Obcokrajowcy

„Przez pierwsze miesiące głód nie był aż tak okropny. Czerwony Krzyż w Szwajcarii wiedział, że jesteśmy do wymiany. Na początku Niemcy się z tym liczyli” – mówi Szarona Igra-Komem, jedna z niewielu osób, którym wojnę udało się przeżyć dzięki obywatelstwu mandatowej Palestyny.

 

SZARONA

Szarona urodziła się we Lwowie. Było jasne, że jako córka zapalonych syjonistów, nie może być zwykłą Chajką czy Rachelką. Ojciec wymyślił sobie Szaronę, nie wiadomo w sumie czemu, bo chyba pozytywnych skojarzeń z tą nazwą nie miał. Członek lwowskiego oddziału Poalej Cijon, trzy razy wyjeżdżał do Palestyny, trzy razy przymierzał się do roli nowego Hebrajczyka, chciał budować kraj. Podczas jednego z pobytów pracował na plantacji obok osady, która nazywała się Szarona. Akurat tam został okradziony ze wszystkich pieniędzy, które zarobił. Nazwa jednak widocznie nadal mu się podobała.

Lwowska Szarona, o ślicznych lokach i delikatnej buzi aniołka, z Palestyną nic wspólnego nie miała. Oryginalne imię, zaledwie kilka lat później, kiedy piekło na dobre już się rozpętało, wpadło jednak w ucho niemieckiemu gestapowcowi i uratowało życie jej i jej rodziców. Dziwnym zrządzeniem losu takie właśnie przypadki w tamtych czasach niekiedy dawały szansę na jeszcze kilka miesięcy życia w strachu i głodzie, niekiedy na przeżycie w ogóle. Szarona okazała się więc szczęśliwym wyborem.

Szarona z mamą. /Fot. Archiwum rodzinne

Szarona z mamą. /Fot. Archiwum rodzinne

 

DAWID

Zanim urodziła się Szarona, Dawid Igra, żydowski pionier, zajmował się różnymi pracami. Raz był na plantacji tytoniu, raz na budowie. Jeździł też do Triestu i pomagał innym w emigracji do mandatowej Palestyny. Do rolnictwa jednak się nie nadawał. W rodzinie przez długi czas krążyły opowieści o tym, jak pilnowane przez niego krowy rozchodziły się gdzieś w nieznane. Z jednej strony nie chciał wracać do Lwowa, do typowego życia w diasporze, jakie prowadzili jego rodzice – właściciele sklepu. Z drugiej to, co robił w Palestynie, też mu się nie podobało. Nie mogąc zdecydować, czym konkretnie mógłby się zajmować, postanowił wrócić do domu, znaleźć żonę i dopiero z nią wyjechać do Palestyny, tym razem już na stałe.

Kandydatka na żonę musiała spełniać może nie mocno wyśrubowane, ale na pewno dobrze określone kryteria. Miała być syjonistką i znać hebrajski. Wkrótce marzenie Dawida urzeczywistniło się we Lwowie, w postaci odwiedzającej akurat swoich krewnych Pniny.

 

PERL DWOJRE, PEPA ALBO PNINA

Dawid na odwrocie swojej fotografii napisał: „Dla drogiej koleżanki Pniny. Lwów. Dawid”.

Pnina, po hebrajsku perła, nie było imieniem, które oficjalnie nosiła przyszła żona Dawida Igry. Hebrajska wersja imienia była jednak bardziej przyjemna syjonistycznemu uchu Dawida, niż staroświecka Perl Dwojre. Oficjalnie Pniną Perl Dwojre stała się dopiero po wojnie, już w Izraelu.

W domu rodzinnym na Perl wołano Pepa. Dom był w Tarnopolu, ale przez jakiś czas, z powodu Wielkiej Wojny, Pepa z matką mieszkały w Wiedniu. Były właśnie w drodze powrotnej do Tarnopola (Pepa wracała z sanatorium, gdzie leczyła się na koklusz), kiedy pociąg nie zatrzymał się w ich rodzinnym mieście, tylko obrał kurs prosto na Wiedeń. Dzięki niemieckobrzmiącemu imieniu (Pepe to zdrobnienie od Józefy) Pepa mogła zostać zapisana do dobrej wiedeńskiej szkoły i cztery lata podstawówki ukończyła właśnie tam.

Ślub rodziców Szarony odbył się we Lwowie. Kiedy Szarona odwiedziła Ukrainę już po upadku ZSRR, hotel, w którym wyprawiono wesele, jeszcze stał. Zachował się nawet ślad mezuzy.

Zachowała się też fotografia od Pniny dla Dawida, tyle że bez dedykacji. Pnina miała w tej kwestii swoje własne, żelazne zasady. Szaronie tłumaczyła, że nie ofiarowuje się zdjęć z dedykacją. Bo co, jeśli nic z tego nie będzie? Dlaczego ma zostać po tym ślad?

 

WOJNA. PRELUDIUM

Z początku wojny Szarona pamięta, że wszyscy zrobili się bardzo nerwowi. Byli akurat na wakacjach poza miastem, ojciec zamartwiał się, co dzieje się ze sklepem pozostawionym we Lwowie. Postanowili wracać do domu. Na peronie mówiło się, że weszli Sowieci.

Na początku jakoś się żyło. Sklep został przekształcony w kooperatywę. Było znośnie.

Z Tarnopola do Lwowa przyjechała babcia Szarony od strony matki. Mówili na nią sawta Mamcia (sawta to po hebrajsku babcia). Na zdjęciu pokazywanym przez Szaronę to szykowna i dostojna kobieta, wiedeński sznyt od razu rzuca się w oczy. Sawta Mamcia została we Lwowie aż do końca. Koniec, jak w przypadku większości starszych ludzi, przyszedł bardzo szybko.

Póki jednak była taka możliwość, Szarona z matką i babcią pomieszkiwały u rodziny na wsi. Prowadziły życie, w którym można było jeszcze stosować się do zaleceń zmiany powietrza i w ten prosty sposób kurować z kokluszu.

Potem z wiadomością, że zbliżają się Niemcy, przyjechał ojciec. Wszyscy wrócili do Lwowa. Gdy byli w drodze powrotnej, zaczęły spadać pierwsze bomby.

 

PIERWSZY POGROM

Niemcy weszli do miasta, ale brudną robotę zostawili Ukraińcom.

Zostało ogłoszone, że wszyscy Żydzi mają pojawić się na placu przed budynkiem policji. Szarona zaznacza, że odtąd wszystko pamięta już dobrze.

To, jak wiadomo było, że mężczyźni na tym placu nie powinni się pojawić. To, jak ojciec i inni mężczyźni z rodziny postanowili ukryć się w łazience, do której drzwi zamaskowano szafą.

Mówiło się, że dla kobiet pójście na plac nie jest niebezpieczne. Dlatego Szarona z mamą, babcią i ciotką poszły.

Był koniec czerwca. Szarona miała na sobie białe skarpetki i cały czas powtarzała, że zaraz będą zupełnie czerwone, bo tak krwawią jej obtarte stopy.

Cały plac zaczął spływać krwią, Żydów bito i mordowano, z reguły bardzo prymitywnymi narzędziami.

Do Pniny, mamy Szarony, podszedł Ukrainiec i zerwał jej z ucha kolczyk. Zemdlała. Po drugi nie odważył się już sięgnąć. Ciotka zaczęła prosić o wodę, naokoło stały dziesiątki Niemców. W końcu ktoś pomógł – Włoch w niemieckim mundurze. Pogrom przetrwały wszystkie. Ojciec w kryjówce również.

 

ĆWICZENIA ZE SSANIA CUKRU

Niemcy oficjalnie nie używali słowa getto. Mieszkało się więc nie w getcie, a w Jüdische Wohnbezirk. Jednak oni akurat mieli pozwolenie, żeby mieszkać poza żydowską dzielnicą mieszkaniową. Zostali we własnym mieszkaniu, ojciec miał stanowisko w fabryce, gdzie Niemcy produkowali filc i materiały na mundury. Dobrze mówił po niemiecku, wydawało się, że się z nim liczą.

Mieszkanie po aryjskiej stronie było miejscem spotkań dla uciekinierów z getta. Ludzie przychodzili, przebierali się, uciekali gdzieś do lasu. Zostawali maksymalnie kilka godzin, ale niebezpieczeństwo i tak było niewyobrażalne.

Raz przyszedł tata koleżanki Szarony. Uciekł z getta. Powiedział, że zabili wszystkich. Córeczkę, żonę.

Potem była pierwsza akcja, na którą trzeba było Szaronę przygotować. Mama dała jej kilka kostek cukru i kazała nauczyć się ssać tak, żeby nie było jej słychać. Ssać, a nie gryźć – powtarzała.

Sawta Mamcia, inne ciotki i wujostwo – bo akcja była wymierzona przeciwko „asocjalnym”, tym, którzy nie będą w stanie pracować, czyli dzieciom i starszym – ukrywali się w piwnicy koło ich domu.

Rano tata, mama i Szarona wyruszyli do fabryki, gdzie dziewczynka miała być ukryta w drewnianej skrzyni, na której podczas pracy siedziała jej mama. Najważniejsze było, żeby cicho ssała cukier. W przypadku, gdyby się poruszyła, mama miała przesunąć się tak, żeby nikt tego nie spostrzegł. Cały plan prawie diabli wzięli, kiedy Szarona zaczęła histeryzować, że przez szczeliny w skrzyni widzi ludzi w fabryce. Nie była w stanie zrozumieć – co logicznie próbowała wyłożyć jej mama – że skoro ona widzi tylko ich buty, to znaczy, że nikt nie ma szansy jej zauważyć. Jednak, kiedy przyszli Niemcy, uspokoiła się i siedziała cicho w skrzyni. Ssała cukier tak, jak kazała jej mama i o piątej wszyscy bezpiecznie wrócili do domu.

 

SZABAT

Dzień akcji wypadł w piątek. Gdy wracali z fabryki, zauważył ich ukraiński sąsiad i zaczęła się wrzawa. Jak mogli tak upaść na głowę, tak zwariować, żeby zabierać dziecko do domu, kiedy Niemcy chodzą od mieszkania do mieszkania! Zostało postanowione, że Szarona zostanie u niego przynajmniej do momentu, gdy sytuacja trochę się uspokoi.

Nie wiadomo, ile godzin tam posiedziała (a było jej całkiem dobrze i błogo), bo jeszcze tego popołudnia przyszedł ojciec i powiedział, że mama bez niej nie wytrzyma. Chce ją w domu, a co będzie, to będzie. Jeśli przyjdą Niemcy, to pójdzie za nią. Jak umrzemy, to umrzemy. Dłużej bez dziecka już nie wytrzyma.

Szarona została więc w domu wsadzona pod grubą pierzynę i poinstruowana, żeby, cokolwiek się nie stanie, nie wychylać głowy, nie próbować zobaczyć, co się dzieje. Gdyby brakowało jej powietrza, miała pierzynę lekko podnieść palcem.

Chwilę później pojawiła się babcia. Mama zaczęła krzyczeć, chciała, żeby natychmiast wracała do piwnicy. Babcia błagała mamę, żeby pozwoliła jej tylko wejść do kuchni i zapalić świece.

Szarona wiedziała, że nie wolno jej wychylić głowy i zobaczyć babci.

Wtedy przyszli Niemcy i zabrali babcię.

Szarona, tak jak obiecała, nie wychyliła głowy. Słyszała krzyki w domu, potem na korytarzu. A potem to, jak głowa babci uderza o schody.

Krzyk i już nic.

Mama powiedziała Szaronie, że ma jeszcze trochę wytrzymać, bo nie wiadomo, czy Niemcy nie wrócą.

Nie wrócili. W tym mieszkaniu dostali już to, czego chcieli.

 

DECYZJE

Kiedy Lwów był jeszcze pod okupacją sowiecką, ogłoszono, że do siedziby NKWD mają zgłosić się działacze syjonistyczni. Dawid Igra w Palestynie był trzy razy, za każdym razem na dłużej, więc i do niego wystosowano to zaproszenie.

Wahał się, czy iść. Znajomy Rosjanin powiedział mu, żeby uciekł na kilka nocy. Nic dobrego takie zaproszenie nie wróżyło.

Kiedy Lwów zajęli Niemcy, oni również zaczęli szukać Żydów z palestyńskimi paszportami. Nie musiał to być koniecznie paszport, mogły być także inne dokumenty, które stanowiłyby niepodważalny dowód. Nie wiedzieli jeszcze, jaki jest tego powód.

Znowu wahanie. Pnina wyglądała zupełnie jak nie-Żydówka, mogłaby przeżyć po aryjskiej stronie. Znała polski, ukraiński. Dziecko też dałoby się jakoś przechować, ukryć. Problemem był Dawid. Każdy od razu wziąłby go za Żyda. W dodatku nie mówił dobrze po polsku, bo nigdy do polskiej szkoły nie chodził.

Zastanawiali się, czy mają się zgłosić, czy nie. Przeważył argument ojca: lepiej być w paszczy lwa niż być przez niego gonionym, czwarty już rok. I tak Dawid poszedł na gestapo.

Fotografia paszportowa Szarony z 1942 roku. /Fot. Archiwum rodzinne

Fotografia paszportowa Szarony z 1942 roku. /Fot. Archiwum rodzinne

 

OBYWATELE PALESTYNY

Na spotkanie (choć to miłe uchu słowo sugeruje raczej rodzaj herbatki z niemieckim oficerem) Dawid zabrał bilet z podróży pomiędzy Afulą a innym miastem w Palestynie, zaświadczenie, że zapisał się do jakiejś organizacji i list, w którym NKWD wzywało syjonistów do zgłoszenia się do ich siedziby. Jednym słowem – wszystko to, co miał.

To jednak nie wystarczyło. Niemcy byli bardzo nieprzyjemni, zdawało się, że nie uwierzą w historię o tym, że to właśnie NKWD zabrało mu paszport, kiedy zgłosił się na przesłuchanie (na które w rzeczywistości nigdy nie poszedł). Wtedy z pomocą przyszła Szarona, a w zasadzie Sarona.

Niemiec zapytał Dawida, jak ma na imię jego córka. Dawid (nie wiadomo, kiedy taki plan przyszedł mu do głowy) usunął „zet” i powiedział Sarona.

Wtedy, wspaniałym zrządzeniem losu, okazało się, że przesłuchujący go gestapowiec nazwę nie tylko kojarzy, ale też jest w stanie uwierzyć,  że dziecko z takim imieniem musi być obywatelem Palestyny.

Bo choć była w Palestynie jedna Szarona (w której Dawid został okradziony), to była także Sarona, bardziej znana. To tam właśnie mieszkali krewni gestapowca, członkowie Tempelgesellschaft, małej protestanckiej sekty, która w tamtym czasie miała dziewięć kolonii na terenie Palestyny.

I tak imię Szarony, a w zasadzie Sarony, okazało się przepustką do życia.

 

OCZEKIWANIE

Tak od razu nie było to pewne.

Najpierw Szaronę, Dawida i Pninę umieszczono na trzy miesiące w jednym budynku z pozostałymi posiadaczami palestyńskich paszportów. Trzy miesiące, godzina policyjna, ale jednak nie getto. Byli tacy, którzy mieli przy sobie całe rodziny, ale i tacy, którzy wszystkich krewnych już stracili.

Teraz wiemy, że kiedy Wielka Brytania przystąpiła do wojny, Niemcy wystraszyły się, że Brytyjczycy wybiją niemieckich osadników, którzy znajdują się na terenie Mandatu. Więźniowie z palestyńskimi paszportami mieli więc być dobrze traktowani i przeznaczeni na wymianę.

Po trzech miesiącach tego dobrego traktowania wywieziono ich więc do Bergen-Belsen.

W transporcie rodzice raz się bali, ale zaraz potem uspokajali się myślą, że przecież mają palestyńskie obywatelstwo. Na pewno nic im przecież nie grozi.

Pnina była jednak pesymistką. Jak się uratujemy, to uwierzę – powtarzała. Dawid, nawet w pociągu do obozu, czuł, że są na dobrej drodze.

 

WIĘŹNIOWIE SPECJALNI

Kiedy przyjechali do Bergen-Belsen, 6 czerwca 1943 roku, Szarona miała sześć lat. Było razem z nią kilkoro innych dzieci. Razem uczyły się czytać. Wychodziły przed barak, a jedna z kobiet (którą Szarona nazywa nauczycielką) wskazywała im litery, które widniały na wizytówkach przy walizkach. Lekcje były możliwe tylko wtedy, gdy przyjeżdżał transport.

W Sonderlager, obozie specjalnym, warunki były – szczególnie początkowo – do zniesienia. Starano się, żeby tak zwanym „obcokrajowcom” było dobrze, co nie znaczy, że zza drutów nie widzieli ludzkich szkieletów snujących się w innych częściach obozu. W Sonderlager głód nie był aż tak dokuczliwy, więźniowie nie wykonywali też pracy fizycznej. Raz nawet przyszła do nich paczka ze Szwajcarii. Czerwony Krzyż wiedział, że tam są i że są do wymiany. Na początku Niemcy się z tym liczyli. Na początku, czyli przez jakieś dwa miesiące.

 

PARAGWAJ-URUGWAJ

Potem więźniowie zaczęli znikać. Najpierw ci, którzy mieli paszporty paragwajskie albo urugwajskie. Nie były to de facto paszporty, tylko fałszywki, które w akcie desperacji, za duże pieniądze udało się niektórym kupić. Z nadzieją, że zagwarantują sobie przeżycie.

Gdzie znikali, nie trzeba dodawać.

Zniknęła też nauczycielka i jej siostra. Szarona pamięta, że wszystkie dzieci bardzo wtedy płakały.

Kiedy w pobliżu Sonderlager została zakwaterowana grupa więźniów z pociągu Kastnera, postanowili, że to ich jedyna okazja, żeby świat się o nich dowiedział. Zdobyli dziecięce palto i na jego podszewce wypisali imiona i nazwiska całej grupy osób z zagranicznymi paszportami. Potem znaleźli kamień i przerzucili informacje. Kiedy pociąg Kastnera dotarł do Szwajcarii, lista ta została opublikowana w prasie.

 

SZE-LO ECHAD BILWAD AMAD ALEJNU LECHALOTEJNU

Dwa razy w obozie świętowali Pesach.

Raz uroczyście, bo Niemcy jeszcze się z nimi liczyli. Na kamieniach przed barakiem pozwolili im zrobić coś w rodzaju macy.

Drugi raz w tajemnicy, ze strażnikiem przy drzwiach, który miał ostrzegać przed nadchodzącymi SS-manami. Siedzieli na trzecim poziomie prycz. Jako jedyni z całego Sonderlager zabrali ze sobą rodzinne zdjęcia i trzy książki w języku hebrajskim. Jedną z nich była Hagada na Pesach z 1930 roku z tłumaczeniem na polski. To była Hagada, którą Dawid podarował Pninie w kwietniu, kiedy się poznali. W grudniu brali już ślub, a Pnina – jak mówiła dedykacja – miała nie zapominać o knedlach.

Wnuki Szarony uważają, że była to delikatna (tu można się spierać) sugestia, że Pnina przed zamążpójściem ma się nauczyć gotować.

 

OSTATNI ETAP

Kiedy zaczęły się bombardowania, nie wiedzieli, kto jest za nie odpowiedzialny. Brytyjczycy, Amerykanie, czy Rosjanie.

Wszędzie dookoła były trupy, cały czas leciał dym z kominów.

Dawid powiedział: „Będziemy żyć”.

Szarona powiedziała: „Nie chcę już więcej żyć”. Zbudziła się w nocy, nie mogła już wytrzymać głodu. Błagała mamę, żeby dała jej wszystko, co było pod materacem (kilka kawałków chleba na czarną godzinę). Była w histerii. Ktoś doniósł do baraku męskiego i przyszedł ojciec ze swoim kolegą. Kolega zaczął dla niej śpiewać, a jednocześnie płakał, bo pamiętał tę piosenkę z czasów, kiedy był w Palestynie.

„Może nigdy nie obmyłam się niebieskim spokojem
i niewinnością mojego Kineret…
mój Kinerecie – czy istniałeś, czy mi się przyśniłeś?”

To była piosenka autorstwa Racheli, znanej hebrajskiej poetki. Kiedy kolega ojca skończył ją śpiewać i obiecał, że przetłumaczy ją na polski następnego ranka, Szaronie wreszcie udało się zasnąć.

Wtedy było już wiadomo, że to koniec.

Wszyscy mówili, że teraz Niemcy nic już nie zrobią, bo będą się wstydzić przed armią, która wejdzie do obozu. Pnina uważała jednak, że oni nie wiedzą, co to wstyd.

Trzy dni po sederze Niemcy kazali zorganizować wyjście z obozu. Szarona dostała od mamy naprędce uszyty plecak ze szmat. Rodzice powierzyli jej trzy książki i wszystkie fotografie, jakie mieli.

Szli do jakiegoś pociągu, bomby nadal spadały, jedzenia dalej nie było. Jedyną ulgą było to, że Niemcy pozwolili im po drodze żebrać. Co to jednak za ulga, kiedy okazało się, że jest rozkaz, żeby ich utopić w Elbie. Dawid próbował negocjować z niemieckim dowódcą grupy. Żołnierz chciał gwarancji, że jeśli przyjadą Amerykanie, jego więźniowie pokażą im list, w którym napiszą, że im pomagał. W zamian mieli dostać możliwość pochowania ciał gromadzonych w pierwszym wagonie pociągu. Do wybuchu epidemii niewiele już brakowało.

Przygotowano list i wykopano groby.

Następnego dnia niemiecki żołnierz powiedział, że teraz nie ma już wyjścia, że trzeba zacząć maszerować w stronę Elby.

Wtedy pojawił się Abraham Cohen – amerykański zwiadowca, wyzwoliciel. Ludzie płakali, całowali jego buty. Za nim przyjechali amerykańscy czołgiści.

Dawid – jako jedyny – powiedział: Baruch Ata Ha-Szem, Elohejnu, Melech ha-Olam, sze-hechejanu we-kimanu we-higjanu la-zman ha-ze (Błogosławiony jesteś Ty, Haszem, Bóg nasz, Król Świata, że dałeś nam dożyć i utrzymywałeś nas, i doprowadziłeś nas do tego czasu).

Byli jednak też tacy, którzy płakali nie ze szczęścia, a z rozpaczy. Nie mieli żon, dzieci. Stracili wszystkich. Nie widzieli sensu w tym, żeby dalej żyć.

Dawid Igra, ojciec Szarony, tuż po wyzwoleniu obozu. /Fot. Archiwum rodzinne

Dawid Igra, ojciec Szarony, tuż po wyzwoleniu obozu. /Fot. Archiwum rodzinne

 

W EUROPIE

Po wyzwoleniu Dawid wraz z innym przewodnikiem grupy zebrali sieroty z Bergen-Belsen i Buchenwaldu. Razem z amerykańskimi żołnierzami pojechali do Francji, do paryskiej filii Agencji Żydowskiej, żeby wysłać dzieci do Palestyny. Pnina i Sarona zostały w Niemczech. Wiedzieli, że Niemcy zostały podzielone. Pnina z kilkoma innymi kobietami podeszły do Niemca, który kierował pociągiem i zaoferowały mu wszystko, co dostali od Amerykanów, byle tylko wziął ich do granicy z Holandią.

Wiedzieli także, że tym razem wyjadą do Palestyny już na stałe. Z Holandii pojechali do Belgii, Dawid załatwił dla całej grupy dokumenty. Znaleźli się na pierwszym okręcie, który legalnie dopłynął do Palestyny. To był okręt floty brytyjskiej, wypływał z Marsylii.

Wraz z wyjazdem z Europy Sarona znów została Szaroną.

 

PRAWDZIWI OBYWATELE

Najpierw trafili do Atlee, obozu przejściowego. To tam sprawdzano, czy nie ma między nimi nielegalnych Żydów.

Rodzice znaleźli mieszkanie w Tel Awiwie, Szarona zaczęła się uczyć w Jerozolimie. Była tak chuda, że lekarz zadecydował, że powinna pojechać do kibucu na odkarmienie. Odkarmienie nie potrwało długo, bo wybuchła wojna o niepodległość, ale poskutkowało. Rodzice zaprowadzili Szaronę do profesjonalnego fotografa, żeby uwiecznić to, że nie wygląda już jak dziecko z obozu.

Dla niej to było piętno.

Kiedy przyjechali do kraju, kolega ojca, znany pisarz, nie krył wzruszenia, że widzi ich żywych. Wypytywał o Szaronę, a Dawid pokazał mu wiersz, który napisała po hebrajsku. Wiersz ukazał się w poczytnej gazecie dla dzieci i młodzieży „Dawar le-Jeladim”, a Szarona prawie popełniła przez to samobójstwo.

Wiersz zatytułowany był „Geszem” („Deszcz”). Kolega ojca opatrzył go komentarzem, że to praca dziewięcioletniej dziewczynki, która dopiero od roku jest w kraju i od roku uczy się hebrajskiego. Dodał też, że była we lwowskim getcie (co nie jest prawdą) i w obozie Bergen-Belsen.

Przez trzy tygodnie Szarona wstydziła się pójść do szkoły. Dla rodziców był to powód do dumy, dla niej „plama na całe życie”. Dlatego zgotowała im prawdziwe piekło, do tego stopnia, że bali się wyjść do pracy, żeby nie spełniła swoich gróźb o wyskoczeniu z czwartego piętra.

 

WSPOMNIENIA

Szarona nie wstydzi się już opowiadać swojej historii tak, jak wtedy, gdy miała dziewięć lat. Doskonale mówi po polsku, świetnie wszystko pamięta. Napisała książkę „Ima, ma ha-keszer!? Zichronot milchama we-sziwrej hemszechim” („Mamusiu, co to ma wspólnego!? Wspomnienia z czasów wojny i urwane kontynuacje”). To dlatego, że dzieci zawsze zadawały jej dużo pytań, a ona miała do opowiadania mnóstwo anegdot, pomiędzy którymi one nie umiały znaleźć związku. Książkę napisała więc dla nich, dla wnuków, dla znajomych. Zaczęła w tym samym czasie co jej mąż, jako dziecko ocalony z Zagłady przez polską rodzinę, a skończyła osiem lat temu.

Latem przyjechała na kilka dni do Polski. Odwiedziła też Wrocław. To jej pierwsze samotne wakacje od śmierci męża („wspólnika w życiu i do opowiadania o przeszłości przez ponad 40 lat”, jak pisze w dedykacji swojej książki). Mówi, że zrobiła to jedynie dlatego, bo odwiedza rodzinę i ludzi, którzy są jej bardzo bliscy.