Naprawdę słuchać [Komentarz do parszy Ekew]
Parsza ekew – 4 sierpnia 2018/ 23 aw 5778
Jakieś dwadzieścia lat temu, przy wsparciu fundacji Ashdown, zainicjowałem na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie konferencję na temat przyszłości społeczności żydowskiej. Obawiałem się pogłębiających się podziałów między świeckimi i ultraortodoksyjnymi Żydami w Izraelu, pomiędzy zróżnicowanymi odłamami judaizmu w diasporze, i pomiędzy Izraelczykami i diasporą w ogóle.
Na konferencji zebrała się śmietanka największych żydowskich umysłów. Byli tam naukowcy z szesnastu różnych krajów, reprezentujący wszystkie odcienie żydowskiej tożsamości, profesorowie z Harvardu, Yale i Princeton oraz z większości izraelskich uniwersytetów. Wydarzenie okazało się niezwykłym sukcesem, a jednocześnie absolutną porażką.
W połowie drugiego dnia konferencji zwróciłem się do mojej żony Elaine: przemowy są znakomite, ale nikt tu nie słucha. W końcu nie mogłem tego już dłużej znieść i zaproponowałem jej, żebyśmy opuścili konferencję. Nie mogłem dłużej słuchać świetnie przygotowanych prezentacji, wygłaszanych przez uprzedzonych mówców – mówiących jasno i logicznie, ale zupełnie zamkniętych na idee leżące poza zasięgiem ich własnych opinii. Zamiast proponować rozwiązanie problemu podziałów, konferencja stała się ich uosobieniem.
Postanowiliśmy pojechać do Aradu, aby po raz pierwszy spotkać się z wielkim (i bardzo świeckim) pisarzem Amosem Ozem. Kiedy powiedziałem o tym jednemu z moich przyjaciół, zapytał: – Co właściwie chcesz osiągnąć? Naprawdę chcesz go nawrócić? – Chcę zrobić coś znacznie ważniejszego – powiedziałem. – Chcę go wysłuchać.
Tak też się stało. Przez dwie godziny siedzieliśmy w wypełnionym pod sufit książkami gabinecie Amosa w piwnicy na skraju pustyni i słuchaliśmy się. Myślę, że to spotkanie zaowocowało prawdziwą przyjaźnią. On pozostał świecki, a ja religijny. A jednak stało się tam coś niezwykłego i przełomowego. Wzajemnie się wysłuchaliśmy.
Nie mogę mówić za Amosa, ale mogę za siebie. Podczas tego spotkania czułem obecność wielkiego umysłu, emocjonalnego intelektu, mistrza języka – Amoz jest jednym z niewielu znanych mi ludzi, którzy nie potrafią wypowiedzieć nudnego zdania – i kogoś, kto na swój sposób zmagał się ze swoją żydowską tożsamością. Od tamtej pory prowadzę z nim i z jego córką, Fanią Oz-Salzberger, publiczny dialog. Zaczęło się jednak od aktu nieprzerwanego słuchania w skupieniu.
Szema jest jednym z kluczowych słów księgi Dwarim, w której pada co najmniej dziewięćdziesiąt dwa razy. Jest również kluczowym słowem w judaizmie w ogóle i centralnym dla dwóch ustępów, tworzących dwa pierwsze akapity modlitwy Szema Israel[1]. Jeden z tych ustępów pochodzi z parszy czytanej w poprzednim tygodniu, drugi z parszy na ten tydzień.
Co więcej, słowo szema jest nieprzetłumaczalne. Może oznaczać wiele rzeczy: usłyszeć, słuchać, skupiać się na czymś, rozumieć, przyswajać i odpowiadać. W całym hebrajskim biblijnym, jest to słowo najbliższe znaczeniu czasownika „podporządkować się”.
Kiedy poznajemy słowo w obcym języku, które okazuje się nieprzetłumaczalne, oznacza to, że znajdujemy się blisko tętniącego serca kultury, do której ono należy. Aby zrozumieć znaczenie takiego słowa, musimy wyjść z naszej strefy komfortu i wkroczyć w mentalność zupełnie inną niż nasza własna.
Na najbardziej podstawowym poziomie, Szema reprezentuje najbardziej radykalny (dla czasu kiedy powstawała) aspekt judaizmu, który mówi, że Boga nie można zobaczyć, a jedynie usłyszeć. Mojżesz wielokrotnie przestrzegał Izraelitów przed oddawaniem czci cielesnym przedstawieniom Boga. To powracający motyw w Biblii. Mojżesz uporczywie przypomina o tym ludowi stojącemu u stóp Synaju: „I przemawiał Wiekuisty do was z pośród ognia; głos słów słyszeliście, aleście postaci żadnej nie widzieli, a jedynie głos!” (Dwarim 4:12). Nawet kiedy wspomina zobaczenie Boga, w rzeczywistości mówi o słuchaniu Go. Widać to na przykład we fragmencie, który otwiera parszę na przyszły tydzień:
[Popatrzcie] (hebr. ree), oto, przedstawiam wam dzisiaj błogosławieństwo i przekleństwo. Błogosławieństwo, – jeżeli usłuchacie (hebr. tiszmeu) przykazań Wiekuistego, Boga waszego, które wam przykazuję dzisiaj; a przekleństwo, – jeżeli nie usłuchacie (hebr. lo tiszmeu) przykazań Wiekuistego, Boga waszego, i zstąpicie z drogi, którą wam wskazuję dzisiaj, idąc za bogami innymi, których nieznacie (Dwarim 11:26-28).
Wpływa to na najbardziej podstawowe w języku metafory wiedzy. Do dziś w języku angielskim właściwie wszystkie zwroty, które oznaczają rozumienie rzeczy lub intelekt, wyrażane są przez słowa związane z widzeniem i obrazem. Mówimy: spostrzeżenie (insight), spojrzenie z perspektywy czasu (hindsight), przezorność (foresight), wizja (vision), wyobraźnia (imagination). Używamy słów nawiązujących do percepcji (perceptive), mówimy o przyjęciu perspektywy (perspective), czy dokonaniu obserwacji (observation). Mówimy: wygląda na to, że… Po angielsku, kiedy chcemy wyrazić zrozumienie, mówimy: I see (dosł. widzę)[2]. Cała ta lingwistyczna konstelacja jest spuścizną filozofów starożytnej Grecji i stanowi naczelny przykład kultury obrazu.
Inaczej jest w judaizmie, który jest raczej kulturą ucha niż oka. Jak zauważył w swojej książce Kol ha-newua rabin David Cohen, uczeń rabina Abrahama Kooka znanego jako Nazyrejczyk, Talmud babiloński stale posługuje się metaforą słyszenia. Przywołany w Talmudzie dowód na prawdziwość tezy poprzedza więc formuła ta szma, „chodź i usłysz”, zaś wniosek szema mina, „usłysz z tego”. Kiedy rabin nie zgadza się z argumentacją innego, w Talmudzie czytamy lo szemija lej, „nie mógł usłyszeć”. Maszma, „z tego można usłyszeć”, pojawia się, kiedy wyciągany jest wniosek. Majmonides nazywa tradycję ustną mi-pi ha-szemua, „z ust, z których zostało zasłyszane”. W kulturze zachodniej rozumienie jest rodzajem widzenia rzeczy, w judaizmie jest formą słuchania.
Przez całą księgę Dwarim Mojżesz próbuje nam powiedzieć, że Bóg nie chce ślepego poddaństwa. Sam fakt, że w słowo „podporządkowanie” nie występuje w hebrajskim biblijnym – języku religii sześciuset trzynastu przykazań – jest niezwykle zaskakujący (we współczesnym hebrajskim słowo na posłuszeństwo, lecajet, jest zapożyczone z aramejskiego). Bóg chce, abyśmy słuchali – nie tylko uszami, ale przy użyciu najgłębiej zlokalizowanych zasobów naszego umysłu. Gdyby Bóg wymagał od owoców swojego stworzenia poddaństwa, stworzyłby armię robotów zamiast ludzi, którzy dysponują własną wolą. Gdyby chciał pustej uległości, zadowoliłby się towarzystwem aniołów, stale wyśpiewujących pieśni na Jego cześć i robiących to, co On im każe.
Tworząc człowieka na swoje podobieństwo, Bóg stworzył inność. Zaś mostem między mną i drugim człowiekiem jest rozmowa: mówienie i słuchanie. Mówiąc, zdradzamy kim i czym jesteśmy. Słuchając natomiast, pozwalamy na to innym. Jest to moment niezwykłego olśnienia. Kiedy jednak nie potrafimy wysłuchać drugiego człowieka, na pewno nie będziemy w stanie wsłuchać się w głos Boga, którego inność nie jest tylko względna, lecz absolutna.
Stąd naglący ton pierwszego wersu drugiego akapitu modlitwy Szema, zaczerpniętego z parszy na ten tydzień, w którym Mojżesz podkreśla: „I stanie się, gdy słuchać będziecie (szamoa tiszmeu) przykazań moich, które przykazuję wam dzisiaj, abyście miłowali Wiekuistego, Boga waszego, i służyli mu całem sercem waszem, i całą duszą waszą” (Dwarim 11:13). Bardziej dobitne tłumaczenie tej frazy brzmiałoby: gdy słuchać będziecie – naprawdę słuchać…
W tej scenie niemalże słyszymy Izraelitów, którzy mówią do Mojżesza: w porządku, słyszymy cię. Wystarczy. I Mojżesza, który odpowiada: nie, nie słyszycie i nie rozumiecie nic z tego, co się tutaj dzieje. Stwórca Wszechświata osobiście troszczy się o wasze dobro i los. O was, najmniejszy i na pewno nie najbardziej prawy ze wszystkich narodów. Czy macie pojęcie, co to oznacza? Być może Mojżesz miałby rację – wciąż nie wiemy, co to oznacza.
Wysłuchanie drugiego człowieka, nie mówiąc już o Bogu, jest aktem otwarcia się na umysł zupełnie inny od naszego własnego. Wymaga to odwagi. Słuchanie jest postawieniem się w odsłoniętej pozycji, w sytuacji, w której mogą zostać podważone nasze najgłębsze przekonania. Jest to jednak proces niezbędny ludzkości i lekarstwo na narcyzm – wiarę, że znajdujemy się w centrum wszechświata. Jest to również antidotum na fundamentalistyczną mentalność, którą profesor Bernard Lewis scharakteryzował krótko: „Ja mam rację; ty się mylisz; idź do diabła”[3].
Słuchanie jest aktem w najwyższym stopniu duchowym. Czasami jest bolesne. Wygodniej jest nie musieć słuchać i nie musieć być wystawianym na próbę; nie wychodzić ze swojej strefy komfortu. Dziś, dzięki filtrom Google, znajomym na Facebooku i dostosowaniu się mediów społecznościowych do wymagań jednostki, łatwiej jest stworzyć wokół siebie mikrokosmos, w którym dochodzą do nas głosy wyłącznie tych, którzy podzielają nasze zdanie. Ale, jak miałem okazję powiedzieć podczas konferencji TED, to ludzie różni od nas pozwalają nam się rozwijać.
Stąd idea, która zmieni nasze życie: słuchanie jest najlepszym prezentem, jaki możemy podarować drugiemu człowiekowi. Być wysłuchanym i usłyszanym to mieć pewność, że ktoś inny nas szanuje. To akt odkupienia.
Dwadzieścia lat temu usiadłem w sali wykładowej uniwersytetu w Jerozolimie i słuchałem serii przemówień wielkich umysłów, które nie słuchały siebie nawzajem. Zrozumiałem, że podziały wśród Żydów nie znikną szybko, a być może nie znikną w ogóle, jeśli nie zrozumiemy głębokiej mądrości duchowej, kryjącej się w słowach Mojżesza: Gdy słuchać będziecie – naprawdę słuchać.
[1] Właściwie, recytowanie Szema nie jest aktem modlitwy, ale czymś zupełnie innym – aktem Talmud Tora, studiowania Tory (Menahot 99b). W modlitwie zwracamy się do Boga, w studiowaniu – wsłuchujemy się w Jego głos.
[2] Zob. George Lakoff i Mark Johnson, Metafory w naszym życiu, Aletheia, 2018.
[3] Bernard Lewis, I’m right; you’re wrong; go to hell, „The Atlantic”, May 2003.
Tłumaczenie: Jolanta Różyło © CHIDUSZ 2018