Załadowany wóz czy pusty? Amos Oz o kulturze żydowskiej

Kultura żydowska w swoich najlepszych momentach jest kulturą kompromisu, negocjacji i głębokiej analizy wszystkich aspektów problemu, zaciętej perswazji i sporów przez wzgląd na niebiosa, ale również głębokich namiętności, które tylko udają takie spory. Te duchowe podstawy są całkiem kompatybilne z ideą polifonicznej demokracji – chóru różnych głosów, dyrygowanych przez system autorytatywnych reguł. Nie jedno, ale wiele źródeł światła. Wierzenia i opinie, a nie jedna wiara i jedna opinia.

 

O kulturze żydowskiej

Demokracja i tolerancja kojarzone są z humanizmem, a humanizm z pluralizmem, czyli prawem wszystkich ludzi do różnienia się od siebie. Nasze różnice to błogosławieństwo, nie przekleństwo. Jesteśmy inni nie dlatego, że niektórzy z nas nie doznali jeszcze oświecenia, ale ponieważ w rzeczywistości istnieje wiele różnych źródeł światła. Słynne dzieło Saadii Gaona zatytułowane jest słusznie Wierzenia i opinie, a nie Wierzenie i opinia.

 

Żydzi sprzeczają się z Bogiem

Żydzi nie mają papieża. Gdybyśmy jednak musieli go naznaczyć, wszyscy poklepalibyśmy kandydata po ramieniu, mówiąc coś w rodzaju: „Nie masz pojęcia, kim jestem, ale twój dziadek i mój wujek robili razem interesy gdzieś w Żytomierzu albo w Marrakeszu. Daj mi chwilę, a wyjaśnię ci dokładnie, czego Bóg od nas chce”.

Historia żydowska zna przypadki pretendentów do tronu. Kilku z nich cieszyło się nawet niemałym poparciem, ale Żydzi z reguły nie lubią, kiedy mówi im się, co mają robić. Weźmy na przykład Mojżesza. Albo proroków. Bóg też ciągle narzeka na to, jak niezdyscyplinowani i swarliwi są Izraelici. Kłócą się z Mojżeszem, a Mojżesz z Bogiem. Prorok składa nawet rezygnację, którą ostatecznie wycofuje, ale dopiero po zakończonych sukcesem negocjacjach (Exodus 32). Abraham targuje się z Bogiem o dalsze losy Sodomy jak handlarz używanych samochodów – pięćdziesięciu sprawiedliwych, czterdziestu, dwudziestu – a nawet zarzuca Panu Wszechświata ostre „Czyżby sędzia całej ziemi nie pełnił sprawiedliwości?” (Be-reszit 18:25). BIblia nie wspomina, żeby za takie bluźnierstwo miał uderzyć w niego piorun. Lud kłóci się z prorokami, prorocy z Bogiem, królowie spierają się z ludem i z prorokami, Hiob przeklina niebiosa. Niebiosa nie chcą przyznać, że zgrzeszyły przeciw Hiobowi, chociaż przyznają mu rekompensatę. W późniejszej historii byli nawet chasydzi, którzy chcieli postawić Boga przed sądem.

happy-teachers-appreciation-week
Przekaż darowiznę na cele statutowe Fundacji Żydowskiej „Chidusz": 
42 1140 2004 0000 3602 7568 2819 (mBank)

Kultura żydowska w rzeczywistości jest anarchistyczna. Nie lubimy dyscypliny i nie słuchamy bezmyślnie rozkazów. Pragniemy sprawiedliwości. Prosty pasterz owiec może zostać królem Izraela i pisać psalmy, jeśli natchnie go do tego święty duch. Hodowca drzew figowych może okazać się prorokiem. Pasterz u Ben Kalby Sawui, szewc i kowal mogą nauczać lub interpretować Torę, pozostawiając trwały ślad swoich nauk w codziennym życiu każdego Żyda. Jednak wątpliwość pod tytułem „Któż ustanowił cię przełożonym i sędzią?” albo „Skąd mamy wiedzieć, że to właśnie ty?” prawie nigdy nas nie opuszcza. Możesz być wielkim uczonym, ale gdzieś w pobliżu jest ktoś równy tobie, kto nie zgadza się z twoim zdaniem, a często okazuje się, że „obie opinie są słowem żywego Boga”.

Kwestie zwierzchnictwa rozwiązywane były zazwyczaj na drodze konsensusu częściowego, nigdy jednogłośnie. Historia kultury żydowskiej to ciąg zaciekłych i często burzliwych sporów, wśród których znalazło się jednak kilka bardzo owocnych. Wobec braku autorytatywnego mechanizmu rozstrzygania takich dysput do opinii niektórych rabinów przywiązywano tradycyjnie większą wagę niż do zdania innych – tylko dlatego, że jeden z nich uznawany był za większego uczonego.

Kultura żydowska w swoich najlepszych momentach jest kulturą kompromisu, negocjacji i głębokiej analizy wszystkich aspektów problemu, zaciętej perswazji i sporów przez wzgląd na niebiosa, ale również głębokich namiętności tylko udających takie spory. Te duchowe podstawy są całkiem kompatybilne z ideą polifonicznej demokracji – chóru różnych głosów, dyrygowanych przez system autorytatywnych reguł. Nie jedno, ale wiele źródeł światła. Wierzenia i opinie, a nie jedna wiara i jedna opinia.

W kulturze żydowskiej zawsze istniały „enklawy” ślepo podporządkowujące się władzy. Są to według mnie przypadki odejścia od tradycji, nawet jeśli grupy te utrzymują, że są jej samym ucieleśnieniem. O cokolwiek nie spierałby się przywódca „litewskiej” ultraortodoksji, mesjasz z Chabad-Lubawicz i święty z Netiwot, każdy z nich wytworzył wokół siebie atmosferę papieskiego autorytetu, któremu ich zwolennicy musieli się podporządkować. Ślepy konformizm nigdy nie jest etyczny. Wers „wszystko spełnimy i usłuchamy” (Exodus 24:7) oznacza, że mamy postępować według zasad, których wysłuchaliśmy i które rozumiemy.

Na przestrzeni tysięcy lat nie zdarzyło się nic, co wszyscy Żydzi zgodnie uznaliby za cud. Zawsze znajdzie się jakiś krytyk, wątpiący, heretyk. Autorytet prawie zawsze zmuszony jest stawić czoła opozycji. Tylko nieliczni cieszyli się uznaniem całego pokolenia. „Źródłem” zwierzchnictwa w kulturze żydowskiej zawsze była gotowość narodu – lub jego części – do uznania autorytetu danego nauczyciela, eksperta od halachy, świętego, cudotwórcy czy duchowego przywódcy. Nawet „Wielki Orzeł” Majmonides osiągnął swoją pozycję dzięki uznaniu ludu, a nie garstki przedstawicieli urzędów.

Nie bądź obojętny/a/e – dołącz do naszych osób patronujących! Wesprzyj naszą pasję w tworzeniu kultury żydowskiej

Władza żydowska ma dobrowolny charakter. Pod tym względem żydowska kultura jest głęboko demokratyczna. Warto o tym pamiętać w czasach, kiedy niektórzy rabini, niezadowoleni z napięcia między autorytetem halachicznym a autorytetem wybranego rządu, przedstawiają ducha demokracji jako ideę sprzeczną z judaizmem albo ducha judaizmu jako antytezę demokracji.

Oto definicja demokracji, którą przekazała mi moja córka, profesor Fania Oz-Salzberger z Uniwersytetu w Hajfie: „Demokracja liberalna to forma społecznej lub politycznej organizacji, stworzonej w celu ustanowienia właściwej równowagi między żądaniami wszystkich członków społeczeństwa przy jednoczesnej ochronie ich wolności. Mediacje między roszczeniami poszczególnych obywateli odbywają się w drodze głosowania i decyzji większości” (od siebie dodałbym jeszcze zdanie o ochronie praw mniejszości poprzez kompromis). Fania Oz-Salzberger zwraca też uwagę na odwieczną debatę demokratów: „Czy wolność polityczna ma zasadniczo negatywny charakter – żyj i pozwól umierać innym? Czy raczej pozytywny – żyj dobrze, aby osiągnąć pełnię wolności?”. Moja córka uświadomiła mi też, że największymi propagatorami demokracji epoki nowożytnej byli głównie religijni ekstremiści: francuscy hugenoci i angielscy lewellerzy, walczący z narzuconym przez władzę przymusem podporządkowania się religii większości.

 

PRZECZYTAJ WYWIAD Z FANIĄ OZ-SALZBERGER

 

Duchowy i emocjonalny bunkier 

Tak jak i wszechświat, świat halachy zaczął się od „wielkiego wybuchu” – objawienia na górze Synaj. Od tamtego momentu aż do dzisiaj (albo, bardziej precyzyjnie, do niedalekiej przeszłości) kultura żydowska miała formę powiększających się stopniowo kręgów na wodzie, wciąż nabudowujących się warstw komentarza. Im dalej od objawienia na Synaju, tym bardziej zawężona możliwość interpretacji. Każde kolejne pokolenie dodaje coś od siebie, wypełniając stopniowo pustkę, ale żadne nie może lekceważyć ani odjąć czegokolwiek z wkładu swoich poprzedników. Dom wypełnia się meblami, meble mniejszymi przedmiotami, niczego nie można wyrzucić i niewiele da się wnieść do środka, bo brakuje miejsca. Mimo że w świecie halachy wciąż jest miejsce na erudycję, gorliwość, przenikliwość i entuzjazm, twórcza swoboda jest stopniowo blokowana.

Wizja halachicznego „poczucia własnej wartości” również ulega redukcji, ponieważ „jeśli starożytni byli jak ludzie, my jesteśmy niczym osły”. Im dalej od czasów objawienia na Synaju, tym judaizm staje się bardziej konserwatywny i mniej kreatywny. Może co najwyżej aspirować do pozycji z talmudycznego porównania: „Jefte dla swojego pokolenia jest jak Samuel dla swojego”. Młodsze pokolenia w żadnym wypadku nie mogą zmieniać ustaleń pokoleń poprzednich. To prawda, że różne halachiczne zegary pokazywały różne godziny w Hiszpanii, Nadrenii, Europie Wschodniej czy w Salonikach, w Jemenie i w Bagdadzie, ale wszędzie objawienie na Synaju było tak samo owijane wieloma warstwami rabinicznej interpretacji. Stąd uczucie duszności. Do pewnego stopnia judaizm polegający na ścisłym przestrzeganiu zasad kodeksu prawnego Szulchan aruch (Nakryty stół) przeciwstawiał się naciskom i pokusom całego świata. Ten opór był pochodną nie tylko żydowskiej pobożności, ale również faktu, że życie Żydów w enklawach zbliżone było do tego, które prowadzili ich sąsiedzi innowiercy. Utrzymanie napiętej równowagi było możliwe w czasach, kiedy halachiczni Żydzi rezydowali wśród muzułmanów i chrześcijan, również prowadzących życie zgodne z wyraźną tożsamością religijną. Tam, gdzie społeczeństwa nieżydowskie były bardziej otwarte i liberalne, na przykład w muzułmańskiej Hiszpanii, także Żydzi bardziej elastycznie traktowali halachiczne ograniczenia, a twórcze możliwości były znacznie szersze.

Wraz z rozprzestrzenieniem się sekularyzmu w Europie, w miarę jak nieżydowska tożsamość religijna była powoli wypierana przez tożsamości narodowe lub międzynarodowe, życie zgodne z halachą stawało się coraz bardziej uciążliwe, a atrakcje zewnętrznego świata coraz bardziej pociągające. Działo się tak częściowo dlatego, że zarówno indywidualna, jak i grupowa tożsamość kształtuje się w odniesieniu do Innego. Gdy zmienia się Inny, tożsamość jednostki również musi ulec zniekształceniu. Oczywiście wiara milionów „dobrych, bogobojnych Żydów” pozostała niezachwiana, chociaż judaizm halachiczny często doświadczał potężnych wstrząsów w postaci sabatianizmu, chasydyzmu i innych pośrednich wpływów zewnętrznych. Bardzo wielu Żydów uznało jednak, że nie zadowala ich dłużej życie w zgodzie z halachą. Niektórzy upolityczniali swój judaizm, inni dążyli do religijnych reform, a jeszcze inni po prostu szukali drogi ucieczki. Judaizm halachiczny ogarnęła panika, posypały się zakazy i wykluczenia. Zaczął bronić się i zbroić, jak gdyby chciał ukryć się i przeczekać burzę w emocjonalno-duchowym bunkrze, w którym w dużej mierze pozostaje do dziś.

Judaizm halachiczny postrzegał nacjonalizm, emancypację, integrację, kosmopolityzm i nowoczesność – drzwi, które zaczęły otwierać się przed Żydami w XIX wieku – jako chwilowe odchylenie od normy. Co więcej nie tylko odmówiono zgłębienia nowej rzeczywistości, ale nie chciano nawet uznać jej za nową, utrzymując, że to tak naprawdę jedynie odwiecznie powracające pokusy ubrane w inne szaty. Nie był to pierwszy raz, kiedy „judaizm nakrytego stołu” odmówił uznania zmian zachodzących tak wewnątrz, jak i wokół niego. Zasada „Tora zabrania innowacji” nie dotyczyła bowiem wyłącznie Żydów, ale całego świata. Nawet wymordowanie milionów Żydów przez nazistów postrzegane było przez skostniałą część przedstawicieli judaizmu halachicznego jako wyświechtany żałosny truizm („żałosny” w odniesieniu do wielkości okrucieństwa). Faraon, Haman, Amalek – jakby naziści byli jedynie kolejnym pustynnym plemieniem, które „pozabijało wszystkich ciągnących w nieładzie za tobą”. Albo jak gdyby ludobójstwo było zwyczajnie kolejnym cojres; kolejnym pogromem; kolejnym męczeństwem; kolejną „próbą”, którą musimy znieść za „nasze grzechy”, z których możemy się oczyścić, jeśli okażemy „skruchę”. W ten sposób całkowicie uniknięto poważnego teologicznego potraktowania sprawy wymordowania jednej trzeciej naszego narodu.

Niesyjonistyczny judaizm halachiczny również nie potrafił odpowiednio odnieść się do kwestii żydowskiej niepodległości w Ziemi Izraela i odbudowy Jerozolimy nie za pomocą środków anielskich i mejsańskich, ale dzięki świeckiemu ruchowi politycznemu, który powstał pod wpływem innych ruchów narodowych. Zarówno ofiary nazistów, jak i ci, którzy ucierpieli w konflikcie izraelsko-palestyńskim, postrzegani są siłą semantycznego przyzwyczajenia jako męczennicy, którzy oddali życie, „aby uświęcić Boże imię”, a w zamian „Bóg pomści ich krew”. Ale Żydzi zamordowani przez nazistów i ich kolaborantów nie poświęcili życia, „aby uświęcić Boże imię”. Miliony nie wierzyły w taki rodzaj męczeństwa, a dziesiątek tysięcy tych, których matki nie były Żydówkami, według standardów halachicznych nie można było nawet nazwać Żydami. Nazywanie ofiar mordu „męczennikami” albo „uświęcającymi Boże imię” jest niedopuszczalnym pogwałceniem ich pamięci, tożsamości i autopercepcji. Ci, którzy polegli na polach bitwy, również nie zginęli, aby uświęcić imię Boga, ale walcząc o swoje życie i życie innych. Setki zabitych w wojnach prowadzonych przez Izrael nie było nawet Żydami, ale muzułmanami, chrześcijanami, druzami, beduinami, Czerkiesami i przedstawicielami innych społeczności, którzy zgłosili się do służby i absolutnie nie oddali życia „dla uświęcenia Bożego imienia”.

Mówiąc ogólnie, judaizm halachiczny nie był w stanie przedstawić religijnego stanowiska ani wobec fenomenu nazizmu, ani syjonizmu. Dopiero współczesna literatura hebrajska rozwinęła głęboko religijne podejście do kwestii ludobójstwa Żydów i utworzenia Państwa Izrael. Pisarze i poeci wzięli na siebie zadanie, którego unikali halachiści. Można mówić tu nawet o rozdziale religii, ale nie od państwa, a od jej wyznawców. Zaskakujące jest jednak to, że teologia wcale nie zniknęła, tylko przeszła z rąk bogobojnych w ręce najbardziej twórczej w ostatnich pokoleniach siły żydowskiej kultury: współczesnej hebrajskiej literatury, prozy, poezji i nauki. Przedstawiciele tych dziedzin nie chcieli dać Bogu spokoju, szarpać go za rękaw, okazywać zrozumienia ani stawiać przed sądem. Autorzy, którzy w większości uznawali się za świeckich, bezustannie zmagali się z teologicznymi dylematami. Wielu z nich – od Bialika, Berdyczewskiego i Agnona, przez Uriego Cwi Grinberga, po S. Jizhara, Dana Pagisa, Jehudę Amichaja i innych – na różne sposoby pisało o „wycofaniu się Boga ze spraw ziemskich” (hester panim). Zdaje się więc, że większość dynamicznych i twórczych odkryć minionego stulecia dokonało się poza sferą halachy, choć w dialektycznym lub obrazoburczym odniesieniu do niej. Obrazoburstwo jest także rodzajem relacji, często bardziej intymnym niż stosunek kustosza do polerowanej przez niego szklanej gabloty w muzeum. Podobnie elementem żydowskiej kultury jest herezja, niewiara i bluźnierstwo. Wszystkie one mają nadzwyczaj religijny charakter.

 

Judaizm i państwo

Czym jest kultura żydowska? Tym wszystkim, co naród żydowski posiada, wszystkim, co zgromadził przez lata. To nie tylko dorobek rodzimy, ale i zaczerpnięty od innych, wciąż praktykowany i zapomniany, powszechnie akceptowany i pochodzący od nieoficjalnych ugrupowań, współczesny i przestarzały, pisemny i ustny, tworzony w języku hebrajskim i nie tylko. Mogą to być jakieś wzorce zachowań, wynikające ze wspólnej pamięci – pewien rodzaj nerwowości albo inteligencji, skłonność do krytykowania innych, ale także autoironia, rozczulanie się nad sobą, przemądrzałość, dziwaczny pragmatyzm, sceptyczny entuzjazm, melancholijna wesołość, podejrzliwość wobec władzy i sprzeciw wobec niesprawiedliwości. Oczywiście te cechy nie charakteryzują każdego Żyda i w żadnym stopniu nie jest pewne, że będą one aktualne w przyszłości. Jest to rodzaj wrażliwości, którą łatwo zauważyć, ale trudno zdefiniować. Niektóre z tych cech stopniowo też zanikają.

W Izraelu trwa zacięty konflikt między „Żydami nakrytego stołu” wszelkich odłamów a tymi, którzy nie przestrzegają halachy. Stosunek do państwa – najbardziej wyraźny i bezpośredni aspekt konfliktu – nie jest jednak wcale głównym problemem.

Jak na ironię dwa ekstrema halachicznego judaizmu zgodne są w kwestiach państwowości. Zarówno antysyjonistyczni charedim (Żydzi ultraortodoksyjni), jak i mesjanistyczni postsyjoniści nie są zadowoleni z obecnej formy Państwa Izrael, z jego rządem i czujnym okiem sądu najwyższego. Charedim nie przyjmują Knesetu i Sądu Najwyższego jako następców starożytnego Sanhedrynu, jednocześnie nie chcąc nadać Izraelowi halachicznego statusu „prawa państwa”[1]. Dla zwolenników mesjanizmu zaś Państwo Izrael jest środkiem do spełnienia zupełnie innego celu, luriańską „łupiną”, która teraz, gdy nastała era mesjańska, nie jest już istotna.

Obie te grupy chcą rozwiązania państwowego tworu – jedna pragnie zastąpić je żydowskim „królestwem”, druga przekształcić w getto. Obie uważają, że demokracja jest nieżydowskim zapożyczeniem, świadomie ignorując fakt, że monarchia nie jest wcale kulturowo bliższa autochtonicznym Izraelitom, a getto było narzucone Żydom siłą, choć jakaś ich część w pewnym momencie je polubiła. Być może judaizm halachiczny niezdolny jest do uczestniczenia w życiu politycznym. Możliwe, że gdyby nie demokracja, różne frakcje judaizmu skakałyby sobie dzisiaj do gardeł. Chasydzi stanęliby przeciwko niechasydom, jedne sądy chasydzkie przeciwko innym, Żydzi mizrachijscy przeciwko aszkenazyjskim, „dziergane kipy” przeciwko niedzierganym. Nasza tradycja nie zakłada przecież rządów większości. Gdyby, nie daj Boże, zniknęło Państwo Izrael, te grupy głośno domagałyby się, aby na scenę wkroczyło obce mocarstwo i rozstrzygnęło ich spór, współzawodnicząc o jego względy. Każda bowiem bogobojna frakcja jest przekonana, że to właśnie ona reprezentuje prawdziwy judaizm i że każdy, kto się z tym nie zgadza, musi być dewiantem albo grzesznikiem, ślepcem, głupcem albo przynajmniej ignorantem. Niemal żaden z odłamów halachicznego judaizmu nie może szczerze stwierdzić, że uznaje żydowski pluralizm jako pozytywną i twórczą siłę. Są oczywiście religijni halachiczni Żydzi otoczeni aurą miłości, ale miłość ta jest zawsze warunkowa. Warunek, który stawiają innym, to zmiana ich sposobu bycia, przy czym oni sami nigdy nie zgodzą się zmienić własnego. To miłość, która głosi: „Rozewrzyj usta twoje, a napełnię je”, bowiem ty, przyjacielu, jesteś jako puste naczynie, a jam jest róg obfitości. Między „załadowanym wozem” a „pustym”[2] nigdy nie dojdzie do dialogu o duchowości. Sensowna dyskusja możliwa jest tylko wtedy, kiedy rozmówcy uznają, że kultura żydowska to wiele załadowanych wozów. Oryginalny tytuł dzieła Herzla brzmiał Państwo Żydów (Der Judenstaat), a nie Państwo żydowskie. Kraj może być tak samo żydowski, jak żydowskie może być krzesło albo autobus. Przez pół wieku partie religijne starały się umocnić za pomocą politycznych środków tak (absurdalnie) zwany „żydowski charakter kraju”. Nie ma dziś sensu mówić o jednym „żydowskim charakterze”, możemy co najwyżej dyskutować o „żydowskich charakterach” w liczbie mnogiej. Być może judaizm halachiczny powinien opuścić sferę polityki i zająć się żydowskim charakterem samych Żydów. Państwo jest tylko strukturą – efektywną bądź wadliwą, przyjmowaną albo odrzucaną – powinno zatem należeć do wszystkich jego obywateli: Żydów, muzułmanów, chrześcijan, druzów i tych, którzy nie identyfikują się z żadną religią. Koncept „państwa żydowskiego” jest mrzonką. O wiele gorsza jest jednak idea „żydowskiej krwi” – potworna fraza, którą wielokrotnie ratował się Ben Gurion, mimo że nie jest ona elementem żydowskiej tradycji. Na „żydowską krew” powołują się tylko ustawy norymberskie. Tradycyjne źródła żydowskie mówią o „krwi niewinnej”, „niepotrzebnej krwi” i „głosie krwi brata twego wołającej z ziemi”. Koncept „żydowskiej krwi” pojawia się w dziełach ludożerców takich jak rabin Ginzburg, opiekun jesziwy przy grobie Józefa. Tego samego Józefa, który poślubił Asenet, córkę kapłana Potifery, z którą miał dwoje półegipskich dzieci: Efraima, „najdroższego syna”, i Menassesa. Tego samego Józefa, który był wnukiem Labana i praprawnukiem Teracha.

Państwo Izrael również jest dzieckiem z mieszanego małżeństwa: owocem związku Biblii z renesansem; starożytnej tęsknoty za Syjonem z europejską Wiosną Ludów; „Zgromadzenia (knesetu) Izraela” z duchem parlamentaryzmu; życia w gettach i sztetlach z nowoczesnymi społecznymi zrywami. Natan Alterman opisał fascynującą zbieżność hebrajskiej koncepcji knesetu z ideą zgromadzenia ustawodawczego, wywodzącą się z czasów rewolucji francuskiej. Małżeństwo Zgromadzenia Izraela i pojęć równości, braterstwa, wolności i demokracji to niełatwy związek. Nic dziwnego więc, że są tacy, zarówno w obozie religijnym, jak i świeckim, którzy chcieliby rozwodu. Tego małżeństwa nie da się jednak rozwiązać bez doprowadzenia do całkowitego rozłamu – nie można i nie należy. Lepiej spróbować uleczyć związek.

Rozłam między przedstawicielami judaizmu halachicznego a tymi, którzy nie prowadzą życia zgodnego z zasadami zawartymi w Szulchan aruch, jest faktem, ale to tylko rozłam częściowy. Wszelkie próby umocnienia „żydowskiego charakteru” państwa na drodze politycznej manipulacji, przymusowego ustawodawstwa lub przyspieszenia nadejścia Mesjasza przy użyciu izraelskiego wojska mogą tylko pogłębić podziały. Izrael nie może być „judaizowany” siłą. Załóżmy na potrzeby dyskusji, że partiom religijnym uda się narzucić w kraju prawo halachiczne i że w całej Ziemi Izraela nikt nie będzie mógł ruszyć palcem bez zgody siedmiu rabinów. Czy w ten sposób kraj stanie się bardziej żydowski? Bardziej religijny? Czy raczej będzie bardziej uciśniony i zatruty poczuciem frustracji i furii? A gdyby mesjańscy ekstremiści na podstawie jakiejś umowy koalicyjnej zdołali wysadzić meczet na Wzgórzu Świątynnym, postawić Świątynię, zaanektować tereny okupowane, wyrzucić Arabów, obejść prawo reszty świata, ponownie podbić Synaj i odbudować Jamit? Czy dzięki temu nawróciłby się choć jeden niewierzący?

Już teraz dziesiątki, a może nawet setki tysięcy Izraelczyków uważają judaizm za coś w rodzaju brzydkiego produktu ubocznego skrajnej prawicy, zaciśniętej pięści nacjonalistycznej represji, rozbójniczego wymuszenia lub nacisku grożącego przejęciem kontroli nad ich życiem prywatnym. Takie odczucia podważają podstawowe zrozumienie między Izraelczykami a kulturą żydowską. Wielu z nich mówi sobie przez to: „Niech ci fanatycy zabierają swój judaizm i idą do diabła”. Dla tych ludzi Biblia, Talmud, sidur i pijutim to nic innego jak środki tego samego ucisku, który grozi im zmiażdżeniem. Dlatego odrzucają to wszystko i szukają duchowości gdzie indziej. Winni temu, że bardzo wielu Żydów dziś nie ma najmniejszej ochoty być częścią żydowskiej kultury, są – choć nie wyłącznie – zarówno ultraortodoksi, jak i wyznawcy mesjanizmu.

Judaizm halachiczny w dużej mierze postrzega kulturę żydowską jako dzieło muzealne. Pomimo wewnętrznych konfliktów wszyscy Żydzi charedi są przekonani, że znajdują się bliżej „źródła” niż Żydzi świeccy. Niektórzy z nich przypominają nam na przykład, że uruchamianie syreny przeciwlotniczej w Jom ha-Zikaron[3] nie jest żydowskim zwyczajem, tak samo jak posiadanie flagi państwowej i hymnu. Mają oczywiście absolutną rację – ich zdanie jest tak prawdziwe, że aż niewłaściwe. Mają rację, nosząc przy tym stroje wzorowane na ubiorze polskiej XVIII-wiecznej szlachty. Mają rację, nucąc urocze ukraińskie melodie. Mają rację, tańcząc nabożnie słowiańskie tańce ludowe. Mają rację, kłócąc się z nami i stosując w tym celu zasady arystotelejskiej logiki (dzięki uprzejmości Majmonidesa). Mają rację, ruszając, aby podbić ziemię w myśl heglowskiej historiografii (dzięki uprzejmości rabina Kuka). Nie należy potępiać judaizmu halachicznego za wszystko, co przejął od Persów, Greków, Arabów, Polaków i Rosjan. Można jednak nieco się zdziwić, kiedy wierni zasadom z Szulchan aruch przekonują o tym, jak blisko są „źródła”, oskarżając przy tym swoich przeciwników o „hellenizację” i przyjmowanie „obcych zwyczajów”.

Dlatego ze smutkiem patrzy się na to, jak wielu świeckich Żydów stoi ze spuszczoną głową przed „autentycznością” pobożnych. Tak jakby chasydzcy rabini odłamu Satmar albo Lubawicz, rabin Szach albo Josef byli najbardziej żydowskimi z Żydów – Premier League żydowskości. Poziom niżej – niejako w Lidze Mistrzów – znajduje się kult mordercy Barucha Goldsteina i innych podróżnych. Ci również, dzielnie walcząc z gojami, są nad wyraz żydowscy. Może brakuje im kaftanów i sztrajmli, ale całkiem dobrze radzą sobie z represją wobec Arabów i nękaniem ich w bardzo tradycyjny sposób. Zaraz po nich w hierarchii są członkowie obozu Moszego Lewingera. Poniżej „zakaftanionych” i ciemiężców Iszmaela znajdują się „tradycjonaliści” – od czasu do czasu religijni, przestrzegający postu w Jom Kipur (przynajmniej do południa) i jeżdżący samochodem w szabat (ale nigdy na kiełbasę z grilla). Jeszcze niżej w hierarchii są żydowskie „masy” – zwykli Żydzi, którzy zbłądzili, prostactwo, pożywka dla religijnych rekruterów. Najniżsi z niskich, najgorsi hellenizatorzy, najwięksi goje, to jednak ci lewacy, którzy wiecznie chcą pokoju i ciągle upierają się przy prawach człowieka. Ci, co to z drobnej niesprawiedliwości albo błahych nacjonalistycznych prześladowań robią zaraz wielką aferę, wykrzykując bez przerwy swoje „Za sprawiedliwością, za sprawiedliwością podążaj!” – skąd oni to u licha wzięli?

Istnieje bardzo dobry powód, aby obawiać się wszystkich, którzy twierdzą, że znają jakiś boski plan i chcą wypełniać go przy pomocy politycznych lub militarnych środków. Nie wiem, jaki plan realizuje świat ani w jakim kierunku zmierza. I być może nie ja jedyny. U Izajasza (55:8-9) czytamy: „Bo nie są myśli Moje jako myśli wasze, ani drogi Moje jako drogi wasze […]. Bo o ile przewyższają niebiosa ziemię, o tyle przewyższają drogi Moje drogi wasze, a myśli moje, myśli wasze”. Zignorowanie tego byłoby szczytem arogancji. Żydzi nie mają papieża. I bardzo dobrze.

 

Od judaizmu halachicznego do nacjonalistycznej prawicy

Bezpośrednio po wojnie sześciodniowej na terenach okupowanych pod rządami Izraela żyło około miliona Palestyńczyków. Dziś jest ich około dwa i pół miliona[4]. Idea Wielkiego Izraela opiera się na założeniu, że niektórzy mieszkańcy kraju są mniej od nas ważni – mamy naszą Torę, nacjonalizm, aspiracje, prawa i Mesjasza. Arab ma brzuch i parę rąk, a zatem można go wyszkolić na wdzięcznego drwala i szczęśliwego nosiwodę. To wynaturzone podejście zabarwiło również religijno-świeckie relacje. Istnieją tacy, którzy są w pełni ludźmi, mają swoją Torę i jej przykazania, a rzeczy, które cenią i uważają za święte, są naprawdę ważne i naprawdę święte. Ale są też tacy, którzy nie do końca są ludźmi – niereligijni, którzy niczego nie cenią i dla których nic nie jest święte. Ci ostatni, tak jak „pusty wóz”, powinni usunąć się na pobocze, aby zrobić miejsce tym, których wóz jest załadowany.

Zabójstwo Icchaka Rabina miało kahanistyczne[5] korzenie. Halachiczne decyzje ekstremistycznych rabinów i odrażająca retoryka niektórych mesjanistycznych nacjonalistów, z których nie wszyscy byli religijni, przyczyniła się do powstania klimatu, w którym dojrzewało morderstwo, tak samo jak w przypadku zabójstwa Emila Grunzweiga w 1983 roku. Kto jest winny? Morderca, współsprawcy i ich najbliższe środowisko. Kto jest odpowiedzialny? Istnieje wiele poziomów odpowiedzialności. Są ci, którzy słyszą wokół siebie podżeganie do popełnienia przestępstwa i milczą; ci, którzy godzą się na mauzoleum mordercy Barucha Goldsteina w Kirjat Arba; i ci, którzy odrzucają prawowitość wybranego rządu, ponieważ wierzą, że władza nie może być powszechna, tylko powinna należeć do rabinów – nawet jeśli mają oni rządzić tymi, którzy nie uznają ich autorytetu. Podporządkowanie wybranego rządu organowi władzy, który nie jest wybierany przez ludzi, to prosta droga do piekła.

Jedną z największych porażek judaizmu halachicznego jest jego wieloletni sojusz z nacjonalistyczną prawicą. Nie jest to współpraca ze względu na czystą wygodę, ale prawdziwe pokrewieństwo. W przeciwieństwie do syjonizmu socjalistycznego prawica nigdy nie dążyła do stworzenia nowej kultury hebrajskiej, nowej literatury, nowych zwyczajów świątecznych, nowego stylu życia i nowych zasad. W okresie pełnego rozkwitu lewica uważała się za duchowego spadkobiercę kultury żydowskiej, do której podeszła w nowy, twórczy sposób. Judaizm halachiczny dobrze się więc czuje z prawicą, natomiast z lewicą raczej nieswojo.

Ponadto prawica i judaizm halachiczny podzielają konfliktowe patrzenie na świat zewnętrzny. Obie grupy wierzą w opowieść o odwiecznym starciu Izraela z innymi narodami: albo będziemy owcą pośród siedemdziesięciu wilków, albo wilkiem terroryzującym okolicę; albo góruje nad nami ręka innych narodów (a my płaszczymy się przed nimi), albo Izrael ma przewagę (i wyładowuje na innych swój gniew). Starania lewicy o rozwiązanie „odwiecznego konfliktu” między Izraelem a Arabami i resztą świata, umożliwiając nam tym samym dołączenie do wspólnoty narodów jako jej „normalny” członek, postrzegane są przez część prawicy i judaizm halachiczny jako zagrożenie dla „wyjątkowości” narodu żydowskiego. Bez wyraźnego wroga, prześladowań i męczeństwa – twierdzą niektórzy przedstawiciele obozu religijnego i prawicy – ulegniemy pokusom świata zewnętrznego i utracimy swoją unikalną tożsamość. Wydaje im się, że owa tożsamość jest produktem prześladowań, wykluczenia i ciągłej obecności wroga. Stan konfliktu jest więc postrzegany jako „przyjazny”, znany z annałów żydowskiej historii. Prawie każde święto żydowskie ma swoje korzenie w zwycięstwie lub w porażce. Nasza wspólna pamięć pełna jest opowieści o tragedii i zbawieniu. „Normalna” zaś sytuacja, w której nie ma przeciwnika i wroga (czyli stan, do którego dążył herzlowski, a dziś dąży socjalistyczny syjonizm), jest według wielu przedstawicieli prawicy i halachicznego judaizmu zagrożeniem dla naszej tożsamości. „W każdym wieku i pokoleniu powstawali przeciwko nam, by nas zniszczyć, ale Najświętszy, pochwalony On, ocalał nas z ich rąk”. A co, jeśli zbliża się dzień, w którym nikt nie powstanie, by nas unicestwić? Jaka wtedy będzie nasza tożsamość? Kogo ocali Najświętszy, pochwalony On? Zdaje się, że wielu członkom religijnych i prawicowych obozów mniej zależy na terytoriach, a bardziej na zaspokojeniu potrzeby ciągłego konfliktu.

Rozłam między religijnymi a świeckimi Żydami istnieje od ponad półtora wieku. To jednak jeszcze nie koniec świata. Może on stać się siłą napędową, jeśli obie strony zaczną rzeczywiście słuchać się nawzajem. Nie może to być jednak ckliwe słuchanie misjonarza ani aroganckie słuchanie kogoś, kto myśli, że ma odpowiedź na wszystko. Między przedstawicielami halachicznego judaizmu a innymi spadkobiercami żydowskiej kultury musi dojść do aktywnego dialogu. Pełen tolerancji i dynamiczny judaizm Żydów mizrachijskich, hebrajska kultura wczesnego syjonizmu, literatura hebrajska, kultura jidysz i ladino, nieortodoksyjne odłamy judaizmu – wszystkie te elementy stanowią ważny wkład we współczesną kulturę Żydów. Zamiast więc bezsensownie kłócić się o to, kto z nas bardziej przypomina naszego pradziadka, lepiej zastanowić się, co zrobić z naszym dziedzictwem – co jest jego podstawą, co jest drugorzędne, a co należałoby dodać? Przedstawiciele judaizmu halachicznego często twierdzą, że naród żydowski przetrwał dzięki Torze, że gdyby nie ona, zostalibyśmy wchłonięci przez inne narody. Prawda jest jednak inna. To nie przykazania pozwoliły Żydom dalej istnieć. Dokonali tego Żydzi, którzy zdecydowali się przestrzegać przykazań. Naród żydowski przetrwał tysiące lat dzięki sile milionów osobistych decyzji, podjętych na przestrzeni pokoleń przez Żydów gotowych chronić swoją tożsamość.

 

Bardziej liczy się mapa wewnętrzna

Dźwięk szofaru spod Ściany Płaczu po zakończonej wojnie sześciodniowej otworzył puszkę Pandory. Od tamtej pory religijni i świeccy Żydzi, prawica i lewica, pogrążeni są w niekończącej się dyskusji o wyznaczaniu granic kraju i o tym, która flaga powinna powiewać nad świętymi miejscami. Ale z flagą czy bez święte miejsca pozostaną świętymi dla tych, którzy je za takie uważają. O ich świętości nie stanowi przecież flaga. I choć kwestia granic jest rzeczywiście ważna, tylko szaleniec uznałby ją za sprawę tak istotną, że w jej obliczu inne problemy straciłyby na znaczeniu. To, co leży wewnątrz granic, jest dużo ważniejsze niż sama linia, która je wyznacza.

Izrael może być karykaturą i potworem o rozległych granicach, ale może być też porządnym, etycznym, zgodnym, twórczym i ceniącym swoje dziedzictwo społeczeństwem na mniejszym skrawku ziemi. Prawdziwym szaleństwem byłoby zezwolenie na to, aby problem granic zdominował i wypaczył wszystko inne. Granice nigdy nie były jedyną ani nawet najważniejszą kwestią dla naszego narodu. Musimy się obudzić, wyrwać z tej obsesji na punkcie map. Czas zająć się sednem sprawy: co nas tutaj czeka? Czy w końcu uda nam się zrealizować chociaż część naszych nadziei?

W rzeczywistości bardziej liczy się mapa wewnętrzna. Z jednej strony mamy obóz charedi, który nie chce ani państwa, ani twórczego społeczeństwa, tylko zamkniętej egzystencji, przypominającej na tyle, na ile to tylko możliwe życie we wschodnioeuropejskim sztetlu. Z drugiej strony są „hellenizatorzy”, którzy pragną uwolnić się od ciężkiego brzemienia żydowskiej kultury i stworzyć w Izraelu społeczeństwo przypominające to, co inni postrzegają jako najlepsze doświadczenie Zachodu. Pośrodku znajduje się szkoła Bialika, która czerpie z dziedzictwa kulturowego judaizmu, wiele do niego wnosząc, rozwijając je i odnawiając. Przedstawiciele obu skrajności – wapniaki i hellenizatorzy – nie są szczególnie zainteresowani językiem hebrajskim. Pierwsi wolą porozumiewać się w jidysz, drudzy po angielsku.

Religijni syjoniści mają wybór między dialogiem ze szkołą Bialika a powolnym zapadaniem się w skupioną na rytuałach społeczność charedi. Religijny syjonizm, jeśli tylko wyleczy się z obsesji poszerzania granic kraju, będzie mógł nie tylko stworzyć koalicję ze szkołą Bialika, ale również stać się katalizatorem umacniania pierwotnych zasad żydowskiej kultury. Jeśli jednak przebudzenie się ze snu o „Wielkim Izraelu” popchnie religijny syjonizm w kierunku judaizmu getta, szkoła Bialika może zostać zmieciona w stronę hellenizatorów.

Możesz na mnie liczyć, jeśli krytykujesz hellenizatorów. Ale jeśli uważasz, że wszyscy powinniśmy żyć w zgodzie z Szulchan aruch, na mnie nie patrz. Szulchan aruch bez wątpienia zajmuje ważne miejsce w żydowskiej kulturze, ale nie najważniejsze. Życie toczyło się jakoś przed jego powstaniem i toczyć się będzie długo po nim. Poza tym kultura żydowska to nie tylko jeden prawny kodeks. Demokracja i tolerancja są jedynie wyrazem czegoś znacznie głębszego – humanizmu, którego podstawą jest założenie, że człowiek jest zawsze celem, nigdy środkiem. Ta zasada nie jest „obcym wpływem” ani „zapożyczeniem”, ale wyłania się bezpośrednio z radioaktywnego jądra żydowskiego ducha.

    Bialik, Kacenelson ani Gordon nie twierdzili, że powinniśmy „zrównać z ziemią stary świat”. Nawet Brenner nigdy nie powiedział religijnym Żydom, że mają „zachować dla siebie swoje święte księgi i inne starocie”. Zamiast tego przekonywali, że oni też są spadkobiercami żydowskiej kultury – nie jedynymi, ale prawowitymi. Jako pełnoprawni spadkobiercy możemy chcieć podkreślić pewne elementy naszego dziedzictwa i zbagatelizować inne. Możemy dążyć do budowania „dialektycznej” relacji między Żydami a ich kulturą. Takiej, w której pożądane są również elementy przeszłości. To, co kwitło wczoraj, zapłodni to, co będzie kwitnąć jutro. A to, co zakwitnie jutro, może przypominać to, co kwitło przedwczoraj. Kultura zatacza koło. Przez tysiące lat judaizm wzbogacany był przez inne kultury, na których pozostawił również swój ślad. To wszystko zawarte jest w biblijnym wersecie: „Odnów dni nasze jak za dawna” – nie można niczego odnowić, nie wiedząc, jakie było „wcześniej”, a „dawniej” nie ma przyszłości bez mocy odnowy.

 

[1] Dina de-malchuta dina – rabiniczny status uznający prawo państwa za wiążące, a w niektórych przypadkach stawiane ponad żydowskim prawem religijnym [przyp. tłum].

[2] Według anegdoty z Talmudu Babilońskiego (traktat Sanhedryn) jeśli na wąskiej drodze spotykają się dwa wozy, pierwszeństwo przejazdu ma ten, który jest załadowany [przyp. tłum].

[3] Dzień Pamięci – izraelskie święto narodowe, podczas którego upamiętnia się żołnierzy poległych za kraj [przyp. tłum].

[4] Obecnie ponad pięć milionów. Źródło: cia.gov [przyp. tłum].

[5] Kahanizm – ideologia oparta na skrajnie prawicowych poglądach Meira Kahanego, izraelsko-amerykańskiego ultraortodoksyjnego rabina, publicysty i polityka, przywódcy paramilitarnej organizacji Jewish Defence League i założyciela skrajnie nacjonalistycznej partii Kach.

 

***

Powyższy tekst publikujemy po raz pierwszy w języku polskim dzięki uprzejmości profesora Yaakova Malkina, współautora i redaktora książki Secular Jewish Culture, wydanej w 2017 roku przez Library of Secular Judaism. Yaakov Malkin był profesorem Wydziału Sztuki na Uniwersytecie Telawiwskim, pisarzem, krytykiem literackim i edukatorem. Zmarł w lipcu tego roku. Secular Jewish Culture jest zbiorem esejów o szeroko zakrojonej tematyce, począwszy od historycznych i ideowych podstaw świeckiej kultury żydowskiej, przez kwestie żydowskiej tożsamości, sztuki i etyki, po pytania o miejsce Boga w życiu niereligijnych Żydów. Wśród tekstów zawartych w książce znalazł się także Załadowany wóz czy pusty?

Tłumaczenie z języka angielskiego: Jolanta Różyło