Każdego dnia myślę o powrocie – rozmowa z izraelskim pisarzem Gonem Ben Ari

Wyprowadziłeś się z Izraela.

Przeprowadziłem się do Nowego Jorku dwa lata temu i od tamtej pory każdego dnia myślę o powrocie.

W antologii „Tel Awiw Noir” znajduje się Twoje opowiadanie „Usuń historię przeglądania”. Co by było, gdyby ludzie – tak jak przeglądarki internetowe – mogli pozbywać się swojej przeszłości?

Rasa ludzka od zawsze bawiła się ideą wymazywania swojej historii. Gdy wyobrażamy sobie osobę cieszącą się zdrowiem psychicznym, to widzimy, że jej teraźniejszość i przyszłość nie są ograniczone przez jej przeszłość. W gabinecie terapeuty, nawet gdy celem jest dotarcie do tłumionych wspomnień, przypomnienie sobie o nich tak naprawdę służy temu, by zapomnieć. Na przykład ofiara gwałtu będzie zachęcana do przywołania traumatycznego wydarzenia, ale tylko po to, by uświadomić sobie jego konsekwencje oraz umniejszyć ich wagę.

W moim rozumieniu tradycyjny judaizm – taki, z którym się utożsamiam i który znacznie różni się od tego, co zwykliśmy określać mianem judaizmu jako zinstytucjonalizowanej religii – był bardzo powiązany z tą ideą. Żyd, poprzez codzienną modlitwę i medytację, powinien przypominać sobie, że stworzenie świata odbywa się każdego dnia od nowa. Ta myśl odbiega od naszego postrzegania czasu: jutro nie jest jedynym rezultatem dzisiaj, tak, jak dzisiaj nie jest jedynie rezultatem wczoraj. Wczoraj mogłoby mieć nieskończoną liczbę rezultatów dzisiaj, a dzisiaj może mieć nieskończoną liczbę rezultatów w postaci jutra. Choć umysł ludzki postrzega to jako proces linearny, tak naprawdę wcale tak nie jest.

Te zagadnienia interesują mnie zarówno z filozoficznego, jak i politycznego punktu widzenia. Obecnie mieszkam w Nowym Jorku, ale większość życia spędziłem w Izraelu, gdzie przywłaszczenia pamięci i ukierunkowania na przeszłość nie da się uniknąć. „Usuwanie historii” rozumie się tam jako rodzaj zdrady: w opinii wielu historia jest tym, co legitymizuje nie tylko nasze istnienie w tej części świata, lecz także nasze agresywne zachowanie. Od dzieciństwa uczą nas swego rodzaju laickiego dodatkowego przykazania dotyczącego Zagłady – mamy nakazane, by „pamiętać i nigdy nie zapomnieć”.

Przykazanie pamięci jest oczywiście dobre, ale przykazanie, by nie zapominać – niekoniecznie. Traumatyczne doświadczenia są uzależniające. Kuszą, by zbudować osobowość wokół traumy, ponadto zwalniają od odpowiedzialności za własne czyny, umiejscawiając winę w wydarzeniu z przeszłości. Na przykład niektóre ofiary gwałtu „pamiętają i nigdy nie zapominają” i cała ich osobowość to osobowość ofiary. Natomiast niektórym udaje się „pamiętać i zapomnieć”, dzięki czemu mogą jednocześnie uporać się z traumą z przeszłości i wydostać z kleszczy tożsamości ofiary.

W przeciwieństwie do ofiar gwałtu, Ocalonym z Zagłady nie pozwala się zapomnieć o traumie – czy ktokolwiek dołączyłby do Sił Obronnych Izraela, gdyby zapomnieli? – i w ten sposób ich rany nie mogą się naturalnie zagoić. Mam poczucie, że Izrael, starając się opowiedzieć swoją historię, posługuje się jedynie przekonaniem, że teraźniejszość i przyszłość to wyniki zdarzeń z przeszłości, a dokładniej – Zagłady. Przez utrzymywanie tego przekonania Izrael nie tylko unika możliwości terapii, lecz także oddala się od tradycyjnej myśli żydowskiej.

Myślisz, że możliwa jest zmiana tego paradygmatu i zastąpienie myślenia zorientowanego na przeszłość myśleniem o przyszłości?

Wydaje mi się, że właśnie to robimy. Jedna z lekcji, którą czerpiemy z postmodernizmu, to świadomość, że przeszłość i teraźniejszość są subiektywne. Można więc powiedzieć, że nie istnieją, a na pewno nie w taki sposób, jak o nich dotychczas myśleliśmy. Przeszłość okazuje się wielogłosowa i fragmentaryczna, a więc jej potencjał nie jest tak silny jak niegdyś.

Przykładowo, jeśli jesteś Izraelczykiem, otacza cię bardzo agresywna narracja tego kraju. Opiera się na idei, że ludzie, których kiedyś torturowano, muszą mieć teraz swoje bezpieczne miejsce. Moi rodzice są w stanie odtworzyć ten dyskurs w niezmieniony sposób. Natomiast moje pokolenie korzysta z Internetu, a zatem nie może dłużej ignorować narracji Innego i alternatywnego spojrzenia na przeszłość. Staje się jasne, że Palestyńczycy też posiadają własny dyskurs, który zderza się z naszą wizją. Co oznacza, że żadna z historii tak naprawdę nie jest prawdziwa – ani ich, ani nasza.

Gon Ben Ari /fot. Goni Riskin

Gon Ben Ari /fot. Goni Riskin

Przeszłość można widzieć na wiele sposobów. Kiedy patrzę na to optymistycznie, wydaje mi się, że w przyszłości nie będzie już pewników. Nikt nie dopuści, by jakiś rząd stwierdził, że określona wizja przeszłości jest jedynie prawdziwa, ponieważ wszyscy będą mieli swoje konta na Facebooku, Twitterze i YouTube. Z mediów społecznościowych korzystają tak różnorodni ludzie, że, gdy tylko pojawi się coś nowego, tysiące kontestatorów opowie o danym problemie z własnej perspektywy. Ponieważ każdy z nich, mówiąc w skrócie, przeżywa coś zupełnie innego.

Oczywiście można to wyrazić w o wiele łatwiejszy sposób. Na przykład najlepsze, czego można sobie życzyć, to by „stać się tym, kim chce się być, nie pozwalając przeszłości na to, by nam przeszkodziła”. I czy to nie jest ta zmiana: z myślenia o przeszłości na myślenie o przyszłości?

Czy jesteś zdania, że literatura ma wpływ na ludzkie zachowania oraz na to, jak ludzie postrzegają swoje życie?

Myślę, że przez to, że jestem o to wielokrotnie pytany – i sam o to pytałem nie raz, ponieważ od dziesięciu lat jestem dziennikarzem i przeprowadzam wywiady – mogę wskazać na coś, co wszyscy staramy się ignorować. Mianowicie literatura, a przynajmniej sam tekst, bez przerwy oddziałuje na świadomość. Rozmawiasz właśnie z człowiekiem urodzonym w Izraelu. To znaczy – z człowiekiem, który większość życia spędził pośrodku konfliktu tekstów. Izrael został zbudowany, ponieważ dwie książki nakazały ludziom, by to zrobili. Była to Biblia i „U wrót nowego życia”. Jednak problematyczne było, że jednej grupie także Koran nakazywał żyć na tym terytorium. Brytyjczycy, którym żadna księga nie kazała zostać, bez słowa opuścili to miejsce.

Niektórzy historycy, jak Motti Golan czy Norman Finkelstein, jako książkę, która uczestniczyła w powstaniu Izraela, wskazują również „Mein Kampf”, ponieważ to ona zapoczątkowała cierpienie milionów Żydów, a to z kolei doprowadziło do powstania bezpiecznego dla nich kraju.

Gdy oddziałuje na nas sztuka, pewna porcja niewidzialnej i trudnej do określenia jakości tworzonej przez autora staje się częścią nas lub tym, co zwykliśmy nazywać duszą. Zatem to, kim jestem, jest rezultatem przeczytanych książek, filmów, które obejrzałem i muzyki, jakiej słuchałem. Jestem przekonany, że tak zwana ewolucja kulturowa jest nam o wiele bliższa niż procesy dziedziczenia genów. Jeśli chcemy, możemy ująć to w religijnej terminologii: teologia mówi o tym, że niewidzialne zawsze prowadzi to, co widzialne. Niewidzialne, czyli moje myśli, buduje widzialne, czyli moje ciało, życie, świat.

Jako pisarz czujesz się odpowiedzialny za kreowane wizje świata?

Tak, ale to nie ma nic wspólnego z byciem pisarzem. Poprzez zmianę siebie wszyscy zmieniamy świat. Powoli przekonujemy się, że nie jesteśmy aż tak ograniczeni, jak dotąd przypuszczaliśmy, oraz że każdy z nas kryje w swoim wnętrzu tak naprawdę wiele innych osób. Czuję, że moje życie skupia się na próbie zmiany siebie tak, by być coraz bardziej uczciwym wobec siebie samego, co nie jest łatwe, szczególnie w weekendy. Te zmiany w życiu są dla mnie trochę jak ping-pong, przerzucanie piłeczki między przyzwoleniem na eksperymentowanie a jednoczesną samokrytyką. To dotyczy zarówno pracy, jak i życia.

Nie wierzę w żadną wielką próbę zmiany świata, bo to po prostu oznacza chęć zmiany innych ludzi. Myślę, że to złe umiejscowienie idei przemiany. W moim odczuciu jestem tu po to, by stać się jeszcze bardziej radykalną wersją samego siebie. A kiedy widzę kogoś, kto naprawdę stara się być sobą, pomaga mi to zmienić siebie samego, a więc kreować inny świat. Świat zmienia się, jak mniemam, kiedy ludzie zmieniają siebie i potrafią odpowiednio ukazać tę zmianę. Nie przemianę, która zaszła, lecz to, że trwają w procesie zmiany i że jest ona wciąż aktualna. To ważniejsze niż gdy ludzie obwieszczają, że wiedzą, jak powinno się naprawiać świat.

A jeśli mógłbyś wybrać swoją ojczyznę, to byłby to Izrael?

Ciężko powiedzieć, czy wybrałbym Izrael na miejsce swoich narodzin, bo to jedyne miejsce, które znam od tej strony. Nie wyobrażam sobie urodzić się w innym miejscu i wciąż być sobą. Wydaje mi się, że jeśli przychodzisz na świat właśnie w Izraelu, to musisz brać udział w dyskusji o moralności: Czy pójdziesz do wojska w wieku osiemnastu lat? Czy zagłosujesz przeciwko nienawiści? Takich pytań jest wiele i myślę, że w istotnym stopniu ukształtowały moją świadomość. Jednak kwestie te są bardzo złożone i ciągle weryfikowane przez niezliczoną ilość innych czynników. Nie wyobrażam sobie bycia wolnym od ciągłego zagrożenia wojną lub od zawstydzenia działaniami rządu.


 

Gon Ben Ari (ur. 1985) jest pisarzem, dziennikarzem i muzykiem. Jego opowiadania zostały opublikowane w antologiach „Tel Awiw Noir” (wydanie polskie: Claroscuro, 2015) oraz „Jews vs Aliens” (wydanie brytyjskie: Jurassic London, 2015). Autor dwóch powieści wydanych w Izraelu, obecnie pracuje nad trzecią. Jego artykuły regularnie ukazują się w izraelskich i amerykańskich mediach.