„Chidusz” 10/2022: Puste strony, twarze ofiar Zagłady i eseje Judith Plaskow

Ten numer „Chiduszu” rozpoczynają cztery puste strony – nasz protest przeciwko niesprawiedliwemu podziałowi rządowych dotacji. Departament Mniejszości Narodowych i Etnicznych nie przyznał dotacji na wydawanie „Chiduszu” w 2023 roku, jednocześnie „Słowo Żydowskie” – uważane za prorządowe – otrzymało aż 300 tys. zł wsparcia. 

Te puste strony symbolizują wszystkie wywiady i reportaże, których nie napisaliśmy, ponieważ po pierwsze nie mieliśmy za co, a po drugie zbyt zajęci byliśmy wiązaniem końca z końcem. Dotacja Departamentu Mniejszości Narodowych i Etnicznych przyznana nam na 2022 rok wynosiła zaledwie 30 tys. zł i gdybyśmy mieli wydawać za nią „Chidusz”, wystarczyłoby na jeden numer. 

Finansowe problemy dotyczą większości z nas – spłacamy drogie kredyty mieszkaniowe (oferowane na fatalnych warunkach), czekamy w kolejkach do lekarzy, łapiemy się za głowy przy kasach w dyskontach oraz przykręcamy kaloryfery. Stąd w rogu okładki dostrzeżecie symboliczne przedstawienie (wciąż rosnących) rachunków.

Z otuchą przychodzi Chanuka. 

Cud chanukowy przydałby się w tym roku szczególnie – wszystkim nam razem i każdemu z osobna. Dlatego – oprócz radosnej Chanuki – w tym roku życzmy sobie nawzajem Święta Świateł pełnego cudów!

 

 

Antysemityzm – nierozpoznany rasizm

Podobnie jak w przypadku innych grup mniejszościowych Żydzi muszą wiedzieć wszystko o dominującej kulturze, podczas gdy dominująca kultura nie musi wiedzieć o nich nic – pisze Judith Plaskow. – Biorąc pod uwagę żydowskie korzenie chrześcijaństwa, ironiczny wydaje się fakt, że amerykańscy Żydzi z konieczności zdobywają powierzchowną wiedzę o chrześcijańskich wierzeniach i obyczajach, podczas gdy chrześcijanie, szczególnie poza Nowym Jorkiem, często zupełnie nie znają żydowskich świąt ani ich znaczenia

Feministyczny antyjudaizm i chrześcijański Bóg

W kolejnym eseju z grupy tekstów Złożoność zazębiających się odmian ucisku (z książki Nadejście Lilit) Judith Plaskow jeszcze głębiej eksploruje antyjudaizm pojawiający się wśród feministycznych teolożek, odnosząc się przy tej okazji do wielu fundamentalnych chrześcijańsko-żydowskich kwestii: 

Chrześcijanie, którzy stale zastanawiają się, jaki stosunek do Jezusa mają Żydzi albo dlaczego odrzucają go jako Mesjasza, zdają się nie być w stanie zrozumieć, że Żydzi o Jezusie nie myślą wcale i że nie odrzucają go, ale zwyczajnie nie są nim zainteresowani. Fundamentalna nieistotność chrześcijaństwa dla judaizmu oznacza, że chrześcijanie traktujący judaizm poważnie – jako niezależną, żywą religię – muszą przemyśleć swoją religijność w sposób, w jaki nie muszą tego robić – w odniesieniu do chrześcijaństwa – Żydzi. Czym jest chrześcijańska tożsamość, kiedy nie jest definiowana w opozycji do judaizmu? Na to pytanie tradycja chrześcijańska nigdy nie udzieliła zadowalającej odpowiedzi. 

I dalej:

Pogląd, zgodnie z którym Bóg „Starego Testamentu” – w przeciwieństwie do nowotestamentowego Boga uniwersalnej miłości – jest zazdrosnym, gniewnym i zasadniczo plemiennym bóstwem, to dobrze ugruntowany stereotyp, który poprzedza jakąkolwiek myśl feministyczną. (Frazę „Stary Testament” zapisuję w cudzysłowie oczywiście dlatego, że nie jest to żydowskie określenie, a samo rozróżnienie na Nowy i Stary Testament sugeruje zastąpienie jednego drugim. Mechanizm ten zastosować można w wielu przypadkach: Prawa i Ewangelii, dzieci ciała i dzieci obietnicy, Boga gniewnego i Boga miłosiernego itd.). Idea dwóch przeciwstawnych obrazów natury Boga została przejęta przez tworzące własną mitologię feministki, które – być może usiłując uwolnić się od bardziej problematycznych aspektów Bożej natury – stworzyły wizerunek jej wewnętrznego rozwoju, opierający się niemalże zupełnie na idei dualizmu.

 

Śledztwo na ulicy Smocze

Benny Mer mieszka w Izraelu, ale u siebie czuje się też w Warszawie. A dokładniej na ulicy Smoczej, której losy – a właściwie losy jej przedwojennych mieszkańców – opisał w swojej książce Smocze. Biografia żydowskiej ulicy w Warszawie (nieprzetłumaczonej jeszcze na język polski). Z archiwów odkopał zakurzone opowieści o wszystkich kamienicach, od numeru jeden do sześćdziesiąt dwa. Mieszkały tam w sumie dziesiątki tysięcy ludzi. Labirynt podwórek, ślepych uliczek, kiosków, bazarów, warsztatów, teatrów i burdeli tworzył właściwie osobne miasteczko. Benny odkrył tam wiele skarbów, o których opowiada w rozmowie z Anną Pamułą. 

 

Anna Pamuła: Jesteś człowiekiem szukającym porozumienia.

Benny Mer: To prawda. Szmuel Hugo Bergman, filozof, który wyemigrował do Izraela przed wojną, powiedział, że istnieją dwa rodzaje judaizmu. Pierwszy przykazuje, by nigdy nie zapomnieć, jakie zło wyrządził nam Amalek. Drugi, by kochać drugiego jak samego siebie. Zostałem wychowany w domu, gdzie przeważał ten pierwszy – byliśmy generalnie uczeni rozpamiętywać krzywdy wyrządzone nam przez gojów. Tymczasem w moim dorosłym życiu staram się trzymać tego drugiego. 

Jak udało ci się oderwać od tego, co słyszałeś w dzieciństwie? 

Mój dom był ortodoksyjny, trzydzieści lat temu dokonałem osobistej rewolucji. Wciąż jestem w tym procesie. Zamiast złości szukam porozumienia. Kompromisu. Pewnie dlatego tak bardzo kocham jidysz, który symbolizuje połączenie z językami sąsiadów. Współistnienie, a nie izolację. Otwartość, a nie zamknięcie. 

 

Josef Opatoszu patrzy na Wisłę, cz. II

W drugiej części rozmowy Dan Opatoshu opowiada m.in. o poglądach politycznych swojego dziadka, wspólnie spędzanych wakacjach i podróżach Josefa Opatoszu do Europy. 

 

Christa Whitney: Skąd wiesz o romansach swojej babki?

Dan Opatoshu: Obu moich dziadków zmarło w odstępie sześciu miesięcy. Mieli oni na mnie ogromny, wręcz olbrzymi wpływ. Po ich śmierci nadal odwiedzałem babcie. Do Adeli przychodziłem bodajże raz w tygodniu – w sobotę albo w niedzielę, szczególnie wtedy, gdy nie chciała odwiedzać nas w domu rodziców. Spotykaliśmy się pod pretekstem lekcji jidysz. Opierały się one na czytaniu twórczości mojego dziadka. Jego książki służyły mi za podręczniki, co nie było najlepszym sposobem na naukę od podstaw. Dziadek pisał dość pompatycznie, nikt nie zaczyna uczyć się języka w ten sposób. Głównie chodziło jednak o dotrzymywanie towarzystwa babci. Druga była z kolei analfabetką funkcjonalną. Po śmierci jej długoletniego kochanka, wykładowcy uniwersyteckiego, przychodziłem do niej co tydzień – albo co dziesięć dni – by uczyć ją angielskiego. W tym przypadku za podręcznik służył nam „New York Post”. Podczas jednego spotkania czytaliśmy wspólnie dwa artykuły. Jeśli zaś chodzi o Adelę, to była ona zawsze bardzo otwartą kobietą. Uwodziła każdego i łatwo przychodziło jej mówienie o swojej seksualności. 

Choć Opatoszu mieszkał w Ameryce, jego świat był ponadnarodowym światem kultury jidysz. Jeśli dobrze pamiętam, dwukrotnie odwiedził Polskę w latach dwudziestych – w 1922 albo 1923 roku i kolejny raz w 1928 – a później jeszcze raz w latach trzydziestych. Był w Związku Radzieckim i w Palestynie. Podróżował też do Paryża i Ameryki Południowej. Jego przyjazdy do Europy we wczesnych latach dwudziestych odbierane były jako szczęśliwe powroty marnotrawnego syna – kogoś, kto odniósł sukces w Nowym Świecie. W jednej z bodajże warszawskich gazet został nawet opublikowany satyryczny rysunek, na którym Opatoszu leży w hamaku w wielkim leśnym gaju. Jest to świetna karykatura dziadka – z dużym, wiszącym nosem, wystającą żuchwą i wielkim czołem. Jego twarz nietrudno zresztą było skarykaturować. Dziadek leży więc w hamaku i bez zainteresowania zrywa liście z otaczających go drzew, z tym że każdy liść to zielony banknot. Nad zasłoną z liści widnieje napis In pojlisze welder, „W lasach polskich” – tytuł jego najsłynniejszej powieści. Społeczność żydowska w Europie musiała zatem uważać Opatoszu za jakiegoś milionera, na którego po publikacji książki dolary spadają z nieba. 

Dziadek postawił sobie za cel odwiedzanie szkół i spędzanie czasu z młodymi ludźmi. Jestem przekonany, że robił to, bo widział w nich swoich przyszłych czytelników. Na jednym ze zdjęć widzimy go w gronie wszystkich uczniów szkoły im. Pereca w Prużanie – wtedy jeszcze w Polsce, dziś w Białorusi. Fotografia zrobiona została w latach trzydziestych. Patrzę na te wszystkie dzieci, wiedząc, że za cztery, pięć lat już ich nie będzie.

 

 Pełna, angielska wersja rozmowy w formie filmu z licznymi fotografiami dostępna jest na: bit.ly/OpatoshuOH.

 

Josef Opatoszu: W lasach polskich (odcinek 3)

W lasach polskich Josefa Opatoszu to bodaj najpiękniejsza literacka opowieść o polsko-żydowskich losach. W trzecim odcinku powieści, którą publikujemy w kongenialnym, przedwojennym przekładzie Saula Wagmana, Mordche w końcu zbliży się do Racheli, co będzie miało dość katastrofalne skutki: 

 

Mordche patrzył na reb Iciego, głęboko wierząc, iż ma przed sobą „alijes nesiume”, – „wzniesienie się duszy” – najwyższą ekstazę. 

Poprzez otwarte okno widział skraw lasu w płomieniach – słońce zachodziło. Przed stajnią leśnik ochędożał konie. Syn jego, Wacek, podrostek czternastoletni, siedział boso i, ciągnąc Filuta za uszy drażnił się z nim. Cisnął kamyk. Psina wyrwała się, z impetu przeskoczyła kamień, schwyciła go w pysk i niezadowolona ze szczekaniem przywłóczyła się do swego pana. 

Mordche spoglądał na leśnika, na Wacka, litował się nad nimi, że o niczem nie wiedzą, że żyją, jak bydło, gdy tuż za ścianą siedzi reb Icie, który buduje i burzy światy. I zdjęła go wielka, przelewna litość. 

(…)

Zapadała noc. Źrałe sosny roztuliły się, sącząc żółte krople żywicy. Od lip biła upojnie – nużąca woń, a w głębokich wykrotach lasu miljony porostów zionęły ostatnie tchnienie w oćme nocy. Mordche z dusznoty nie mógł dłużej usiedzieć w domu. 

Drzewa się tuliły do siebie, gałęzie z gałęźmi się splatały, a Wisła błyszcząca, jak stal, mrugała. I przed oczyma Mordchego wyłoniła się blada Rachela, o czarnych, jak noc, oczach o cichych, giętkich krokach – i wabiła go, i przyciągała, jak magnes. I Mordche chciałby się w tej chwili nazywać Jakóbem, być pastuchem, siedzieć na polu z fujarką w ustach – i grać, i wołać ku sobie bladą Rachelę…

 

Chaim Grade: Aguna

Jedenasty odcinek wybitnej powieści Chaima Gradego

Od „Chiduszu” 10/2021 publikujemy pierwsze polskie tłumaczenie Aguny Chaima Gradego w przekładzie Magdaleny Wójcik. W kolejnym odcinku poznamy Zeldę i Frejdkę, córki Guty, starszej siostry Merl, tytułowej aguny. 

Wystarczyło, że jakiś młodzieniec na nią spojrzał, a ona gotowa była z miejsca przysiąc, że zajdzie w ciążę pierwszej nocy po ślubie i urodzi mu co najmniej tuzin dzieci. Skaranie boskie z tą dziewczyną. Zakochiwała się w każdym chłopaku, który ją objął. Uwieszała się na kolejnym wybranku całym swoim ciężkim, miękkim ciałem, patrzyła mu z oddaniem w oczy i czekała, aż poprosi ją o rękę. Wyciągała się raz za razem, mrużąc oczy i ściągając usta. Zelda szalenie lubiła się całować.

Frejdka, młodsza z sióstr, była przeciwieństwem starszej zarówno z charakteru, jak i z wyglądu. (…)  Ze swoją jasną twarzą, zaróżowionymi policzkami, nieruchomym spojrzeniem i krzywym uśmieszkiem wyglądała jak sklepowy manekin. Chłopcy nazywali ją „gipsową” i próbowali jakoś ocieplić, roztopić, oderwać od obowiązków. Gdy jednak tylko jakiś młodzieniec zabierał się za całowanie, Frejdka rozstawiała szeroko parę swoich twardych łokci i nie było jak się do niej zbliżyć.

Guta zajmowała duży pokój z kuchnią w tanich domach baronowej de Hirsch. Jedna trzecia pokoju była oddzielona od reszty starą szafą. Z obu jej stron aż do ścian wisiały na sznurkach kawałki materiału. Nocą miejsce za szafą służyło jako rodzinna sypialnia – odsłaniano wtedy zasłony, żeby można było rozebrać się przy świetle. Wieczorami natomiast w ciemności za zasłonami znajdował się pokój dziewcząt.

Siostry wymieniały się. Jednego wieczoru siedziała tam starsza z młodzieńcem, a kolejnego – młodsza. Tego dnia, gdy Merl wróciła od matki, była kolej Zeldy. 

 

Twarze ofiar Zagłady

Inżynier oprogramowania Daniel Patt w rozmowie z Katarzyną Andersz opowiada, jak wpadł na pomysł wykorzystania technologii rozpoznawania twarzy do poszukiwań genealogicznych. Dzięki jego projektowi From Numbers to Names możliwe jest porównanie zdjęć swoich lub swoich przodków z prawie półmilionową (i wciąż rosnącą) bazą fotografii z okresu Zagłady. 

 

Katarzyna Andersz: Przy porównywaniu zdjęć otrzymujemy procentowy wynik, będący wskaźnikiem stopnia podobieństwa pomiędzy dwiema fotografiami, a konkretnie dwiema twarzami. Przy jakim wyniku mamy podstawy sądzić, że znaleźliśmy właściwe połączenie?

Daniel Patt: Trudno jest tu jednoznacznie wskazać na jakiś przedział, bo zależy to od wielu czynników. Mówiąc bardziej oględnie, prawdziwie pozytywne połączenia znajdowane są zdecydowanie częściej od wyniku 0,73 w górę. Jednocześnie zdarzało nam się mieć dobre przyporządkowania twarzy już pomiędzy stopniem podobieństwa ocenianym od 0,6 do 0,7. Z drugiej strony czasami w przypadku nieostrych fotografii dopasowanie sięga nawet poziomu 0,8 i daje wynik fałszywie dodatni.

Z jakich baz zdjęć korzysta wyszukiwarka From Numbers to Names?

Mamy zdjęcia m.in. z kolekcji Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie i z Yad Vashem. Cały czas zależy nam na pozyskiwaniu nowych fotografii i filmów. Niedawno przeprocesowaliśmy na przykład odnaleziony po latach w USA trzyminutowy film, nakręcony w 1938 roku w Nasielsku [mowa o nagraniu Davida Kurtza, które stało się podstawą filmu dokumentalnego Three Minutes: A Lengthening – K.A.]. 

 

Przegląd wydarzeń z Polski i świata

W krótkich artykułach z Polski piszemy m.in. o tym, czy Tusk nazwał Kaczyńskiego „Żydem”, antysemickim wiecu w Krakowie, ochroniarzu Roberta Lewandowskiego i o szkole muzycznej w Suwałkach promującej Lichwę. W przeglądzie wydarzeń ze świata poczytacie m.in. o nowej koalicji Benjamina Netanjahu, antyizraelskiej rezolucji ONZ, wynikach nowej metaanalizy spermy, izraelskim systemie klimatyzacji, który nie zużywa energii, czy o filmie dokumentalnym na temat terapii konwersyjnej w ultraortodoksyjnych społecznościach żydowskich.  

 

ZAPRASZAMY DO LEKTURY

„Chidusz” dostępny będzie od środy (21.12) w Empikach na terenie całego kraju, w Muzeum POLIN, ŻIH-u oraz w Cocofli we Wrocławiu. Wydanie elektroniczne będzie można znaleźć na publio.pl. Przyjemnej lektury!