Opowieść ocalałych z Zagłady

Przywykliśmy już do wysłuchiwania opowieści ocalałych z Zagłady. Choć to i prawda, że zaczęliśmy ich wysłuchiwać za późno. A oni za późno zaczęli opowiadać. Opowieści wysnuwane z ich odległej już pamięci zbieraliśmy dość ofiarnie przez ostatnich trzydzieści (?) lat. Gromadziliśmy nagrania, teksty, fotografie w rozmaitych archiwach, drukowaliśmy je w książkach. Z dbałością niezwykłą notowaliśmy każde słowo. Z taką samą każde zdanie. Bo to słowa i zdania brzmiały starym, nieobecnym już czasem: miały swoją szczególną barwę, która pojawiała się w splątaniu języków i tradycji. Zapisywaliśmy różne historie tych samych wydarzeń. Nie można ich było weryfikować. Każda z nich niosła swoją prawdę i była pełnoprawna. Nie rozmawialiśmy z ocalałymi z Zagłady – wysłuchiwaliśmy ich historii: z pokorą i szacunkiem.

Wstęp, Anka Grupińska

Mikołaj Grynberg to urodzony w 1966 roku pisarz, fotograf, psycholog. Wydał dwa albumy: „Dużo kobiet” (2009); „Auschwitz – co ja tu robię?” (2010) oraz książkę „Ocaleni z XX wieku” (2012). Znajdziemy w niej zapis dwudziestu pięciu rozmów przeprowadzonych w Izraelu z osobami ocalałymi z Zagłady. W swojej najnowszej książce o znamiennym tytule „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” idzie o krok dalej. Podejmując próbę dialogu, przeprowadza dwadzieścia cztery wielowątkowe, trudne, a czasami wręcz niemożliwe rozmowy z dziećmi osób, które przeżyły Zagładę – z drugim pokoleniem, do którego sam zresztą należy.

Autor spotyka się ze swoimi rozmówcami w Polsce, Izraelu, USA, w domach, kawiarniach, restauracjach, zatłoczonych centrach miast. Niektóre z nich trwają godzinami, inne tylko chwilę – niedopowiedziane, urwane jakby w połowie. Toczą się w różnych językach – przenikają się w nich przeszłość i teraźniejszość, historia i mit. Towarzyszą im różne emocje. Jedne są wzruszające, ciepłe, pełne łez. Inne ostre, podszyte gniewem. Niektórym z kolei nie brak humoru i dystansu. Wszystkie łączy ból. Zarówno taki, który da się wyczuć od razu, w każdym geście i słowie, jak i ten skrywany gdzieś głęboko i karmiony przez lata. Rozmowy, w wyniku których dwie obce osoby na chwilę stają się sobie bardzo bliskie.

Czego się z nich dowiadujemy? Że bycie dzieckiem ocalałych to niełatwe zadanie. „Taki dostałam bagaż z domu – z czasem on stał się moim stylem życia. Każdy człowiek ma jakiś bagaż. Ja dostałam taki i z czasem zaczęłam go traktować jako coś normalnego. Inaczej nie dałabym rady z tym żyć.” /Lea/ Jest też w książce rozmowa dwudziesta piąta, rozproszona na stronach całej książki, rozmowa z Mikołajem Grynbergiem, który nie uniknął trudnych pytań i o swoją historię. Stara się znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, przez co całość jest jakby bardziej intymna, szczera.

Jego książka to nie tylko opowieści dzieci o traumatycznych losach rodziców w czasie wojny, utkane często z pojedynczych słów, strzępków rozmów, własnych poszukiwań, wieloletniego milczenia, wypraw w miejsca, do których nie chce się wracać. To także, a może przede wszystkim, próba analizy trudnych relacji rodzinnych. Pytania, które padają, są z pozoru łatwe. Pojawiają się jednak trudności, jak na przykład podczas próby określania relacji z rodzicami. Jak je opisać, skoro przez całe życie trwało milczenie, kiedy tylko mówiło się, a nie rozmawiało, kiedy starało się odsuwać na bok najważniejsze kwestie?

Okazuje się po raz kolejny, że łatwiej o swoim bólu opowiadać obcym, którzy nagrają, wysłuchają, włączą go w szerszy kontekst, niż bliskim – tym, którzy będą dociekać, rozdrapywać, pytać, bo ten ból jest także ich bólem. Ciężar, który nieśli rodzice, spadł na dzieci. Poskładane, pozszywane z małych kawałków historie życia i cierpienia, stały się też ich historiami – one także muszą dawać świadectwo. „Chciałabym, żeby było wiadomo, że ja jestem drugim pokoleniem. Żeby ludzie wiedzieli, że moi rodzice przeżyli. Że Holocaust naprawdę się wydarzył. Że moi rodzice byli jego ofiarami. Oraz że ja i moja siostra również jesteśmy ofiarami. Nie mamy żadnej rodziny, żadnych kuzynów i wujów, na których urodziny możemy pójść. Całe życie czułam się inna.” /Esther/.

Ta wypowiedź to świadectwo tego, że Zagłada odcisnęła także na nich swoje piętno. Lista tytułowych oskarżeń wobec Auschwitz jest długa: depresja, ból, strach, milczenie, nocne krzyki, „bagaż” dany w spadku dzieciom, śmierć za życia, brak dotyku matki, jej miłości i pieszczot zastąpiony przez przymus bycia „twardym”, gotowym do drogi, kiedy znowu przyjdą, zjedzenia wszystkiego z talerza…

„Nie umiem w prosty sposób opisać tych różnic między naszym domem a domami kolegów, ale mogę to opowiedzieć inaczej. Najlepszym przykładem jest mój stosunek do jedzenia. Nie kupuję za dużo, żeby nie wyrzucać. Szanuję jedzenie. Nasi rodzice zawsze mieli pełną lodówkę i zawsze znajdowali sposób, by zjeść nawet te rzeczy, które zaczynały być już wątpliwej świeżości. Kolejne potrawy z wczorajszych dań, kolejne odgrzewanie, nowe kombinacje resztek. Byle nic nie wyrzucić. ‘Mamo, wyrzuć to już. To się nie nadaje do jedzenia’. ‘Nie wiesz, co mówisz! To się bardzo nadaje! Nie wyrzucamy jedzenia i koniec!’” /Doron/

„Mówiłem Ci, że to absurd, ale tak mam. Biegnę po tej sztucznej bieżni coraz szybciej i szybciej, a w głowie mam goniących mnie Niemców. Mam głowę pełną takich rzeczy i dużo czasu mija, zanim się wyplączę z tych absurdów.” / Roger/

Ta lista nie zostanie nigdy domknięta – każdy z bohaterów książki może wciąż dopisywać na niej kolejne pozycje. Nie chodzi tylko o proste wyliczanie – rozmowy są po to, aby dotrzeć do przyczyn rozłamu, rozpadu więzi, braku porozumienia. Psychoterapia to najmniejsza cena, jaką przychodzi im płacić.

Mikołaj Grynberg ucieka w swojej książce od szablonowych pytań i podręcznikowych reguł przeprowadzania wywiadu, chce stworzyć autentyczną rozmowę – i niejednokrotnie udaje mu się to. Dostaje w zamian często trudne, bolesne odpowiedzi, uderzające także w niego – w to, co i jak robi. Przyjmuje je z pokorą, bo są także częścią tej opowieści, a on nie boi się wyrażania własnego zdania i wysuwania kontrargumentów. Nie ze wszystkim się zgadza.

Każda z rozmów to osobna całość i, mimo że łączy je wspólny temat, nie można stawiać między nimi znaku równości. Wszystkie są trudne, nie ma takiej, która nie dotyka najbardziej bolesnych spraw, nie wywołuje łez, ale być może każda przynosi nieco ulgi. Przede wszystkim jednak pokazuje ludzi, którzy na swój własny sposób próbują radzić sobie ze strachem i samotnością. Losy każdego rozmówcy toczyły się inaczej. Każdy o swoim pochodzeniu dowiedział się w inny sposób i na innym etapie życia, ale zawsze nadało to mu zupełnie inny kierunek, zmusiło do trudnych poszukiwań i określania własnej tożsamości.

Nie sposób streścić tych rozmów, oznaczałoby to konieczność zamknięcia w kilku zdaniach historii całych pokoleń. Ale można, a właściwie trzeba, powiedzieć, jak wiele odwagi wymagało, aby otworzyć się i odpowiedzieć o najintymniejszych aspektach własnego życia rodzinnego, o jego trudnych momentach, powrocie do czasów dzieciństwa, które kształtuje każdego z nas, a nie zawsze jest idealne. Wypowiedzieć słowa, które grzęzły w gardle przez lata, a teraz jest na nie niejednokrotnie za późno.

Czy da się uniknąć schematów i krycia się za ogólnymi formułami, opowiadając o cichej wojnie toczącej się w czterech ścianach, o rozpadzie rodziny, ale też o miłości, zrozumieniu i oddaniu dla drugiej osoby? Czy da się żyć z myślą, że gdyby TO się nie wydarzyło, wszystko wyglądałoby inaczej? Może lepiej, prościej?

Rozmowy Grynberga są wielowątkowe, to pewne, i uwikłane w tak wiele kontekstów, że trudno byłoby je wszystkie przytoczyć. Z każdym ponownym odczytaniem będą pojawiać się nowe , ale są takie, które, niestety, dla wielu będą trudniejsze od innych.

Dla niektórych rozmówców, tych mieszkających w Izraelu i USA, Polska to miejsce, do którego nie ma po co wracać: to cmentarz, świat młodości ich rodziców, który na zawsze zniknął. Nie dowierzają, że można chcieć z własnej woli wciąż w nim żyć. Bo i po co? Samotność we własnej rodzinie potęguje samotność braku przynależności. A Polacy? No cóż, to nie zawsze ludzie, z którymi chce się mieć bliższe relacje. Dlaczego? Odpowiedź nie pada wprost, a właściwie nie pada w ogóle.

„Mikołaj Grynberg: (…) Co robiłeś w trakcie pobytu w Polsce?
Mosze: Jeździłem pociągami.
M.G.: Dokąd?
M.: Jeździłem tymi trasami, którymi wożono moich bliskich.
Z ich miast do obozów.
M. G.: I co robiłeś w tych pociągach?
M.: Chciałem zapisywać, jak się czuję, ale czułem się tak, że mi się nawet pisać nie chciało. Fotografowałem przez okna, bo to pewnie było to, co widzieli [rodzice, red.].
M.G.: Pokazałeś rodzicom te zdjęcia?
M.: Nie po to je robiłem.
M. G.: A po co?
M.: Żeby coś robić. Nie chciałem rozmawiać z ludźmi, z Polakami.
M. G.: Nie lubisz Polaków?
M.: Nie chciałem sprawdzać.”

Może wielu osobom w niektórych momentach książka Grynberga wyda się trudna do przyjęcia. To jednak coś, z czym warto się zmierzyć – a zmagania takie zawsze są trudne, wymaga przecież wysiłku i dobrej woli.

Publikacja ta pokazuje, że potrzebny jest dialog. Był czas na słuchanie – teraz przyszedł czas na rozmowę, która być może właśnie się rozpoczęła. Mikołaj Grynberg nie jest tym, który przytakuje, staje po jednej ze stron – taka postawa byłaby za prosta. Może właśnie dlatego jego rozmowy mają tak dużą wartość i łączą dwa światy, dwa różne punkty widzenia, każdemu dając głos.

Tytuł: Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne
Autor: Mikołaj Grynberg
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014