Polski Kościół i znaki zapytania – rozmowa ze Stanisławem Obirkiem

W 2002 roku Stanisław Obirek, jezuita z dwudziestoletnim stażem kapłańskim, wykształcony w Krakowie, Neapolu i Rzymie, udzielił „Przekrojowi” słynnego wywiadu. Po tym, jak nazwał Jana Pawła II „złotym cielcem polskiego Kościoła”, przełożeni pozbawili go prawa wypowiadania się. Trzy lata później odszedł z zakonu i, już bez przeszkód, analizuje kondycję polskiego Kościoła.

Niewygodny dla polskiego kleru, z opinią dyżurnego krytyka i, jak na polskie warunki, rewolucjonisty. Otwarty na dialog z religiami i niewierzącymi, zwolennik religijnego pluralizmu. Tuż po wizycie papieża Franciszka w Polsce ocenia, w jakim kierunku zmierza polski Kościół.

 

POLSKI KOŚCIÓŁ I JAN PAWEŁ II

Katarzyna Andersz: Księża i kościelni hierarchowie w Polsce mogą więcej. Szeregowi księża nawołują do nienawiści wobec uchodźców. Biskup Hoser pozwala sobie na skandaliczne pytanie do ks. Lemańskiego o to, czy jest obrzezany. W swojej książce „Polak katolik? winą za rozpasanie i antyintelektualizm polskiego Kościoła wini pan Jana Pawła II.

Stanisław Obirek: Owszem, uważam, że jakość edukacji seminaryjnej to w dużym stopniu wynik stylu sprawowania władzy w Kościele katolickim. W tym kontekście warto przywołać znaną maksymę brytyjskiego myśliciela katolickiego Lorda Actona (1834–1902), który był słusznie uważany za najbardziej wykształconego człowieka swoich czasów. Otóż, Lord Acton pod wpływem dogmatu o nieomylności papieża ogłoszonego na Soborze Watykańskim II w 1870 roku powiedział, że każda władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje w sposób absolutny. Sam Acton zrobił wiele, aby do ogłoszenia tego dogmatu nie doszło, jednak papież Pius IX użył wszelkich środków, żeby zniszczyć silny opór wśród wielu katolików, w tym niektórych hierarchów. Wystarczy wspomnieć innego brytyjskiego myśliciela, kardynała Henry Newmana, dziś błogosławionego Kościoła katolickiego. Wspominam o tym w kontekście tego pytania, bo Jan Paweł II w czasie swojego długiego pontyfikatu zrobił wiele, aby tezę Lorda Actona potwierdzić. Przy nominacjach biskupich brał pod uwagę przede wszystkim lojalność i posłuszeństwo wobec konserwatywnej wykładni doktryny, a nie osobowość i dorobek intelektualny kandydatów.

Problemy nominacji biskupich nie dotyczyły jednak tylko Polski.

Problemy,  z jakimi boryka się polskie społeczeństwo, są zauważalne również w innych Kościołach lokalnych. Mój przyjaciel, holenderski jezuita Paul Begheyn napisał mi ostatnio, że pontyfikat Jana Pawła II był dla Kościoła holenderskiego prawdziwą katastrofą, również ze względu na marnych biskupów. To ostra opinia i przez polskich apologetów papieża Wojtyły uważana za krzywdzącą, ale za granicą wcale nie tak odosobniona. Podobne zdania na temat nominacji biskupich za czasów Jana Pawła II słyszałem w USA i Niemczech. Konflikt polskiego papieża z teologami wyzwolenia w Ameryce Południowej jest zbyt dobrze znany, by go tu rozwijać, a to przecież tylko szczyt góry lodowej. Lista problemów stworzonych i pozostawionych następcom, jaką przypisuje się Janowi Pawłowi II, jest długa.

Wymieńmy więc choćby kilka z nich.

Wspomnę tylko o dwóch. Pierwszy to zamiatanie pod dywan problemu pedofilii wśród kleru. Wystarczy tu przywołać zbrodniczą działalność bliskiego przyjaciela papieża, założyciela zgromadzenia Legionistów Chrystusa, Macieja Degollado z Meksyku. Drugi to pozbawianie możliwości nauczania i publikowania najbardziej oryginalnych teologów. Użyty przez znanego niemieckiego teologa termin „Winterzeit” już na początku lat 80-tych wcale nie był przesadą. Teologia została w sposób dosłowny zamrożona, a kariery zaczęły robić miernoty intelektualne, które specjalizowały się w donosach i tropieniu herezji. Łatwo sobie wyobrazić, co się dzieje w seminariach duchownych, jeśli tacy ludzie stają się przewodnikami przyszłych kapłanów. Ale to tylko część problemu z niektórymi polskimi biskupami, jak wspomniany przez panią abp Henryk Hoser lub wielu innych księży wygadujących na ambonie albo w mediach wierutne bzdury, w tym pozwalających sobie na antysemickie komentarze. Sprawą równie ważną, a może nawet najważniejszą (przecież od śmierci polskiego papieża minęło już 11 lat!) jest jakość seminaryjnego wykształcenia, które odbywa się w całkowitej izolacji od prawdziwych problemów współczesnego człowieka. Moim zdaniem to właśnie swoiste klonowanie postaw ksenofobicznych, wrogich wszystkiemu, co nie jest zgodne z fundamentalistyczną wykładnią katolicyzmu, generuje zachowania, o jakich pani wspomniała w pierwszym pytaniu.

Czy nigdy nie żałował pan, że porównał pan Jana Pawła II do wiejskiego proboszcza, mówił, że jest czczony jak złoty cielec? Te słowa obróciły się przeciwko panu, a nie przyniosły rzeczowej dyskusji o pontyfikacie, nie doprowadziły do tego, że sprawy, o których powiedział pan przed chwilą, są poddawane sensownej dyskusji.

To tylko część prawdy. Wielu ludzi (co prawda głównie prywatnie, a nigdy publicznie) dziękowało mi za te słowa, bo sprowadziłem dzięki nim wywindowany pod niebiosa kult żyjącego jeszcze Karola Wojtyły do ludzkich rozmiarów. Tamtą diagnozę wyrażoną dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II podtrzymuję w całej rozciągłości. Jeśli czegoś żałuję, to właśnie tej dwulicowości, z jaką się wtedy spotkałem. Wielu ludzi w samym Kościele myśli podobnie jak ja, ale boi się własne opinie wyrazić publicznie. Paradoksalnie uważam, że dobrze się stało, iż moi ówcześni przełożeni zakonni zareagowali tak histerycznie i zabronili mi kontaktów z mediami oraz pozbawili mnie możliwości wykładania i publikowania. Dzięki temu szybciej dojrzałem do decyzji opuszczenia zakonu, a to sprawiło, że od 11 już lat jestem człowiekiem wolnym i mogę mówić, a także pisać to, co naprawdę myślę i czuję.

W książce „Polak katolik?” stawia pan polskiemu papieżowi na przykład takie zarzuty: religia jako narzędzie do osiągnięcia celów politycznych, związki z Opus Dei i otaczanie się osobami tylko z tych kręgów, postawa wyczekiwania w obliczu zmiany systemu politycznego w Polsce, radykalna encyklika Humanae Vitae (i zakaz wypowiadania się tych, którzy chcieli wpłynąć na jej bardziej liberalny kształt), beatyfikacja Piusa IX (i po raz kolejny usuwanie krytyków z grona doradców, oddzielenie „wyborów historycznych” od cnót przypisywanych papieżowi). To nie są bezpodstawne i nierzeczowe argumenty, a jednak rzadko słyszy się wypowiadaną na głos krytykę Jana Pawła II.

Muszę od razu zaznaczyć, że te argumenty wcale nie są tylko „moje”. Tak naprawdę mój krytyczny stosunek do pontyfikatu polskiego papieża jest – co chyba można uznać za paradoks – wynikiem lat studiów i pracy w zakonie jezuitów. Dodam, że nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim za granicą. Wiele zawdzięczam studiom w Neapolu i Rzymie od 1980 do 1985 roku, jak i częstym wyjazdom do USA, Niemiec, Francji, a także do Rzymu, gdzie zakon jezuitów ma główną siedzibę. Krytycznego spojrzenia na autorytarne zakusy Watykanu nauczyłem się dzięki moim jezuickim współbraciom. Gdy wracałem do Polski, jedynie powtarzałem to, co usłyszałem lub przeczytałem na Zachodzie.

Dlaczego w takim razie Polsce w ponad dekadę od śmierci Jana Pawła II, nikt nie zdobywa się na krytykę papieża?

Weźmy konkretny przykład wspomnianej przez panią encykliki Humanae Vitae z 1968 roku. Była to encyklika ogłoszona przez Pawła VI, choć Karol Wojtyła jako biskup Krakowa miał na nią wpływ. To bodajże najbardziej kontrowersyjny dokument w historii katolicyzmu. Kiedyś w rozmowie z księdzem Adamem Bonieckim belgijski kardynał Godfried Danneels powiedział, że to właśnie ona doprowadziła do opustoszenia tamtejszych kościołów. Ludzie poczuli się oszukani. W przekonaniu Karola Wojtyły i później Jana Pawła II był to natomiast dokument najważniejszy. A przecież wyrażone tam stanowisko odbiegało od praktyki codziennej samych katolików (głównie chodziło o używanie środków antykoncepcyjnych). Jednak żadnej dyskusji na ten temat nie dopuszczano i to właśnie jest znamienne dla stylu duszpasterskiego polskiego papieża. Jednym z powodów braku krytyki jest na pewno system rekrutacji na wyższych przełożonych i biskupów, gdzie podstawowym kryterium nie jest intelektualna kreatywność, tylko bierne i bezwzględne posłuszeństwo. A poza tym, w przypadku wielu polskich księży, na pewno w grę wchodzi dość osobliwa tożsamość zbudowana właśnie na wielkości i świętości polskiego papieża. Gdyby zaczęli go krytykować, to być może byłoby dla nich jednoznaczne z podcinaniem gałęzi, na której siedzą. Wiem też, że wielu z nich nie potrafi albo nie chce dostrzec intelektualnego bogactwa Kościołów Europy Zachodniej i krajów pozaeuropejskich. To poza starą Europą dokonuje się dzisiaj radykalne przewartościowanie dotychczasowego modelu katolicyzmu rzymskiego.

Na czym to przewartościowanie polega?

Pojawiają się niezwykle ciekawe propozycje wychodzące od teologów z Azji czy Afryki. Mój przyjaciel, profesor na jezuickim uniwersytecie w Georgetown w Waszyngtonie, Peter C. Phan, z pochodzenia Wietnamczyk, zaproponował na przykład formułę jednoczesnej przynależności do różnych religii (multiple religious belonging). Jego zdaniem, a jest teologiem jak najbardziej katolickim, jest to nie tylko możliwe, ale i bardzo wzbogacające. Takich pomysłów jest więcej, ale właśnie one zostały zablokowane przez Jana Pawła II i jego otoczenie. Sam Peter C. Phan był pod lupą watykańskich teologów, ale na szczęście czasy się zmieniły i może dalej pracować, a także rozwijać swoje oryginalne pomysły teologiczne. Podejmując takie tematy, siłą rzeczy należałoby skonfrontować się z dziedzictwem polskiego papieża. Moim zdaniem polski Kościół jeszcze do takiej konfrontacji nie dojrzał. A szkoda, bo tylko by na tym zyskał i na pewno mógłby wnieść wiele oryginalnych pomysłów do światowej debaty. Tym bardziej, że mamy z czego czerpać, wystarczy wspomnieć choćby dziedzictwo Braci Polskich z XVI i XVII wieku lub tysiącletnią obecność Żydów na byłych ziemiach Rzeczpospolitej Wielu Narodów. Tutaj akurat można byłoby nawiązać również do dziedzictwa Jana Pawła II, który z dużym entuzjazmem wielokrotnie mówił nie tylko o dziedzictwie Jagiellonów, ale też o wkładzie w europejski katolicyzm Cyryla i Metodego. Tę część dziedzictwa polskiego papieża twórczo rozwija ksiądz Wacław Hryniewicz, niestety – jego głos jest w polskim Kościele słabo słyszalny.

Słyszalny bardzo głośno jest natomiast głos Tadeusza Rydzyka. Jak to możliwe, że Kościół nie jest sobie w stanie poradzić z Radiem Maryja? Nie może? Nie chce? Nie potrafi?

Sam często się nad tym zastanawiam. Jak to jest, że instytucja, która z definicji jest hierarchiczna, a nawet autorytarna, o czym mówiłem wcześniej, przywołując maksymę Lorda Actona, nie potrafi sobie poradzić z tak prozaiczną sprawą? Założyciel tego radia ślubował posłuszeństwo nie tylko swoim bezpośrednim przełożonym zakonnym, ale i biskupowi konkretnego miejsca, o papieżu nie wspominając. Jedynym wyjaśnieniem tolerowania zjawiska umownie nazywanego „Radio Maryja” jest fakt, że ono tak naprawdę Kościołowi katolickiemu w Polsce nie tylko nie przeszkadza, ale spełnia jego oczekiwania. Typ obecności w przestrzeni publicznej zaproponowany przed laty przez redemptorystę Tadeusza Rydzyka jest traktowany jako pożądany i duszpastersko skuteczny. Przecież obecnie to już nie jest tylko radio, ale prawdziwe imperium medialne! Wystarczy przeanalizować, kto w tym imperium występuje i co mówi, aby zdać sobie sprawę, że tak naprawdę środek ciężkości polskiego katolicyzmu nie znajduje się ani w Warszawie, ani w Krakowie, ani nawet w Watykanie, tylko w Toruniu.

Konferencja Episkopatu Polski. Fot. episkopat.pl

Konferencja Episkopatu Polski. Fot. episkopat.pl

 

POLSKA KATOLICKA TOŻSAMOŚĆ

Wiele mówi pan o tym, że w polskim Kościele panuje przekonanie, iż tylko on ma moralne prawo reprezentowania polskości w przestrzeni publicznej, że coraz bardziej religia kojarzona jest z tożsamością narodową. To pana zaniepokojenie zostało wyrażone w książce, która ukazała się w 2015 roku. Mamy drugą połowę 2016 roku i te niebezpieczne związki zdają się pogłębiać.

Żadna religia nie wychodzi dobrze na zbyt ścisłych związkach z etnicznością czy z polityką. Z historii wiemy, że kończyły się one źle i dla religii, i dla narodu. W przypadku katolicyzmu dochodzi jeszcze jedna, zasadnicza sprawa. Przecież etymologicznie katolicki znaczy powszechny, uniwersalny, nieograniczony żadnymi granicami etnicznymi, państwowymi czy politycznymi. Polski katolicyzm, budując własną tożsamość na polskiej narodowości (pomijam sprawę, że jest to mocno wątpliwe, zważywszy na wielonarodowość – nie tylko historyczną – Polaków) odcina się tak naprawdę od katolickiego uniwersalizmu i skazuje się na religijny i etniczny skansen.

I zamyka na inność, w tym na przykład – to popularny ostatnio temat – na uchodźców.

Stosunek do obcych, w tym uchodźców jest w Polsce wyjątkowo wrogi. Myślę, że bez zbitki Polak-katolik takie myślenie by się po postu nad Wisłą nie przyjęło. Muszę przyznać, że jest to dla mnie osobiście wyjątkowo przykre, gdy muszę za granicą tłumaczyć, że nie wszyscy Polacy są wrogami uchodźców, że przecież jest w polskim episkopacie biskup Krzysztof Zadarko, który na temat uchodźców wyraża się w duchu papieża Franciszka. Jednak ogólne wrażenie jest właśnie takie – polskie społeczeństwo jest wrogie przybyszom. Jest to tym bardziej zaskakujące, że w przeszłości to właśnie emigranci z Polski doświadczyli gościnności innych społeczeństw. To powiedziawszy muszę przyznać, że jednak nie tracę nadziei, iż polskie społeczeństwo oprzytomnieje. Tym bardziej, że przecież to religia pomogła nam przezwyciężyć totalitarny system komunistyczny i dla wielu stanowiła moralny punkt odniesienia w trudnych momentach naszej historii, np. po drugiej wojnie światowej.

Czy widzi pan szansę na odwrót od modelu, który mamy obecnie, w stronę bardziej laickiego, liberalnego państwa?

Sekularyzacja jest procesem ogólnoświatowym i nieodwracalnym. Doświadczają jej obecnie kraje tradycyjnie katolickie, takie jak Hiszpania, Irlandia i Włochy. Nie widzę żadnego racjonalnego powodu, dla którego Polska nie miałby wejść na tę samą drogę. Niekiedy tak bywa, że paroksyzm systemu skazanego na przeminięcie zdaje się sugerować jego siłę, tymczasem są to przedśmiertne drgawki. Tak było z komunizmem w sowieckiej Rosji, tak też jest z fundamentalizmem religijnym w wielu krajach, w tym i w Polsce.

Może nie ma w tym, co się dzieje w Polsce, nic dziwnego? W Izraelu ortodoksi też chcą sprawować coraz wiekszą władzę, kontrolować każdy aspekt życia Izraelczyków, a kraje muzułmańskie się radykalizują.

Porównanie do Izraela jest kuszące i sam wielokrotnie o tym myślę, bo bywam w tym kraju regularnie. Podobnie porównanie polskiego kleru do duchownych muzułmańskich, na przykład w Iranie, nie jest pozbawione racji. Jednak Izrael to państwo dość paradoksalne, bo łączy postmodernizm z ultraortodoksją i jest to mieszkanka wybuchowa. Wielu Izraelczyków zastanawia się nad przyszłością własnego kraju. Jak długo to może trwać, aby stosunkowo mała grupa ultraortodoksów wyznaczała standardy życia społeczeństwa w większości laickiego? Na odpowiedź trzeba pewnie poczekać jeszcze kilka lat. To samo z Iranem. To kraj o złożonej historii, w której islam jest tylko jednym z elementów. Jednak niektórym duchowym muzułmańskim wydaje się od czasów rewolucji ajatollaha Chomeiniego w 1979 roku, że to oni decydują o tożsamości tego ogromnego kraju. Najbliższe lata pokażą, czy tak naprawdę jest. Podobnie i w Polsce. Wielu duchownych po 1989 roku uwierzyło, że polskość jest tożsama z katolicyzmem. Myślę, że najbliższe lata pokażą, jak bardzo się mylą.

 

ROLA PAPIEŻA

Teologiczna spuścizna Jana Pawła II nie ma w perspektywie historycznej żadnego znaczenia – pisze pan w książce „Polak katolik?”. Ale czy rolą papieża jest koniecznie bycie wybitnym teologiem? Może chodzi o charyzmatyczne przywództwo? Franciszek zdaje się robić wiele dobrego, poruszając głównie kwestie, które ludzi interesują i które są w stanie zrozumieć.

Zestawienie Jana Pawła II z Franciszkiem jest pouczające, choć jak każde porównanie zawodne i to z wielu względów. Przede wszystkim Karol Wojtyła został papieżem w młodym wieku, miał zaledwie 58 lat. Jak na papieża to naprawdę młodzieniec. A poza tym jego pontyfikat trwał prawie 27 lat i nie sposób traktować tego okresu jako monolitu. Wielu znawców myśli Jana Pawła II wskazuje przynajmniej dwa różne okresy. Pierwszy naznaczony młodzieńczym entuzjazmem i ogromną otwartością i schyłkowy – pod znakiem choroby i coraz większego pesymizmu. Wróćmy jednak do pani pytania. Oczywiście papież nie musi sam być wybitnym teologiem, znacznie ważniejsze jest, jakimi doradcami się otacza i jak ocenia to, co w jego czasie w Kościele powstaje. Warto w tym kontekście zauważyć, że od początku do końca swego pontyfikatu Jan Paweł II usuwał najwybitniejszych teologów nie tylko z katedr uczelni katolickich, ale wręcz pozbawiał ich możliwości nauczania. Podam tylko jeden przykład bodajże najwybitniejszego teologa katolickiego, a w każdym razie na pewno najbardziej znanego, Hansa Künga. Był jednym z ekspertów na Soborze Watykańskim II, sam uczyłem się teologii z jego książek. Jako pierwszy padł ofiarą Kongregacji Nauki Wiary, która już w 1979 roku, a więc w rok po objęciu rządów przez Jana Pawła II w Watykanie, uznała go za heretyka i pozbawiła prawa nauczania teologii katolickiej. Ten zakaz do dzisiaj nie został odwołany. Lista podobnie szykanowanych teologów jest długa. Tymczasem od kiedy Franciszek został papieżem w marcu 2013 roku jeszcze nikt nie został potępiony i wygląda na to, że dla Kongregacji Nauki Wiary to sam Franciszek jest problemem! Brzmi to może zabawnie, ale wcale śmieszne nie jest. Kiedyś sam Franciszek poprosił żartobliwie, aby na niego nie donosić. Myślę, że w tym żarcie jest cały on. Dla niego śmiałość w podejściu do doktryny jest sposobem życia, natomiast Jan Paweł II czuł się przede wszystkim strażnikiem doktryny i to pojmowanej zresztą bardzo konserwatywnie.

Jan Paweł II podczas wizyty w Izraelu. Fot. Izraelskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych

Jan Paweł II podczas wizyty w Izraelu. Fot. Izraelskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych

 

DIALOG Z JUDAIZMEM: JAN PAWEŁ II I FRANCISZEK

Co w tym dialogu zawdzięczamy Janowi Pawłowi II?

Jego zasługi są ogromne i nie do przecenienia. Był pierwszym papieżem, który wszedł do synagogi  rzymskiej i nazwał Żydów starszymi braćmi w wierze. On jako pierwszy tak wyraźnie nazwał każdy przejaw antysemityzmu grzechem, modlił się za ofiary Zagłady w Auschwitz-Birkenau i w Yad Vashem, włożył modlitwę w najświętsze dla Żydów miejsce – w Ścianę Płaczu. Na rok przed śmiercią przesłał telegram na otwarcie Muzeum w Bełżcu. Z jego tekstów na temat znaczenia dialogu chrześcijańsko-żydowskiego można ułożyć opasły tom. Zostało to zresztą zrobione i skomentowane. Ale co z tego? Ile z tych wspaniałych słów polskiego papieża przedostało się na polskie ambony?

Czy w takim razie polski Kościół ma jeszcze w ogóle problem z Żydami i judaizmem, czy to już zamierzchła przeszłość?

Zależy o kim mówimy. Dla księdza Wojciecha Lemańskiego dialog z judaizmem jest sposobem na bycie księdzem. Podobnie przed laty było dla jezuity Stanisława Musiała, a do dzisiaj jest dla księży Michała Czajkowskiego i Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela. Mogę powiedzieć, że również dla mnie dialog z judaizmem jest najważniejszym osiągnięciem katolicyzmu po Soborze Watykańskim II. Na pewno polski Kościół katolicki mógłby wnieść w ten dialog bardzo wiele, również ze względu na wyjątkową historię tego Kościoła i obecność Żydów na ziemiach Rzeczpospolitej Wielu Narodów. Niestety, to dziedzictwo jest przez polskich katolików zaniedbane i właściwie niedocenione. Być może to się zmieni, choć przyznam, że mam co do tego sporo wątpliwości.

Jakie znaczenie dla dialogu z innymi religiami ma deklaracja „Dominus Jesus”, opracowana w 2000 roku przez Jana Pawła II i Josepha Ratzingera? Mówi ona zbawieniu tyko w Jezusie i tylko w Kościele.

Deklaracja „Dominus Jesus” była osobistym dokumentem kardynała Josepha Ratzingera, Jan Paweł II go podpisał, ale wyraźnie stwierdził, że należy go rozumieć w świetle ekumenicznej encykliki „Ut unum sint” z 1995 roku. To najważniejszy bodajże dokument całego pontyfikatu Jana Pawła II, znalazł się w nim niesłychany zupełnie fragment, gdzie papież mówi, że zdaje sobie sprawę, iż to właśnie jego urząd jest największą przeszkodą na drodze do jedności chrześcijan i prosi wyznawców innych wyznań chrześcijańskich, aby pomogli mu w drodze do niej. Ta encyklika została jednak zupełnie pominięta w praktyce duszpasterskiej Kościoła w Polsce, ponieważ tutaj dominuje przekonanie, że tylko katolicyzm jest drogą do zbawienia – to sposób myślenia bardzo w duchu „Dominus Jesus”. Powiem tylko tyle, że ta deklaracja była dla mnie jednym z powodów odejścia od Kościoła. Stanowiła i stanowi przekreślenie całego dorobku Kościoła na Soborze Watykańskim II i całego półwiecza refleksji teologicznej zarówno w dialogu ekumenicznym, jak i w dialogu międzyreligijnym.

Czy w tej kwestii w czasie pontyfikatu Franciszka coś się zmieniło?

Franciszek oczywiście nie może wprost krytykować tego dokumentu, zważywszy na fakt, że jego autor nie tylko żyje, ale jest papieżem emerytem. Jedynak styl jego papieskiego sprawowania władzy, tego, co i jak mówi, jest zaprzeczeniem ducha „Dominus Jesus”. Moim zdaniem to nie deklaracje słowne są najważniejsze, ale właśnie styl. Przecież to, jak Franciszek odnosi się do wyznawców innych religii, a nawet do ateistów najlepiej wskazuje, że on nikogo nie osądza ani nie potępia. Osąd pozostawia Bogu i tak powinno być.

Jakie znaczenie i jaką wagę historyczną mają słowa Franciszka do naczelnego rabina Polski wypowiedziane w Birkenau: „módl się za mnie”?

To piękne, że głowa Kościoła katolickiego zwraca się do rabina z prośbą o modlitwę, ale muszę od razu przypomnieć, że z podobną prośbą Franciszek zwraca się często do ludzi, z którymi się spotyka, poczynając od jego pierwszego wystąpienia w pamiętny wieczór, kiedy został wybrany na papieża (13 marca 2013). Wtedy też zwrócił się do zebranych na Placu św. Piotra z prośba o modlitwę.

Papież Franciszek. Fot. Wikipedia

Papież Franciszek. Fot. Wikipedia

 

PONTYFIKAT FRANCISZKA

Czy Franciszek spełnia oczekiwania, jakie w nim pokładano?

To zależy. Na pewno zasługuje na uwagę fakt, że papież Franciszek budzi entuzjazm u ludzi lewicy, a rosnący sprzeciw wśród konserwatystów. Daje się to zauważyć również w Polsce. Bardzo trafnie ujął to zjawisko Sławomir Sierakowski, pisząc o naszym papieżu. Jego zdanie pojawiło się na stronie Krytyki Politycznej tuż przed przyjazdem Franciszka do Polski. Warto je przywołać: „Nie Slavoj Żiżek, nie Yanis Varoufakis, nie Thomas Piketty, ani żaden polityk czy intelektualista, ale papież Franciszek jest przywódcą globalnej lewicy. Nie piszę tego wcale z przekory, ani po to, żeby zirytować ludzi Kościoła. Wystarczająco irytuje ich już sam Franciszek. Naprawdę uważam, że jeśli lewica światowa ma dziś jakiegoś przywódcę inspirującego cały świat, to jest nim Franciszek”. Sierakowski nazwał coś przed czym broni się wielu ludzi Kościoła w Polsce. Franciszek stał się przywódcą ubogich i wykluczonych. Zabiera głos w ich imieniu. Odszedł więc od retoryki, do której przyzwyczaił polskich katolików Jan Paweł II. Czy ta nowa retoryka się przyjmie w Kościele katolickim? Trudno osądzić, ale na pewno już te trzy lata odmieniły katolicyzm tak radykalnie, że żaden następca Franciszka, nawet najbardziej konserwatywny, nie będzie mógł tego lekceważyć. Jeśli ten papież pożyje wystarczająco długo, to wierzę, że wpłynie również na nominacje biskupie, tak jak wpłynął na nie Jan Paweł II. Chodzi o to, aby odmienić fatalny trend zapoczątkowany przez polskiego papieża i promować ludzi oddanych naprawdę Ewangelii, a nie władzy.

 

Prof. dr hab. Stanisław Obirek jest teologiem i antropologiem kultury. Przez prawie 30 lat związany z zakonem jezuitów, w 2005 roku opuścił zakon i kapłaństwo. Obecnie wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.