Szkoła to nie (zawsze) więzienie
W poniedziałek Lew Keret pierwszy raz w życiu przekroczył mury szkoły podstawowej. Pomimo ogromnego plecaka, ważącego tyle, co wyjątkowo tłusty cielak, był nieugięty, a jego twarz promieniała uśmiechem typowym dla tych, którzy nie wiedzą, co ich czeka. Wlókł się za nim przygarbiony i zmartwiony tata, któremu ciężko było nadążyć za szybkim krokiem Lwa. Na ścianie głównego korytarza wisiał ręcznie zrobiony plakat, prawdopodobnie przypięty jeszcze w ubiegłym roku podczas zajęć o Zagładzie, na którym widniały cztery słowa wypisane na czerwono: „Jak baranki na rzeź”. Zgarbiony ojciec Lwa zdał sobie sprawę, że plakat dotyczy wydarzeń z przeszłości, ale to wystarczyło, żeby zapragnął zgarnąć syna wraz z jego ciężkim plecakiem i uciec przez otwarte bramy szkoły. Szybko, zanim ochroniarz zdąży je zamknąć.
Cały poprzedni tydzień mama Lwa prosiła jego tatę, żeby przestał oglądać powtórki „Więzienia Oz”, twierdząc, że serial ma na niego zły wpływ. Kiedy tata Lwa idzie za synem wzdłuż ciemnych korytarzy, przygląda się uczniom drugich klas z patyczkami od lizaków wystającymi z kącików ust niczym wykałaczki, którzy arogancko prześwietlają pierwszoklasistów, jakby byli dostawą świeżego mięsa. Myśli o tym, że choć mama Lwa zapewne miała rację, to nie da się ukryć – szkoły w pewien sposób przypominają więzienie. Długie korytarze. Kwadratowe, wyasfaltowane podwórko, na które mali więźniowie wypuszczani są kilka razy dziennie. Nieprzyjemny tłum, mundurki. Kiedy Lew zajmuje miejsce w ławce obok grubego chłopca z czerwoną twarzą, wyglądającego jak bawarski rolnik wydający Żydów podczas wojny, jego tata modli się, żeby pierwszy dzień zakończył się spokojnie: bez izolatki i noży na podwórku.
Nauczycielka wchodzi do klasy, a tata Lwa, dla przełamania pierwszych lodów, zadaje pytanie, jak dokładnie wygląda procedura postępowania w razie ataku rakietowego lub trzęsienia ziemi. Nauczycielka ciężko wzrusza ramionami i odpowiada, że ona ma stanąć w futrynie drzwi, ale jeśli chodzi o dzieci, to najlepiej by było, żeby sam to wygooglował.
Ron Chuldaj, burmistrz Tel Awiwu, przemawia na uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. Opowiada pierwszoklasistom, że zanim został burmistrzem, a wcześniej generałem brygady w wojsku i nieustraszonym pilotem myśliwca, też był kiedyś w pierwszej klasie i ciągle pamięta swój pierwszy dzień w szkole. Wtedy tata Lwa, siedzący w dużej odległości od syna w wąskim rzędzie przy mównicy, dostrzega kropelki potu na jego karku. I nagle wyobraża sobie Lwa, który ze słodkiego dziecka zmienia się w pilota myśliwca zrzucającego bomby na linie wroga, potem w generała, a potem w burmistrza. Do czego nam to wszystko potrzebne? – zastanawia się. Ile jeszcze lat dał nam Bóg na tej planecie z podziurawioną warstwą ozonową? Czy nie lepiej byłoby spędzić ten czas, bawiąc się z kotami na podwórku?
Tak naprawdę tata Lwa bardzo chciał, żeby syn poszedł do prywatnej szkoły. Do takiej, za którą płaci się kupę pieniędzy, klasy są małe i gdzie jest prywatny ogród, a w nim zwierzęta, które można pogłaskać. Jak wielu innych rodziców, tata Lwa zabrał syna na serię testów, podczas których poproszono go, żeby głaskał robaczka. Bardzo mu się to podobało i podekscytowany przyznał, że robak był gładki i milutki, i zdaje się, że był szczęśliwy z powodu tych pieszczot. Jednak, gdy okazało się, że nie przeszedł procesu rekrutacyjnego, tata Lwa zaczął podejrzewać, że może głaskanie było zbyt techniczne i niewystarczająco kreatywne. Odrzucenie było łatwiejsze do przełknięcia, kiedy okazało się, że żaden z dwudziestu kolegów Lwa z przedszkola nie przeszedł testów, które dałyby im wstęp do pedagogicznego raju. Powracająca osiedlowa plotka głosiła, że w Izraelu zabrakło uzdolnionych dzieci, więc szkoła musiała importować odpowiednich uczniów z Europy, co wyjaśniałoby fakt, dlaczego tata Lwa podczas testów widział tak wielu blondynów.
Ale to nie czas, by rozpamiętywać porażkę w teście na głaskanie robaka. Burmistrz przestał już straszyć tatę Lwa, drugoklasiści skończyli fałszować piosenkę „Zawsze podążaj za słońcem”, a dobrani w pary uczniowie wracają do swoich klas. Lew z daleka macha do taty. Wygląda na szczęśliwego. Tata Lwa czeka jeszcze kwadrans na podwórku, w razie, gdyby chłopiec wybiegł z płaczem, ale niestety tak się nie dzieje. Tak więc tata Lwa zaczyna powoli wracać do domu.
Po drodze przypomina sobie swój pierwszy dzień w szkole. Tata Lwa zostawał w klasie tylko wtedy, gdy była z nim mama. Nauczyciel wytłumaczył mu, że rodzice nie mogą być na lekcji, więc tata Lwa uzgodnił z mamą, że ona poczeka na podwórku, tak, żeby ją było widać ze szkolnego okna. Tata Lwa cały dzień obserwował, jak mama siedzi obok fontanny, pali papierosa za papierosem i rozwiązuje krzyżówki. W pewnym momencie nauczyciel zapytał, dlaczego to dla niego takie ważne, a on łamiącym się głosem odpowiedział, że musi widzieć mamę przez cały czas, żeby nie zapomnieć, że jest też inny świat poza tym piekłem zwanym szkołą i że po dzwonku może do niego wrócić. Drugiego dnia został już w klasie sam i kiedy spojrzał przez okno na fontannę, nic nie przypominało mu o świecie poza tą gównianą szkołą, w której się znalazł. I naprawdę zapomniał o nim na wiele długich lat. Ale jego syn nie jest taki jak on. A jeśli mu się poszczęści i bawarski rolnik siedzący obok niego nie wyda go Niemcom, to kto wie, może mu się tam nawet spodoba.
© 2012, Etgar Keret
Z języka angielskiego przełożyła Ula Rybicka
Dziękujemy Etgarowi Keretowi za zgodę na tłumaczenie i publikację.