Piękne, stare, ocalałe
Miss ubrana jest na czarno, przepasana szarfą w kolorach flagi Izraela. Ma ponad osiemdziesiąt lat i w dzieciństwie przeżyła piekło wojny. Na scenę wchodzi niepewnym krokiem, głos łamie się jej, gdy wypowiada swoje przesłanie do świata, często z silnym wschodnim akcentem. Tak wyglądają wybory Miss Holocaust organizowane od kilku lat w Izraelu. Krótkometrażowy dokument nakręciła o nich Michalina Musielak.
Katarzyna Andersz: Co to za miejsce – dom dla ocalałych?
Michalina Musielak: Dom znajduje się w Hajfie i mieszkają tam starsi ludzie, którzy przeżyli Zagładę. Prowadzi go International Christian Embassy, chrześcijańska organizacja z siedzibą w Jerozolimie, która zajmuje się przeróżnymi działaniami wspierającymi państwo Izrael. Dom jest jednym z ich najważniejszych projektów. Prowadzona jest tam świetlica, do której przychodzą nie tylko jego mieszkańcy. Co wtorek odbywają się potańcówki, które zainspirowały pomysłodawców wyborów Miss Holocaust. Moim zdaniem prozaicznym powodem ich organizacji jest przeświadczenie, że taki medialny twór pomoże zbierać pieniądze na funkcjonowanie domu.
Od jak dawna odbywa się konkurs?
Filmowałam czwartą edycję. Konkurs organizowany jest przez pracowników domu, decyzja, czy się odbędzie, czy nie, zapada spontanicznie. Przed czwartą edycją organizatorzy po raz pierwszy zamieścili w lokalnej gazecie w Hajfie ogłoszenie i zachęcali do zgłaszania się także osoby spoza domu.
Ostatecznie jednak występuje zaledwie kilkanaście uczestniczek.
Zgłosiło się ich znacznie więcej, ale potem została przeprowadzona dość tajemnicza selekcja. Wybrano trzynaście pań. Na pewno w dużej mierze liczyły się historie tego, jak przeżyły wojnę.
Jak je poznałaś?
Byłam wtedy na stypendium w Tel Awiwie i razem z moją przyjaciółką, Hanną Ferenc-Hilsden, zaczęłyśmy jeździć do Hajfy, spotykać się z paniami, które mieszkają w domu, z wieloma się zaprzyjaźniłyśmy. Dla nich możliwość porozmawiania z kimś po polsku była jak powrót do dzieciństwa. Zgodę na zdjęcia, na którą czekałam dość długo, dostałam akurat wtedy, gdy wyjeżdżałam do Polski. Po tygodniu leciałam więc z powrotem, ale okazało się, że konkurs jednak się nie odbędzie, bo nie mają czasu na jego przeprowadzenie. Zdjęcia udało nam się zacząć po ponad dwóch latach od pierwszej wizyty w Hajfie.
Porozmawiajmy o bohaterkach twojego filmu.
Każda z pań ma trochę inną motywację do wzięcia udziału w konkursie. Jest Sofia, była tancerka, z piękną postawą, wygląda młodziej niż pozostałe uczestniczki, naprawdę trudno uwierzyć w to, ile ma lat. Sofia mówiła otwarcie, że być na scenie to jej żywioł, cieszyła się, że może wystąpić. Z drugiej strony jest Liberta, w filmie widzimy, kiedy uczy się swojej kwestii. Ma już duże problemy z pamięcią, jest rozkojarzona, zagubiona. Jednak mimo onieśmielenia, jest bardzo wszystkim zaaferowana, cieszy się tym, co dzieje się wokół niej.
Są tam, bo chcą dać świadectwo?
Dla niektórych to część misji, którą realizują od lat. Na przykład dla Judit, która, mimo że od samego początku była bardzo krytyczna wobec całego konkursu, decyduje się w nim wystąpić. Ma za sobą trudną historię, w której pojawia się wiele obozów koncentracyjnych, w tym Auschwitz i Terezin, gdzie była obecna podczas wizyty Czerwonego Krzyża i doskonale pamięta tę ustawioną sytuację. Przez czterdzieści lat po wojnie milczała, potem stwierdziła, że skoro pojawiają się osoby negujące Zagładę, to pora, żeby zaczęła mówić. Od czterdziestu lat daje więc swoje świadectwo przy każdej okazji. Gdy podczas konkursu prezenterka bardzo lakonicznie przedstawia jej historię, widać, jak Judit negująco kiwa głową, nie zgadza się na to, żeby ktoś opowiadał jej historię w jej imieniu.
Zdecydowała się zamieszkać w domu ze względu na swoją misję?
Dom to bardzo specyficzne miejsce, bo stygmatyzuje swoich mieszkańców. Odbierani są oni głównie przez pryzmat Zagłady, mieszkanie tam sprawia, że bycie ocalałym to część tożsamości, o której nie mogą zapomnieć. Jednak dla Judit to była świadoma decyzja, a wręcz zaleta, bo ona chce opowiadać. Widać było, że konkurs bardzo ją mierzi, ale uważała jednocześnie, że każda okazja, żeby mówić o swoich doświadczeniach, jest dobra. Taka postawa, gdzie ściera się wiele emocji i sprzeczności, jest mi bardzo bliska i ogromnie mnie wzrusza.
Jednak w konkursie nie ma za dużo miejsca na opowieści uczestniczek.
Uczestniczki mogą powiedzieć, jakie jest ich przesłanie do świata. To zaledwie kilka zdań. Historia ocalenia jest ważna, ale przede wszystkim istotne jest to, ile mają wnuków. Społeczeństwo przypisuje im rolę matek narodu, a potomstwo jest szczególnie ważne, bo pokazuje, co udało im się zrobić dla Izraela. W przesłaniu, które wypowiada Rita, najbardziej widać syjonistyczne zabarwienie. Mówi, że nie chce już opowiadać, że zostało powiedziane tyle pięknych rzeczy i ona się ze wszystkim zgadza, ale tak naprawdę chciałaby, żeby wszyscy Żydzi przyjechali do Izraela i razem tańczyli. I ona właśnie wygrywa.
Wtedy pokazujesz też widownię. A ona nie jest za bardzo zainteresowana słowami, które padają na scenie.
Pokazując, jak zachowuje się widownia, zapraszam do refleksji, czy w ogóle potrzebujemy słuchać tych historii, czy tak naprawdę chcemy zmierzyć się z przeszłością. Może tego wcale nie potrzebujemy? Od początku chodziło mi o zrobienie filmu czysto obserwacyjnego, który opowie o tym, jak przeszłość postrzegamy teraz: ile i co z niej bierzemy, jak ją przekształcamy.
Z jednej strony można mieć wrażenie, że ocalałe znikają trochę w całym konkursowym zamieszaniu. Z drugiej jednak widać u nich radość życia. Jest w filmie wiele pozytywnych scen, kiedy na przykład bohaterki razem szykują się do występu albo, jadąc limuzyną, popijają koniak.
Organizatorzy na to właśnie zwracają uwagę, kiedy pojawiają się zarzuty wobec pomysłu wyborów Miss Holocaust. Twierdzą, że już na potańcówkach widzieli, jak panie lubią się stroić, stąd pomysł na konkurs piękności. Branie w nim udziału daje im okazję zrobić coś miłego dla siebie, w towarzystwie koleżanek. Wszystkie czerpią z tego przyjemność, emanują zniewalającą energią.
Co na to wszystko mówią ich dzieci i wnuki?
Judit na przykład postanowiła nie mówić nikomu, że bierze udział w konkursie. Jednak dla większości jest to okazja do spotkania z rodziną. Nagle są w centrum uwagi, ktoś jest nimi zainteresowany, wiadomość o konkursie pojawia się w mediach na całym świecie.
Czy jest między nimi rywalizacja?
Mam wrażenie, że nie chodzi tu o konkurencję. Między paniami było dużo bliskości, wspierania się, trzymania za ręce. Występowały w konkursie po to, żeby ich wnuki mogły być z nich dumne. Na końcu robiły sobie z nimi selfie w szarfach i koronach. Zapraszały całe rodziny. Były w świetle reflektorów, otoczone bliskimi – to nie zdarza się często w przypadku starych ludzi. Na co dzień są raczej wycofani i zapomniani.
Jesteś zaskoczona, że twój film „Miss Holocaust” tak świetnie sobie radzi? Pojawia się na wielu festiwalach, został nominowany do udziału konkursie filmów krótkometrażowych podczas tegorocznego Berlinale.
Przede wszystkim jestem bardzo szczęśliwa, że wyszedł nam film, z którego jesteśmy wszystkie zadowolone. To była praca grupowa. Wszystkie wierzyłyśmy w ten projekt. Mówię wszystkie, bo projekt był zupełnie dziewczyński, film robiłyśmy w żeńskim składzie i świetnie nam się razem pracowało. Cieszę się, że on dalej rezonuje. Chciałam się zderzyć z różnymi opiniami.
Jakie one są?
Po pokazie na Krakowskim Festiwalu Filmowym usłyszałam od operatora Michała Bukojemskiego komentarz – w nieco nauczycielskim tonie, ale bardzo życzliwy – że jedziemy w tym filmie po bandzie, ale jest w nim pokazana chęć życia. I trudno się z tym nie zgodzić.