Dwie wędrówki [Komentarz do parszy Ba-midbar]
Parsza ba-midbar – 19 maja 2018/ 5 siwan 5778
Księgi Szemot i Ba-midbar łączy kilka zaskakujących podobieństw. Obie mówią o podróży. Obie przedstawiają Izraelitów jako swarliwych i niewdzięcznych. W obu ludzie narzekają na brak jedzenia i wody. Każda zawiera opis ciężkiego grzechu, popełnionego przez lud Izraela – Szemot przytacza historię złotego cielca, Ba-midbar historię szpiegów. W obu przypadkach Bóg grozi, że zniszczy cały naród, po czym razem z Mojżeszem zaczyna wszystko od nowa. W obu księgach żarliwe prośby Mojżesza przekonują Boga, aby przebaczył swojemu ludowi. Czytając księgę Ba-midbar, odnosimy wrażenie, jakbyśmy już gdzieś słyszeli tę historię.
Jest jednak pewna różnica. Szemot opisuje wędrówkę skądś, Ba-midbar – dokądś. Szemot jest historią o ucieczce z niewoli. Niehebrajska nazwa Exodus oznacza właśnie odejście dużej grupy ludzi, wycofanie się, opuszczenie jakiegoś miejsca. W Ba-midbar jest inaczej – ludzie dawno opuścili Egipt, a ich wędrówka przez pustynię wydaje się ciągle wydłużać. Została im dana Tora i ukończyli budowę Miszkanu. Są gotowi, aby ruszyć dalej. Tym razem nie oglądają się za siebie, ale patrzą w przyszłość. Nie myślą już o zagrożeniu, przed którym uciekają, ale o celu ich wędrówki – Ziemi Obiecanej.
Jeśli nie czytalibyśmy wcześniej Tory, moglibyśmy pomyśleć, że druga część wędrówki będzie spokojniejsza, a idący przez pustynię naród bardziej optymistyczny i pełen nadziei. W końcu wielkie zagrożenie już minęło. Po wielokrotnych odmowach, faraon pozwolił Izraelitom opuścić Egipt. Cudem udało się im przekroczyć Morze Czerwone i pokonać Amalekitów. Czego jeszcze mogli się obawiać? Wiedzieli przecież, że Bóg był z nimi i żadna siła nie mogła im zaszkodzić.
W rzeczywistości jednak atmosfera księgi Ba-midbar jest znacznie bardziej mroczna niż w przypadku Szemot. W ludziach wzmaga się bunt, a Mojżesz jest coraz mniej pewny swojego przywództwa. Czytamy, jak momentami ulega gniewowi i rozpaczy. Tora w niezwykle realny sposób uczy nas prawdy, która, choć sprzeczna z intuicją, ma ogromne znaczenie.
Wyruszenie w wędrówkę jest zawsze łatwiejsze niż dotarcie do celu.
Podobnie działa polityka. Czasami potrzebna jest rewolucja, aby zdetronizować tyrana, ale jest to wciąż łatwiejsze niż stworzenie wolnego, praworządnego społeczeństwa, szanującego jednostkę. Arabska Wiosna, z jej wielkimi nadziejami i tragicznymi skutkami (upadającymi państwami, wojnami domowymi i terrorem), jest tego przykładem, podobnie jak historia Jugosławii po rządach Tito czy obecna sytuacja w Rosji.
Analogicznie jest w życiu jednostki. Istnieje wiele historii współczesnych Żydów, którzy zdecydowali się uciec z „getta” – uwolnić się od tego, co uważali za żydowski prowincjonalizm i zacofanie. Stopniowo odnosili ogromne sukcesy w kolejnych dziedzinach, żeby pod koniec swej wędrówki przekonać się, że – jak marrani w piętnastowiecznej Hiszpanii – żyją w poczuciu wewnętrznego konfliktu i podwójnego wyobcowania, ponieważ utracili dom w starym świecie, nie będąc w pełni zaakceptowanymi przez nowy.
Istnieje biologiczne wytłumaczenie tego zjawiska. Jesteśmy genetycznie zaprogramowani, aby ostro reagować na niebezpieczeństwo. W sytuacji zagrożenia uaktywniają się nasze najgłębsze instynkty – wchodzimy w tryb walki albo ucieczki, nasze zmysły wyostrzają się, skupiamy uwagę, a poziom adrenaliny wzrasta. Kiedy musimy skądś uciec, często odkrywamy w sobie siłę, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia.
Zupełnie inaczej jest, kiedy chcemy uciec dokądś. Oznacza to stworzenie domu w nieznanym miejscu. Stajemy się „obcym w obcym kraju”. Musimy opanować nowe umiejętności, wziąć na barki nową odpowiedzialność i znaleźć w sobie nową siłę, a do tego potrzebna jest wyobraźnia i wola. Musimy wykazać się najbardziej wyjątkową spośród wszystkich umiejętności człowieka, a mianowicie wyobrazić sobie, jak mogłaby wyglądać nasza przyszłość, a następnie podjąć próbę zrealizowania tej wizji. Ucieczka dokądś jest wędrówką w nieznane.
Tym właśnie różnił się Abraham od swojego ojca, Teracha. W Torze czytamy: „I wziął Terach Abrahama, syna swego (…) i wyruszyli i inni z nimi z Ur-Kasdim, by pójść do ziemi Kanaan; i doszli aż do Charanu i osiedli tam” (Be-reszit 11:31). Terach miał wystarczająco silną wolę, aby wyruszyć w wędrówkę, ale nie, żeby dotrzeć do celu – to ostatnie należało do Abrahama.
Być Żydem to wiedzieć, że w pewnym sensie życie zawsze jest wędrówką. Tak było w przypadku Abrahama i Mojżesza, tak też jest w naszym życiu, zarówno jako jednostki, jak i całej społeczności. Niezwykle ważne więc jest, abyśmy wiedzieli już od samego początku, jaki jest cel naszej podróży, nigdy o nim nie zapominali i nie ustawali w dążeniach.
Dlatego też, kiedy uczniowie proszą mnie o radę dotyczącą ich przyszłej kariery, mówię im, aby nie przestawali marzyć – o tym, co chcieliby robić, kim być, co osiągnąć. Fantazjujmy o tym, jak zapisać kolejny rozdział w historii naszego narodu, co chcielibyśmy zmienić na świecie. „W snach początek ma powinność”, pisał William Butler Yeats. Nie mamy pewności, co chciał przez to powiedzieć, ale jednego możemy być pewni: w snach rodzi się cel naszej wędrówki, która zaczyna się wtedy, kiedy myślimy o przyszłości. Marzenia wskazują nam odpowiedni kierunek.
Zadziwiające, jak wielu ludzi nie ma marzeń związanych z przyszłością. Potrafią spędzić miesiące planując wakacje i ani jednego dnia planując życie. Żyją z dnia na dzień. Czekają, jak pan Micawber z powieści Dickensa, „aż coś się wydarzy”. Nie jest to najlepsza recepta na życie. „Jeśli gdziekolwiek pojawia się słowo wa-jechi [i stało się], zawsze jest to zwiastun nadchodzącego cierpienia” (traktat Megila 10b). Pozwolenie, aby życie toczyło się własnym torem, jest pasywne i oznacza, że zgadzamy się, aby zewnętrzne czynniki decydowały o naszym losie. Oczywiście, mimo wszystko, zawsze w pewnym stopniu mają one na nas wpływ. Jakkolwiek pewni jesteśmy tego, co chcemy osiągnąć, zawsze narażamy się na nieoczekiwane wypadki, złe decyzje, komplikacje i niepowodzenia. Wiedząc jednak, dokąd zmierzamy, zawsze odnajdziemy w końcu prawidłowy tor.
Timothy Ferriss, autor książki Tribe of Mentors, zadał mi kiedyś ciekawe pytanie. Spytał, co robię, kiedy czuję się przytłoczony albo nie mogę się skupić. Powiedziałem, że w 1991 roku, na chwilę zanim zostałem naczelnym rabinem Wielkiej Brytanii, zdałem sobie sprawę, że sama presja sytuacji, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, szczególnie będąc osobą publiczną, każdego może przerosnąć. Kiedy zapytano Harolda Macmillana, wówczas premiera Wielkiej Brytanii, czego najbardziej się boi, powiedział: Zdarzeń, drogi chłopcze, zdarzeń. Było więc dla mnie jasne, że muszę klarownie i z wyprzedzeniem określić swoje cele, żeby mieć pewność, że nie zapomnę, na czym mają polegać i będę się ich trzymał.
W 1991 roku nie mieliśmy jeszcze smartfonów ani skomputeryzowanych kalendarzy, dlatego nosiłem przy sobie papierowy notes. Na jego pierwszej stronie zapisałem swoje życiowe cele i widziałem je za każdym razem, kiedy otwierałem kalendarz. Przypominałem sobie więc o nich kilka razy w ciągu dnia. Wciąż mam tę listę i jest ona nadal aktualna, mimo lat, które od tamtego czasu upłynęły. Nie wiem, na ile udało mi się je osiągnąć, ale wiem jedno – zawsze pamiętałem dokąd zmierzam.
Wyruszenie w wędrówkę jest łatwe. Rozpoczynając swoją, wiedziałem, że muszę wiele się jeszcze nauczyć, zarówno jeśli chodzi o religię, jak i zupełnie inne dziedziny wiedzy. Wiedziałem, że mam pewne przyzwyczajenia, które muszę zwalczyć – ciągle nad nimi pracuję. Są to wyzwania, przed którymi staje każdy z nas, ale prawdziwą próbą jest zrozumieć, dokąd Bóg chce nas wysłać. Jakie zadanie w tym świecie nam przeznaczył, jakimi cechami, które pomogą je zrealizować, nas obdarzył? Odpowiedź na to pytanie stanowi cel, który musimy zapisać w naszym wewnętrznym systemie nawigacji. Ma on poprowadzić nas drogą zwaną życiem.
Izraelici podczas swojej wędrówki popełnili całą serię błędów. Za bardzo skupiali się na teraźniejszości i zaspokajaniu bieżących potrzeb, jak jedzenie i picie, a za mało na przyszłości. Napotykając na swej drodze przeszkody, opanowywał ich strach, a brakowało wiary. Zamiast patrzeć naprzód i myśleć o tym, jak będzie wyglądała ich przyszłość, ciągle patrzyli za siebie. W wyniku tego, prawie całe pokolenie podzieliło los ojca Abrahama. Wiedzieli, jak rozpocząć wędrówkę, ale nie zdołali dojść do celu. Doświadczyli exodusu, ale nie weszli do nowej ziemi.
Na pytanie zadane mi przez Tima Ferrissa odpowiadam więc ideą, która zmienia życie: Pamiętajmy, dokąd zmierzamy. Pomoże to dokonać najważniejszego w życiu – rozróżnienia między okazją, którą należy wykorzystać, a pokusą, której należy się oprzeć.
Tłumaczenie: Jolanta Różyło © CHIDUSZ 2018