiązać korespondencję.

  1. lutego, dokładnie tego samego dnia, kiedy ich ojciec przybił do wybrzeży Wielkiej Brytanii, Jennifer i Michael wsiedli na prom w Holandii i popłynęli tą samą trasą. Liczyli na to, że w archiwach miasta Gloucester znajdą informacje o pobycie chłopców u rodzin zastępczych, a może nawet korespondencję pomiędzy ojcem a jego rodzicami. Opisy teczek, dostępne w internecie, wyglądały obiecująco. Na miejscu okazało się, że archiwa nie kryją w sobie nic fascynującego, a z pewnością nie dają odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

To, co tam znaleźli, wiedzieli już od dawna.

Zorek, Werner. Born: 14.10.25, Breslau. Liberal. Father had Clothier’s Shop. 1 sister in Breslau.

4 years Elementary, 4 years Secondary School

Good English.

A very good boy. Obedient and alert and a very good worker.

Very unselfish.

Michael:

Taki właśnie był nasz ojciec!

***

Kilka dni temu dostałam od Jennifer i Michaela kartkę, do której było dołączone zdjęcie.

Wracając z Wrocławia w Anglii odwiedzili swoich dalekich kuzynów, z którymi od końca lat 60. byli w dość luźnym kontakcie. Okazało się, że mają w swoim albumie zdjęcie zrobione podczas przyjęcia z okazji bar micwy Warrena.

Zdjęcie z bar micwy ojca, które Michael i Jennifer dostali od kuzynów w Anglii. Warren stoi po środku w białej koszuli, trzeci od prawej jest jego ojciec - Alfred, druga od prawej siedzi jego mama - Frieda. Dziewczynka, która odchyla głowę do tyłu do siostra Warrena - Erna

Zdjęcie z bar micwy ojca, które Michael i Jennifer dostali od kuzynów w Anglii. Warren stoi po środku w białej koszuli, trzeci od prawej jest jego ojciec – Alfred, druga od prawej siedzi jego mama – Frieda. Dziewczynka, która odchyla głowę do tyłu do siostra Warrena – Erna

Michael:

Dwa lata temu nie wiedzieliśmy, że ojciec w ogóle miał bar micwę, a teraz mamy zdjęcie samej uroczystości.