„Chidusz” 4/2023: opowiadania Lili Berger i wywiad rzeka z Józefem Henem

w „Chiduszu” 4/2023:

 

Projekt okładki oraz wszystkich ilustracji wewnątrz „Chiduszu” 4/2023: Magdalena Pelc

 

Pejzaż zimowy z walizkami 

Jeśli okładka ma opowiadać o tym, co w środku, to zimowy numer „Chiduszu” jest o zawsze niepewnym i kruchym żydowskim losie. Do stworzenia okładkowej metafory posłużył nam Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki Pietera Bruegla. Kim są łyżwiarki i łyżwiarze z walizkami?

 

Opowiadania Lili Berger

Ten numer poświęciliśmy m.in. Lili Berger (1916–1996), jedynej jidyszowej prozaiczce, która po wojnie tworzyła w Polsce. Jej twórczość nigdy dotąd nie doczekała się przekładu na język polski. Do zimowego „Chiduszu” prof. Magdalena Ruta wybrała i przetłumaczyła pięć opowiadań Lili Berger, w których można znaleźć cały wachlarz dwudziestowiecznych doświadczeń polskich Żydów – od przedwojennego sztetla, przez Zagładę, po PRL i „suchy pogrom” – jak pisarka określiła Marzec ’68. Pedagożka z wykształcenia, zafascynowana Januszem Korczakiem, bohaterami niektórych opowiadań czyni dzieci. Jest wrażliwa na los kobiet, wykluczonych z głównego nurtu patriarchalnego życia w sztetlu i poddanych przemocy fizycznej ze strony mężczyzn. Jej bohaterki i bohaterowie – jak i ona sama – przełamują schematy i własne ograniczenia. Buntują się.

 

 

„W prozie Lili Berger nieobecna jest ideologia socrealistyczna, nie ma też bezpośrednich odwołań do samego komunizmu. Pisarka stawiała na uniwersalizm, nie wzmacniała stereotypów. I co ważne, ukazywała ten tradycyjny świat z punktu widzenia kobiet. Większość jej opowieści o sztetlu jest tak skonstruowana, aby ukazać ograniczenia, w jakich żyły kobiety, ale także ich odwagę i siłę, dzięki którym żyły godnie i twórczo” – opowiada w rozmowie z Anną Pamułą prof. Magdalena Ruta, jidyszystka i polonistka, tłumaczka opowiadań Lili Berger.

Przeszywający wzrok Lili Berger

„Dwa lub trzy lata przed śmiercią zaczęła mieć kłopoty z czytaniem i pisaniem” – wspomina w rozmowie z Anną Pamułą Michel Grojnowski, syn Lili Berger. „Działo się to stopniowo, aż pisanie przestało być możliwe. Wprowadzało ją to w stan rozpaczy, szału niemalże. Była wtedy gotowa podrzeć swe rękopisy i roztrzaskać o podłogę maleńką maszynę Hermes Baby. Wyszczekana dziewczyna od woźnicy Fajfke miała jeszcze nadmiar energii, ale już nie mogła jej użyć. To wtedy po raz ostatni, ale jakże dobitny, zrozumiałem, że pisanie było dla niej kwestią życia i śmierci”.

Michel Grojnowski urodził się w Paryżu w 1945 roku. Miał cztery lata, gdy przyjechał do Warszawy i stał się Michałem Gronowskim. Czternaście lat później – po maturze – miał znów przeobrazić się w Michela. Obecnie jest na emeryturze. Po polsku woli nie mówić. Rozmawiał w tym języku z rodzicami i z Heniem, którego zawrotną historię opowiedział mi w czasie naszych dwóch spotkań w Paryżu. Kilka polskich słów do niego wróciło, gdy nie miał „na języku” francuskiego odpowiednika: bocznica, paciorek, parobek, szczeniak, pierwsza klasa, na galowo, do szuflady, wypieki, nagonka. To właściwie skrótowa wersja opowieści Michela. Albo Michasia. Tak mama zwracała się do niego niemalże do końca życia. Dłuższą znajdziecie w zimowym „Chiduszu”.

 Z Henem przy Hennessym

„I dowcip jest właśnie o dwóch Żydach, którzy ukrywają się w piwnicy i nie mają pojęcia, co się dzieje na zewnątrz” – opowiada Józef Hen. „Otóż ci Żydzi nagle struchleli, bo usłyszeli podkute buty. Ktoś idzie i naraz krzyczy po polsku: «Bij Żyda». Padają więc sobie w objęcia i wołają: «Nasi!»”. Rozmowa Marcina Wyrembelskiego z Józefem Henem to niemal wywiad rzeka. Wiele stron opowieści wybitnego pisarza o swoim życiu i twórczości to świetna lektura nawet dla największych fanów Hena, ponieważ wiele interesujących faktów pada w niej po raz pierwszy.

Fragmenty wypowiedzi Józefa Hena:

W 1963 roku byłem w Izraelu. I kiedy robiłem zakupy w jakimś sklepie, pewna dobrze utrzymana blondynka, tak koło sześćdziesiątki, mówi do mnie: „Pan Hen, tak? Jestem Tyrmandowa. Matka Lola. Pan wraca?”. „Wracam”. „Niech pan powie Lolusiowi, żeby tu przyjechał. Tu będzie mu dobrze”. I ja mu to powiedziałem. Nie był zadowolony, że zetknąłem się z jego matką w Izraelu. On to ukrywał, nie dlatego, że coś mu za to groziło. Chciał uchodzić za katolika, to był taki okres.

(…)

Gomułka powiedział kiedyś o Żydach, inteligentach żydowskich: „Je polski chleb, to powinien umieć mówić po polsku”. To „je polski chleb” brzmi tak, jakby z łaski go jadł, Gomułka nie chce pamiętać, że ten człowiek pracuje i coś dla tej Polski nawet robi. Nie mówiąc już o tym, że on sam źle mówił po polsku. A jeśli chodzi o mnie w 1968 roku, to wiadomo: Żyd, a więc syjonista.

(…)

Kilka tygodni później, gdy go spotkałem, powiedziałem mu: „Chcieli mi dać pańskie pieniądze”. To było w wydawnictwie MON-u, on tam akurat wchodził. „Powiedziałem, że wezmę pieniądze, jak pan Borowski coś lepszego napisze”. I on wtedy: „Dobrze powiedzieliście”. I to jest ta druga pointa, prawdziwa, że on czuł, że idzie w złym kierunku. No a potem nastąpiło jakieś zbliżenie.

 

Ida Kamińska i jej teatr


„«Trzeba pokazać tym, którzy ten koszmar przeżyli, jak mówili ich ojcowie, dziadkowie, jak się modlili po żydowsku, jak śpiewali po żydowsku, ta tęsknota, ta nostalgia jest pomostem między nami a przeszłością» – mówiła Ida Kamińska, dla której teatr jidysz był całym życiem. Powtarzała, że chce, aby Państwowy Teatr Żydowski był po prostu kolejnym dobrym teatrem w Warszawie, a nie restauracją, do której przychodzi się na rybę po żydowsku” – opowiada jidyszystka Magdalena Wójcik, autorka biografii Idy Kamińskiej, którą napisała w ramach swojego doktoratu. Fragment rozmowy:

Michał Bojanowski: SB miało współpracowników wokół Idy Kamińskiej? 

Magdalena Wójcik: W zachowanych dokumentach znalazłam dziewięciu tak zwanych TW, tajnych współpracowników, o pseudonimach takich jak: Helena, Stokrotka, B., Tamara, Słowik i tak dalej. To podłe materiały. Ale tłumaczę sobie, że to specyficzne środowisko. Zazdrość, nawet zawiść, walka o role, o uznanie, pozycję w zespole… Dodatkowo atrakcyjne wyjazdy za granicę. Wielu z tych ludzi było w tragicznych sytuacjach, byli pozbawieni kontaktu z rodzinami, które albo nie mogły wrócić z ZSRR, albo wyemigrowały na Zachód. To mogło sprawiać, że ulegali szantażowi służb. SB, jak powszechnie wiadomo, metody miało ohydne. Skrzętnie zbierali informacje o tym, co aktorzy przemycali za granicę, z kim się kontaktowali na Zachodzie, kto z kim się w zespole kłócił, ciekawiły ich nawet rodzinne spory. Tu chcę podkreślić, że SB nigdy nie próbowało naciskać na samą Kamińską. Na to się nie odważyli. A przecież chcieli mieć zaufanego dyrektora teatru żydowskiego. Gdy w 1968 roku zdecydowano, że teatr nie będzie zamknięty, władze zrobiły wszystko, żeby na jego czele stanął ich człowiek. Odrzucono już kandydaturę Bergera, Buzgana i dwóch aktorów PTŻ, kiedy pojawiła się kandydatura Wandy Wróblewskiej, poprzednio kierującej Teatrem Ziemi Mazowieckiej. W dokumentach czytamy: „W wypadku, gdy nie będzie na nią materiałów kompromitujących, istnieje potrzeba innej interwencji uniemożliwiającej mianowanie jej”. Wróblewska nie została mianowana, a na czele teatru stanął wieloletni współpracownik SB, TW Horzyca.

 

Jeden garb wystarczy. Opowieść okołomarcowa 

W Dzierżoniowie w 1946 roku mieszka ponad siedemnaście tysięcy Żydów, a ojciec Heleny, adwokat i pracownik Komitetu Żydowskiego, odpowiedzialny jest za rejestr napływającej ludności. „Wszyscy naokoło wiedzieli, ja nie”, mówi Helena Lindskog. Fragment rozmowy:

Katarzyna Andersz: „Moja pierwsza podróż rozpoczęła się późną wiosną 1946 roku w Iżewsku na zachód od Uralu, a zakończyła się kilka miesięcy przed moim urodzeniem, latem 1946 roku, w Dzierżoniowie…”, piszesz na początku swojej książki. Na Dolnym Śląsku rozpoczął się dla waszej rodziny nowy, bezpieczny rozdział życia. Czy kiedykolwiek czułaś ciężar wojennych przeżyć rodziców?

Helena Lindskog: O tym, że ojciec jest Żydem, dowiedziałam się dużo później. Miałam wtedy jakieś osiemnaście lat i uważałam, że to fajne. Wydawało mi się, że jestem przez to bardziej oryginalna, inna. Gdyby ojciec powiedział mi wtedy, że jest Arabem, Turkiem albo kimkolwiek innym, nie miałoby to dla mnie znaczenia – ważne, że brzmiało egzotycznie

 

7 października oraz wojna Izraela z Hamasem

Izrael i Palestyna. Konstanty Gebert o konflikcie, wojnie i możliwych rozwiązaniach

„Izrael mógłby zrezygnować z prowadzenia kontrofensywy tylko wtedy, gdyby uznał, że będzie traktował ludność cywilną wroga lepiej niż swoją własną, że zrezygnuje z ochrony własnych cywilów, żeby nie narażać ludności cywilnej po drugiej stronie” – mówi Konstanty Gebert, psycholog i dziennikarz, autor książki Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela. Fragment rozmowy:

Michał Bojanowski: Jedni piszą I stand with Palestine, drudzy I stand with Israel. Co ty byś napisał?

Konstanty Gebert: Napisałbym: Sit down. Dlatego, że lepiej się myśli na siedząco niż na stojąco. Po drugie próbowałbym się zastanowić, jakie wartości chciałbym, aby były realizowane w życiu publicznym, w stosunkach międzynarodowych i w ogóle w świecie. I czy za tymi wartościami stoi konieczność podpisania się pod którymś z tych dwóch haseł. Dopiero po takiej refleksji zacząłbym się zastanawiać, jak mogłoby brzmieć hasło, pod którym w pełni świadomie mógłbym się podpisać. Nie dlatego, że muszę, że wypada, że w przeciwnym razie wyszłaby z tego awantura. To moje hasło byłoby pewnie rozpaczliwie naiwne, w stylu „stoję po stronie praw człowieka” czy „jestem przeciwny terroryzmowi”, „nie popieram przemocy”. I te różne hasła na różne sposoby dają się pogodzić zarówno z poparciem dla Palestyńczyków, jak i Izraelczyków. 

 

Pokój musi być horyzontem nawet w czasie wojny

„Dziś wojna tak dominuje nasze myślenie, że niemal zapominamy o tym, że nasze tradycje religijne zawierają nadzieję na fundamentalnie lepsze czasy. Nadzieję na czas bez wojny, bez ucisku, czas życia w spokoju i harmonii z innymi. Nie można o tym zapominać” – pisze Stanisław Krajewski. „Ale – ktoś spyta – dlaczego właściwie o tym przypominać?”.

Choć tekst poświęcony jest modlitwie, kończy się mocnym stwierdzeniem: „Obecnie główne zagrożenia dla Żydów są skutkiem istnienia państwa żydowskiego. To nie brak państwa, ale istnienie państwa w Ziemi Izraela powoduje niebezpieczeństwo! A pierwotne syjonistyczne wyobrażenie, że dzięki swojemu państwu Żydzi będą narodem jak każdy inny, brzmi teraz jak żart”.

 

Cmentarne palimpsesty, czyli drugie życie macew


Zgodnie z tradycją żydowską nagrobek jest własnością zmarłej osoby. Nie wolno czerpać z niego korzyści. Czy jednak wszyscy przestrzegali tych zasad? Krzysztof Bielawski opisuje zjawisko dotąd szerzej nieznane – również na cmentarzach żydowskich przerabiano po wojnie stare nagrobki na nowe. Fragment artykułu:

Tylko nieliczni wiedzą, że po wojnie z przedwojennych macew wykonywano także nagrobki na cmentarzach żydowskich. Można je znaleźć w Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Przemyślu, Warszawie, Wrocławiu, zapewne także w innych miejscowościach. To często obeliski z czarnego granitu, na których zatarto oryginalną inskrypcję i wyryto nową. Śladem po takiej przeróbce jest szara, chropowata płaszczyzna na części pomnika. Technikę taką nazywano „przecierką”. Czasem wtórne nagrobki wyróżnia swoisty eklektyzm stylów i materiałów – na przykład zestawienie poziomej płyty z piaskowca z pionowym naczółkiem z czarnego marmuru lub granitu.

 

Stanisław Krajewski: Żydzi są jak wszyscy?

Nasza dezasymilacja


„Bogdan Wojdowski postrzegał Żydów w Polsce, a nawet w Europie, jako samotne jednostki w oceanie niechęci i wrogości, najprawdopodobniej skazane na zagładę. Ja tak nie widziałem ani swojej sytuacji, ani losu żydowskiego. Uważałem, że jeśli jest choćby dziesięciu Żydów, da się prowadzić życie żydowskie” – pisze w swojej polemice prof. Stanisław Krajewski, odnosząc się do wielkiego eseju Bogdana Wojdowskiego Judaizm jako los, który opublikowaliśmy w „Chiduszu” 3/2023. Fragment artykułu:

Mimo różnic między nami czterdzieści kilka lat temu obaj należeliśmy do garstki Żydów, którzy myśleli o przyszłości. W okresie przełomu, schyłku PRL-u i początku wolności i Wojdowski, i ludzie tacy jak ja próbowali sobie wyobrazić przyszłość Żydów w Polsce oraz co w związku z tym czynić. Wojdowski jako pisarz chciał tworzyć i publikować. Powołał do istnienia pismo „Masada”, jednak ukazał się tylko jeden jego numer. Datowany był na jesień 1991. Został w nim zamieszczony mój esej Żydzi jako polski temat, który miał się ukazać także w tomie towarzyszącym ważnej wówczas wystawie „Żydzi – polscy”, przygotowanej przez Marka Rostworowskiego tuż przed przełomem 1989 roku. Byłem gotów włączyć się w prace nad kolejnymi numerami „Masady”, jednak od początku nie byłem zachwycony tytułem czasopisma. Masada symbolizuje samotność, izolację garstki obrońców, przeważające siły wroga, beznadziejną z nim walkę, porażkę, wreszcie śmierć. Wojdowski tak właśnie postrzegał Żydów w Polsce, a nawet w Europie.

 

Kim byłaś, Marylko?


Paula Szewczyk o niedawno wydanym, pisanym w getcie warszawskim Dzienniku Maryli:

Więcej w tej historii niewiadomych niż faktów. Więcej przypuszczeń, mniej konkretów. Co wiadomo na pewno? Dziewczyna miała na imię Marylka, choć właściwie i ono nasuwa pytania. „Marylka” nie brzmi bynajmniej jak imię żydowskie, ale sama tak o sobie napisała. Raz, jeden jedyny. Przebywała w getcie warszawskim, pracowała w szopie Waltera C. Toebbensa, straciła matkę, miała męża Adama. Prowadziła po polsku dziennik, także po zejściu do bunkra, gdy w getcie wybuchło powstanie. Jej zapiski odnaleziono w obozowym składzie budowlanym na Majdanku w Lublinie. 

Nie wiadomo, jak dziennik się tam znalazł, jak Marylka wyglądała, ile miała lat, skąd pochodziła. Nie wiemy nawet, gdzie dokładnie był bunkier, w którym się ukrywała, ani jak zginęła. Nie zachował się na jej temat żaden inny dokument, nie ma o niej wzmianek w cudzych dziennikach. Była jedną z tysięcy niemal całkowicie anonimowych osób, którym, choć udało się przeżyć wielką akcję likwidacyjną, nie udało się ocaleć z Zagłady.

Konkurs: zrób zdjęcie „Chiduszu” 4/2023 i wygraj Dziennik Maryli

 

 Jak pokochałam polską politykę historyczną 



Powyborcza rzeczywistość sprawia, że niektórzy szefowie instytucji zajmujących się historią budują trudne do zdobycia twierdze – jak prezes IPN-u, który chce bronić się przed neokomuną. Fragment artykuły Katarzyny Markusz:

„Osoby aspirujące obecnie do stanowisk państwowych deklarują odmienny od naszego pogląd na narodową pamięć i prawdę historyczną. Mamy też w sejmie środowiska postkomunistyczne”– mówił Karol Nawrocki w rozmowie z pracownikami pisma „Sieci” (nr 48/2023). Nie jest jasne, które dokładnie osoby szef IPN-u ma na myśli. Może te, którym nie podobała się nominacja na stanowisko dyrektorskie hajlującego Tomasza Greniucha? Albo te, które uznały za przesadę hasło „Zachowali się jak trzeba” na kolekcjonerskiej monecie z wizerunkiem Józefa Kurasia „Ognia”? To źli ludzie, którzy zamiast pomagać, tylko przeszkadzają w budowaniu wielkości naszej ukochanej ojczyzny, więc chyba nie ma powodu, by tak bardzo się nimi przejmować. Sam Nawrocki prawdę historyczną pojmuje w zdrowy, iście narodowy sposób. „Nie ma możliwości, aby tego typu historyczne kłamstwa zyskały wsparcie przyszłego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej” – tak mówił w Sejmie w maju 2021 roku o książce Dalej jest noc.


Dwa eseje Judith Plaskow: Autorytet, opór, przemiana oraz Dobry seks

W dwóch esejach Judith Plaskow (Autorytet, opór i przemiana oraz Jeśli mowa o seksie. Autorytet a dokumenty religijne), którymi kończymy tłumaczenie książki The Coming of Lilith, pada wiele ważnych uwag. Powyżej wybraliśmy kilka z nich.

 

Zwykłe życie w czasie wojny

Anna Knafo o tym, jak żyje się w Izraelu po 7 października:

Jak już wiecie, 7 października terroryści Hamasu i Dżihadu Islamskiego wdarli się do Izraela. Napadli na śpiące kibuce, moszawy, plaże i miasta przygraniczne, gdzie zamordowali z zimną krwią ponad tysiąc dwieście osób i ranili ponad cztery tysiące innych. Dokonali potwornych zbrodni na cywilach, paląc żywcem całe rodziny, brutalnie gwałcąc nastolatki i kobiety, torturując ludzi przed śmiercią, bestialsko obcinając części ciała zarówno dzieciom, jak i dorosłym, a także bezczeszcząc ciała zamordowanych i odcinając głowy zabitym.

Niektóre swoje brutalne czyny prezentowali na żywo, streamując je na profilach ofiar w mediach społecznościowych. W tak potworny sposób wiele rodzin odkryło, że więcej nie zobaczą swojej babci, cioci, kuzynów… Niektórzy bezradnie godzinami oglądali, jak ich bliscy są trzymani na muszce zbrodniarzy.

Samoloty wojskowe wylatujące od rana z pobliskiej bazy lotniczej nie były nowością. Zdarzały się pilne misje w szabaty i święta. Jako że przestrzegamy szabatu, nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. O potwornościach poranka poinformowały nas sąsiadki. O wezwaniach do rezerwy. O atakach rakietowych na południe. O płonących domach w centrum kraju. O ataku terrorystów na imprezę muzyczną, w której brało udział około pięciu tysięcy osób. O porwaniach. O wypowiedzeniu wojny Hamasowi przez Izrael.

Jak co roku szykowaliśmy się z dziećmi na Simchat Tora (dosł. radość Tory). Szybko zrozumieliśmy, że simcha (radość) zamienia się w ból, łzy, żałobę.

ZAPRASZAMY DO LEKTURY

„Chidusz” 4/2023 dostępny będzie od 29 grudnia w wybranych Empikach na terenie całego kraju oraz na publio.pl. Zapraszamy do zakupu wszystkich czterech numerów wydanych w 2023 roku (90 zł wydania papierowe, 50 zł e-booki). Zamówienia: chidusz.com/prenumerata. Poszczególne wydania elektroniczne można znaleźć na publio.pl. Przyjemnej lektury!

wroclawski-instytut-kulturyPartnerem wydawniczym tego numeru „Chiduszu” jest Wrocławski Instytut Kultury w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego. wroclawski-program-wydawniczy