Oczekiwanie końca świata
„Uratujmy Ginczankę przed jej polskością.
Uratujmy Ginczankę przed jej żydowskością.
Przed jej obezwładniającą urodą.
Przed metodologią cielesną i pięknoduchowską.
[…] Czytajmy ją bez litości.”
Tadeusz Dąbrowski, posłowie do Wniebowstąpienia ziemi
Od razu się usprawiedliwię – to nie jest tak, że jedynymi wartymi uwagi wierszami Ginczanki są te ostatnie. Zdecydowałam się pisać o końcowych, katastroficznych dlatego, że mają w sobie zapisaną utratę poprzednich – tych, w których bardziej jaskrawa była kobiecość, które były ciałopisaniem i tych, które były satyryczną reakcją na coraz bardziej zagrażającą sytuację społeczną. Te wiersze katastroficzne są nimi nie tylko dlatego, że coraz bliżej do śmierci autorki (a autorce bliżej do świadomości tej śmierci), ale też ze względu na coraz większe zawahania Ginczanki w byciu kobietą, Żydówką, piękną, poetką. To zawahania bardziej abiektalne niż androgyniczne (jako takie rozumie je Maria Janion), cechujące tego, który nie istnieje poza sytuacjami, w których ma do odegrania jakąś rolę, ponieważ należy do sfery semiotycznej; w którym gromadzi się wszystko to, co nie jest społecznie akceptowalne – z tej właśnie przyczyny odmawia się mu prawa do równoprawnego istnienia. Tak, jak odmawiało i odmawia się Ginczance. Przykładem może być jedna z wielu wypowiedzi z kręgu znajomych poetki – Mieczysław Jastrun w swoim pamiętniku wspomina: „Była piękna, ale była Żydówką, jak mówiono także wówczas, niezupełnie pojmując, co to znaczy i dlaczego jest wyklęta i jak gdyby niegodna litości”. Ten stan charakteryzuje autorka najpełniejszego studium poświęconego twórczości Ginczanki, Agata Araszkiewicz, jako „stan rozproszenia, charakterystyczny dla kondycji melancholijnej, który skupia na sobie ciężar dążenia ku całkowitej pełni. Rozszczepienie to próba pochwycenia świata całą wiązką pojawiających się fragmentów osobowości”.
Jesteśmy
Środkami kół, […]
Myślimy słowo:
„ja”
Zamknięci nań na klucz
Pycha
Droga twórcza dla Ginczanki to droga odrzucenia, pozbywania się pewnych elementów czy tematów zarówno w swoich wierszach, jak i w sobie. Najpierw poetka odrzuca seksualność i swoistą zmysłowość, która pojawia się we wczesnych utworach. Następnie dewaluuje tradycyjny system wartości, co wzmacnia zerwanie z kobiecością i daje pewnego rodzaju wolność, ale obciąża ją niechcianą stratą poczucia bezpieczeństwa i pewności własnej tożsamości. Trzeba jednak zaznaczyć, że owe zerwanie nie jest jednoznaczne z zaprzeczeniem istnienia takiej tożsamości – zwraca ono jedynie uwagę na dwoistość kobiecości, równoczesną widzialność i niewidzialność, która jest pierwszym rozpoznaniem abiektalnym. Do sfery kobiecości u Ginczanki nieodwołalnie przynależą dwie cechy: piękno i żydowskie pochodzenie. Wymieniam je jednym tchem, ponieważ w licznych opowieściach i świadectwach funkcjonuje właśnie jako „piękna Żydówka”, „żydowska gazela” czy „gwiazda Syjonu”. Poetka buduje za pomocą tych charakterystyk bohaterki swoich wierszy, które stają się jej alter-ego. Owa figura stanowi fundament dla nowej, wciąż aktualizowanej tożsamości, która przekracza granice tradycyjnie rozumianej roli kobiety, zarazem jednak potwierdza niemożność jej zyskania. Tęsknota za sobą jest wciąż tęsknotą za Inną i na odwrót – to „inne odbicie staje się moim lustrem, własny obraz staje się obrazem Innej” – cytując wspomnianą już Agatę Araszkiewicz. Ginczanka stara się przekuć słabość w siłę, gdzie niemożność stania się tą drugą zastępuje nie-byciem, „obiektem-ubytkiem” (Journanville). Staje się więc sama dla siebie twórczym podmiotem, asymilując swoją inność w sobie, a jej „ja” pozostaje zawsze obecne w dziele.
– czeszę cię ostrą pogardą
o futro rozwianych mych wiosen
sypkie kosmate futro
bez mięsa
kośćca
i krwi.
Futro
Dodatkowo pojawia się także u poetki próba opuszczenia narzuconej i widocznej przynależności do tradycji żydowskiej, która ma swój wyraz w decyzji o zostaniu polską pisarką. Jednak także ta decyzja doprowadziła Ginczankę do rozdwojenia w niej samej oraz wyobcowania – jako piszącej kobiety i Żydówki – w polskiej kulturze.
Ta, która określała siebie „Murzynem”, zorganizowała na własnym, wciąż żywym organizmie zaczyn śmierci. W języku, do którego nie przynależała. W świecie, którego nie miała prawa być częścią. W sferze kultury kojarzonej z tym, co męskie. Ginczanka neguje i ironizuje nie tylko wszystkie swoje zawahania, ale także tradycję wystawiania pomników poezji. To zanikanie i utrata zawarte w poprzednich wierszach doprowadziło w Non omnis moriar do – jak to fantastycznie określiła Araszkiewicz – „ostrego szyderczego wypowiedzenia życiu (polskości, poezji, urodzie) – życia (dalszej iluzji trwania, istnienia)”. Podmiot tego wiersza-testamentu, napisanego dwa lata przed śmiercią, jest zarówno poetką, kobietą i Żydówką – jest najpełniejszym odbiciem Ginczanki, tej która już w Futrze widziała swoją inność. Ale dopiero teraz tę inność dostrzega w pełni, bowiem zostaje do tego zmuszona. Non omnis moriar nie zostało napisane przez polską poetkę – autorką jest pisząca w języku polskim Żydówka. Ginczanka staje się obca jak nigdy wcześniej. Jej dążenie do wewnętrznego scalenia fragmentów tożsamości nieustannie się ze sobą spierających – dążenie, które objęło drogę polskojęzycznej szkoły i wierszy, a które wciąż było negowane przez cechy nie-polskiej urody i nie-męskiego statusu – rozbija się i jednocześnie na nowo odnajduje w całości, u podstaw – w żydowskości.
Jednak ten ostatni wiersz jeszcze raz wszystko fragmentaryzuje, przesycony ironią obraca przeciw sobie poetyckie tradycje. Ginczanka świadoma swoich naznaczeń umieszcza się w centrum polskości, zarazem ową polskość negując, oskarżając ją o przemoc zawartą w języku. To w nim poetka szukała schronienia i tożsamości i to on ją zawiódł, nie przyjmując jako swojej – została wyparta przez to, co miało ją ocalić. Ale Ginczanka nie jest po prostu ofiarą. Sama siebie stawia w pozycji oskarżonej, sama sobie wymierza karę, nie dając sobie odebrać możliwości decydowania. Jest dumna, choć ta duma pełna jest upokorzenia. Mimo to, pozostaje poza zasięgiem ataków. Ciągle drwi – na poziomie formy zachowuje idealny trzynastozgłoskowiec tylko po to, żeby móc zadrwić z jego perfekcyjności. Ale sama poetka rozpływa się, niknie gdzieś pomiędzy. Pomiędzy wersami, polskością, żydowskością, kobiecością, innością. Sama się wydziedzicza z każdego „pomiędzy”. I przyznaje:
– moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie zostaną po mnie
Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica.
Non omis moriar