Konstanty Gebert: Wściekle polskie Polin
Otwarcie wystawy stałej w Muzeum Polin to dla mnie fundamentalna zmiana w przestrzeni polskiej diaspory żydowskiej. Przez długi czas byłem sceptycznie nastawiony do tego projektu, gdyż bałem się kiczu oraz manipulacji. I z przyjemnością mogę stwierdzić, że nie miałem racji. Kiczu jest tam zaskakująco mało, choć na przykład gęś w karczmie można było sobie darować.
Wycinanki średniowieczne też nie mają obowiązku się podobać. Natomiast pomijając nawet rewelacyjną rekonstrukcję Gwoźdźca, która była oczywistym samograjem, most w galerii Zagłady to artystyczne i muzeologiczne arcydzieło. Zstępowanie po nazwach ulic jest bardzo przejmujące. To przykład słuszności tezy założonej przez architektów tej wystawy, że stwarzamy pewne doświadczenie, a nie tylko pokazujemy określone przedmioty. To jest bardzo ryzykowne, bo już galeria przedstawiająca żydowską ulicę jest na granicy disneylandu. Natomiast wspomniany most stanowi przykład najbardziej udanej realizacji.
Manipulacji na wystawie właściwie nie ma. Choć łatwo zauważyć, że podczas gdy pozytywne czy też neutralne aspekty życia Żydów w Polsce są mocno widoczne, antysemityzmu, dyskryminacji czy pogromów trzeba nieco bardziej poszukać. To wszystko jest obecne, ale mniej rzuca się w oczy. Na obronę tego stanowiska, które zapewne było także politycznie wymuszone, istnieje bardzo merytoryczny argument – dla znacznego procenta polskich Żydów przez większość czasu, kiedy żyli w Polsce, istotnie elementy pozytywne i neutralne przeważały, choć głównie dlatego, że nie byli oni wówczas dopuszczani do tych obszarów społecznych, gdzie mogliby spotkać się z antysemityzmem. To doświadczenie stało się powszechne razem ze zniesieniem prawnych barier społecznych. To nie jest tak, że po prostu było dobrze. Natomiast istotnie jest to adekwatna reprezentacja rzeczywistości.
Podważone wyobrażenia
Kiedyś spędziłem kilka godzin przed Polin, pytając wychodzące osoby, co myślą o wystawie, i z wielką przyjemnością słuchałem, że głównie nie bardzo wiedzieli, co myślą. Wychodzili zadziwieni tym, co zobaczyli. To jest bardzo dobre. Kiedy ludzie opuszczają Muzeum Powstania Warszawskiego, nie mają cienia wątpliwości – zostali utwierdzeni w słuszności przekonania, że powstanie słusznym i wielkim było. Otóż ludzie wychodzą z Polin z podważonymi wyobrażeniami. Polacy wychodzą pod wrażeniem, jak wiele było antysemityzmu, czego rzeczywiście nie są w ogóle świadomi. Zagraniczni Żydzi wychodzą zdumieni, jak wiele było oprócz antysemityzmu. Jeżeli jakaś instytucja podważa wyobrażenia, to znakomicie.
Inna interpretacja nowoczesności
Dodatkowo dla żydowskich gości czymś zdumiewającym jest galeria dotycząca nowoczesności. Wcześniej było jasne, że Żydzi są stanem społecznym i jako stan funkcjonują. Łatwo zaprezentować ich życie. Natomiast od momentu obalania barier stanowych trzeba było przyjąć jakiś klucz interpretacji tego, co się działo. I współcześnie w historiografii istnieją trzy takie klucze. Klucz syjonistyczny, który mówi, że diaspora zmierzała do katastrofy. Klucz asymilatorski, który mówi, że Żydzi powinni być dobrymi obywatelami praworządnej demokracji, a wtedy ich problemy znikną. I klucz religijny, który mówi, że jedno i drugie jest właściwie bez znaczenia, ważna jest wierność Torze.
A Muzeum proponuje czwarty klucz, który można nazwać folkistowskim, od nazwy przedwojennej Folkspartii: po pierwsze jesteśmy tubylcami. I jeżeli ktoś chce wyjechać gdzieś na pustynię budować jakieś państwo, to proszę bardzo, ale to nie jest nasz problem. My jesteśmy tutaj, współdecydujemy o przyszłości kraju. Jednak z tego powodu, że zostajemy tutaj, nie przestajemy być sobą. I zachowujemy naszą żydowską tożsamość, nawet jeśli przestaniemy być religijni, gdyż jesteśmy odrębnym narodem. Takimi zamierzamy pozostać i jako równoprawny partner, razem z innymi narodami Rzeczypospolitej, chcemy kształtować jej przyszłość. Otóż takie myślenie o historii Żydów w Polsce idzie w poprzek tych trzech kluczy interpretacyjnych. Syjoniści uważają taki pomysł za poroniony. Religijni uważają za poroniony pomysł, że można być Żydem, nie będąc wierzącym; asymilatorzy uważają za głupi pomysł, że można współdecydować, zachowując odrębność. Tymczasem ten pomysł, który z braku lepszej nazwy nazywam folkistowskim, był zapewne najbardziej rozpowszechnioną postawą międzywojennych Żydów polskich. Ostatnim razem, kiedy mieliśmy tutaj dużą diasporę, taka była jej postawa. I to bardzo dziwi wielu zagranicznych Żydów.
Wściekle polskie Polin
Przeogromnie bawi mnie, jak wściekle polskie jest to muzeum. Na wystawie świata zewnętrznego prawie w ogóle nie ma. Pojawia się dwa razy. W galerii średniowiecznej, żeby pokazać, skąd Żydzi przyjechali, i w galerii nowoczesnej, żeby pokazać, dokąd wyjeżdżali. Reszta jest bez znaczenia. Jest Remu, ale nie ma Majmonidesa. Rambam mieszkał nie tam, gdzie trzeba, więc jest bez znaczenia. I ta obłąkańcza koncentracja na sobie samym jest bardzo polska i bardzo żydowska. Nie sądzę, żeby to było intencjonalnie zaprojektowane, tak po prostu wyszło, ale to, co wyszło, jest bardzo autentyczne, jeśli chodzi o polską i żydowską autopercepcję.
Muzeum nie jest instytucją żydowską, ale polską instytucją państwową podlegającą presjom politycznym, i to nie może nas dziwić, bo tak dzieje się z każdą placówką w każdym kraju. Kłopot tylko, czy przy tym zwrocie ku polityce dumy, którą prezentuje Andrzej Duda, Polin będzie w stanie oprzeć się presjom, jeśli te się pojawią, a pojawią się niewątpliwie. Są tu solidne podstawy do uzasadnionego niepokoju, gdy przypomnimy sobie, co Duda mówił podczas debaty z Bronisławem Komorowskim o niesłuszności proszenia o przebaczenie za Jedwabne. Pomysł powołania instytucji państwowej, która ma propagować dobre imię Polski, może również oznaczać kłopoty.
O spornej, ostatniej galerii
Ostatniej galerii w ogóle nie ma. Jesteśmy za blisko tych czasów i nie mamy pomysłu, jak je pokazać. Na szczęście wszyscy pod koniec zwiedzania są tak śmiertelnie zmęczeni, że jest im wszystko jedno i to, czego chcą, to wyjść.
Widać wyraźnie, że podczas kiedy wszystkie poprzednie galerie były zbudowane wokół jakiegoś pomysłu, który jest czytelny i je organizuje, to dla wydarzeń po 1968 tej idei zabrakło. Sam fakt, że Żydzi są, to trochę za mało, żeby zbudować galerię. Wiem, że teraz trwają jakieś rozpaczliwe próby doczepienia w tej ostatniej przestrzeni czegoś, co nie będzie kiepskim filmikiem promocyjnym, ani gadającymi głowami. I choć łatwo krytykować tę ostatnią część, to sam nie mam pomysłu, jak mogłaby wyglądać. Może dlatego, że nie czuję się eksponatem muzealnym. Trudno więc mi myśleć o tym, jak w muzeum pokazać takie dziwolągi, jak ja, moje dzieci, przyjaciele, czy społeczność. Niech się kto inny tym martwi.