Yossi Kuperwasser: Nożownicy Abbasa [wywiad]
W porównaniu z poprzednim rokiem, kiedy ostrzał rakietowy z Gazy co chwilę przerywał spokój Izraelczyków, rok 2015 wydawał się niemal sielankowy. Od rakiet, wystrzeliwanych zresztą z o wiele mniejszą częstotliwością, nie został ranny żaden Izraelczyk. Jednak żydowski Nowy Rok przyniósł nową falę i formę terroryzmu. 13 września, w Rosz ha-Szana, zginął mieszkaniec Jerozolimy, którego auto zostało obrzucone kamieniami. Atak wydawał się być odosobnionym incydentem do czasu, kiedy kolejno 1 i 3 października w strzelaninie na drodze w Samarii i w atakach nożowników na Starym Mieście w Jerozolimie zginęło czterech Izraelczyków. Od tego momentu niemal codziennie na terenie całego kraju mają miejsce ataki, których bilans (według danych izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych) wyniósł do tej pory 22 ofiary śmiertelne i ponad 200 rannych.
Yossi Kuperwasser – generał izraelskiego wywiadu wojskowego, były dyrektor generalny Ministerstwa Spraw Strategicznych
Kiedy i jak zaczęły się ataki terrorystyczne, których doświadczają ostatnio Izraelczycy?
Yossi Kuperwasser: Pierwsze ataki, w których zostało rannych kilkoro Izraelczyków, miały miejsce pod koniec września. Na samym początku października zastrzelone zostało młode małżeństwo. Samochód, w którym znajdowała się jeszcze czwórka ich dzieci, został zaatakowany z broni palnej na drodze koło Nablusu w Samarii. Potem ataki lub próby ataku – z użyciem noży, broni, samochodów taranujących przechodniów – powtarzały się niemal codziennie. Impulsem do ich przeprowadzenia miała być plotka, rozpowszechniana przez Ruch Islamski w Izraelu, o tym, że nasz rząd chce zmienić status Wzgórza Świątynnego. To właśnie Ruch Islamski nawołuje Palestyńczyków do tak zwanego „masowego oporu” (popular restistance), co w terminologii przez nich używanej oznacza ataki terrorystyczne bez użycia broni palnej.
Jest to, jak rozumiem, plotka zupełnie bez podstaw? Zmiana status quo Wzgórza Świątynnego nie była w ostatnim czasie tematem poddawanym pod dyskusję przez izraelski rząd lub opinię publiczną?
Izrael nie ma zamiaru zmieniać status quo z 1967 roku. To fałszywe oskarżenie, które od wielu lat regularnie rozpowszechnia Raed Salah, lider Ruchu Islamskiego w Izraelu, i Abu Mazen (Muhamed Abbas). Obaj chcą zdobyć poparcie społeczeństwa palestyńskiego i zmotywować Palestyńczyków do przeprowadzania ataków, dlatego potrzebują rozdmuchiwać takie pogłoski. W tym roku, żeby sprowokować falę ataków, też posłużyli się tym argumentem. Teraz już tego nie robią, bo stał się bezpodstawny. Izrael i Jordania, przy wsparciu Sekretarza Stanu USA Johna Kerrego, zawarli porozumienie w sprawie statusu Wzgórza Świątynnego.
Zostało jasno powiedziane, że Izrael nie ma żadnych intencji go zmieniać. To Palestyńczycy sami sobie szkodzą, sprzeciwiając się na przykład temu, żeby zainstalować tam monitoring, co Izrael wielokrotnie proponował. Boją się, że wtedy ludzie zobaczą, kto jest odpowiedzialny za zamieszki.
Sytuacja została więc wyjaśniona, a ataki na Izraelczyków trwają dalej.
Z punktu widzenia Palestyńczyków chodzi o zabicie Żydów. Ale zamachy mają też podłoże polityczne, służą temu, żeby przywrócić kwestię palestyńską z powrotem pod dyskusję na forum międzynarodowym. Palestyńczycy są sfrustrowani, bo marginalizuje się ich postulaty. W Europie pojawiły się ważniejsze kwestie, na przykład rosnący w siłę radykalny islam. Kiedyś wydawało się, że rozwiązanie kwestii palestyńskiej spowoduje, że Bliski Wschód odzyska stabilność. Dziś wszyscy wiedzą już, że to nie wystarczy, że problem polega przede wszystkim na walce radykalistów z ruchami umiarkowanymi czy liberalnymi. Palestyńczycy dążą więc do tego, żeby stać się głównym tematem w mediach i temu ta fala terroru ma służyć.
Będą chcieli podtrzymać dotychczasową strategię, czy zdecydują się na jeszcze bardziej efektowne metody, np. zamachy bombowe?
Ataki z użyciem noży czy samochodów do tej pory pozbawiły życia 22 Izraelczyków. To bardzo dużo i terroryści zdają sobie z tego sprawę. Nie sądzę więc, żeby Abu Mazen chciał zmiany strategii. Jest zadowolony z efektów i pochwala te napaści. W podobnym czasie – w okresie około dwóch miesięcy – w 2014 roku, podczas ostrzału ze strony Gazy, po stronie Izraela od rakiet zostało zabitych tylko 6 cywilów (nie liczę żołnierzy, którzy zginęli podczas lądowej operacji „Ochronny Brzeg” wewnątrz Gazy). Paradoksalnie łatwiej jest nam zapobiegać większym atakom – rakietowym czy bombowym.
Wydaje się, że Izrael jest bezsilny w walce z tego rodzaju terroryzmem.
Nie jest bezradny, ale na pewno stworzenie strategii odpierania tych napaści zajmie trochę czasu. Nikła jest tu rola wywiadu, bo ataki nie wymagają przygotowania – każdy w każdej chwili może wziąć nóż i podjąć działanie. Jeśli już dojdzie do tego rodzaju agresji, staramy się reagować szybko i minimalizować liczbę ofiar. Rozmieszczamy też policję i wojsko w strategicznych miejscach, sprawdzamy auta w punktach kontrolnych na granicy między Izraelem a Autonomią Palestyńską. Chcemy też, aby przeprowadzenie napaści spotykało się z ciężkimi konsekwencjami dla rodziny terrorysty, na przykład odebraniem pozwolenia na pracę w Izraelu. Nie wierzymy w to, że bliscy nie wiedzą o planach zamachowców. Może wizja potencjalnych konsekwencji będzie w stanie spowodować, że rodzina odwiedzie kogoś od jego pomysłu albo sami terroryści odstąpią od swoich planów, bo będą bali się o przyszłość swoich rodzin.
Jaka reakcja ze strony władz Autonomii Palestyńskiej spotyka terrorystów?
Władze popierają te ataki.
Media prezentują jednak terrorystów jako osoby działające w samotności, nie będące związane z żadną organizacją czy inspirowane przez polityków.
Nikt otwarcie nie nakłania do zabijania Żydów, ale władze rozpowszechniają ideę „masowego oporu”, która w praktyce nawołuje do przeprowadzania ataków. Rząd pomaga finansowo terrorystom trafiającym do więzienia, a także rodzinom tych, którzy zostają zabici.
Skąd ma na to pieniądze?
Od krajów europejskich! Oni dają je na pomoc Palestyńczykom, a władza wykorzystuje je w ten sposób. To duże sumy, około 6% budżetu. Opłaca się więc przeprowadzić zamach, bo są za to dobre pieniądze – albo dla ciebie, jeśli przeżyjesz, albo dla twojej rodziny, jeśli zginiesz.
Jaka jest teraz atmosfera w Izraelu?
Życie toczy się normalnie, chociaż ataki zdarzają się prawie codziennie i to już w prawie każdym mieście w Izraelu. Ludzie na pewno stali się bardziej ostrożni i czujni. Są tą sytuacją zmęczeni, boją się o swoje dzieci. Mają też świadomość, że takie rzeczy dzieją się nie tylko w Izraelu, ale że jest to część wojny przeciwko całej zachodniej kulturze, tak jak pokazały to ataki w Brukseli czy Paryżu. Nie jesteśmy jedynym krajem, który musi zmierzyć się z radykalnym islamem.
Ale póki co nikt nie nazywa tego, co dzieje się teraz w Izraelu, trzecią intifadą?
Nawet sami Palestyńczycy nie nazywają tego intifadą. Nazwa nie ma znaczenia, ważne, że Żydzi giną tylko dlatego, że są Żydami.