Ingeborg Bachmann „Dziennik wojenny. Z listami od Jacka Hamesha” [recenzja]
Zdumiewa mnie wciąż, że można na kilku stronach, w kilku zdaniach i słowach zamknąć tak wiele ważnych emocji i uchwycić niuanse międzyludzkich relacji. Dotyczy to szczególnie literatury autobiograficznej, bo daje, jeśli w to wierzyć, wgląd w myśli człowieka, w jego najintymniejsze zwierzenia. Moment, w którym mogę skonfrontować swoją postawę z tym, co przekazuje autor lub jego kreacja w dzienniku czy pamiętniku, szczególnie fascynuje, jeśli mamy do czynienia z wątkami autobiograficznymi pisarzy. Z tych powodów z wielką niecierpliwością czekałam na premierę książki Ingeborg Bachmann „Dziennik wojenny. Z listami od Jacka Hamesha”. Czekać było warto, bo to niewielkich rozmiarów wydawnictwo uzupełnia nie tylko ważną część biografii autorki „Maliny”, ale też, a może – przede wszystkim – ukazuje moment spotkania dwóch osób, splotu ich historii i konsekwencji, jakie przyniosło to obu stronom.
Ona, młoda dziewczyna, która starała się odsuwać od siebie rzeczywistość wojny, wychowana w Austrii, gdzie nieuchronnie musiała zetknąć się z nazistowską ideologią, która nie wywarła jednak na niej szczególnego wpływu: mimo młodego wieku dostrzegała absurd i bezsens wojny. On, brytyjski żołnierz wysłany do Austrii w pierwszych latach brytyjskiej okupacji tego kraju. Żyd, uniknął Zagłady, która jednak nie oszczędziła jego rodziny, sam w wielkim świecie. Całe życie będzie zastanawiał się nad mechanizmami, które doprowadziły do eksterminacji Żydów, będzie rozważał losy swojego narodu i jego miejsca w odradzającym się świecie. W Palestynie, do której później wyemigruje, będzie szukał nadziei dla siebie i innych ocalałych.
Książka składa się z dwóch części. Pierwsza z nich to krótki dziennik młodej austriackiej dziewczyny, która stara się wywalczyć sobie miejsce w otaczającej ją rzeczywistości końca wojny. Druga to listy Jacka Hamesha pisane do niej długo po ich rozstaniu. Bije z nich z jednej strony intymność i tęsknota, z drugiej pewne rozgoryczenie, trud i samotność młodego emigranta żydowskiego w Palestynie.
Spotkanie tych dwojga ludzi zaplątanych w historyczną zawieruchę zmienia ich myślenie, bo kiedy Bachmann pisze w dzienniku: „Byłam tak uszczęśliwiona, Jack zna wszystko, nigdy by nie przypuszczał, tak powiedział, że spotka w Austrii młodą dziewczynę, która mimo nazistowskiego wychowania, czytała takie rzeczy”.
Ich znajomość wzbudzała także emocje u młodej dziewczyny:
„A więc to tak. Wszyscy o mnie gadają i, naturalnie, cała familia także. ‘Chodzi z Żydem’.
Mama oczywiście jest bardzo zdenerwowana tym gadaniem, nawet nie ma pojęcia, jakie to ma dla mnie znaczenie! Nie mówi wprost, co jej ciąży, więc dziś w kuchni sama zaczęłam i powiedziałam jej, że nigdy nie rozmawiamy tak, żeby nie mógł tego usłyszeć ktoś trzeci, zresztą sama przecież wie i czuje najlepiej. Chyba mnie zna! Ale wcale nie o to chodzi, tylko o to, że z ‘Żydem’. Powiedziałam, że przespaceruję się z nim dziesięć razy przez Vellach i przez Hermagor, niech się ludzie oburzają tym lepiej.”
Widać tu nie tylko jej młodzieńczy bunt, ale także fascynację. Miłość dwojga ludzi, których z pozoru dzieli wszystko, ale to za jej sprawą lato tamtego roku, jak pisze młoda Bachmann, stało się najpiękniejszym okresem w jej życiu, choć trudnym, bo niełatwo odnaleźć się w rzeczywistości końca wojny młodej dziewczynie, dla której ważniejsze od kopania rowów i alarmów bombowych jest leżenie na trawie z przyjaciółką i czytanie książek. Jako nastolatkę nie obchodziły jej sprawy dorosłych: „Mruknęłam coś niewyraźnie i cały czas myślałam tylko, że to, co z nami wyprawiają, woła o pomstę do nieba. Ci dorośli, panowie ‘wychowawcy’, którzy posyłają nas na zatracenie. (…) Nie, z dorosłymi nie da się rozmawiać”.
Ten bunt sprawia, że spotkanie Jacka było dla niej niezwykłym przeżyciem. Pokazał jej bowiem inny świat, inne idee (komunizm) czy książki, z którymi bez jego pomocy nigdy by się w tamtym czasie nie zetknęła. Na ile dojrzale do nich podchodziła to inna kwestia.
W nim ten wspólnie spędzony czas zostawił bardzo trwały ślad, o czym wspomina później w liście do niej: „Gdzie te dni z Tobą, w Twoim kochanym pokoiku, w Waszym pięknym ogrodzie. Wciąż wspominam te cudowne godziny i nawet teraz prawie nie mogę pisać, bo na samą myśl o Tobie i Twoim drogim domu łzy napływają mi do oczu. Samotne życie jest straszne, zwłaszcza kiedy trzeba rozstać się z ludźmi, których się pokochało, a musiałaś chyba czuć, że Cię pokochałem, miałem dla Ciebie cześć i uwielbienie”.
W kolejnym liście pojawia się zdanie, które mogłoby stać się podsumowaniem całości: „Wtedy gdy wszyscy inni nie mogli wyzwolić się od wzajemnej nienawiści, my dwoje się rozumieliśmy”.
Jemu spotkanie to dało nadzieję, że porozumienie między ludźmi i narodami było możliwe nawet w tamtych trudnych czasach. W korespondencji widać tęsknotę za utraconą miłością, ale też trudności po zrzuceniu munduru związane z nową życiową sytuacją. Wraca myślami do czasów wojny i zastanawia się, dlaczego przyszło mu błąkać się po świecie tylko dlatego, że urodził się Żydem. Co zapoczątkowało rozpad wartości, który doprowadził do okrucieństw wojny? Palestyna fascynuje go i przytłacza, daje szansę, ale pogłębia też samotność. Jest miejscem, w którym może odnaleźć azyl, dopóki, jak pisze, inne narody nie wyzbędą się nienawiści do Żydów. W jego listach nie zabrakło opisów miast, które odwiedził, ludzi, ich zachowań, strojów, zwyczajów, a także relacji między Żydami a Arabami, które – jego zdaniem – w tamtym czasie były dobre. Kieruje nim nadzieja, fascynacja oraz niepokój, wie jedno – w miejscu, w którym być może będzie mógł spokojnie żyć, pozostanie niestety bez swej Inge.
Ostatni list opatrzony jest datą 16 lipca 1947 r. O dalszych losach autora wiadomo niewiele. Chociaż nie dane jest nam przeczytać odpowiedzi na jego korespondencję, wiemy, że Bachmann nie milczała. Hamesh niejednokrotnie odwołuje się do jej listów, dzięki czemu czytelnik może śledzić dalsze losy młodej pisarki. Wielu szczegółów musimy się jednak domyślać, często ukryte są one między wierszami, ale to akurat nieodłączna cecha tego typu literatury.