Chasydzi z Wałbrzycha
Otwierając drzwi do mieszkania, całuje mezuzę. Zamienia zimową czapkę na jarmułkę. Ze mnie to taka nietypowa chasydka, śmieje się Gawri, zawsze noszę kipę. Choć oczywiście nie do pracy.
Domowa bożnica
Wchodzimy do pokoju. Pośrodku duży stół nakryty obrusem, wokół niego krzesła. Chcę siadać, ale mówi, że nie będziemy pić herbaty przy stole. Dopiero teraz zauważam, że naprzeciwko telewizora znajduje się aron ha-kodesz. Stół zaś kończy się pulpitem, przy którym najpewniej prowadzi się modlitwy. Nie jest doskonale, bo mamy mało pokoi, wyjaśnia. Jednak na tyle, na ile się dało, stworzyliśmy tu domową bożnicę. Gawri ma moralnego kaca, bo w pokoju jest telewizor. Chce jednak, gdy zrobi się cieplej, przenieść go do drugiego pokoju. Tymczasem telewizję włącza rzadko, śledzi głównie politykę, obserwuje zagrożenia, przed którymi ostrzega grupę.
Stół jest miejscem modlitwy i świątecznych posiłków. Siadamy w głębi pokoju na kanapie. Nad głową Gawri zdjęcie starszego człowieka, oprawione w ramkę.
Ciężko było przygotować bożnicę, opowiada, bo w Wałbrzychu nie ma Żydów. Wszystko trzeba było zrobić samemu. Szukała szafki narożnej, która pasowałaby na aron ha-kodesz, ale wszystkie miały szklane drzwi, niezgodne z halachą. Ostatecznie poprosiła męża, żeby wyłożył szklane elementy sklejką. Na szafce ustawili drewniane aseret ha-dibrot. Lwy, typowy motyw z synagogi, trzymają dwie tablice z przykazaniami, zwieńczone koroną. Tablice zaprojektowała Gawri, wykonał je stolarz pod Jaworzyną. Obok ner tamid, wieczne światło, a ponad arką szklany mizrach, który, zgodnie z tradycją, wisi na wschodniej ścianie.
Za zwój Tory w większości zapłaciła rodzina Gawri, resztę dołożyli pozostali członkowie gminy. Jeden na rencie, wyjaśnia, drugi też, reszta bez pracy. Wspólnota jest bez pieniędzy. Jak coś jest potrzebne, to Gawri z mężem starają się działać. Oboje zatrudnieni na etacie, gminą zajmują się wieczorami i w weekendy. Pomaga też syn z żoną.
Szymon
Gawri, właściwie Gabriela, jest szefową i przywódczynią religijną wspólnoty. O korzeniach żydowskich dowiedziała się od swojej rodziny w 1998 roku. Dwa lata później zapukała do drzwi wałbrzyskiego TSKŻ-u jako Żydówka mesjańska. Nie mogła jednak znaleźć żadnych dokumentów poświadczających pochodzenie. Ludwik, szef TSKŻ-u, miał spore obawy przed przyjęciem na Moniuszki kogoś, kto otwarcie wierzy w Jezusa, ale w końcu pozwolił jej przychodzić. Skierował ją też na Mickiewicza, gdzie w siedzibie gasnącej gminy żydowskiej modlitwy prowadził wiekowy już Szymon. Gawri wskazuje na zdjęcie starca nad jej głową. Mówi o nim z wielką czcią i szacunkiem, zawsze „błogosławionej pamięci”.
Na Mickiewicza zaczęła pojawiać się regularnie. Czy Szymon nie miał problemu z jej wiarą w Jezusa? Odpowiada, że był cierpliwy. Dostrzegał jej wiarę i ufał, że w końcu dojdzie do prawdy. Jak się okazało, miało to trwać aż szesnaście lat i wydarzyć się wiele lat po jego śmierci. Mimo to Gawri uważa go za swojego najważniejszego nauczyciela. To on miał pokazać jej żydowską modlitwę i zaszczepić miłość do chasydyzmu. Przed wojną skończył jesziwę w Łańcucie i kształcił się na rabina. Wiedzę miał ogromną, przekonuje Gawri, wszystko czytał w oryginałach. Któregoś roku podczas świąt Sukot otrzymała od Szymona smichę. Ale nie taką prawdziwą, rabinacką, tylko symboliczną. Miał powiedzieć, że od teraz może nauczać Tory i prowadzić nabożeństwa.
Wraz z jego śmiercią skończyły się modlitwy na Mickiewicza i najważniejszy etap w jej żydowskiej edukacji. Nigdy nie kończyła żadnej jesziwy ani seminarium rabinackiego.
Jeszua, Mesjasz
Od wczesnych lat dwutysięcznych uznała prawo żydowskie za pewnik i żyje według 613 przykazań. Fundamentalne dla judaizmu sprawy nigdy nie podlegały dyskusji. Nie mogła jedynie odrzucić Jezusa. Dziwiło ją, że cały świat miałby się zmówić i wierzyć w fałszywego Mesjasza. Ze społecznością mesjańską weszła w konflikt, bo choć wierzyła, że Jeszua jest Zbawicielem, nie dawała wiary w to, że jest też Bogiem. Odrzuciła też wiarę w Trójcę Świętą.
Przez lata objeżdżała Polskę i głosiła słowo tam, gdzie chciano się czegoś dowiedzieć o Torze, Żydach, Jezusie. Jednocześnie prowadziła wspólnotę w Wałbrzychu. Jak mówi, pozostawali na bocznym torze mesjanizmu, bo dla nich Jeszua był przede wszystkim zwykłym Żydem, rabinem, człowiekiem, nie zaś Bogiem. Na najważniejsze święta żydowskie do jednego z wałbrzyskich hoteli, gdzie się spotykali na modlitwie, przyjeżdżało czasami nawet ponad czterdzieści osób.
Nawrócenie
Wszystko zmieniło się w drugiej połowie 2016 roku, gdy podczas modlitwy Bóg objawił Gawri, że Jeszua Mesjaszem jednak nie jest. Gdy ogłosiła to wspólnocie, ludzie pouciekali.
Nie chcieli porzucać Jezusa, przestali przychodzić. Wspólnota musiała zrezygnować z modlitw w hotelu, bo opłacenie sali stało się zbyt drogie. Zresztą, gdy kupili Torę, i tak nie mogli pozwolić sobie na wynajmowanie miejsca, które przez pozostałą część tygodnia służyło innym celom.
Od listopada 2016 roku nazywają się Społecznością Chasydzką Na Nach w Polsce z siedzibą w Wałbrzychu (www.nanach-chasidut.pl). Tworzy ją trzynaście osób. Siedem z Wałbrzycha, Świdnicy i Żarowa, sześć z Jelcza-Laskowic. W większości, przekonuje Gawri, są Żydami. Tylko dwie osoby przygotowują się do ortodoksyjnej konwersji chasydzkiej. Nie precyzuje, gdzie mają tego dokonać.
Początkowo spotykali się wszyscy razem co szabat w mieszkaniu Gawri, gdzie urządziła bożnicę. Teraz jednak z przyczyn praktycznych grupa z Jelcza modli się osobno. Jak doszło do tego, że przestali wierzyć w Jezusa?
Do pełnego judaizmu trzeba było dojrzeć. Gawri wychodzi z założenia, że, jak mawiał Beszt, każdy ma swoją drogę i musi ją przejść. Jej droga była taka, jaka była. Czas, jaki spędziła wśród Żydów mesjańskich, czy później na obrzeżach mesjanizmu, miał uzmysłowić jej, że musi dojść do prawdy.
Dla chrześcijan będzie to niezrozumiałe, wyjaśnia, i Żydzi będą mieli z tym kłopot. Prawda objawiła się im podczas modlitwy i studiowania świętych tekstów. Boża obecność, Szechina, pokazała to, czego nie da się samemu wyczytać. To było doznanie metafizyczne, ciężko sobie przypomnieć nawet, przy jakim dokładnie tekście.
Będzie dym, pomyśleli, odrzucą nas wszyscy. Mesjańscy, bo staną się ortodoksami. Żydzi, bo mają alergię na mesjańskich. I był dym. Zostali sami, ale ta perspektywa odrzucenia zdaje się być pociągająca.
Na nach nachma Nachman me-Uman!
Gdy dotarło do nich, kim naprawdę są, kim był Szymon, jak odbierają Torę i kabałę, to uznali, że jedynym nurtem, w który mogą wejść z czystym sumieniem, jest chasydzki Na Nach.
Gdyby ktoś dwadzieścia lat temu powiedział mi, że będę studiowała Zohar, opowiada Gawri, wywołałoby to uśmiech na mojej twarzy. Ale podążamy za tym, czego chce od nas Bóg.
Na Nach podąża za naukami Isroela Dow Ber Odessera (ok. 1888–1994), który miał otrzymać od rabina Nachmana z Bracławia (1772–1810) tajemniczy, niebiański list. Nachman zawarł w nim prostą receptę na cierpienia i choroby świata, na którą składają się słowa: Na nach nachma Nachman me-Uman (me-Uman oznacza w języku hebrajskim z Humania, czyli ukraińskiego miasta, w którym zmarł Nachman). Odesser przekazał słowa piosenki swoim uczniom, którzy nazywają go Saba (hebr. dziadek).
Chasydzi z Na Nachu kojarzą się przeważnie z białymi furgonetkami, z których wystawiają spore głośniki i tańczą, często do najostrzejszych brzmień nowoczesnej muzyki, śpiewając swoje „Na nach nachma Nachman me-Uman”. Dlaczego wałbrzyscy chasydzi wybrali Na Nach?
Gawri śmieje się, że ich grupa jest równie zwariowana jak izraelscy chasydzi w furgonetkach tańczący do muzyki techno. Ale przede wszystkim chcą być Na Nach, bo chcą wracać do początku, do korzeni. Gdy chasydzi tańczą na ulicach Izraela, ich podstawowym zadaniem jest nawoływanie do nawrócenia. Nawróć się, wróć do początku, przekonuje Gawri, boś zostawił to, co tam było! Tacy też chcą być wałbrzyszanie. Gdyby dziś Beszt przyszedł do kogoś, to chyba dostałby zawału, zżyma się Gawri. Gdyby do mnie dzisiaj przyszedł Beszt, to też dostałbym zawału, odpowiadam. A ja bym się ucieszyła, śmieje się. Sama jestem niedaleko od niego.
Wyciąga „Sefer Sziwchej ha-Beszt”, wydaną po polsku „Księgę ku chwale Baal Szem Towa”. Inspirują ją mityczne opowieści o twórcy chasydyzmu, od których przeciętnemu czytelnikowi włos jeży się na głowie.
Gawri, jak niegdyś Beszt, potrafi nieźle przywalić, mając nadzieję, że to pomoże w nawróceniu. I tak przywala niereligijnym Żydom, że się obrażają, ale może przez to zaczną coś robić ze swoim żydostwem.
Swojska koszerność
Wspólnota żyje koszernie, ale po swojemu, bo gdyby mieli szukać certyfikowanych koszernych produktów, poumieraliby z głodu. Każdy z osobna musiałby wydawać po kilka tysięcy złotych na jedzenie, a na to ich nie stać, podobnie jak na sprowadzanie produktów z Izraela. Jak coś na półce w Lidlu albo Tesco ma znaczek koszerności, to świetnie. Jak nie, to sprawdzają, czy jest czyste, bez żadnych dodatków. Mięsa prawie w ogóle nie jedzą. Gawri dokładnie czyta etykiety w sklepach, skład, sposób przetworzenia. I jeśli nic nie budzi jej niepokoju, to kupuje. Herbata jest czarna, woda bez domieszek. Raz w Polsce jedno mleko jest koszerne, raz inne, skarży się. A to nie o to chodzi! Beszt pokazywał, że chodzi o duszę, nie o biznes.
Do tradycyjnych mykw nie jeżdżą, bo za daleko. Mają swoje ulubione miejsce nad rzeką i tam się zanurzają. Czasami jest piekielnie zimno, bo dookoła Wałbrzycha same górskie rzeki, ale nie ma rady. Jednego czy drugiego wystawia się na czaty, bo pełno rybaków się kręci, i do wody. Jest zimno, ale Beszt też siedział w lodowatej mykwie. Robią wszystko, co każe prawo żydowskie, ale po swojemu.
Chasydzi Na Nach nie zawiązali żadnej światowej organizacji, dlatego każdy, kto chce, może nazywać się Na Nach, a rozlicza się jedynie przed Bogiem. Wałbrzyska wspólnota nie musiała więc w żaden sposób się rejestrować, nikt z zewnątrz nie sprawuje też nad nią kontroli. Nie należy do Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP ani innego polskiego zrzeszenia gmin żydowskich. Ważne, mówi Gawri, że są częścią Na Nach Nation.
Nabożeństwa
W piątki spotykają się o siódmej wieczorem na nabożeństwie, po którym jedzą lekką kolację. W sobotę szachrit rozpoczyna się o dziesiątej. Po porannej modlitwie tisz, chasydzka szabatowa biesiada, która często trwa do późnych godzin popołudniowych.
Modlitwy prowadzi Gawri. Pomaga jej muzyką Rachela ze Świdnicy, która gra na gitarze i śpiewa tradycyjne, chasydzkie niguny. Gawri wymodliła sobie taką pomocniczkę, gdy we wspólnocie było jeszcze wiele osób. Sama śpiewać nie potrafi, dobrze gra jedynie na szofarze, więc Rachela jest dla niej sporą pomocą. Spotkała ją w Podkowie Leśnej, gdy pojechała słuchać mesjańskiego ukraińskiego rabina z Kijowa. Od tego czasu Rachela i Gawri związały się w służbie Bogu.
Mąż Gawri jest dość wycofany. Odzywa się rzadko, rzadko też prowadzi modlitwy. Ale jak już się odezwie, to wszystkim idzie w pięty. Z kolei w Jelczu nabożeństwa prowadzi syn Gabrieli. Można więc powiedzieć, że w pewnym sensie zawiązują chasydzką dynastię.
Gdy błogosławionej pamięci Szymon prowadził modlitwy, każdy mógł powiedzieć, co zrozumiał z czytania Tory, opowiada Gawri. Nauczał i wyjaśniał, ale chciał też słyszeć, co myślą inni. Dlatego nabożeństwa w Wałbrzychu często się przedłużają.
W Stanach i Izraelu byłoby nie do pomyślenia, żeby ortodoksyjną chasydzką gminą kierowała kobieta, do tego jeszcze prowadziła modlitwy. Myślisz, że Beszt nie miał rabinek? Myślę, że nie miał, odpowiadam, chasydyzm był ruchem tylko dla mężczyzn.
Prawdziwy chasydyzm
Gawri twierdzi, że pierwsze sto, może sto pięćdziesiąt lat chasydyzmu znacznie odbiega od tego, co nam się teraz na ten temat wydaje. U początków, przekonuje, kobieta mogła prowadzić chasydzkie modlitwy i uczestniczyć w nich, mogła nawet być uznana za sprawiedliwą, za cadyka. Dlatego w Na Nachu kobieta i poprowadzi chasydzką gminę, i nabożeństwo, bo Na Nach wraca do tego, co pierwotne. A przynajmniej wałbrzyska gmina. Nie marginalizują kobiet. Beszt i Nachman nigdy by tak nie postąpili.
Błogosławionej pamięci Szymon zawsze walczył z podziałem na to, co wolno kobiecie, a co mężczyźnie. Pokazywał, co jest w judaizmie najważniejsze. Owszem, jako chasydzka gmina, przekonuje Gawri, zachowujemy pewne elementy podziału. Kobiety siedzą po jednej stronie stołu, mężczyźni po drugiej. Ale nie popadamy w przesadę, bo tu chodzi o serce, o mistycyzm. I o zachowanie micwot. Mehicy nie ma. Sala jest mała, a Gawri musiałaby wtedy sama stanąć za zasłoną. Zanim powstała Świątynia Jerozolimska, opowiada, nie było mehicy. Była jedna wielka rodzina.
Minjan
Tak jak w wielu innych synagogach, w Wałbrzychu nie udaje się na co dzień zebrać minjanu, czyli dziesięciu dorosłych Żydów. Częściej jest coś, co Gawri nazywa małym minjanem, do którego liczy się sześciu dorosłych Żydów, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W Wałbrzychu wierzą, że tak nauczał Beszt, a po nim wielcy mędrcy. Torę z arki wyciągają do czytania wtedy, gdy przyjeżdża Jelcz. W przeciwnym razie jest tylko uroczyste przejście z Torą, a potem czytanie w tłumaczeniu Cylkowa albo Pardesu.
Dewiacje seksualne
Gawri wybrała Na Nach, bo w każdej chwili mogłaby wyskoczyć w Izraelu na ulicę i krzyczeć do ludzi: Nawróćcie się! Nie ma z tym żadnego problemu. Mówią o niej, że jest meszigne, bo ma nierealne pomysły i chciałaby, żeby wszyscy Żydzi się kochali. Uśmiecha się na myśl o zgodnym współżyciu reformowanych i ortodoksyjnych Żydów.
W środowisku reformowanym, podkreśla, sporo jest jednak gejów i lesbijek. Nie chce się przechwalać, ale udało jej się pokazać kilku z nich, że można żyć inaczej. Nie jest przeciwna zmianie płci, jeżeli ktoś czuje się kobietą, to powinien przerobić się na kobietę. Nienormalnym jest, żeby dwóch facetów było razem w łóżku. Trzeba wybierać. Powiedziało się alef, trzeba powiedzieć bet. Czujesz się kobietą, to zrób coś z tym. Błędy wychowawcze trzeba w dorosłym życiu naprawiać samemu. Wierzy, że homoseksualizm wynika z takich błędów. I jak ktoś chce tylko alef, to wybiera grzech, niezgodę z Torą. Masz wybór, więc wybieraj. Inaczej nie ma tszuwy, nie ma tikun olam. Gawri jest radykalna ‒ czy Bóg stworzył dwóch Adamów lub dwie Chawy?
Quo vadis?
Ostatnio zapytała członków swojej gminy, co by zrobili, gdyby sytuacja Żydów w Polsce znacznie się pogorszyła i stało się tak, jak na przykład w Szwecji. Nie wiedzieli. Ale ona wie. Pójdzie tam, gdzie dostanie kierunek. Beszt był dwa razy w Izraelu i wrócił. Nie wiadomo, dokąd pójdzie Gawri. Od lat nie żyje jako Gabriela, tylko jako Keli. Bóg przychodzi, napełnia, pokazuje, prowadzi. Ona wybiera. Robi to, co ma do zrobienia. Przekazuje miłość Tory, prawdę, że Ha-Szem jest Echad, Jedyny. Nie słucha tego, co robią Żydzi w Warszawie czy Wrocławiu, słucha Tory. Opiniami ludzi się nie przejmuje.
Drabina
Członkowie społeczności często narzekają, że są na niższym poziomie, że nie biegają po duchowej drabinie w tę i nazad. Odpowiada, że sporo ją kosztowało to chodzenie po drabinie. Ciągłe zmienianie siebie, grzebanie łyżeczką w naczyniu, mieszanie, skrobanie, budowanie od nowa.
Zawsze prosi wspólnotę, żeby ją kontrolowała. Opowiada o jakimś duchowym poziomie, na który weszła, i prosi o rozważne słuchanie.
Zdarza się, że w Jelczu odkrywają coś, o czym jeszcze w Wałbrzychu nie słyszano. Bo w Jelczu też chodzą po drabinie. Korzystają z wielu źródeł, czytają różnych rabinów. Wałbrzyski Na Nach pomieści wiele. Mają swój własny nusach, modlą się po swojemu. Ale każdy, kto do nich dołączy, będzie mógł modlić się tak, jak chce. Nie ma Świątyni, więc każdy Żyd jest kapłanem przed Bogiem. Umejn.
Bejt din
Parę osób wyleciało za brak czystości seksualnej. Jest sąd, bejt din, przed którym stają ci, którzy przekroczyli Prawo Ha-Szem. Z różnych stron docierały informacje, że pewna para źle się prowadzi. Wezwano ich przed bejt din i zapytano wprost. Uprzedzono, że stoją przed Bogiem, nie przed ludźmi. Czy skłamiesz, czy nie skłamiesz, mówiła Gawri, to jest twoja sprawa, choć sąd może wezwać świadków. Ci na szczęście nie byli potrzebni, bo para przyznała się do grzechu i zobowiązała do tszuwy. Odkładali jednak termin nawrócenia. Nie chcieli przestać, bo tak było przyjemniej. Musieli opuścić wspólnotę. Jeździli potem na skargi do Dynowa, ale przecież wałbrzyski Na Nach z Dynowem nie ma nic wspólnego, bo to inny nurt.
Misyjność
Według Gawri każdy Żyd ma ważną misję. Wystarczy spojrzeć na Chabad, żeby zobaczyć, jak ważne są misje w judaizmie.
Do dzisiaj w wałbrzyskiej opiece paliatywnej i w szpitalach mają jej numer, i jak ktoś chce się pojednać z Bogiem Izraela, to dzwonią. Żyd, nie-Żyd, ktokolwiek. Ktoś, kto za pięć dwunasta dojdzie do wniosku, że tkwił w błędzie i chce się pojednać. Wtedy przyjeżdża Gawri. Zazwyczaj do ludzi, którzy zostawili judaizm i chcą wrócić. Albo do tych, którzy ze strachu zostali chrześcijanami. Siada i modli się z nimi, a oni często podczas modlitwy się nawracają. Nieraz płaczą, czasami pojawia się Szechina. Kilka razy umierający zobaczył otwarte niebo, inną przestrzeń, i zaczął wyznawać grzechy. Dwa razy Gawri była świadkiem cudownego uzdrowienia, po którym chory wyszedł ze szpitala o własnych siłach. Może ktoś się dziwić, że to coś niestworzonego. Ale czy Beszt tak nie robił? Albo inni cadykowie? Nie jest, poprawia, broń Boże, żadnym cadykiem! To Ha-Szem przez nią działa. Bóg może użyć każdego, bo to On decyduje.
Kto pyta, nie błądzi
To, czego nie nauczył jej Szymon i czego nie wyczytała z książek, otrzymuje podczas modlitwy. Ostatnio rozmawiała z paroma dziadziusiami, chasydami, którzy już dawno nie żyją. Zawsze jak zapyta, to dostaje odpowiedź. Nie ujawnia jednak, z kim rozmawia, bo nie chce, żeby to się rozniosło. Na pewno w grę wchodzą ważne osobistości chasydzkiego świata. W dodatku same ją znajdują, Gawri ich nie szuka. Można czytać stosy ksiąg, ale można sprawę nieco uprościć i prosić o objawienie. Jeśli ktoś chce dojść prawdy, Ha-Szem zawsze znajdzie sposób, żeby pomóc.
Awodat Ha-Szem
Gawri boli serce, że nie ma wśród Żydów jedności. Przecież nieważne, kto do jakiego nurtu należy, wszyscy modlą się do jednego Boga. Trzeba żyć tu i teraz i wykonywać awodę Ha-Szem, służbę Bogu. Gdyby nie zależało Mu na jedności i miłości wśród Żydów, nie miałaby nic do roboty. Ale jest odwrotnie! Jedni robią tszuwę z nieczystości seksualnej, inni z jogi, buddyzmu, ateizmu czy komunizmu. A Ty? Jak będzie wyglądała Twoja tszuwa?