Wieczne pióro

Do naszego rodzinnego Ciechanowa przybyliśmy pewnego sierpniowego popołudnia. Jak tylko wjechaliśmy do miasta, moja córka wyłączyła nawigację. Kierowaliśmy się do centrum. Kiedy zaparkowaliśmy i wysiedliśmy z samochodu, byliśmy na miejscu: przed nami wyłoniła się ulica Warszawska. Wiedzieliśmy, że nasi przodkowie od strony ojca mieszkali przy niej. Ich nazwisko brzmiało Bursztyn, a nasze jest jego angielską wersją.

– Nie jesteśmy przecież amerykańskimi Żydami. – powiedziałem do córki. – Nie jesteśmy też Anglikami. Popraw mnie, jeśli się mylę. Na pewno jesteśmy Żydami z Polski, więc powinniśmy nazywać się Bursztyn, a nie Burstein.

Pomyślałem wtedy, że cały czas żyliśmy ze złym nazwiskiem. To jakiś absurd.

Jedynym dokumentem, jaki mieliśmy, był telegram z 1940 roku. Widniał na nim adres: ulica Warszawska 35, Ciechanów. Pożółkły papier informował, że miejsce to znajduje się w regionie Sud Ost Prussen, Deutschland. Telegram został spisany schludnym charakterem pisma przy użyciu wiecznego pióra. Atrament jest wciąż bardzo czytelny, choć upłynęło już siedemdziesiąt pięć lat. Nadawcą był mój pradziadek, Szlama. Napisał kilka słów łamanym niemieckim do mojego dziadka, który wyemigrował do Palestyny w 1934 roku, gdy miał zaledwie dziewiętnaście lat. Urodził się w sierpniu 1915 roku, a ja, sto lat później, w sierpniu 2015 roku, przyjechałem tu na spóźnioną wizytę z moją osiemnastoletnią córką Ellą.

Bez trudu znaleźliśmy Warszawską 31 i 33. Drzwi numer 33 były na rogu ulicy, więc założyliśmy, że dom po prawej będzie tym, którego szukamy. Przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy do bramy numer 35. Okazało się, że to miejscowa księgarnia. W szklanej witrynie ustawione było co najmniej dwadzieścia wiecznych piór i od razu uświadomiłem sobie, że muszę kupić jedno z nich. W domu mojego dziadka znajduje się księgarnia, pomyślałem, księgarnia i sklep z materiałami do pisania.

– Nikt ci w to nie uwierzy. – powiedziała córka. – Ta historia przypomina mi twoje opowiadania.

Kupiłem więc pióro Parkera i mapę miasta, ale zanim wyszliśmy ze sklepu, chciałem porozmawiać ze sprzedawczynią, by upewnić się, że to naprawdę Warszawska 35. Ku mojemu zaskoczeniu, powiedziała, że to numer 37. Że to od zawsze był numer 37.

Opuściliśmy sklep. Rzeczywiście, księgarnia znajdowała się pod numerem 37. Dom obok był pod numerem 33. Tylko numeru 35 brakowało. To jeden z tych momentów, kiedy wiesz, że śnisz.

Stałem tam z wiecznym piórem w ręce, podczas gdy mój dom po prostu nie istniał. Wtedy jakiś starszy pan zapytał sprzedawczyni, w czym problem. Gdy usłyszał wyjaśnienie, powiedział:– Tak, stał tu kiedyś drewniany dom, zaraz obok okna z książkami. Niestety zniszczono go czterdzieści pięć lat temu.

Weszliśmy do pobliskiego baru, który prowadził Afgańczyk i jego polska żona. Jedliśmy przepyszne falafele, znacznie lepsze od tych w Izraelu. W pewnym momencie poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Rozpakowałem swoje nowe pióro i zapytałem córkę, czy nie będzie jej przeszkadzać, jeśli szybko spiszę to, co się właśnie wydarzyło. Okazało się, że pióro nie działa.

Potrząsnąłem nim i dalej nic. Zdałem sobie sprawę, że nie ma w nim atramentu. W pośpiechu wybiegłem do księgarni, by kupić atrament potrzebny do spisania tego krótkiego raportu. Starszy pan ciągle stał pod sklepem i gdy tylko mnie zobaczył, zapytał po angielsku, jak nazywali się mieszkańcy nieistniejącego domu.
– Bursztyn – powiedziałem.
– Zgadza się.

Dror-Burstein-israeli-writer-contemporary-israeli-writer-israeli-literature-współczesna-literatura-izraelska-chidusz-com-prasa-żydowska

Kraków, 31.08.2015
Z języka angielskiego przełożyła Ula Rybicka