Zamach na Republikę
Pierre F. Weber – wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego, zajmuje się historią stosunków międzynarodowych po 1945 roku
13 listopada zostało zaatakowane nie tylko francuskie społeczeństwo, ale także fundamentalne wartości, na których zbudowana jest powojenna Europa. Po otrząśnięciu się z szoku, Stary Kontynent stanie przed wyzwaniem ich obrony.
W styczniu tego roku ofiarami ataku na sklep koszerny byli Żydzi. Strzelaninę w redakcji „Charlie Hebdo” wymierzono w dziennikarzy i rysowników. W obu przypadkach zaatakowane zostały konkretne grupy społeczne. Teraz uderzono w całą Francję.
Pierre F. Weber: Francja nie po raz pierwszy pada ofiarą zamachu tego typu. Większa jest oczywiście skala okrucieństwa, większa medializacja – to wiadać po fali solidarności i współczucia, która płynie z całego świata. Ale Francja zmagała się z atakami terrorystycznymi wymierzonymi we wszystkich swoich obywateli nie tak dawno, bo w latach 90. Wtedy ofiar zamachów w paryskim metrze było kilkanaście, nie – sto kilkadziesiąt. To, co dzieje się teraz, jest więc powiększeniem tego, z czym już mieliśmy do czynienia. Tylko zamachy są bardziej spektakularne, większa jest ich częstotliwość. Teraz terroryści uderzyli w całe otwarte społeczeństwo, w wartości uniwersalne.
Pod względem emocjonalnym to jeszcze straszniejsze, bo zginęło mnóstwo młodych ludzi. Średni wiek ofiar to 30 lat. Zginęli nie tylko Francuzi – zabito przedstawicieli 17 narodowości, w sumie około 130 osób. A czy ofiar nie będzie więcej? Media już o tym nie wspomną, ale w stanie krytycznym trafiło do szpitali 90 osób.
Na początku roku miały miejsce dwa duże, wstrząsające zamachy. Czy to nie porażka francuskiego rządu i służb bezpieczeństwa, że w niecały rok później dochodzi do kolejnego? Jak odczuwają to Francuzi?
Z punktu widzenia opinii publicznej, a już szczególnie rannych i bliskich ofiar, jest to coś, czego nie są w stanie zrozumieć. Rząd próbuje się w pewnym sensie usprawiedliwić. Pojawiają się w mediach głosy, że między zamachem na „Charlie Hebdo” a rzezią, która odbyła się teraz, służby kontrwywiadu francuskiego udaremniły aż sześć poważnych prób ataków terrorystycznych. Niestety, pytanie, jak aż tak duży zamach mógł zostać przeoczony, pozostaje.
Jeśli atakuje jedna osoba, łatwiej zrozumieć zaskoczenie. Ale tu terroryści musieli się umówić na konkretny termin i zorganizować broń.
To szerszy problem kontroli nielegalnego handlu bronią. W obiegu jest wiele rodzajów prostej, śmiertelnej broni. Jest ona zbyt łatwo dostępna na czarnym rynku – miejsc pod Paryżem, gdzie można ją nabyć, jest mnóstwo. Na pewno terroryści musieli komunikować się ze sobą, bo synchronizacja ich była niemal perfekcyjna. Kanały komunikacyjne we Francji są, tak jak w innych krajach, podsłuchiwane, żeby zapobiec terroryzmowi. Widocznie w tym przypadku byli albo bardzo sprytni, albo coś zostało przeoczone.
Czy prasa we Francji ujawniła już, kim byli zamachowcy?
Była już – może nie tak silna, jak w innych krajach, łącznie z Polską – próba powiązania sprawy zamachu z problemem uchodźców. Przy szczątkach ciała jednego z terrorystów znaleziono syryjski paszport i papiery wydane przez jakąś grecką instytucję, dlatego stwierdzono, że to uchodźca. Owszem, był on z pochodzenia Syryjczykiem, ale miał obywatelstwo francuskie. Wiemy, że wyjechał nielegalnie do Syrii, żeby tam uczyć się świętej wojny, i wrócił potem na terytorium Francji. To jeden przypadek. Pozostali to niestety rodzimi terroryści, czyli osoby pochodzące z krajów muzułmańskich, ale urodzone we Francji.
Jak bumerang powraca zatem kwestia integracji. Gdzie Francja popełniła błąd?
Problem polega na tym, że drugie czy trzecie pokolenie urodzone we Francji jest już wykorzenione ze swojej kultury, a jeszcze nie przyjęło kultury kraju goszczącego. Trudno powiedzieć, czy to wina bardziej jednej czy drugiej strony, ale Francja na pewno nie zdawała sobie sprawy z tego, że przyjąć imigrantów to jedno, a zapewnić integrację – to drugie. Stworzono, chcąc nie chcąc, getta, w których nauczenie współżycia w społeczeństwie okazało się trudniejsze. Odwołałam się tu do niedawno wyrażonej opinii francuskiego specjalisty od spraw świata islamu, Olivera Roy’a, który twierdzi, że mamy do czynienia raczej z nową formą nihilizmu niż świętej wojny. Roy widzi w tym, co obecnie się dzieje, podobieństwo do anarchizmu końca XIX wieku.
Jakie znaczenie, jeśli mówimy o przyczynach terroryzmu, ma zaangażowanie Francji w konflikt z Państwem Islamskim, w walkę z Al-Kaidą w Afryce Zachodniej?
Trzeba na to patrzeć z perspektywy historycznej i doświadczenia kolonialnego Francji. To wtedy Francja po raz pierwszy miała do czynienia ze światem arabskim i muzułmańskim. Wojna o niepodległość, która toczyła się w Algierii w latach 50. i 60., też prowokowała ataki terrorystyczne we Francji. W latach 90. GIA (Zbrojna Grupa Islamska) odpowiedzialna była za liczne zamachy i próby zamachów. Później Francja śledziła radykalizację islamu na świecie, angażowała się tam, gdzie można było dostrzec ryzyko dla interesów francuskich, np. w Mali. Przez niektórych interwencja tam była traktowana jako akt postkolonialny, z punktu widzenia Francji nie była to sprawa tylko francuska, ale udział kraju w ogólnej obronie świata przed radykalnym islamem.
Co te zamachy zmienią w Europie?
Trudno wyrokować, ale widać już tendencje do ograniczenia i utrudnienia przekraczania granic wewnętrznych Unii, do częściowego zniesienia umowy z Schengen i przywrócenia większej kontroli obywateli. Żeby więc uratować swoje wartości, Europa na razie musi część z nich zawiesić. To duże wyzwanie, bo jeśli o nich zapomnimy, nie mamy dużo więcej do zaoferowania. Unia Europejska przestanie być marzeniem i projektem politycznym – zostanie tylko rynek i gospodarka.
Skutkiem zamachów w Paryżu jest też konieczność zmierzenia się z podwójnym wyzwaniem: z walką z fundamentalizmem i, po części, z wykorzystaniem tej sytuacji przez putinowską Rosję.
Putin bowiem też ma złe intencje, jeśli chodzi o integrację kontynentu i, niestety, współgra to z obecnymi problemami Unii, chyba największymi od początku całego tego powojennego ruchu. Nie uważam jednak, by istniała teoria spiskowa między Rosją a terrorystami. To są odrębne, ale jednak jakoś zbieżne interesy.
Obie grupy chcą osłabienia Europy.
Tak, celem jest skłócenie państw europejskich między sobą na zasadzie divide et impera – dziel i rządź. Łatwo się temu poddać, bo emocje są silne, a politycy, nie chcąc nawet popadać w szał, słuchają swoich wyborców.
Wiele krajów zmaga się koniecznością podjęcia decyzji, czy i ilu uchodźców przyjmować. A zamachy w Paryżu są bardzo łatwym i wygodnym poparciem tezy, że za terror odpowiedzialni są obcy, muzułamnie. Oni nigdy się nie zintegrują. Czy wśród Francuzów też słychać takie głosy?
W społeczeństwie francuskim są niestety obecne, wśród różnych opcji politycznych, także te skrajnie prawicowe. W ostatnich latach obserwujemy wzrost siły partii córki Jeana-Marie Le Pena, Marine. Kiedyś to ugrupowanie głosiło hasła raczej otwarcie antysemickie, teraz w swoim dyskursie koncentruje się na islamie. Dla własnego interesu wyborczego.
Czyli są bardzo koniunkturalni. Dopóki nie było zagrożenia ze strony radykalnych islamistów, na tapecie byli Żydzi, teraz przerzucili się na to, co akurat jest bardziej aktualne.
Z punktu widzenia polityki partyjnej chodzi tylko o to, co bardziej się opłaca. Zamachy w Paryżu to wielkie zagrożenie dla wartości republikańskich. Ale trzeba przyznać, że mimo ataków, Francja jest gotowa przyjąć trzydzieści kilka tysięcy uchodźców. Nie chcemy się poddać zamachowcom. Nie chcemy, żeby naród był skłócony, mimo że integracja nie jest doskonała i pojawiają się problemy. Nie zamierzamy napiętnować muzułmanów. Tak naprawdę we Francji oficjalnie nie ma mniejszości, nie prowadzi się statystyk etnicznych. Jest tylko obywatelstwo. Republika Francuska jest jedna i niepodzielna. Chcemy utrzymać te ważne dla Francji wartości i nie zaprzepaścić ich z powodu nagłych emocji związanych z atakami.
W ostatnim czasie odbyło się wiele demonstracji, w których ludzie chcieli przeciwstawić się strachowi. Wydaje mi się, że więcej przerażenia jest w Polsce, gdzie praktycznie nie ma uchodźców i nie ma muzułmanów, niż w kraju kilkakrotnie dotkniętym już przez ataki terrorystyczne. W Polsce są ruchy antyarabskie bez Arabów…
Tak jak antysemityzm bez Żydów.
Polski strach to coś zupełnie nieracjonalnego, ale chwytliwego. Od razu po zamachach ogłasza się koniec multi-kulti jako idei, która się nie sprawdziła. A przecież wszystko to wcale nie jest takie proste.