Teczka nr 4291

Półki archiwum jerozolimskiego instytutu Yad Vashem wypełnione są przez tysiące teczek opisanych czarnym flamastrem. Niektóre sygnatury nieco już wypłowiały. Wyciągając poszczególne teczki można zauważyć też, że maszynową czcionkę gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych zaczął wypierać komputerowy Times New Roman.

Odznaczenia Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przyznaje się od 1963 roku. Od tego czasu teczek, w których gromadzona jest dokumentacja niezbędna do rozstrzygnięcia, czy pomoc udzielona Żydom była bezinteresowna i obarczona ryzykiem prześladowań lub utraty życia, nazbierało się ponad dwanaście i pół tysiąca. Każda teczka to przynajmniej jedna osoba udzielająca pomocy, często wieloosobowa rodzina, a nawet cała wieś – tym sposobem do dziś uhonorowano medalem ponad 25 tysięcy osób. I mówimy tu tylko o liczbie spraw zamkniętych: w przypadku których specjalnej komisji zwoływanej kilka razy do roku udało się ustalić, że osoba zgłoszona do ubiegania się o tytuł Sprawiedliwego bezsprzecznie i ponad wszelką wątpliwość spełnia restrykcyjne kryteria, ustalone wraz z ustanowieniem odznaczenia.

Ile teczek czeka na uzupełnienie o wiarygodne dowody, takie jak na przykład świadectwa uratowanych osób; ile nowych spraw zgłaszanych jest wciąż do Yad Vashem, trudno oszacować. Irena Steinfeld, dyrektorka Departamentu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, zauważa jedynie, że odznaczenie to rocznie otrzymuje około 400 osób i liczba ta, z biegiem lat, wcale nie maleje. A przecież od zakończenia wojny minęło już blisko siedemdziesiąt lat, z czego od ponad pięćdziesięciu Yad Vashem zajmuje się honorowaniem osób zaangażowanych w niesienie pomocy Żydom.

Teczka nr 1, a zarazem pierwsze odznaczenie przyznane przez Yad Vashem, to Ludwig Wörl, Niemiec, który 11 lat życia spędził w nazistowskich obozach. W Oświęcimiu, gdzie przydzielony został do pracy w baraku szpitalnym, na różne sposoby ochraniał swoich żydowskich współwięźniów. Rozsławiony dzięki filmowi Stevena Spielberga niemiecki fabrykant Oskar Schindler (jego żona Emilie została uhonorowana znacznie później) to teczka nr 20. Teczka poświęcona sprawie rodziców Bożenny to numer 4291. Na tyle wysoki, że zamiast drzewka w Ogrodzie Sprawiedliwych jest jedynie imię i nazwisko na pamiątkowej kamiennej tablicy, bo miejsca na sadzenie kolejnych roślin w pewnym momencie po prostu zabrakło. Może gdyby Bożenna zgłosiła się do Yad Vashem kilka lat wcześniej, byłoby i drzewko, ale wtedy nie wiedziała jeszcze o istnieniu Instytutu. Ani o tym, że ona, córka polskiego Żyda i Polki uhonorowanej medalem Sprawiedliwej, będzie kiedyś w tej instytucji pracować i zajmować się sprawami podobnymi do historii jej rodziców.

Budynkowi administracyjnemu mieszczącemu archiwa i biura Departamentu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata daleko do nowoczesności ­­monumentalnego pawilonu wystawowego. To tutaj, na parterze, swój pokój ma Bożenna Rotman. W Yad Vashem pracuje od 1995 roku i jest odpowiedzialna za polskie wnioski o przyznawanie odznaczeń.

Do Izraela wyemigrowała w latach osiemdziesiątych i, niedługo potem, kiedy już się trochę urządziła, sprowadziła tu swoją mamę Stanisławę. Zanim udało im się załatwić wszystkie formalności, mama zachorowała i zaczęły się problemy z ubezpieczeniem. W tej niełatwej sytuacji Bożenna spotkała pracownicę socjalną, która jako pierwsza wpadła na pomysł, żeby upamiętnić historię rodziców Bożenny. Stanisława Rotman spisała swój życiorys z czasów wojny w 1987 roku, potem zeznania złożyła także jej polska rodzina oraz znajoma nieżyjącego męża, która mieszkała w Izraelu. W 1989 została oficjalnie uhonorowana tytułem Sprawiedliwej.

Bożenna opowiada mi o wszystkim w pośpiechu, bo to ostatni dzień w pracy przed Pesach; zamyka wszystkie sprawy, a w dodatku do biura wpadł jeszcze Miki, więc trzeba porozmawiać i wypić razem kawę. Miki, dobry znajomy Bożenny, to Michael Goldman-Gilad, oficer śledczy w procesie Eichmanna i wieloletni członek komisji desygnującej Sprawiedliwych, sam przeszedł przez piekło Auschwitz. Kolejny człowiek i kolejna historia, która spokojnie mogłaby posłużyć za fabułę książki. W ciągu 20 lat pracy w Yad Vashem Bożenna zdążyła poznać takich wiele. Wśród nich były również opowieści podobne do losów jej rodziców.

Zdarzało się przecież, że Żyd zakochiwał się w Polce, u której się ukrywał, albo Polak postanawiał pomóc Żydówce (a często także jej rodzinie) z wielkiej miłości do niej.

Kiedy pytam Bożennę, jak było w przypadku jej rodziców: czy miłość zaczęła się dopiero podczas wojny, niejako sprowokowana sytuacją ciągłego zagrożenia życia, czy może Stanisława zdecydowała się ratować Jakuba z miłości właśnie, przez chwilę się zastanawia. I zaczyna mówić o młodości swoich rodziców.

Mama Bożenny była sierotą wychowywaną przez ciotkę. Obie znały rodzinę Rotmanów i oczywiście Jakuba, który, tak jak swój ojciec, pracował w przemyśle drzewnym w Płocku. Całkiem możliwe, że Stanisława wpadła mu w oko jeszcze na wiele lat przed wojną. Miał podobno powiedzieć jej ciotce, że kiedy Stasia urośnie, zamierza się z nią ożenić. On miał wtedy 24 lata, ona była dziesięcioletnią dziewczynką. Czy jego intencje były prawdziwe, czy tylko żartował, chcąc przypodobać się ciotce, nie miało to większego znaczenia. Związek z Żydem był dla rodziny nie do wyobrażenia. Bożenna wie tylko, że Jakub pomógł Stanisławie sprzedać dom, który odziedziczyła po zmarłej ciotce, i ich drogi rozeszły się. Stanisława wyjechała do Warszawy a potem wybuchła wojna.

W świadectwie złożonym w Yad Vashem swoje spotkanie z Jakubem Stanisława opisuje zdawkowo. Mężczyzna przyjechał do Warszawy sprzedać cukier, spotkali się na ulicy. Przypadek. Bożenna dodaje od siebie, że ojciec rzeczywiście miał smykałkę do interesów, kupował towary na prowincji i sprzedawał w Warszawie, gdzie wszystkiego brakowało. Nie bał się handlować ani swobodnie poruszać po mieście, bo nie rzucał się w oczy semickim wyglądem. Ale nie jest przekonana, że spotkanie na ulicy było dziełem przypadku.

Stanisława, słysząc od Jakuba o sytuacji Żydów w Płocku, zadecydowała, że lepiej dla niego będzie zostać w Warszawie, w jej mieszkaniu. Jakub miał opory przed przyjęciem pomocy, nie chciał narażać Stanisławy na niebezpieczeństwo. Ona jednak uparła się, że mu pomoże i stwierdziła, że albo uda im się przeżyć razem, albo zginą obydwoje. Postarała się o fałszywe papiery na podstawie świadectwa chrztu swojego brata Władysława Kaczmarczyka, tak, aby w razie łapanek i przesłuchań mogli udawać małżeństwo. Jakub był względnie bezpieczny, ale cała jego rodzina znalazła się w getcie w Chmielniku. Stanisława starała się pomóc członkom rodziny. Jeździli tam razem, Jakub zakładał na rękaw opaskę z gwiazdą Dawida i zanosił do getta produkty przygotowane przez Stanisławę. Porcja jedzenia przygotowana dla ojca Jakuba pozostawała zawsze nietknięta – mimo doskwierającego głodu nie wyobrażał sobie łamać nakazy religijne. Stanisława chciała wziąć do siebie córkę siostry Jakuba, ale kobieta nie potrafiła rozstać się z dzieckiem. Wszyscy zginęli w Treblince, ojciec Jakuba prawdopodobnie – jeszcze wcześniej. Córka Bożenny dopiero niedawno znalazła gdzieś wzmiankę, że stary Rotman został rozstrzelany podczas marszu. Był wyczerpany i schorowany, pewnie nie nadążał za innymi.

Jakub ukrywał się pod fałszywą tożsamością do końca wojny. Stanisława była odpowiedzialna za utrzymanie ich dwójki, a na prośbę znajomego z Płocka, przez pewien czas ukrywała także trzyosobową rodzinę Szulców. Gdy tylko pojawiało się podejrzenie, że ktoś z sąsiadów zaczyna domyślać się, co robi, zmieniali lokum. Mogli zostać rozstrzelani kilkakrotnie, ale podczas rewizji w mieszkaniach Stanisławie zawsze udawało się zachować zimną krew i zwodzić niemieckich żandarmów tak, aby nie domyślili się, że w szafie ukrywa się Rotman i Szulc. W swoim zeznaniu wspomina, że przez ciągły stres ważyła w tamtym okresie 37 kilogramów.

W czasie Powstania Warszawskiego, kiedy oboje z Jakubem ukrywali się w piwnicach, Stanisława o mały włos nie zginęła. Została ranna i przetransportowana do szpitalu polowego. Nawet wtedy bała się zostawić Jakuba samego.

Poprosiła jednego z lekarzy, żeby zatrudnił go jako sanitariusza. Dzięki temu Jakub mógł zostać ze Stanisławą, a oprócz tego dostał legitymację Czerwonego Krzyża, która po upadku Powstania pozwoliła mu uniknąć pobytu w obozie w Pruszkowie, dokąd wypędzono ludność Warszawy.

Po zakończeniu wojny obydwoje stwierdzili, że rozdzielić ich może już tylko śmierć. W 1946 pobrali się, a roku później przyszła na świat Bożenna, ich jedyne dziecko. Początkowo Rotmanowie chcieli wyemigrować za granicę, do Stanów, ale życie potoczyło się inaczej i dopiero po śmierci ojca Bożenna zdecydowała się wyjechać do Izraela.
Jakub zmarł w 1980 roku w Warszawie, Stanisława 19 lat później w Jerozolimie. Byli dobrym i zgodnym małżeństwem, on pozostał Żydem, ona – chrześcijanką. Bożenna wspomina, że ksiądz, który odwiedzał ich po kolędzie, najbardziej lubił pić koniak z panem Rotmanem i prowadzić z nim ciekawe dyskusje.

Historia rodziców Bożenny opisana jest również na stronie internetowej Yad Vashem, gdzie przetłumaczone na język angielski zostało także świadectwo Stanisławy Rotman-Kaczmarczyk.

Według szacunków Instytutu, około 30 do 35 tysięcy polskich Żydów zostało uratowanych przez polskie rodziny i organizacje. Liczba ta stanowi około 1% przedwojennej żydowskiej populacji Polski.