Szmul Zygielbojm: Milczeć nie mogę i żyć nie mogę
„Moi towarzysze w getcie warszawskim polegli z bronią w ręku w ostatnim bohaterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów masowych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego.” – pisał Szmul Zygielbojm w liście pożegnalnym do Prezydenta RP na uchodźstwie Władysława Raczkiewicza.
W 75. rocznicę jego samobójczej śmierci Żydowski Instytut Historyczny przygotował wystawę upamiętniającą bohaterską walkę Zygielbojma o wolność narodu żydowskiego. Można oglądać ją jeszcze tylko do 22. lipca.
Magdalena Wójcik: Dlaczego Zygielbojm?
Zuzanna Benesz-Goldfinger, kuratorka wystawy: W lutym 1942 roku Zygielbojm został mianowany członkiem Rady Narodowej RP w Londynie. Był to organ doradczy polskiego rządu na uchodźstwie. Od tego momentu próbował informować świat o Zagładzie Żydów w okupowanej Polsce. Domagał się od rządów państw alianckich rozpoczęcia akcji odwetowej na Niemcach, ale jedyne, co udało mu się uzyskać, to deklaracje ukarania winnych po wojnie. Liczne wystąpienia publiczne i medialne czy redagowane przez niego broszury okazały się niewystarczające. W nocy z 11 na 12 maja Zygielbojm odebrał sobie życie. Jego samobójstwo było dramatycznym protestem przeciwko obojętności, z jaką świat przyglądał się Zagładzie. Było też aktem solidarności z bojownikami getta warszawskiego.
Zygielbojm był doskonale poinformowany o tym, co dzieje się w kraju.
Tak, otrzymywał informacje od polskiego podziemia oraz od organizacji żydowskich z kraju. Były to raporty dotyczące przebiegu i skali akcji eksterminacyjnej. Szczególnie ważny był raport z maja 1942 roku opisujący masową eksterminację ludności żydowskiej, szacujący liczbę zamordowanych Żydów na 700 tysięcy. Zygielbojm udostępnił te informacje brytyjskiej prasie i radiu. Na początku grudnia 1942 spotkał się również z Janem Karskim, który przekazał Zygielbojmowi żądania od przywódców żydowskiego podziemia – syjonisty Menachema Kirszenbauma i bundowca Leona Feinera. Domagali się bombardowania miast niemieckich, zrzucania ulotek informujących o losie Żydów, organizowania głodówek. Po tym apelu rozpaczy w połowie grudnia Zygielbojm wysłał telegram do prezydenta Roosevelta i premiera Churchilla, w którym pisał: „zwracam się do Pana, Panie Prezydencie, i do Jego Rządu, z ostatnim apelem rozpaczy, który wyszedł spoza bram getta […]. Błagają oni przeto, aby Pan […] znalazł środki, aby uratować tych Żydów, którzy jeszcze przy życiu pozostali‟.
Jego śmierć przeszła bez echa.
Nie była szerzej omawiana ani w prasie brytyjskiej, ani w kraju i nie wpłynęła na bardziej stanowcze działania rządów państw alianckich w celu ratowania pozostałych przy życiu Żydów. Później zupełnie o nim zapomniano. Pogrzeb Zygielbojma odbył się w Londynie w 1943 roku. Przez niemal dwadzieścia lat nikt nie zainteresował się jego prochami. Dopiero w latach sześćdziesiątych, z inicjatywy Bundu, urna z jego prochami została przewieziona do Nowego Jorku i tam urządzono uroczystości pogrzebowe, a miejsce jego pochówku upamiętniono reprezentacyjnym pomnikiem. Warszawski pomnik upamiętniający Szmula Zygielbojma też został postawiony późno, dopiero w latach dziewięćdziesiątych, z inicjatywy Marka Edelmana.
Znali się z Edelmanem z Bundu?
Tak, znali się już przed wojną, choć Edelman był o pokolenie młodszy i przyjaźnił się raczej z jego synem niż z nim samym. W swoich wspomnieniach Edelman pisze, że był dla Zygielbojma „kimś w rodzaju jego chłopca na posyłki”, towarzyszył mu na tajnych zebraniach i załatwiał kontakty. Zygielbojm był wówczas bardzo aktywny – to prawdziwy przykład spełnionego marzenia socjaldemokratów o przywódcy ruchu robotniczego, który sam wywodziłby się z klasy robotniczej. Miarą jego uznania w partii było to, że z pozycji małomiasteczkowego działacza stał się liderem ruchu robotniczego w Warszawie i Łodzi. Już w wieku 22 lat był aktywny politycznie i angażował się w działalność związków zawodowych. Najpierw działał w Chełmie i Lublinie, w krótkim czasie dostał jednak zaproszenie do Komitetu Centralnego Bundu w Warszawie, którego został sekretarzem. Szybko awansował na jednego z przywódców. Jednocześnie działał w samorządach miejskich, najpierw w Łodzi, później w Warszawie.
Jego rolę dokumentują też fotografie: zachowało się zdjęcie z pochodu pierwszomajowego w Warszawie, gdzie w pierwszym rzędzie idą liderzy Bundu, czyli Henryk Erlich i Wiktor Alter, a niedaleko za nimi kroczy Zygielbojm.
Jak doszło do tego, że zaangażował się w działalność Bundu?
Nie zachowała się żadna relacja, która mówiłaby o tym wprost. Można przypuszczać, że złożyło się na to kilka czynników. W pierwszej kolejności należy wskazać pochodzenie społeczne – wywodził się z bardzo ubogiej rodziny i dlatego musiał szybko podjąć pracę zarobkową. Prawdopodobnie już wówczas zetknął się z działającymi w rodzinnych stronach socjalistami. Zawsze ważna była dla niego praca w związkach zawodowych i to właśnie w aktywności oddolnej robotników szukać trzeba źródeł jego wstąpienia do Bundu.
W okresie międzywojennym Bund rozwijał się błyskawicznie – w latach 20. liczył czterdzieści sześć tysięcy członków, a w 1939 już sto tysięcy – przyrost był więc bardzo duży. Działalność Bundu miała też bardzo szeroki zakres, nie tylko stricte polityczny: tworzyli organizacje młodzieżowe, takie jak Cukunft czy Skif. Ich członkowie mieli w przyszłości zasilać szeregi partii. Przynależność do tych organizacji budowała silne poczucie więzi: nawet w czasie wojny idea di bundisze miszpoche, rodziny bundowskiej, była mocna. Gdy się już straciło własną rodzinę, to ta „zastępcza” była dużym wsparciem. Odzwierciedla to zachowana korespondencja Zygielbojma, którą będziemy pokazywać na wystawie. Jego krewni zawsze proszą w listach, by „pozdrowił rodzinę”, co jest szyfrem oznaczającym pozdrowienie towarzyszy partyjnych. Wiadomo też, że gdy Zygielbojm w czasie wojny był w Stanach Zjednoczonych, a jego rodzina pozostała w Warszawie, bundowcy ją wspierali.
W jaki sposób Zygielbojm znalazł się za granicą?
To fascynująca historia. Po upadku Warszawy, 5 października 1939 roku, w stolicy odbyła się defilada wojsk niemieckich, którą, jak się później okazało, przyjmował Adolf Hitler. Z tego powodu Niemcy nakazali prezydentowi Warszawy Stefanowi Starzyńskiemu aresztować dwunastu znanych obywateli miasta i przetrzymywać ich jako zakładników. Została do tego wytypowana Estera Iwińska, działaczka Bundu. Wtedy Zygielbojm po dżentelmeńsku powiedział, że nie zgadza się, aby kobieta była zakładniczką, i że ją zastąpi. Gdy został zwolniony z aresztu, wybrano go na jednego z dwudziestu czterech członków pierwszej Rady Żydowskiej – Judenratu. Niemcy już w październiku 1939 podjęli pierwszą próbę utworzenia getta w Warszawie. Zygielbojm stanowczo sprzeciwił się tym planom. Wygłosił przed Judenratem płomienne przemówienie, w którym nalegał, by nie stosować się do tych rozkazów, nie iść do getta i ignorować polecenia okupantów. Po tym wystąpieniu oczywiście był poszukiwany przez Gestapo, więc towarzysze z Bundu zorganizowali mu ucieczkę na Zachód. Co ciekawe, wybrali najbardziej ryzykowną drogę. Zygielbojm najpierw pojechał do Krakowa, a stamtąd do Berlina, następnie przejechał przez całe nazistowskie Niemcy, by dojechać do granicy niemiecko-holenderskiej. Nie wiem z czego wynikał wybór tej trasy, ale Bund miał kontakt z Joseasem Leendertem de Bruynem, konsulem honorowym Holandii w Polsce, który wystawił Zygielbojmowi fałszywą wizę umożliwiającą wjazd do Holandii. Wiza była wystawiona na prawdziwe imię i nazwisko Szmula Zygielbojma.
Czyli pod swoim własnym imieniem i nazwiskiem, jako Żyd, miał przejechać przez całe nazistowskie Niemcy na początku 1940 roku? Brzmi szaleńczo.
Też mnie to dziwi, zwłaszcza że wciąż istniała możliwość ucieczki przez Węgry i Włochy (Mussolini przepuszczał jeszcze wtedy uchodźców) do Francji, która wówczas była wolnym krajem. Nie wiemy, co wpłynęło ostatecznie na wybór tak ryzykownej trasy, być może przejazd przez Węgry wymagałby znacznie większych nakładów finansowych.
Skąd znane są te pierwotne plany?
Zachował się jego pamiętnik z ucieczki, pisany już post factum, ale przedstawiający dość szczegółowo poszczególne etapy podróży. Zapewne ze względu na zwiększone ryzyko nie mógł zabrać ze sobą rodziny. W pamiętnikach opisał, jak w czasie podróży do Krakowa pomagał mu polski konspirator o imieniu Stanisław, który na przykład niósł walizkę Zygielbojma. Gdyby doszło do konfrontacji z Niemcami, wiadomo było, że Żydowi skonfiskują bagaż, a Polakowi nie. Już sama podróż z Warszawy do Krakowa była bardzo dramatyczna. Pociąg był przeładowany, więc Niemcy kazali Żydom wysiadać gdzieś po drodze, na mróz – był styczeń 1940 roku. Ale Zygielbojmowi udało się wyjechać z Krakowa do Niemiec. W Berlinie przez chwilę zatrzymał się u krewnego Estery Iwińskiej, a później jechał dalej. Musiał znać dobrze język niemiecki, bo wspominał w pamiętniku, że po drodze rozmawiał ze współpasażerami. Niestety papiery załatwione przez konsula holenderskiego okazały się niewystarczające. Na granicy niemiecko-holenderskiej Gestapo przepuściło Zygielbojma, ale Holendrzy nie pozwolili mu wjechać do kraju. To była dla niego miażdżąca klęska. Nie miał grosza przy duszy ani prawa pobytu w Niemczech.
Tutaj jego pamiętnik się kończy?
Tak, dlatego niełatwo ustalić, co działo się z nim dalej. Jest tylko nota od wydawcy, że dzięki pomocy Estery Iwińskiej, przebywającej wówczas w Belgii, Zygielbojm otrzymał wizę belgijską. Z kolei Edelman wspomina, że przekroczenie granicy niemiecko-belgijskiej było możliwe tylko dzięki interwencji szefa Socjalistycznej Partii Belgii, Paula Spaaka. Za nim to jednak nastąpiło, prawdopodobnie musiał wrócić do Berlina i dopiero stamtąd przedostał się do Belgii. Nie miał pieniędzy, nie miał też jedzenia – w swoim pamiętniku pisze, że zjadł ostatni kawałek kanapki, którą żona dała mu na drogę. Być może spotkał po drodze kogoś, kto mu bezinteresownie pomógł. W Belgii odbył się jeden z jego pierwszych odczytów, w którym opisywał niemiecki terror w okupowanej Polsce. Nawiązał wówczas kontakt z polskimi władzami i przedłożył im przygotowany przez siebie memoriał przedstawiający stanowisko Bundu. Wojna nadal go goniła: Niemcy zajęły Francję, musiał uciekać dalej. Przedostał się do Tuluzy, z Tuluzy do Marsylii, później do Madrytu i stamtąd do Lizbony. Tam wsiadł na statek i 12 września 1940 roku dopłynął do Nowego Jorku. Prawdopodobnie zdecydował o tym fakt, że działał już tam Bund.
Ale po drodze przecież Bund też musiał mu pomagać?
Tak, Estera Iwińska pomagała mu z różnymi formalnościami, a gdy już znalazł się w Belgii, potrzebował przede wszystkim gotówki, by móc przedostać się dalej. Finansowo pomagał mu Friedrich Adler, pieniądze wysyłał też Emanuel Nowogródzki z Bundu w Nowym Jorku.
Zygielbojm nie wspominał dobrze swojego pobytu w Nowym Jorku. Nawet w swoim najbliższym otoczeniu spotykał się z niezrozumieniem sytuacji w okupowanej Europie. Aby zwiększyć świadomość Amerykanów, przy wsparciu Jewish Labour Committee, Zygielbojm jeździł po Stanach z odczytami. W archiwum YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku zachowały się plakaty informujące o odczytach Szmula Zygielbojma – świadka terroru niemieckiego w Polsce. Z zachowanych dokumentów wynika, że jeździł, gdzie tylko mógł, na jego trasie wymienione są miejscowości od stanu Georgia po Alaskę.
Jak się tam utrzymywał?
Pracował w fabryce guzików, został dziennikarzem gazety „Unzer Cajtung”. Zygielbojm był samoukiem – chociaż nie skończył żadnej szkoły poza chederem, mówił i pisał w kilku językach. Co ciekawe, już później, gdy został powołany do Rady Narodowej w Londynie, poproszono go o wypełnienie formularza, w którym miał podać swój zawód. I napisał w tej kolejności: rękawicznik, dziennikarz. Jak widać tożsamość robotnicza była u niego zawsze na pierwszym miejscu.
Kontaktował się z rodziną w Warszawie?
Próbował zdobyć dla niej wizy. Zachowały się listy, w których omawiany jest ten temat: prosi żonę o podanie dat urodzin – jej i dzieci – oraz daty ślubu. Ostatecznie próba ściągnięcia rodziny do USA zakończyła się niepowodzeniem. Zygielbojm wspierał rodzinę jak tylko mógł, wysyłał paczki z zagranicy, prosił też przyjaciół i towarzyszy, by się nimi opiekowali, gdy sam nie mógł tego zrobić. Jego prywatna korespondencja jest bardzo przejmująca i będzie ważnym elementem wystawy. Słowo „korespondencja” nie jest adekwatne, gdyż, z oczywistych powodów, zachowały się tylko listy wysyłane do niego. Były one pisane po polsku ze względu na wymóg cenzorów. Członkowie rodziny Zygielbojma, gdyby mogli, na pewno pisaliby w jidysz.
Z kim utrzymywał kontakt?
Ze swoją żoną Marią Rozen i synem Artkiem, a także z dziećmi z pierwszego małżeństwa – Joskiem i Rywką. Szmul Zygielbojm wziął ślub z Gołdą z domu Sperling już w 1918 roku, w wieku zaledwie 23 lat. Z tego związku urodzili się Josek i Rywka. Jego pierwsze małżeństwo rozpadło się prawdopodobnie dlatego, że Szmul coraz silniej angażował się w działalność polityczną i związkową, coraz rzadziej bywał w domu. Dwa lata później ożenił się z Marią Rozen, z którą miał syna Artka – Artura, nazwanego tak prawdopodobnie ze względu na pseudonim partyjny Szmula Zygielbojma. Obie żony Szmula zginęły, z dzieci tylko Josek przeżył wojnę w ZSRR. Jest taki wzruszający fragment w jednym z listów Mani do męża, w którym pisze ona, że świadomość, że ten list przeczyta wiele osób, sprawia, iż ręka pisze co innego niż serce czuje. Rywka z kolei opisuje pogarszającą się sytuację materialną jej i matki – muszą wyprzedawać kolejne rzeczy z mieszkania, by się utrzymać. I kwituje to smutnym stwierdzeniem: „w tych czasach musimy być nie tylko z żelaza, ale z żelazobetonu‟. Zachował się też list pisany przez kilkuletniego Artka, w którym pyta ojca, czy ma on jeszcze swoje wąsiki.
Co się stało z rodziną Zygielbojma?
Artur z matką większość okupacji spędzili w Sanatorium Medema w Miedzeszynie. Mania była tam zatrudniona jako nauczycielka i opiekunka. W czasie likwidacji sanatorium ukryli się i przenieśli do getta warszawskiego. Udało im się również przetrwać wielką akcję likwidacyjną. Zginęli prawdopodobnie podczas powstania w getcie. Okoliczności śmierci pierwszej żony i córki Rywki też są nieznane. Jak mówiłam, przeżył tylko Josek, który już w 1939 roku wyjechał do Związku Radzieckiego. Tam się ożenił – pokazujemy na wystawie jeden list, który napisał do ojca w jidysz. Chwali się, że ożenił się ze swoją przyjaciółką Franią i że są bardzo szczęśliwi. Po wojnie wraz z żoną przeprowadził się z ZSRR do Stanów Zjednoczonych.
Zygielbojm z pewnością musiał strasznie cierpieć, że nie mógł pomóc rodzinie?
Przed śmiercią napisał trzy listy pożegnalne: jeden do prezydenta RP Władysława Raczkiewicza i premiera Władysława Sikorskiego, drugi do towarzyszy partyjnych z Bundu w Nowym Jorku, a trzeci do rodziny, do brata Fajwla Zygielbojma. W liście do towarzyszy bundowskich napisał, że nigdy sobie nie wybaczy, że zostawił rodzinę w Polsce.
Wiadomo dokładnie, jak zmarł? Znalazłam różne wersje, a to trucizna, a to gaz…
Ja z kolei dotarłam do informacji, że otruł się środkami nasennymi. Powody jego samobójstwa nie są w pełni znane, można określić raczej różne jego wymiary: obojętność świata na Zagładę, chęć wyrażenia solidarności z ginącym narodem, w końcu poczucie winy wobec pozostawionych w kraju najbliższych. W liście do prezydenta i premiera RP wyraźnie łączy swój gest z upadkiem powstania w getcie warszawskim. Dlatego też postanowiliśmy upamiętnić go wystawą w czasie obchodów rocznicowych powstania.
Jaki był Zygielbojm?
Niełatwo to odtworzyć, bo większość pisanych przez niego listów zaginęła w getcie. Ale w wielu świadectwach powtarza się stwierdzenie, że był postacią nieszablonową, nonkonformistą oraz że nie unikał konfliktów, gdy sytuacja tego wymagała. W jednym z wywiadów Karski opowiadał, że Stanisław Mikołajczyk miał duży respekt wobec Zygielbojma za to, że był on tak nieustępliwy i przekonany o doniosłości swojej misji, a także za to, że działał zawsze w imieniu szerszej społeczności, nigdy w swoim własnym.
Kiedy Zygielbojm został członkiem Rady Narodowej?
Został powołany do II Rady Narodowej RP 3 lutego 1942 roku, od 29 marca już był w Londynie. Jego sojusznikiem politycznym w Radzie stał się przedstawiciel PPS, Adam Ciołkosz. Obaj dużo zajmowali się nowym porządkiem społecznym, jaki miał nastać po wojnie, oraz sytuacją Żydów w powojennej Polsce, widząc największe szanse w socjalizmie. Zygielbojm już przed wojną był w Bundzie reprezentantem grupy silnie popierającej współpracę z Polakami. Mówił, że Żydzi nie są w Polsce obcy, deklarował przywiązanie do polskiej ziemi. W jednym z przemówień głosił: „Świadomość wspólnoty losu, która łączy żydowskie i polskie masy, to kamień węgielny ideologii i działalności Bundu‟. Silnie wspierał bundowską ideę doikajt, która oznaczała budowanie życia tu i teraz, odrzucając ideę osiedlania się Żydów w Palestynie.
Czy pojawiały się w Radzie wątki współzawodnictwa w cierpieniu?
Trwały ostre dyskusje, kto bardziej cierpi pod okupacją – naród polski czy żydowski. Niektóre propozycje Zygielbojma nie były przyjmowane tylko dlatego, że mogłyby wpłynąć na politykę Polaków w danym czasie, przyćmić ich cierpienia. Nie chcę oceniać żadnej ze stron. Tu trzeba przyjąć szerszą perspektywę. Ale Zygielbojm nie poparł na przykład budżetu na kolejny rok, bo suma, którą miano przekazać na pomoc Żydom, była zbyt mała. Rada wielokrotnie wpływała na Rząd Polski, by potępić Niemców za zbrodnie przeciw Żydom, i faktycznie, Rząd to wielokrotnie robił. Ale Zygielbojmowi to nie wystarczało, chciał, aby gen. Sikorski zaapelował wprost do Polaków, by pomagali Żydom. A pamiętajmy, że za taką pomoc groziła kara śmierci, trudno sobie wyobrazić, aby przedstawiciel narodu wzywał jego członków do ryzykowania życiem. Znów, wszystko wymaga kontekstu. Łatwo jest po latach oceniać, a myślę, że te decyzje były o wiele trudniejsze niż nam się dziś może wydawać.
Żydzi w Warszawie musieli być tym mocno rozczarowani?
Karski wspominał jedno dramatyczne spotkanie, które odbył z Zygielbojmem. Karski przekazał Zygielbojmowi wiadomość od Leona Feinera, bundowca z getta. Feiner prosił Zygielbojma, żeby ten przestał pisać w depeszach, że „robi wszystko, żeby im pomóc”. Feiner kazał przekazać, że w getcie to tylko wszystkich irytuje, bo całe „to wszystko” to dla nich nadal nic. Żądał od Zygielbojma zorganizowania głodówki przed parlamentem brytyjskim. A Zygielbojm odpowiedział wtedy Karskiemu: „Panie, tu jest Anglia, mi na to przecież nie pozwolą! Zaraz mnie zabiorą do psychiatryka albo na przymusowe karmienie! Ja naprawdę robię wszystko, co jest w mojej mocy!‟. Karski wspominał też, że Zygielbojm poderwał się, krążył niemalże jak obłąkany po pokoju i krzyczał: „Świat oszalał, świat oszalał!‟. Presja jakiej był poddawany, mniej więcej od zimy 1942 roku, doprowadzała go na skraj załamania.
Czuł się bezradny?
Tak, a jednocześnie cały czas był zasypywany prośbami z okupowanej Polski, którym przecież starał się wychodzić naprzeciw. Nie można go oskarżyć o to, że robił zbyt mało. Robił naprawdę wszystko, co tylko mógł. Ale wobec potrzeb ludzi w getcie było to nadal niewiele.
Czy wiadomość o jego śmierci dotarła do polskich Żydów?
Trudno powiedzieć. Zygielbojm popełnił samobójstwo w nocy z 11 na 12 maja, czyli już po upadku komendy Żydowskiej Organizacji Bojowej. To był moment, gdy przywódcy powstania ewakuowali się kanałami. Na dodatek, ponieważ Zygielbojm był osobą pełniącą funkcje publiczne, Scotland Yard zabronił rozpowszechniania tej informacji przez kilka tygodni, dopóki nie zbadano sprawy, więc prasa brytyjska również tego nie komentowała.