Heri, a nie Heszel

 „Miejscami mój przekład może brzmieć dziwnie, bo gimnastykuję się, żeby ktoś nie powiedział czegoś, co normalnie dobrze pasowałoby do danej sytuacji. Ale ja tłumaczę tylko słowa, nie kontekst. To w dalszym ciągu jest historia, która dzieje się w Wielkiej Brytanii, nie przenoszę Harry’ego Pottera do sztetla” – mówi Arun „Arele” Viswanath, który przetłumaczył na jidysz pierwszy tom przygód Harry’ego Pottera.  

 

Magdalena Wójcik: Wiem, że udzieliłeś już wielu wywiadów, ale mam nadzieję, że zdołam Cię jeszcze zaskoczyć jakimiś pytaniami.

Arun Viswanath: Nie ma sprawy, bardzo chętnie rozmawiam o tej książce. W lutym, gdy ukazał się pierwszy nakład, udzieliłem sześciu, może siedmiu wywiadów i sprawa przycichła. Potem wybuchła epidemia koronawirusa i nagle zaczęły pojawiać się kolejne prośby o wywiady. Może ludzie ochłonęli i zaczęli szukać innych tematów?

 

Znaczenie ma też zapewne fakt, że dwa pierwsze wydania wyprzedały się na pniu! 

Być może to ma z tym związek, to prawda (śmiech).

 

Jeśli pozwolisz, zacznę od dość podstawowego pytania: skąd wziął się pomysł, żeby przetłumaczyć Harry’ego Pottera na jidysz?

Wychowywałem się w domu, w którym mówi się w jidysz. Zajmujemy się tym językiem od kilku pokoleń: moim dziadkiem był Mordkhe Schaechter, słynny jidyszowy pisarz i lingwista. Swoją pasję przekazał wszystkim dzieciom, w tym mojej mamie, poetce Gitl Schaechter-Viswanath. Jidysz od zawsze zajmował w naszym życiu bardzo ważne miejsce. Choć dorastaliśmy w Stanach Zjednoczonych, w domu w ogóle nie używaliśmy angielskiego: z ojcem rozmawialiśmy w języku tamilskim, z mamą i jej rodziną – w jidysz.

Ale gdy miałem osiem, dziesięć, dwanaście lat, czułem, że nie ma dla mnie lektur w moim języku. Istnieje oczywiście mnóstwo książek, w tym także dla dzieci, lecz one albo powstały jeszcze przed wojną, albo pochodzą ze społeczności chasydzkiej, więc zazwyczaj są silnie moralizujące i… niezbyt ciekawe.

Zazdrościłem rówieśnikom – może niekoniecznie samego Harry’ego Pottera, ale literatury młodzieżowej w ogóle. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy dorastałem, stawała się ona coraz bardziej popularna.

Później ożeniłem się z, jak się okazało, ogromną fanką Harry’ego Pottera. Moja żona chyba kilka razy przeczytała całą serię. Dyskutowaliśmy kiedyś o tym, że chciałbym, aby nasze dzieci dorastały, mówiąc w jidysz. Ona zapytała mnie wtedy: ale jak będzie można wychowywać dzieci w jidysz, skoro nie ma w tym języku Harry’ego Pottera?

 

Jesteście ewenementem – w końcu poza środowiskami chasydzkimi jidysz nie jest już używany.

Gdy dorastałem, wcale tego nie czułem. Jasne, miałem wrażenie, że jestem trochę dziwny w porównaniu z kolegami ze szkoły, ale byłem też po prostu dziwnym dzieckiem.

 

Jaką odmianą jidysz posługujecie się w domu?

Ukraińską. Mój dziadek pochodził z Czernowiec, moja babcia urodziła się w Stanach Zjednoczonych, ale jej rodzice pochodzili z Besarabii.

Jidysz, którego używamy w domu, jest – to może trochę głupie określenie – autentyczny, bo przekazywany nieprzerwanie z pokolenia na pokolenie. Od zawsze mieliśmy poczucie, że trzeba dbać o ten kawałek naszej kultury. Istotna była też przynależność do społeczności, która dba o świecką kulturę jidysz. Jak mówiłaś, dziś większość użytkowników tego języka to chasydzi, którzy ani nie interesują się świecką kulturą jidysz, ani jej nawet nie znają. Przez kilka lat byłem niemal w depresji, mając poczucie, że mój świat zaraz zniknie. Zdałem sobie jednak sprawę, że to nieprawda. Zawsze znajdą się ludzie, którym będzie zależeć na tej kulturze. Może za jakiś czas nie będzie już rodzin posługujących się tą odmianą jidysz – co jest oczywiście bardzo smutne – ale zawsze znajdą się ludzie zainteresowani i zaangażowani w utrzymanie tej kultury.

 

Buntowałeś się w dzieciństwie przeciwko jidysz?

Były takie momenty. Z siostrami na przykład rozmawiałem przez jakiś czas tylko po angielsku – oczywiście gdy rodzice nas nie słyszeli. Gdy jechaliśmy całą rodziną na wakacje do Catskills, dzieciaki między sobą również szeptały w tym języku. To były jednak krótkie okresy, trudno je nazwać buntem.

Nigdy nie czułem się stuprocentowym Amerykaninem – jestem w połowie Hindusem, w połowie neoortodoksyjnym Żydem.

Czasem miałem też poczucie beznadziei, że mój jidysz nigdy nie będzie dostatecznie dobry. Zanim skończyłem dwanaście lat, nie byłem oczytany – mówiłem, ale nie czytałem. Pamiętam, że sięgnąłem po opowiadanie Pereca i nie zrozumiałem połowy słów. Wtedy się zawziąłem i przyłożyłem do nauki. Zrozumiałem też, że nie chcę, aby jidysz był tylko językiem, który przekażę dalej. Chciałem coś stworzyć.

 

Tłumaczenie Harry’ego Pottera było doskonałą okazją. Czy miałeś jakikolwiek kontakt z J. K. Rowling, autorką serii?

Nie, wszystko odbywało się przez agentów, choć podobno była zachwycona zainteresowaniem wokół tłumaczenia na jidysz. Domyślam się, że Rowling ma po prostu od czasu do czasu spotkania ze swoim rzecznikiem, który wylicza jej tłumaczenia, które ukażą się w najbliższym czasie, a ona odpowiada tylko: aha, ok.

 

Początkowo ktoś inny miał tłumaczyć Pottera na jidysz, jednak szwedzkie wydawnictwo zrobiło konkurs i jury wybrało ciebie.

Tak, to jest naprawdę śmieszna historia. Nie znam szczegółów, ale w latach dziewięćdziesiątych rząd szwedzki zdecydował się nadać kilku językom status oficjalnych języków mniejszościowych. Były to fiński, saami, romski, meänkieli oraz jidysz. Języki mniejszościowe są wspierane przez państwo i zgodnie z prawem pewne rzeczy muszą zostać przetłumaczone. Można dzięki temu obejrzeć filmy o edukacji seksualnej w jidysz, strona muzeum Vasy jest w jidysz, i tak dalej. W Szwecji istnieje społeczność bardzo zaangażowana w język i kulturę jidysz. Są to w większości Żydzi, ale jest też spora grupa nie-Żydów. Nigdy nie byłem w Szwecji, więc niewiele wiem o całej tej sytuacji. Jakby to tam nie było, muszę powiedzieć, że Niklas Olniansky, właściciel wydawnictwa Olniansky Tekst Farlag, jest świetnym człowiekiem. Doskonale mi się z nim współpracuje, choć chyba jest trochę zaskoczony skalą zainteresowania moim tłumaczeniem. Ostrzegałem go, ale nie dowierzał.

 

Gdy czytałam tę powieść w dzieciństwie, wielu rzeczy nie rozumiałam ze względu na kontekst brytyjski. Czy miałeś podobne odczucia?

Zdecydowanie tak, na szczęście rodzina mojej żony pochodzi z Anglii – gdyby nie oni, popełniłbym pewnie kilka błędów, tak jak inni tłumacze przede mną. To nie są jakieś kluczowe kwestie, ale zawsze to błędy, więc bardzo się cieszę, że udało mi się ich uniknąć. Amerykańskie wydanie skądinąd zmieniło trochę słów na mniej „brytyjskie” – na przykład pullover (pulower) został zastąpiony przez jumper (sweter, bluza wkładana przez głowę).

 

Polski tłumacz dodał na końcu słowniczek, żeby wyjaśnić niektóre kwestie.

I włożył to do książki?! Myślałem, żeby tak zrobić!

Gdy miałem wątpliwości, zaglądałem do tłumaczeń na inne języki. Patrzyłem przede wszystkim na fanowskie strony Wiki. Otwierałem po dwadzieścia zakładek z daną nazwą w każdym tłumaczeniu i porównywałem je ze sobą.

Weźmy chociażby nazwę ulicy, na której mieszkają Dursleyowie, czyli wujkowie Harry’ego Pottera: Privet Drive. Ja to przetłumaczyłem na Ligustergas, czyli ulicę Ligustrową, bo privet to ligustr.

W angielskiej nazwie zawarta jest zresztą pewna gra słów, bo privet brzmi jak private, czyli prywatny, osobisty, skryty. A Dursleyowie tacy właśnie są. Tego jednak nie było jak oddać w jidysz.

 

Czy w trakcie pracy obawiałeś się, że możesz nadać Harry’emu Potterowi zbyt żydowskiego albo jidyszowego charakteru?

Trochę. Pamiętam zamieszanie wokół hebrajskiego tłumaczenia. Była plotka, że w hebrajskim wydaniu Harry Potter zamiast Bożego Narodzenia obchodzi Chanukę, ale to nieprawda. Jest jeden fragment w piątym tomie (Harry Potter i Zakon Feniksa), kiedy Syriusz Black, ojciec chrzestny Harry’ego, śpiewa kolędę God Rest Ye, Merry Hippogriffs [w polskim tłumaczeniu Do szopy, hipogryfy – M.W.] – ją rzeczywiście zmieniono na jakąś chanukową piosenkę. Tłumaczka na hebrajski wykonała fantastyczną robotę i nie miała tego problemu, że książka mogła nabrać żydowskiego kontekstu. Wplatała tam po prostu elementy, które byłyby bardziej zrozumiałe dla izraelskiego dziecka. Mimo że dziś językiem Żydów jest głównie hebrajski, to funkcjonuje on także jako język międzynarodowy, którego używają przecież nie tylko Żydzi. Jidysz z kolei, choć używany także przez środowiska świeckie, czerpie wiele z religii. Na przykład słowo cholile, „nie daj Boże”, jest w jidysz bardzo naturalne i choć pochodzi z loszn kojdesz, czyli języka używanego podczas liturgii, to każdy świecki Żyd też by go użył. Podobnie jest ze zwrotem „miejmy nadzieję”, po angielsku hopefully. Można by powiedzieć hofntlech, ale to brzmi trochę „ę-ą”. Każdy powie im tirce haszem – „jeśli Bóg pozwoli”! Czasem musiałem więc unikać fraz, które zawierały Boga lub odnosiły się do Boga, bo w ten sposób Harry Potter stałby się nagle bardzo religijny. Miejscami mocno się gimnastykowałem, żeby ktoś nie powiedział czegoś, co normalnie dobrze pasowałoby do danej sytuacji. Ale tłumaczę tylko słowa, nie kontekst. To w dalszym ciągu ma być historia, która dzieje się w Wielkiej Brytanii, a nie w sztetlu. Nikt nie chciałby czytać o przygodach Heszela Teppera, biorąc do ręki książkę o przygodach w Hogwarcie.

 

Udało Ci się jednak zawrzeć sporo smaczków, jak chociażby quidditch – sport czarodziejów na miotłach. 

Quidditch brzmi całkiem jidyszowo, więc początkowo chciałem zostawić tę nazwę. Potem jednak przyszło mi do głowy lepsze tłumaczenie. Jest w jidysz powiedzenie: az got wil, szist a bezem – „jeśli Bóg zechce, to miotła wystrzeli”. Nazwałem więc ten sport szisbezem, strzelanie na miotle.

To jeden z zaledwie kilku przypadków, kiedy pozwoliłem sobie na coś takiego. Żeby nie było jak w powiedzeniu: fartajczt un farbesert – przetłumaczone i ulepszone. Nie zmieniałem jednak wiele – tak naprawdę nie ma powodu, żeby nie użyć słowa quidditch. Dostawałem nawet na ten temat listy od czytelników: czemu zmieniłeś to i tamto słowo?! Odpowiedź brzmi: bo nie mogłem się powstrzymać. Okazja była zbyt dobra!

 

Inni tłumacze też tak robili. Na przykład w polskim tłumaczeniu Halloween to Noc Duchów – dziś to brzmi zabawnie, bo przecież polskie dzieci też obchodzą to święto. 

Ja byłem w łatwiejszej sytuacji. Gdy ponad dwadzieścia lat temu ukazał się Harry Potter i Kamień Filozoficzny, tłumacze musieli przełożyć zupełnie nową książkę, o której nikt wcześniej nie słyszał. Moje tłumaczenie skierowane jest raczej do ludzi, którzy już znają cały ten świat. Miałem na nie trzy lata, większość tłumaczy miała o wiele mniej czasu.

Nie można zresztą zmieniać zbyt wiele, bo prawa autorskie są bardzo surowe i J. K. Rowling nie pozwoliłaby na zbyt mocną ingerencję w swój tekst.

 

Czyli nazwy własne raczej zostawiałeś bez zmian?

Weźmy chociażby nazwę szkoły dla czarodziejów, Hogwart, po angielsku Hogwarts. Hog to wieprz, a wart to brodawka. W jidysz jest słowo worcl, czyli właśnie brodawka, więc mogłem go tutaj użyć, ale są pewne podstawowe elementy tego świata, które wszyscy dobrze już znają i nie było sensu ich zmieniać.

Ale przetłumaczyłem na przykład nazwisko nauczycielki botaniki, w oryginale profesor Sprout, czyli „kiełkować”. U mnie nazywa się ona Profesor Szprocl, co znaczy prawie to samo. Jest też chłopak o imieniu Oliver Wood, którego nazwisko przetłumaczyłem na Oliwer Holc, czyli „drewno” lub „kij”. Z tym nazwiskiem wiąże się gra słów, która inaczej by zginęła. Zastanawiałem się też, co zrobić ze wspomnianym już ojcem chrzestnym Harry’ego, Syriuszem Blackiem. Najpierw nazwałem go Sirius Szwarc, ale zdałem sobie sprawę, że w ten sposób wiele żartów, które mógłbym wykorzystać w kolejnych tomach, będzie niemożliwe. W jidysz jest wiele powiedzeń i skojarzeń związanych z czarnym czy ciemnym, choćby es iz mir fincter in di ojgn – „pociemniało mi w oczach”. Jeśli nazwałbym tę postać Sirius Szwarc, potem dziwnie by to wyglądało.

Poza tym Syriusz Black jest ważną postacią w późniejszych tomach, a Oliver Wood i profesor Sprout nie, więc miałem poczucie, że w ich przypadku mogę sobie pozwolić na więcej.

 

To mi przypomina nasz dylemat w „Chiduszu” jak przetłumaczyć tytuł Der szwarcer jungermanczikCzarny młodzieniaszek byłby dziś mylący.

Właśnie! Miałem podobny problem z postacią Deana Thomasa, który w książce jest opisany jako „ciemnoskóry chłopiec, wyższy nawet od Rona”. Długo się zastanawiałem, co z tym zrobić, bo w pewnych środowiskach żydowskich niestety jest duży problem z rasizmem. Z kolei dla niektórych z pokolenia moich rodziców określenie szwarcer po angielsku jest rasistowską obelgą. Ostatecznie tak to właśnie przetłumaczyłem – a szwarc jingl – bo nie chciałem robić z tego wielkiej afery.

 

A jak przetłumaczyłeś nazwy poszczególnych domów w Hogwarcie?

Bardzo długo się nad tym zastanawiałem. W końcu Gryffindor stał się Goldngrif, a Ravenclaw Robnkrel – to były dość proste tłumaczenia. Hufflepuff zostawiłem bez zmian. Zainspirowałem się podejściem polskiego tłumacza, u którego nazwy domów zostały bez zmian, ale ich członkowie otrzymali oddzielne imiona: Gryfoni, Puchoni, Krukoni i Ślizgoni. Bardzo mi się to spodobało, dlatego u mnie członkowie domu Hoflpof nazywają się Hoflpofer. Tylko oni mają oddzielną nazwę, ponieważ w tym słowie zawarłem grę słów: w jidysz pofn znaczy „spać”, ale bardziej potocznie i obraźliwie – to tak jakby powiedzieć „żreć” zamiast „jeść”.

Słowo Slytherin kojarzy się natomiast wężowo, ma w sobie ten syczący dźwięk. Nie wiedziałem, jak to oddać. Na początku powiedziałem żonie, że wymyślę coś ze słowem szlang, czyli „wąż”. Ona jednak stwierdziła, że lepiej nie. W angielskim funkcjonuje słowo shlong i z pewnością wiesz, co oznacza. Zdecydowaliśmy się więc uniknąć tego skojarzenia. W końcu zreinterpretowałem tę nazwę. U mnie Slytherin to Samderinsam to „trucizna”, a drin „w środku”, więc ta nazwa oznacza coś w stylu „tam jest trucizna”.

 

Czy podczas pracy nad tłumaczeniem inspirowałeś się również kabałą?

Nie, ale tu też mam pewien smaczek. W dwunastym rozdziale pojawia się Zwierciadło Ain Eingarp. Jak pamiętasz, jest na nim napis, który trzeba przeczytać od tyłu, inaczej wyjdzie jakiś bełkot. Początkowo po prostu przetłumaczyłem to na jidysz – „pragnienie” to bager, więc powstało Szpigl fun Regab. Gdy jednak zacząłem przestawiać poszczególne słowa, zorientowałem się, że wiele razy powtarza się litera alef. To oczywiście nic zaskakującego, ta litera często pojawia się w jidysz, bo za jej pomocą zapisuje się dwie samogłoski, a oprócz tego czasami występuje jako głoska niema. Lecz alef na końcu słowa to cecha charakterystyczna dla języka aramejskiego. Tak się składa, że jidyszowe słowo na bełkot to targumisz. Oznacza język targumów, czyli przekładów Tanachu na aramejski – ludzie go nie znali i dla nich wyglądał on jak jakiś bełkot. Uświadomiłem sobie, że jeśli sprawię, żeby tekst na lustrze kojarzył się z aramejskim, to dodatkowo podkreślę aspekt tej niezrozumiałości. Mam zatem nadzieję, że gdzieś tam są jacyś czytelnicy wertujący właśnie słownik języka aramejskiego.

 

W Twoim tłumaczeniu wiele postaci używa bardzo konkretnych odmian języka jidysz.

Tak. Na przykład Dumbledore, czyli genialny czarodziej i dyrektor szkoły, mówi u mnie wysokim rejestrem jidysz, wplatając wiele hebraizmów, trochę jak dziewiętnastowieczny talmudysta. Hagrid z kolei, czyli szkolny gajowy i strażnik kluczy, mówi jak galicjaner, a Filch, woźny, jak litwak. Filch jest zresztą silnie przesadzony, aż karykaturalny – jak wiesz, charakterystyczna dla litwaków była zamiana dźwięków s i sz, i on też tak mówi. Hagrid w oryginale również mówi z silnym akcentem, choć to nie jest żaden prawdziwy dialekt, raczej mieszanina szkockiego i różnych odmian angielskiego. W powieści Filch i Hagrid się nie znoszą, a jednocześnie pełnią podobne funkcje – obaj są w pewnym sensie dozorcami lub strażnikami. Odwołałem się tutaj do stereotypowej niechęci między litwakami a galicjanerami.

Sympatyczny Hagrid jest też w pewnym sensie przeciwieństwem kogoś takiego jak surowa profesor McGonagall czy profesor Snape, którzy są wymagający i oziębli. Oni są bardziej jak litwacy, dlatego w moim tłumaczeniu mówią litewskim jidysz, choć dużo bardziej intelektualnym niż Filch. Stereotypowo litwacy zawsze byli przedstawiani jako krytyczni, oziębli i przeintelektualizowani, podczas gdy galicjaner był zawsze trochę prostakiem posługującym się prymitywnym jidysz.

 

Odwołujesz się do bardzo starych stereotypów, dziś często już nieczytelnych. Nie martwi cię to? 

Nie, bo nie o to mi chodziło. Ostatnio ktoś mnie zapytał, czemu nie użyłem też chasydzkiego jidysz, skoro użyłem litwackiego i galicjaner. A przecież ten dialekt jest wciąż żywy, podczas gdy tamtych prawie już się nie używa. Oczywiście pojedyncze osoby nadal tak mówią i oby żyły jak najdłużej, ale tamten świat już nie istnieje. I to właśnie dodaje całej opowieści magiczności. Nie staram się godnie reprezentować ludzi z dzisiejszego świata.

 

Razem z galicjanerem i litwakiem istniał też stereotyp Żyda, który uważa się za oświeconego i mówi bardzo niemieckim jidysz. 

On też się u mnie pojawi! Już w drugim tomie. Tam planuję dużo dajczmerisz, czyli tego właśnie zgermanizowanego języka jidysz.

 

Fonetyczne niuanse różnych żydowskich dialektów nie były zazwyczaj w żaden sposób zapisywane. Jak sobie z tym poradziłeś?

Miałem z tym duży problem. W angielskim oryginale mowa Hagrida też jest zapisana za pomocą apostrofów, gdy nie wymawia on spółgłosek. Ja także postanowiłem ich użyć, tyle że u mnie reprezentują one nazalizację. Dzięki temu u Hagrida i Filcha od razu widać, że ich wymowa jest dziwna. Gdy natomiast mówią McGonagall lub Snape, w żaden sposób nie zaznaczyłem ich wymowy. Jeśli czytelnik nie wie zbyt dużo na temat różnych dialektów języka jidysz, to tylko po składni i gramatyce może rozpoznać, że ich sposób mówienia jest trochę inny. Oni mogą na przykład powiedzieć: ich hob gewen zamiast ich bin gewen. Jeśli ktoś nawet zna jidysz, ale nie zna litwackiej odmiany, to pewnie pomyśli, że to błąd.

Zdecydowałem się też na fonetyczny zapis imienia Harry’ego – Heri Poter. Co do tego zapisu Amerykanie i Europejczycy zupełnie nie mogą się porozumieć. Wiele osób pisze mi więc: przecież on się nazywa Harry, czyta się: Hari, we wszystkich językach europejskich to jest Hari! Czemu u Ciebie jest Heri?!

 

Tłumaczysz już drugi tom, czyli Harry’ego Pottera i Komnatę Tajemnic. Pracujesz może nad jakimś ciekawym fragmentem? 

Tak, właśnie utknąłem na słowie „szlama”. To pogardliwe określenie na czarodziejów pochodzących z rodzin mieszanych, magicznych i niemagicznych. Po angielsku to słowo brzmi mudblood. „Błoto” w jidysz to blote, a „krew” to blut, więc bawię się różnymi pomysłami… Razem te słowa mogą być zbyt oczywiste, ale mam poczucie, że kryje się tu coś fajnego.

 

Trzecie wydanie Heri Poter un der Filosofiszer Sztejn można zamówić w przedsprzedaży na stronie wydawnictwa olniansky.com/store.