Filmy, których nie zobaczysz

Chasydzkie kino tworzone jest głównie przez kobiety i dla kobiet. Rządzi się nienaruszalnymi prawami, choć niektóre autorki starają się eksperymentować i przesuwać granice tak daleko, jak tylko mogą. Jest odskocznią od codzienności, ale też bezwzględnym biznesem, który musi przynieść finansowy zysk. „Panuje tu zasada: jeśli twój pierwszy film nie zdobędzie popularności, drugiego już nie robisz” – opowiada Marlyn Vinig, autorka pierwszej monografii poświęconej ultraortodoksyjnej kinematografii.

 

Kino nierozrywkowe

Z kinem chasydzkim jest trochę jak z przysłowiowym słoniem w pokoju. Niby istnieje, zadziwia, ale w świecie, z którego pochodzi, nie zwraca się na nie uwagi. Kultura chasydzka z zasady sprzeciwia się takiej formie rozrywki, więc, jak pisze Vinig, samo połączenie słów „kino ultraortodoksyjne” jest oksymoronem. Kino to ucieka od czysto rozrywkowych treści, a walory artystyczne, głównie z powodu ograniczeń budżetowych, pozostawia na drugim planie. Najważniejsza jest tutaj dydaktyka. Mimo podejrzliwości, którą wciąż obdarza się jego twórczynie, kino chasydzkie rośnie w siłę i wśród ultraortodoksyjnych kobiet w różnym wieku jest najpopularniejszą formą rozrywki. Szacuje się, że filmy tego nurtu ogląda rocznie w sumie 1,5 miliona kobiet na świecie. W kulturze popularnej pozostaje zupełnie nieznane, przede wszystkim przez własne, wewnętrzne ograniczenia.

 

Pierwszy festiwal

„Czuwaj nad nią” to film najbardziej znanej w środowiskach ultraortodoksyjnych chasydzkiej reżyserki, Diny Perlstein. Pokazany został podczas 17. edycji festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu, co należy uznać za wydarzenie wagi historycznej, bo po raz pierwszy kino chasydzkie pojawiło się na festiwalu filmowym i zostało zaprezentowane mieszanej – kobiecej i męskiej – widowni.

„Do tej pory tylko raz rozważano taką możliwość, jeden z filmów miał być pokazany na festiwalu filmów żydowskich” – opowiada Marlyn Vinig, badaczka kina chasydzkiego i krytyczka filmowa. „Wtedy reżyserka zastrzegła, że pokaz może być przeznaczony tylko dla kobiet. Organizatorzy nie chcieli przystać na takie warunki, więc filmu ostatecznie nie pokazano.”

W Izraelu kobiece filmy chasydzkie rzadko sprzedawane są na płytach DVD, w Ameryce powoli wchodzą do sprzedaży w internecie. Dla większości jednak jedyna możliwość ich zobaczenia to wybranie się na specjalny pokaz, organizowany w ortodoksyjnej dzielnicy, najczęściej w wynajętej na ten cel sali z rzutnikiem i ekranem. Pokazy przeznaczone są wyłącznie dla społeczności ultraortodoksyjnej, choć niereligijnym kobietom zainteresowanym tematem pozwala się na nie wchodzić. Drzwi zamknięte są za to – bez wyjątków – dla mężczyzn.

Dina Perlstein, reżyserka „Czuwaj nad nią”, prywatnie przyjaźni się z Marlyn Vinig. Obie mieszkają w Jerozolimie, należą do społeczności chasydów z Bełz. Przekonanie Perlstein do tego, że film powinien pojawić się na wrocławskim festiwalu nie było łatwe, wszelkie wątpliwości musiały zostać przedyskutowane z rabinem. Przeważył argument, że pokazane w filmie kobiety nie tańczą, ani nie śpiewają – nie ma w nim elementów uznawanych za nieskromne, więc w drodze wyjątku mogą obejrzeć go również mężczyźni.

 

Syryjska Uprowadzona

Fabuła „Czuwaj nad nią” jest dość skomplikowana i odbiega od wyobrażeń, jakie można by mieć na temat kina chasydzkiego. To nie film o kobietach, które w piątkowy ranek zakasują rękawy, żeby przygotować szabatową kolację dla licznej rodziny, ale historia sensacyjna, nieosadzona w świecie chasydzkim. Mimo że przedstawiany jest w niej świat egzotyczny, obcy ultraortodoksyjnej kobiecej widowni, przekaz filmu nie budzi wątpliwości. To właśnie świat religijny, z ustalonym porządkiem, zapewniającym bezpieczeństwo i sens naszemu życiu, jest lepszym od tego, w którym liczy się zaspokajanie ambicji materialnych i intelektualnych. Patrząc na sympatyczne bohaterki, będące jednak antywzorcami, odbiorca ma utwierdzić się w słuszności kanonu wartości ultraortodoksyjnego judaizmu.

Szanse na zobaczenie filmu są minimalne, streszczenie jego fabuły nie będzie więc nietaktem.

Natalie jest zdolną studentką, której podczas stażu w jednej z amerykańskich stacji telewizyjnych trafia się okazja wyjazdu do Syrii. Razem ze swoją przełożoną ma zrealizować materiał o pomocy humanitarnej dla tamtejszych szpitali. Kiedy podekscytowana opowiada matce o propozycji, ta na samo słowo „Syria” wzdryga się, choć to jeszcze nie ten kraj, o którym słyszymy codziennie w kontekście wojny i bombardowań. Natalie w końcu dopina swego, a my w międzyczasie dowiadujemy się więcej o przeszłości jej matki. Okazuje się, że Natalie jest córką Syryjczyka, zaufanego współpracownika prezydenta Baszara Al-Asada, obecnie ambasadora Syrii w Paryżu. Matki Natalie nie można jednak winić za to, że odeszła od judaizmu i była w związku z Arabem. Wszystko to sprawka podstępnego Musy, ojca Natalie, który przez kilka lat udawał Żyda.

Już pierwszego wieczoru w Damaszku, który Natalie spędza w hotelowym pokoju, wybuchają demonstracje, a rebelianci wdzierają się do budynku. W wyniku intrygi ojca, który za cel stawia sobie odzyskanie ledwie znanej mu córki, Natalie nie zostaje powiadomiona, że reszta jej ekipy została ewakuowana na lotnisko. Wraz z matką, z którą udaje jej się skontaktować, zanim odcięte zostaną linie telefoniczne, stają przed dylematem, czy zaufać rodzinie i współpracownikom ojca, czy szukać innej drogi ratowania życia. Na korytarzu słychać już jednak głosy rebeliantów, więc Natalie w przebraniu zostaje wyprowadzona z hotelu i przekazana swojej syryjskiej babci i trzem żonom braci swojego ojca. Wszystkie, jako powiązane z reżimem Asada, muszą ukrywać się w miasteczku przy granicy z Irakiem. Dla Natalie schronienie okazuje się aresztem domowym, a nowo odnaleziona rodzina prośbą i groźbą chce z dziewczyny zrobić muzułmankę. Podczas kilkukrotnych prób ucieczki Natalie znajduje bratnią duszę – młodą Żydówkę z Hajfy, która wyszła za mąż za Syryjczyka, a po przyjeździe do Syrii musiała mu się całkowicie podporządkować i porzucić judaizm.

W wyniku sprytnie zaplanowanej akcji odbicia Natalie, wszystko dobrze się kończy. Dziewczyna przekracza granicę z Izraelem, gdzie czeka na nią matka, która w międzyczasie uświadamia sobie, jak wielki błąd zrobiła, wychowując Natalie w oderwaniu od tradycji religijnej. Obydwie świętują szabat w domu ciotki, w tle płynie ckliwa melodia. Niemożliwy scenariusz znajduje szczęśliwe zakończenie, a Natalie zupełnie naturalnie wychodzi z opresji, z których nie wydostałby się nawet wojskowy komandos.

 

Filmy pod publikę

Na pokazie „Czuwaj nad nią” podczas Nowych Horyzontów bardzo często było słychać śmiech, zwłaszcza w momentach, które w zamyśle twórców śmiesznymi wcale być nie miały. Film, nawet w porównaniu z niskobudżetowymi niezależnymi produkcjami, dla widowni, która w ultraortodoksyjnym świecie się nie wychowała, wygląda osobliwie.

Choć większość kobiet w nim występujących to popularne izraelskie aktorki, w dodatku portretujące niereligijne bohaterki, na ekranie obowiązuje utraortodoksyjny dress code: długie spódnice, długie rękawy, ani skrawka nagości. Scenografia to na przykład pokój, który bardziej niż siedzibę telewizji przypomina biuro księgowej w małym miasteczku. Wszystko wygląda trochę jak z innej epoki, a na pewno nie jak z Ameryki, gdzie dzieje się część akcji filmu.

„To jest sposób, w jaki chasydzkie kobiety wyrażają siebie” – tłumaczy Marlyn Vinig. „To samo widać w przypadku książek. Dla mnie przeczytanie powieści napisanej dla chasydzkich kobiet, to jak przeczytanie czegoś w obcym języku, ale moje dzieci, wychowane w tym świecie, odbierają to zupełnie inaczej, rzucają się na nowości, czytają je z pasją. Taki jest ten świat i nie powinniśmy tego poddawać ocenie, ale szanować.”

„Czuwaj nad nią” to, jak na standardy kina chasydzkiego, film wyjątkowy. Jego reżyserka, która ma na koncie wiele cieszących się dużym uznaniem filmów, coraz odważniej eksperymentuje z podejmowaną tematyką. Stawia na wysoki poziom produkcji i do współpracy wybiera także specjalistów spoza klucza religijnej afiliacji. Jednak nie zawsze jej nowatorskie pomysły przypadają do gustu widowni.

W tym filmie Dina próbowała zrobić coś innego, różnego od pozostałych filmów chasydzkich. Społeczność ultraortodoksyjna była tym bardzo zawiedziona, bo przywykła do oglądania historii, które są do siebie podobne” – mówi Marlyn Vinig. „Kobiety chcą fabuły, która opowiadałaby o ludziach takich, jak one” – „Czuwaj nad nią” ewidentnie taką nie jest.

Nienaruszalną świętością pozostaje natomiast długość filmu. Dla chasydzkich kobiet pójście do kina (premiery mają miejsce cztery razy do roku) jest świętem i wydatkiem. Bilety na pokazy są droższe niż w zwykłych kinach, dlatego też każda chce mieć poczucie, że stosunek ceny do długości filmu jest jak najlepszy. „Czuwaj nad nią” trwa 2 godziny i 36 minut, przeciętna długość filmu chasydzkiego to 2 godziny i 15 minut. Krótsze filmy nie spodobają się widowni, a to właśnie w dużej mierze dzięki jej pieniądzom istnienie chasydzkiego przemysłu filmowego jest możliwe.

 

Brutalny kobiecy przemysł

Filmy chasydzkie powstające w Izraelu nie są dotowane przez tamtejszy instytut filmowy. W praktyce oznacza to, że dostępne są tylko dwie możliwości finansowania produkcji. Pierwsza – osiągalna w zasadzie tylko dla twórczyń, które odniosły sukces poprzednim filmem – to znalezienie sponsorów. Wykładają oni pieniądze na produkcję, a kiedy film stanie się popularny, dostają zwrot pożyczki i część przychodów z pokazów. Druga – powszechna wśród debiutantek – to wzięcie pożyczki pod zastaw domu. Brzmi drastycznie i taka też jest. „Znam przypadki kobiet, które wzięły pożyczkę i nie mogły jej spłacić, bo film nie okazał się aż tak popularny. Dla nich pierwszy film okazywał się zarazem ostatnim” – mówi Marlyn Vinig. Wielu kobietom udaje się jednak zarobić już na pierwszym filmie i finansowanie kolejnych staje się łatwiejsze.

Marlyn Vinig szacuje, że w Izraelu jest około 120 osób zajmujących się reżyserią chasydzkich produkcji (wyklucza w swoich statystykach osoby, które zajmują się tworzeniem filmów przeznaczonych na dwa rynki, religijny i świecki, na przykład, znaną z „Wypełnić pustkę”, Ramę Burshtein). Dziewięćdziesiąt procent twórców to kobiety, choć początki filmu chasydzkiego to czas mężczyzn, często tworzących pod kobiecymi pseudonimami. Pierwsze chasydzkie studio filmowe powstało piętnaście lat temu, jak twierdzi Vinig, za wcześnie, by przetrwać. Teraz ultraortodoksyjne kobiety, które zajmują się filmem, mają do wyboru kilka szkół, które przygotują je do zawodu.

„Zadaniem mężczyzny jest studiowanie Tory, nie jest więc dobrze widziane, żeby zajmował się czymś innym, zwłaszcza kinem. Kobiety nie są zobligowane do studiowania, kręcąc filmy, nie marnują więc swojego czasu” – wyjaśnia.

 

Początek i koniec

Marlyn Vinig zaczęła zajmować się kinem chasydzkim, bo do swojej pracy magisterskiej chciała wybrać temat, który byłby, jak mówi, z jej świata. Początkowo jej promotor nie chciał nawet wierzyć, że takie kino istnieje, potem próbował wytłumaczyć, że nie może napisać pracy zupełnie bez bibliografii – nie było na ten temat żadnej fachowej literatury. Sama ją więc stworzyła. W 2011 roku została wydana „Ha-kolnoa ha-charedi” (hebr. „Kino ultraortodoksyjne”), książka na podstawie pracy magisterskiej Vinig. Dziś jest podstawową pozycją dla osób, które badają zjawisko (powstało już na ten temat kilka doktoratów). Jak mówi autorka, jej przewagą było to, że sama pochodzi z tego samego świata, co twórczynie kina ultraortodoksyjnego. „One nie bały się mi zaufać, a ja miałam dla nich dużo zrozumienia.”

Marlyn nie pochodzi z chasydzkiej rodziny. Urodziła się w Australii, w wieku trzech lat razem z rodzicami przeprowadziła się do Izraela. Chodziła do zwykłych szkół, może nawet tych nieco bardziej liberalnych. Od dzieciństwa pisała do różnych gazet, już jako młoda dziewczyna zaczęła pracować w telewizji. Nic nie wskazywało na to, że zostanie chasydką i urodzi siedmioro dzieci.

„Dobrze jest wiedzieć, gdzie rzeczy mają swój początek, a gdzie koniec” – mówi dzisiaj. „Jeśli urodzisz się w świeckiej rodzinie, nie wiesz tego, próbujesz różnych rzeczy, dotykasz wszystkiego. Ja stwierdziłam, że chciałabym spróbować prowadzić religijne życie. Zaczęłam się uczyć i wydało mi się to fascynujące”. Mąż Marlyn miał podobne odczucia. Przerwał karierę tancerza w Kalifornii i związał się z chasydami z Bełz. Cała historia ma w sobie nieco mistyki, bo po jakimś czasie okazało się, że jego dziadek także należał do tej samej grupy chasydów. W czasie wojny wstąpił jednak do Armii Czerwonej, a po emigracji do Izraela wiódł zupełnie świeckie życie. Dopiero przed śmiercią znów stał się religijny. „Chasydzi z Bełz wierzą, że jeśli urodziłeś się chasydem, to chasydem umrzesz. Dziadek mojego męża razem z nami znów stał się religijny. Dopełnił się jego cykl życia” – mówi Marlyn.

To, że wychowuje siedmioro dzieci (najstarsze ma 16, a najmłodsze 6 lat), a jej mąż większość dnia spędza na studiowaniu Tory, nie przeszkodziło Marlyn w rozwoju swoich zainteresowań, a także w karierze. Ta, nawet jak na standardy nieortodoksyjne, jest dość imponująca.

Przez wiele lat uczyła o filmie dziewczęta z ultraortodoksyjnych rodzin, początkowo łącząc to ze studiami. Wtedy też zaczęła pisać pierwsze recenzje. „W nocy, kiedy położyłam dzieci spać, oglądałam filmy, a potem pracowałam nad tekstami. Zasypiałam około pierwszej, drugiej w nocy. Nie miałam z tego żadnych pieniędzy. Nie wiem, jak mi się to udawało. Chyba po prostu zadecydowałam, że musi mi się udać i tyle” – wspomina. Dziś jest jedyną ultraortodoksyjną kobietą, która zajmuje się krytyką filmową, jest rozpoznawalna w Izraelu, zapraszana na międzynarodowe konferencje. „Dostaję mnóstwo zaproszeń, ale zawsze długo rozważam każdą propozycję, bo za każdym razem oznacza to dla mnie rozstanie z rodziną”. Przyznaje jednak, że do Cambridge, które ją oczarowało, chętnie by wróciła.

 

Test Marleny

Po publikacji „Kina ultraortodoksyjnego” Marlyn dostała propozycję pracy dla izraelskiego instytutu filmowego. To pozwoliło jej wejść do głównego nurtu krytyki filmowej i było zarazem wstępem do wielkich zmian w jej życiu. Na początku propozycje współpracy nie sypały się jednak jak z nieba, a sama Marlyn bała się, że w żadnej redakcji nie zostanie potraktowana serio, jeśli przyzna się, że jest chasydką i wychowuje siedmioro dzieci. Stwierdziła więc, że sama otworzy portal z recenzjami, w którym wraz z nią będą publikować jeszcze dwie jej koleżanki. „Kiedy zaczęłam zajmować się filmem, zaskoczyło mnie, że krytykę filmową uprawiają tylko mężczyźni. Kobiet była garstka” – mówi Marlyn. Jej recenzje okazały się na tyle popularne, że wkrótce jeden z głównych izraelskich portali zaproponował jej stałą współpracę. Miała tam swoją rubrykę i „Test Marleny”, który oceniał filmy przez pryzmat reprezentacji w nich kobiet.

Marlyn recenzowała zarówno filmy chasydzkie, jak i izraelskie oraz zagraniczne popularne produkcje. Choć jako ultraortodoksyjna kobieta nie powinna takich filmów oglądać, jest to dla niej część pracy. „Mogę to robić tak, jak mężczyzna ginekolog może badać kobiety” – tłumaczy.

Teraz znów zaczęła tworzyć. Wcześniej wydała dwa tomiki poezji, a jeden z wierszy, w którym doszukano się znaczenia erotycznego, przysporzył jej wielu kłopotów. „Matka jednej z moich uczennic przyszła do dyrektorki seminarium z kserokopią wiersza i powiedziała, że nie powinnam już więcej tam pracować” – wspomina. Zostawiono jej wybór: albo przestanie zajmować się własną twórczością, albo przestanie uczyć. Przyznaje, że była to bardzo trudna decyzja, bo praca w seminarium dawała jej bezpieczeństwo finansowe i satysfakcję. W końcu wybrała to, co podpowiadało jej serce i teraz czuje się bardziej sobą. „Kiedy uczyłam w szkole, musiałam wpisywać się w standardowe postrzeganie skromności. Zmieniłam się, dla niektórych stałam się trochę dziwaczką. Nadal ubieram się skromnie, ale po swojemu. Otworzyłam się na kontakty z innymi ludźmi, spoza naszej społeczności. Wybranie kreatywnej ścieżki dało mi więcej wolności – nikt nie wtrąca się w to, co robię, bo nie uczę ich dzieci” – mówi.

Teraz Marlyn będzie miała okazję zapisać się w historii kina chasydzkiego, które do tej pory tylko analizowała. Zarys scenariusza, napisany wspólnie z Eranem Riklisem, znanym izraelskim reżyserem, został wyróżniony stypendium fundacji Avi Chai, przyznawanym filmom, które pokazują „żydowskie życie, żydowską i żydowsko-izraelską kulturę”, twórcom zarówno religijnym, jak i świeckim. Konkurował z setką innych projektów. Prawie gotowa jest już ostateczna wersja scenariusza, która została zaakceptowana przez mentorów niemal bez uwag. To rzadkość, ale Marlyn rzetelnie wykonywała swoją pracę. „Żeby stworzyć scenariusz, przeczytałam 30 tysięcy stron. Musiałam zrozumieć, jak stworzyć pasjonującą historię i to, jakimi prawami rządzi się ten gatunek”. Kiedy znajdą się środki na sfinansowanie projektu, powstanie pierwszy w historii kobiecy chasydzki film detektywistyczny.