Iran. Zostać czy wyjechać?
Wywiad ukazał się w „Chiduszu" 6/2019
S. i K. to dwie kobiety koło czterdziestki. S. w 2018 roku wyemigrowała z Iranu i nie zamierza tam wracać. K. jest jej przyjaciółką i nie wyobraża sobie życia poza Teheranem. S. i K. palą skręty, nie mają chust na głowach, a ich sukienki odsłaniają nagie ramiona. K. nie boi się Trumpa, choć jej miasto zaatakowałby jako pierwsze. S. jest na niego wściekła, bo, jak mówi, zniszczył jej życie. Dla S. noszenie chust to problem, z kolei K. chodzi na irańskie plaże w bikini.
Spotkaliśmy się w jednej z warszawskich kawiarni latem 2019 roku. Na początku myślałem, że mówią po węgiersku, ale okazało się, że toczą bój po persku. Po krótkim small talku zaczęliśmy we troje rozmawiać o życiu w Iranie.
Michał Bojanowski: O co się kłócicie?
S.: Ja jestem przeciwko życiu w Iranie, a ona za. Dzisiaj do czwartej rano gadałyśmy o wychowywaniu tam dzieci. Uważam, że to niezdrowe.
M.B.: Dlaczego?
S.: Po rewolucji religia stała się w Iranie obowiązkiem. Musisz praktykować, musisz przestrzegać zasad. Wcześniej tak nie było. Miałam w rodzinie kilka religijnych osób, ale to była ich własna decyzja. Po 1979 roku moja babcia, która zawsze zakrywała głowę chustą, przestała to robić, bo czuła się do tego zmuszana.
M.B.: I wychodziła tak na ulicę?
S.: Nie zrozumieliśmy się. W Iranie prowadzimy podwójne życie – jedno w domu, drugie na zewnątrz. Chusta obowiązuje także w domu – nie możesz stanąć przed mężczyzną z odkrytymi włosami. Ktoś zawsze może zapukać do drzwi, a ty otworzysz i zostaniesz aresztowana. Chodziło mi o to, że my w domu nie nosimy chust.
M.B.: I nie otwieracie drzwi obcym?
K.: Wiele rzeczy jest zabronionych – choćby mieszane towarzystwo na imprezach czy picie alkoholu. Ale to nie znaczy, że tego nie robimy. Właściwie w Iranie możesz robić wszystko to, na co masz ochotę.
S.: Babcia zakrywała głowę raczej zwyczajowo niż ze względów religijnych, bo poza tym słuchała muzyki, chodziła na przyjęcia… W sumie mnie to śmieszy, ale wiele razy byłam z tego powodu w więzieniu.
M.B.: W więzieniu?
S.: Byłam młoda. Imprezy, głośna muzyka, alkohol. Ktoś zapukał, ktoś inny otworzył. Tego się nie zapomina: tańczymy sobie, pijemy, aż tu nagle widzę na parkiecie faceta z krótkofalówką. Byli już w środku. Aresztowali nas wszystkich. Ale to było dawno, teraz jest trochę łatwiej. Często wystarczy zapłacić i jest OK. Dawniej mogli cię na przykład pobić. Mnie się to nie przydarzyło, ale jedną z moich przyjaciółek, gdy miała siedemnaście lat, tak mocno pobito za picie alkoholu, że już nigdy się z tego nie otrząsnęła. Teraz, jeśli ma się pieniądze, z wszystkiego można się jakoś wykaraskać.
M.B.: Irańczycy piją alkohol?
S.: Wszyscy. No, oczywiście nie wszyscy, ale większość.
M.B.: Ile osób w twojej szkole nie wypiłoby alkoholu?
S.: Na czterdzieści dziewczyn w mojej klasie może dwie. I to nie jest żaden wyjątek.
K.: Pijemy, palimy… Choć palenia islam nie zabrania.
S.: Opium można palić.
K.: Mnie chodziło o marihuanę. Jest ona co prawda nielegalna, ale nie jest tak bardzo zabroniona przez religię. Są rzeczy, których robić nie można, jak picie alkoholu, i takie, których robić się nie powinno – jak na przykład opium.
S.: Inna sprawa, że w Iranie jest mniej religijnych ludzi, niż mogłoby ci się wydawać. Mój ojciec zaczął praktykować dopiero po wyjściu z więzienia. Choć w jego przypadku chodziło bardziej o potrzebę posiadania pewnego rytuału niż o wiarę. Zanim go wsadzili, pił często. Po powrocie przez pierwsze trzy miesiące grzecznie się modlił. Po jakimś czasie zaczął sobie po modlitwie coś tam popijać. I szedł się obmyć.
K.: Kiedy mój dziadek był młody, też często pił. I palił opium. Mamy w Iranie trzy religijne miesiące: ramadan, muharram i safar. Nie pił i nie palił tylko w czasie tych dwóch ostatnich.
S.: Po rewolucji sporo osób porzuciło religię. I wydaje się, że liczba praktykujących wciąż spada. A mimo to wielu ludzi uważa na przykład, że musi odbyć pielgrzymkę do Mekki. Piją, palą, imprezują, ale Mekka musi być.
M.B.: Ale gdy kobiety wychodzą na ulice, to muszą zasłonić głowę?
S.: Tak, tutaj nie ma wyboru. Strasznie mi to przeszkadzało, szczególnie w ostatnich latach. To zresztą jeden z powodów, dla których wyjechałam. Nagle poczułam się tym wszystkim totalnie zmęczona. Mój mąż zawsze powtarzał, że chusta nie może być powodem do wyjazdu. Ale poczułam, że już dłużej tego nie zniosę. Oczywiście nie tylko z powodu chusty opuściłam to wielkie więzienie.
M.B.: Więzienie?
S.: Ten nasz irański paszport jest zupełnie bez sensu, bo właściwie nie możemy wyjechać z kraju. Wy przynajmniej możecie sobie swobodnie podróżować po Europie. My bez wizy to możemy co najwyżej pojechać do Korei Północnej na wakacje [śmiech]. Wiesz, ile potrzeba papierów, żeby dostać wizę do strefy Schengen? Nawet jeśli nie chcesz być w Iranie, to nie masz za bardzo wyjścia. Ja miałam trochę szczęścia i udało mi się przyjechać do Polski.
M.B.: Ty też czujesz się w Iranie jak w wielkim więzieniu?
K.: Nie, w ogóle nie.
S.: Bo jesteś w stanie na różne sposoby wszystko sobie zorganizować. Wyobraź sobie kogoś, kto chce przyjechać do Europy i naprawdę nie może. Albo kogoś, kto nie ma tyle odwagi, żeby robić to, co ty.
K.: Zgadzam się, nie jest lekko. Nie możesz wybrać sobie stroju, w jakim wyjdziesz na ulicę. I nie możesz łatwo wyjechać za granicę. Te wszystkie rzeczy są bardzo nieprzyjemne i mogłabym ci opowiadać o wielu problemach, jakie mamy. Mimo to nie uważam, żebym żyła w więzieniu.
M.B.: Nie przeszkadza ci chusta?
K.: Gdy wychodzę z domu, mam ją na szyi, a nie na głowie. Kiedy ktoś zwraca mi uwagę, mówię: „Ojej, rzeczywiście, zapomniałam”, zakładam chustę, a po chwili znowu ściągam. Czasami, jeśli widzę, że to ktoś niegroźny, to mówię, że to nie jego sprawa, i idę dalej. Wiele kobiet tak teraz robi. Ale mam za to większy problem. Bardzo chcę być mamą. U nas nie mogę wychowywać samotnie dziecka, muszę mieć męża. Strasznie mnie to męczy, bo nie widzę nikogo odpowiedniego na horyzoncie. A zegar tyka.
M.B.: Dlaczego zakładasz, że miałabyś sama wychowywać dziecko?
S.: Jeśli jest samotna, a chce mieć dziecko, to co ma zrobić?
K.: Jestem coraz starsza, do czterdziestki już tylko kilka lat.
M.B.: Nigdy nie miałaś męża?
K.: Mieszkałam kilka lat z moim chłopakiem w Teheranie. Ciężko mu było zaakceptować to, że chcę z nim mieszkać bez ślubu, ale w końcu się udało. Moja rodzina nie miała nic przeciwko, ponieważ nie jesteśmy religijni. Z kolei jego matka cały czas udawała, że nie wie o naszym wspólnym mieszkaniu. Po prostu chciałam z nim żyć i tyle. Dla Irańczyków to jest poważny problem.
S.: Nawet w mojej rodzinie. Mama nie jest religijna, to naprawdę otwarta kobieta, ale jak miałam zamieszkać z chłopakiem, to był to dla niej problem.
M.B.: U nas też się jeszcze czasami na to oburzają.
K.: Ale to nie jest w Polsce nielegalne. Jeśli ktokolwiek spośród moich sąsiadów w Iranie doniósłby, że mieszkam ze swoim chłopakiem bez ślubu, wytoczono by mi proces. I zostałabym ukarana.
M.B.: Nikt cię nie wydał?
K.: Nie. Ale tego typu sprawy nie załatwisz pieniędzmi. Jest taki przepis…
S.: …ale on dotyczy mężatek, które śpią z innymi facetami.
K.: Chodzi mi o seks bez ślubu.
S.: Mylisz zasady. Jeśli jesteś mężatką, mogą cię ukamienować za cudzołóstwo.
K.: Przecież nikt tego już nie robi…
S.: Robią, robią. Wiesz dobrze, że jestem w tym temacie na bieżąco. Zresztą nawet w mediach co jakiś czas słychać coś na ten temat. Zaraz pojawiają się aktywiści, próbują protestować… Ale to nic nie daje – jeśli mąż wyraża wolę, by ukarać żonę śmiercią, to tak się stanie. Jeśli tego nie chce, nikt jej nie ukamienuje. To przecież jeden z powodów, dla których nałożono sankcje.
M.B.: A co grozi kobiecie, która nie jest mężatką?
S.: Wtedy też jest kara, nie tylko finansowa. Zresztą to wciąż się zmienia. W ramach wyroku kazano by ci na przykład wziąć ślub ze swoim facetem. Jednak można znaleźć kogoś, komu zapłaci się pod stołem. Zawsze da się coś zaaranżować, ale to nie byłoby takie proste jak w przypadku alkoholu czy chusty.
M.B.: Czyli istnieje korupcja?
S.: Ogromna. Mój znajomy był skazany na śmierć. Jego rodzina tak długo płaciła, aż po kilku latach wyszedł z więzienia. Na wszystko jest sposób. Ale pozostaje strach. Nawet jeśli moja rodzina wyraziłaby na to zgodę, nie zamieszkałabym ze swoim chłopakiem bez ślubu. Nie byłabym w stanie spać spokojnie. Każdej nocy mogą przecież przyjść. W sumie nawet nie wiem, jak oni to robią. To dla mnie zbyt przerażające, że w każdym momencie ktoś może zapukać do tych pieprzonych drzwi.
M.B.: Jak tobie się udało?
K.: Widocznie jestem bardziej wyluzowana.
S.: Gdy byłam młodsza, też miałam w sobie więcej odwagi. Ale z wiekiem… Zresztą jak sobie przypomnę, co robiłam w młodości, to wzdrygam się na samą myśl.
K.: Może ta moja odwaga wynika też z tego, że mam wsparcie w rodzinie.
M.B.: Dużo ludzi próbuje żyć tak, jak chce?
K.: Teraz tak.
S.: Szczególnie w Teheranie. W małych miastach oczywiście nie jest to takie łatwe.
M.B.: Ciężko mi zrozumieć rolę policji.
S.: To nawet dla nas jest skomplikowane…
K.: … i nieprzewidywalne.
S.: To rozbudowany system. Znaczną jego część stanowią tajniacy. Irańczycy nauczyli się z tym żyć. Mamy w oczach teleskopy. Wyczuwamy atmosferę. W określonych miejscach wiesz, że pewnych rzeczy nie robisz i tyle. Po jakimś czasie to już łatwo przychodzi. Idę ulicą i wiem na przykład, że nie powinnam tutaj palić papierosa.
M.B.: Przecież to nie jest zabronione?
S.: Ale w przypadku kobiet idących ulicą z papierosem w dłoni w niektórych miejscach ludzie zaczynają dziwnie patrzeć, czasami nawet…
K.: Ja tam palę i się nie przejmuję.
S.: Ja też, bo wiem, kiedy mogę sobie na to pozwolić. Zrobiłabyś to w centrum Teheranu?
K.: Wielokrotnie paliłam papierosy, marihuanę… Wpadnij do Iranu z nami. Obiecuję, że obie pokażemy ci dwa różne kraje.
S.: Czasami oglądam w mediach społecznościowych nagrania, jak jakaś dziewczyna ściąga chustę i zaczyna bójkę z inną, religijną kobietą. Teraz dużo takich sytuacji się zdarza. Dziewczyny ściągają chusty w metrze, na ulicy i wdają się w pyskówki z religijnymi ludźmi, którzy każą im je założyć z powrotem. Nie chcę brać w tym udziału. To już nie dla mnie.
M.B.: Wiele kobiet decyduje się na takie ruchy w miejscach publicznych?
S.: Nie, ponieważ z początku, gdy tego typu sytuacje zaczęły się pojawiać, bardzo surowo je karano. Dlatego gdy ktoś zwraca K. uwagę, ona zakrywa włosy z powrotem.
K.: To prawda. Często nie chcę wdawać się w głupie dyskusje.
S.: Tymczasem wiele kobiet celowo szło w jakieś publiczne miejsca, by ostentacyjnie zdejmować chustę.
K.: Uważam, że to głupie. Wiem, że one nie są zadowolone z tego, że muszą je nosić, ale takie show nie zmieni sytuacji. Trzeba działać małymi krokami.
S.: I tak minie kolejnych czterdzieści lat małych kroków.
K.: Nie wiem, może to przyjdzie szybciej. Ale bez przemocy, bez…
S.: Właśnie dlatego staliśmy się takim społeczeństwem! Zawsze znajdziemy sposób, by kontynuować nasze życie pomimo przeciwności! Jesteśmy świetni w rozwiązywaniu problemów. Wiesz, widzę, jak szybko tu w Polsce potrafię znaleźć wyjście z różnych sytuacji, bo od dzieciństwa jestem przyzwyczajona do tego, że jak zamkną jedną drogę, to szybko znajduję drugą. To świetna umiejętność, ale mnie to wykończyło. Dlatego właśnie sytuacja w Iranie nie zmienia się od czterdziestu lat. Zakazali alkoholu – mamy czarny rynek, i tak dalej.
M.B.: Uważasz, że zmiana jest możliwa?
K.: Tak, ponieważ nowe pokolenie Irańczyków nie da się tak łatwo zmusić do robienia tego, co im się każe. Jest bardziej anarchistyczne. Jestem nauczycielką i mocno się im przyglądam.
M.B.: Mogę napisać, że jesteś nauczycielką?
K.: Tak, ale bez szczegółów.
S.: Nie zgadzam się z tym, że to nowe pokolenie jest mniej podatne na nakazy.
Władza nie jest religijna, po prostu używa islamu jako narzędzia. Im wystarczy samo pokazywanie, że religia jest najważniejsza. Czasami na coś pozwolą, a młodzi ludzie myślą wtedy, że mogą w końcu robić to, co im się podoba. Ale tak było zawsze! Wciąż na coś pozwalali, potem zabraniali. A my żyjemy w ciągłym poczuciu, że coś w końcu można, nawet jeśli za chwilę jest znowu zabronione. Takie wędkowanie.
K.: Jej ulubiony przykład z rybami.
S.: Próbują nas zmęczyć. Dają i odbierają. Pozwalają, a potem zabraniają. To takie błędne koło. Tak jak z hidżabem. Nagle dziewczyny go nie noszą, bo okazuje się, że nikogo za to nie karzą. Potem jednak bez żadnej zapowiedzi przychodzi taki moment, że w centrum Teheranu zatrzymują wszystkie autobusy i aresztują pełno kobiet.
K.: Pięć lat temu nikt wśród rządzących nie podjąłby tematu odpuszczenia hidżabu. A teraz możemy wskazać przynajmniej kilku posłów, którzy mówią otwarcie, że nie można nikogo do tego zmuszać.
S.: Stare gierki…
K.: No nie wiem. Przynajmniej pojawiła się jakaś dyskusja.
S.: Dobrze, może jest dyskusja, ale i sytuacja wciąż jest ta sama. Gdy byłam młoda, dziewczyny aresztowano za pomalowane paznokcie. Teraz niby już tego nie robią…
K.: I tak krok po kroku…
S.: Dajże spokój! Czterdzieści lat to trwa, a ty powtarzasz to swoje little by little. Nie widzę żadnej możliwości poważnej zmiany. Żadnej!
K.: A ja widzę. Widzę, jak zmienia się mentalność ludzi.
S.: Ale rząd się nie zmienia! Wciąż jest i będzie ta sama władza, ta sama republika islamska. Może dadzą ci trochę więcej wolności tu czy tam…
K.: Myślę, że aby zmienić obecną sytuację, ludzie muszą uświadomić sobie swoje prawa, a nawet sam fakt, że w ogóle mogą mieć swoje prawa. I wydaje mi się, że to powoli następuje. Jest taka dzielnica w południowym Teheranie, mocno religijna, gdzie kobiety siedzą w domu i takie tam. Ostatnio odwiedziłam jedną z nich. Ojciec powiedział do córki, że sama może wybrać, czy chce nosić hidżab. To jest naprawdę coś nowego, kiedy rodzic mówi do dziecka, że samo może zdecydować.
S.: Może ludzie się zmieniają gdzieś tam w środku, ale władza pozostanie ta sama, ponieważ my zbyt dobrze wiemy, jak ugasić każdy pożar.
M.B.: Co najbardziej lubisz w Iranie?
K.: Wszystko. Poza władzą.
S.: To, co mnie najbardziej przeraża, to fakt, że ta cała sytuacja, w jakiej od kilku dekad jesteśmy, bardzo zmienia ludzi. Ciągłe starania o to, żeby wszystko jakoś udźwignąć, niszczą nas. To nieustanne ukrywanie, unikanie niektórych sytuacji ma powolny, ale drastyczny wpływ na Irańczyków. Dlatego wyjechałam z kraju. Ten okropny nawyk samocenzury, który jest w środku nas. Może nie w przypadku K., bo ona jest młodszym pokoleniem. Kilka lat temu zaczęłam się bać, że staję się kimś, kim nie chcę być. Szczególnie gdy byłam poza krajem, widziałam, jak ten cenzor siedzi głęboko we mnie. Nawet tutaj mam te lęki…
M.B.: W Polsce?
S.: Czasami widzę policyjny radiowóz i serce zaczyna mi bić mocniej. Jakbym coś przeskrobała. To zostaje w środku.
K.: Wczoraj jej współlokatorka wychodziła z domu, a ja odruchowo do niej powiedziałam, że chyba zapomniała chusty.
S.: K. dwa dni temu przyjechała z Iranu.
K.: Oczywiście po chwili zaczęłam się śmiać. Widzisz, nawet mnie to się zdarza, choć jestem taka twarda.
S.: To jest właśnie to przyzwyczajenie. Automatycznie wchodzi w każdy twój ruch, każdą myśl. Byłam kiedyś z Iranie z polskimi znajomymi i dziewczyny nawet po kilku tygodniach od powrotu wciąż przed wyjściem z domu szukały chusty. Wyobraź sobie, jak to wygląda po trzydziestu latach. Oczywiście mówimy tutaj o stosunkowo prostej rzeczy.
M.B.: Mówiłaś wcześniej, że miałaś dość burzliwą młodość. Co się zmieniło?
S.: Wzięłam ślub. Mój mąż był dość znanym człowiekiem, pracował w organizacjach rządowych. Zmieniłam się, żeby mu nie zaszkodzić. Zresztą niedługo po ślubie też dostałam dobrą pracę i wielu ludzi zaczęło mnie kojarzyć. Ale zmieniłam się dla niego. Gdyby doszło do sytuacji, w której jego żona trafia za jakieś „ekscesy” do więzienia, mógłby wszystko stracić. Nie tylko reputację, ale i pracę. Stałam się bardzo zapobiegawcza. Wcześniej niezbyt przejmowałam się tym, czy ktoś mnie aresztuje.
M.B.: Czyli dla faceta ograniczyłaś szaleństwa?
S.: Nie ograniczyłam – całkowicie zarzuciłam. Wiele lat byliśmy razem. On nie był religijny, raczej nie obchodziła go też tradycja. Piliśmy od czasu do czasu alkohol, ale zawsze w domu. Później zrezygnowałam z tej mojej świetnej pracy, gdy zaczęto ode mnie wymagać rzeczy, o których nie możesz napisać. I tak zaczęłam pracować w szkole.
M.B.: Czy to prawda, że w zeszłym roku ceny w Iranie wzrosły blisko o połowę?
K.: W marcu 2018 roku euro kosztowało cztery tysiące tomanów. Nagle skoczyło do dwudziestu tysięcy, potem spadło do szesnastu. W zeszłym tygodniu butelka mleka z dnia na dzień zdrożała o tysiąc tomanów.
M.B.: To efekt sankcji wprowadzonych przez Trumpa?
S.: Durna polityczna gra! Trump zaczął od tego, jak to on bardzo dba o prawa człowieka i że trzeba koniecznie zmienić tę sytuację. A potem szybko od zwykłych ludzi przeszedł do stwierdzenia, że nie chodzi o zmianę władzy, tylko o walkę z terroryzmem i zaprzestanie prac nad bombą atomową. I wtedy wszystko będzie w porządku. Gdzieś po drodze zgubił wątek o prawach człowieka. Czyli jak Trump dogada się z rządem odnośnie kilku kwestii, nasza sytuacja pozostanie taka sama. Chodzi tylko o pieniądze.
M.B.: Nie powinien był wprowadzać sankcji?
S.: Nie w ten sposób. Niby chciał poddać rząd presji… Ale ta presja nic nie da. Dopóki w Iranie są pieniądze, władza może kontynuować swoją politykę latami. Oni na tych sankcjach nie ucierpią.
K.: Cała ta presja spowodowana sankcjami uderza tylko w zwykłych obywateli. Tyle że kwestia finansów to jeden problem. Ale spójrzmy choćby na opiekę medyczną.
M.B.: Co z nią?
K.: Moja przyjaciółka niedawno dowiedziała się, że ma raka. Jedna sesja chemioterapii to około siedemnaście milionów tomanów. Nasze ubezpieczenie nie pokrywa leczenia raka.
S.: Poza tym opieka medyczna w Iranie praktycznie nie istnieje. Nawet nie chodzi o to, że rząd nie chce nam jej fundować albo że jest droga. Jej właściwie nie ma.
K.: Znajomi potrzebowali protezę dla syna, który stracił nogę. Powiedziano im jednak, że to nie jest coś niezbędnego, więc taki zakup nie może być sfinansowany z ubezpieczenia.
S.: Za czasów Obamy zniesiono wiele sankcji. Iran się otworzył. Zjawiło się u nas sporo zagranicznych firm. Nawet w polskiej ambasadzie odbyło się duże przyjęcie. Ludzie zaczęli robić z nami interesy, a to oznaczało miejsca pracy. Wszystko szło dobrze. Rząd był zadowolony, bo sprzedawał ropę. Tymczasem Trump uznał, że Iran dostał trochę kasy i zaczął wspierać terrorystów.
M.B.: A zaczął?
S.: Tak.
K.: Ale nie taki terroryzm, że ktoś podkłada bomby. Rząd wspiera różne, często – delikatnie mówiąc – dziwne grupy w wielu krajach. Chce panować nad światem muzułmańskim, interesują go więc różne środowiska religijne.
M.B.: A jak to jest z tą bombą atomową?
S.: Wszyscy myśleli, że Irak ma broń jądrową. Po wojnie okazało się, że to nieprawda. U nas mogłoby być podobnie, być może niedługo się przekonamy.
M.B.: Ostatnio Trump chciał zaatakować Iran.
K.: Pojawił się u nas pewnej nocy dron, który został zestrzelony. W tym samym czasie Trump podpisał zgodę na atak. Podobno jednak zapytał, ilu ludzi zginie, i gdy usłyszał, że około stu pięćdziesięciu, odwołał całą akcję.
M.B.: Bałaś się?
K.: To było stresujące, bo akurat mieli zaatakować moje miasto. Ale mimo wszystko byłam przekonana, że do tego nie dojdzie.
S.: Optymistka.
K.: Iran nie jest słabym krajem. Bezpieczeństwo, jakie zapewnia władza, nie jest propagandowym wymysłem. Udało im się zabezpieczyć wiele rejonów, w których wcześniej działo się bardzo źle. Kiedy pojawiło się ISIS, Irańczycy wiedzieli, że nic im nie grozi.
S.: Ile miałaś lat, gdy wybuchła wojna?
K.: Byłam małym dzieckiem.
S.: Więc nie pamiętasz…
K.: Nie pamiętam, bo na południu ta wojna nie była aż tak krwawa. W moim mieście znajduje się główny port Iranu i trzymano go w bezpiecznej odległości od działań militarnych.
S.: A teraz ten rejon stał się najbardziej zagrożony. Trump chce atakować właśnie od południa.
K.: Ale nie będzie wojny.
S.: Tego nie wiesz.
K.: Jestem pewna.
S.: Byłam wtedy dzieckiem, trochę jednak pamiętam. Nikt wtedy nie myślał, że zacznie się wojna. Dopiero gdy zaczęły się bombardowania…
K.: To była inna sytuacja.
S.: … Parę metrów od mojego domu wybuchła bomba, zniszczyła też nasze mieszkanie. Ten obrazek został mi w pamięci do dzisiaj, choć miałam wtedy może jakieś dziesięć lat. Pamiętam najpierw te cholerne bombardowania. Potem było spokojniej, aż w końcu zaczęła się regularna wojna. Tego nie sposób zapomnieć, choć ja i tak miałam szczęście, bo moja mama w ogóle nie była wystraszona, a może po prostu tego nie okazywała. I dlatego nie czuliśmy aż tak wielkiego przerażenia. Może teraz to się nie powtórzy, bo rząd ma swoje różne wojny, zajęty jest Syrią. Boje się, że jeśli władza znajdzie się w niebezpieczeństwie, nie będzie na nikogo zważać. Zrobią wszystko, by się ratować. Nie będą mieli żadnych skrupułów, żeby pociągnąć za sobą całe społeczeństwo.
M.B.: Rozmawiacie czasami z rodzicami na temat rewolucji?
S.: Tak, często.
K.: Gdy ich teraz o to pytamy, mówią, że mieli za czasów królestwa dobre życie. Dziwią się, że doprowadzili do rewolucji. Winią się za jej skutki.
M.B.: Naprawdę przyznają, że to ich wina?
K.: Tak.
S.: Jeszcze jakiś czas temu było tak, że gdy pytałeś kogoś, dlaczego brał udział w rewolucji, to odpowiadał, że to nie tak, że to nie on, że to ktoś inny. Powoli, stopniowo sytuacja się w końcu zmieniła, zaczęto się do tego przyznawać. Ludzie wyszli wtedy na ulice, bo chcieli zmian. Nie była to jakaś jedna mała grupa, która zawładnęła resztą. Iran wyszedł na ulice.
K.: Oczywiście nie chcieli republiki islamskiej.
S.: Myśleli, że walczą o demokrację. Wierzyli w nią. Mieli dość monarchii. Chcieli podejmować decyzje, głosować. Wyszło, jak wyszło. Chomejni mówił, że przywódca religijny nie może być szefem państwa…
K.: To, co zostało z dawnego Iranu, to opowieści i zdjęcia. Gdy dzisiaj rozmawiasz z uczestnikami tamtych wydarzeń, otwarcie przyznają się do błędu. Nie uważają, że ktoś ich w coś wmanewrował, nie szukają winnych gdzie indziej. Wiedzą, co zrobili. Oczywiście bardzo ich to boli. Czasy królestwa to były czasy sporej korupcji. W państwie nie działo się najlepiej. A później tak się stało, że pojawił się potężny Chomejni. Te jego przemowy… Gdy posłuchasz, jak on pięknie mówił, zrozumiesz, dlaczego porwał masy.
S.: Wiesz, pytałam mojej mamy, dlaczego przed rewolucją nie chciała wyjechać z Iranu i urodzić nas za granicą. Mam wielu znajomych, którzy w ten sposób dostali obywatelstwo, na przykład w Kanadzie. Miałaś pieniądze – pytałam – mogłaś spokojnie jechać „na wakacje”, przecież sporo podróżowaliście. Wiesz, co ona odpowiadała? Że irański paszport był najlepszym paszportem na świecie, że nasz król był wspaniały, że kochali swój kraj do szaleństwa. Byli tak szczęśliwi w Iranie, że nawet przez myśl im nie przeszło, żeby wyjechać, jakoś się zabezpieczyć. Ten dawny Iran w ich wspomnieniach jest piękny, kolorowy i szczęśliwy.
M.B.: Jesteście feministkami?
K.: Nie.
S.: Ja też nie. Dla mnie to jakaś gra, w której wielu ludzi chce się po prostu popisać. Uważam, że wszyscy powinni mieć równe prawa, ale nie mam siły na te różne feministyczne zagrywki. Wystarczą mi moje polskie koleżanki i te niekończące się rozmowy.
K.: Można powiedzieć, że przez znaczną część naszej historii mężczyźni dominowali nad kobietami, byli u władzy. Ale jak patrzę na irańskich facetów, to nie wiem, kto dostał bardziej w kość – my czy oni. Na co dzień spotykam wiele mocnych kobiet, które rządzą swoimi facetami. Irańscy mężczyźni są też często bardzo zastraszeni. Kładzie się na nich sporą odpowiedzialność. Boys don’t cry, faceci muszą zarobić tyle, żeby utrzymać rodzinę. To nie jest takie zero-jedynkowe.
S.: Zresztą teraz o wiele mniej kobiet zostaje w domu. W ostatnich latach jest ich coraz więcej, nawet w tak tradycyjnie męskich zawodach jak kierowca autobusu.
K.: Z tymi autobusami to też jest często przesadzona kwestia. Międzymiastowe nie są podzielone na część dla kobiet i mężczyzn. To dzieje się tylko w miastach, gdzie panuje tłok. Ale jeśli widzę wolne siedzenie w męskiej części, to idę tam i siadam, nikt nic do mnie nie mówi.
S.: Cieszą nas proste rzeczy. Co za postęp! Nagle podstawowe prawa stają się takie drogocenne? Dlatego mówię, że żyjemy w wielkim więzieniu. Dają nam jakieś podstawowe prawa, a my cieszymy się, że możemy usiąść w drugiej części autobusu.
K.: Jeśli każdy by tak myślał, to co by z nami było za dwadzieścia lat?
S.: Och, herosie. Wybawisz swój lud…
K.: Jestem zwykłą osobą, żadnym bohaterem. Kocham Iran. Mam tam rodzinę, przyjaciół, piękne wspomnienia i na co dzień dużo dobrej zabawy. Mogłabym tak jak ty przyjechać teraz do Polski, znaleźć pracę, spełnić to moje największe marzenie i mieć dziecko.
M.B.: Skoro tak bardzo tego pragniesz, to czemu tego nie zrobisz?
S.: A czy życie polega na tym, żeby spełniać marzenia?
K.: Mimo wszystko bardziej jestem szczęśliwa tam niż tutaj. W Iranie czuję się bezpiecznie. Tam mam wszystko. Poczekam – myślę teraz na głos – może ze dwa lata i jak nic się nie wydarzy, wyjadę.
S.: Popełniasz ten sam błąd, co ja. Teraz jestem stara. Nie marnuj czasu! Byliśmy z mężem nauczycielami z misją. Całe nasze życie przekonywaliśmy się nawzajem, że musimy zostać w Iranie, nauczać, dążyć do zmiany. On w całości podporządkował się tej pracy. Poświęciliśmy życie na walkę o lepsze. Nie chcieliśmy wyjechać, tylko czekać…
K.: Ale ja nie chcę zostać tylko ze względu na kraj. Jestem tam szczęśliwa.
S.: … Uwierzyliśmy, że zmiana musi nastąpić. Teraz ani ja w to nie wierzę, ani on, mimo że tam został. Zawsze powtarzał swoim studentom, że muszą próbować, że w Iranie jest ich miejsce. Teraz mówi, żeby wyjeżdżali. Zniszczyłam swoje ciało, zniszczyłam siebie. Czuję, że zmarnowałam te wszystkie lata. Poświęciłam życie, bo wierzyłam w zmianę. Nawet jeśli miałabym wpłynąć chociażby na dziesięć osób, to wydawało mi się, że to wystarczy. Teraz jestem zmęczona. A jeśli nie jestem szczęśliwa i nie jestem zdrowa, to nikomu nie pomogę…
K.: A nie myślisz, że rozczarowałaś się, bo myślałaś o swoim życiu przez pryzmat tego, że chciałaś poprawić sytuację wszystkich Irańczyków? Mieszkam tam ze względu na siebie samą, chociaż, jak dobrze wiesz, jestem zaangażowana w wiele społecznych projektów.
S.: … W Polsce nie mam łatwo. Zostawiłam wszystko w Iranie. Miałam duży dom, prywatną bibliotekę, dobre życie, samochód… W pewnym momencie nie musiałam właściwie pracować. A teraz mieszkam w małym pokoju w studenckim mieszkaniu i ciężko haruję, żeby przeżyć. Mi też brakuje kontaktu z ludźmi mówiącymi po persku, każdy tęskni za swoim językiem. Po angielsku nie mogę się tak dobrze wyrazić, nawet w rozmowach z najbliższymi przyjaciółmi. Ale patrzę na wady i zalety i wybieram Polskę. Nie mam siły na tę irańską presję.
M.B.: Co na to twoja rodzina?
S.: Mama uważa, że skoro jestem tutaj szczęśliwa, to OK. Nie odwiedzi mnie, bo nie dostanie wizy. Zresztą przy obecnym kryzysie ekonomicznym podróżowanie do Europy jest dość trudne. W dodatku ojciec zachorował, a leczenie jest bardzo drogie.
M.B.: A ty nie boisz się, że pewnego dnia zachorujesz i nie będziesz mogła zapłacić za leczenie?
K.: Może. Zobaczymy, kiedy zachoruję.
S.: Ja w sumie mam za sobą takie doświadczenie – usłyszałam już kiedyś, że mam raka. To był ogromny szok. To mnie też obudziło. Życie jest krótkie.
M.B.: Co sprawia, że czujesz się w Iranie szczęśliwa?
K.: Wiesz, co mnie strasznie boli? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele dzieci ginie u nas w wypadkach samochodowych. Straciłam wielu przyjaciół w ten sposób. Pod kołami zginęła moja pierwsza miłość. Teraz jestem zaangażowana w projekt, który ma zmieniać świadomość kierowców, pasażerów i pieszych. To sprawia, że czuję się szczęśliwa. Pomagam rozwiązać problem, który mnie bardzo dotyka. Pracuję z młodzieżą z różnych grup społecznych, w tym tych najuboższych, i dlatego uważam, że Irańczycy się zmieniają. Coraz bardziej rozumieją swoje potrzeby. Pokazuję ojcom, że i oni stracili część swoich praw przez to, że ich żony nie poszły do pracy. W ten sposób próbuję ich przekonać, by nie popełnili tego samego błędu z córkami. Nie każ córce zakładać chusty – pozwól jej decydować. Niech idzie do pracy! I wielu to rozumie.
M.B.: Brzmi jak feministyczna walka.
K.: To walka o prawa człowieka. Nie tylko o prawa kobiet, ale i mężczyzn.
M.B.: Jesteś ubrana bardzo po europejsku, odkryte ramiona, dekolt, krótka sukienka.
K.: W Iranie chodzę na plażę w bikini. Oczywiście musi to być specjalnie wybrana, prywatna plaża, gdzie wiem, że nikt mnie nie złapie. Zawsze znajduję rozwiązania, by robić to, co chcę.
M.B.: A co jest najtrudniejsze?
K.: Zawsze walczyłam o swoje prawa, od samego dzieciństwa. Już w szkole regularnie wzywano moją mamę, która wciąż się za mną wstawiała. To wsparcie było i nadal jest ogromnie ważne. Osiemnaście lat temu założyłam pierwszą w moim mieście kafejkę internetową. Właściwie to miałam szczęście, że zawsze mogłam robić to, co chciałam.
M.B.: A co jest dla ciebie największym wyzwaniem?
K.: Kiedy ktoś mi rozkazuje.
M.B.: Kiedy nosisz bikini na plaży, nie boisz się kary?
K.: Jak mnie złapią, to będę o tym myślała. Gdybym miała wszystkiego się bać, to nie mogłabym tam mieszkać. Tworzę swoje życie kawałek po kawałku.
M.B.: Powiedziałaś, że sytuacja finansowa w Iranie jest kiepska. Jak dajesz radę?
K.: Pomaga mi rodzina. Dlatego mogę wyjechać na wakacje, normalnie żyć. Bez ich wsparcia musiałabym mieszkać jak S. w wynajętym pokoju i mocno oszczędzać.
M.B.: To tak jak nauczyciele w Polsce.
K.: Ale i wtedy robiłabym to, co robię.
M.B.: Zupełnie jak nauczyciele w Polsce.
K.: Jestem optymistką, ale muszę przyznać, że sytuacja ekonomiczna w Iranie jest naprawdę trudna. Jeden z projektów, przy którym pracuję, uczy młodzież, jak z tanich produktów przygotowywać wartościowe posiłki. Nie lubię siedzieć i narzekać – jeśli mogę coś zrobić, robię to.
M.B.: Zdziwiło mnie, że chodzisz w bikini po plaży.
K.: Wiemy, co i kiedy robić – na której plaży można się rozebrać, itd. Mówię ci, przyjedź do Iranu, pokażę ci miejsca, gdzie robi się to, na co ma się ochotę.
S.: Trochę się jednak teraz pozmieniało… Pamiętam, że gdy byłam jeszcze na uniwersytecie, to sprawdzali, czy nie mamy resztek makijażu z poprzedniego dnia. I jak cię na tym złapali, nie mogłaś wejść do środka.
K.: Nagle przyznajesz, że jednak są jakieś zmiany!
S.: Cały czas mówię, że są, ale jak na czterdzieści lat, to trochę zbyt małe. Szczególnie w dobie internetu. Wypracowali w nas taką mentalność, że na wszystko się zgadzamy. Nawet jak jest źle, to mówimy, że jest dobrze. Nauczyliśmy się być zadowoleni z małych rzeczy. Tylko z małych rzeczy!
K.: Ciągle tylko my, my, my. Mów za siebie. Nie nauczyłam się bycia zadowoloną z małych rzeczy. Zawsze szukałam tego, co wielkie, myślałam o wielkich zmianach. I może rzeczywiście postępy są nieznaczne, ale ja mam wizję tego, co powinno się zmienić. I nie są to drobiazgi.
S.: Tak. Społeczeństwo ludzi z wizją. Wojownicy! Wiesz, dlaczego uważam, że te zmiany są zbyt małe? Bo one zwyczajnie dopiero malutkimi krokami doprowadzają Iran do respektowania podstawowych praw człowieka!
K.: Weź pod uwagę, że większość tych zmian nastąpiła w ostatniej dekadzie, może w trakcie ostatniego dwudziestolecia.
S.: W takim razie zobaczymy za dziesięć lat, jak daleko zajdą te wszystkie reformy.
M.B.: Rozumiem, że Irańczycy mają sposoby, żeby robić to, co chcą. Głównym problemem są zatem sankcje?
K.: Gdy mówię, że poziom życia w Iranie jest niski, patrzę na to bardziej ogólnie. Jeśli tak wiele osób ginie na drogach, to dla mnie jest to wyznacznik jakości życia. Z jakiegoś powodu ludzie nie dbają o to, żeby zapiąć pasy. Nie lubią swojego życia?
S.: Ciężko pracowałam na to, żeby było mi w Iranie dobrze – oczywiście przed sankcjami. Jak już straciłam tę moją świetną posadę, to spałam po cztery godziny na dobę. Zniszczyłam sobie zdrowie. Codziennie jechałam półtorej godziny do pracy. Pracowałam od ósmej do piątej po południu jako nauczycielka. Potem zakupy, gotowanie, sprzątanie. W nocy druga praca – redagowałam książki. Stać mnie w końcu było na kupienie mieszkania w Teheranie.
M.B.: Dlaczego mówisz, że Trump zniszczył twoje życie?
S.: Miałam dobry plan. Chciałam przyjechać do Polski, popracować, odłożyć trochę pieniędzy. Potem sprzedać mieszkanie w Iranie, kupić coś tutaj i spokojnie żyć. I teraz to nie ma żadnego sensu, bo przez sankcje ceny mieszkań poszły tak mocno w dół, że nic bym za to nie kupiła. Wynajmowanie też na niewiele się zdaje. Ostatnio próbowałam zrobić warsztaty dla dzieci we współpracy z jedną z europejskich ambasad. Powiedzieli, że nie zrobią ze mną projektu z powodu sankcji. Wysłanie mi pieniędzy czy w ogóle podpisanie umowy mogłoby okazać się dla nich problemem. Walczyłam o ten projekt. Jestem przecież edukatorką międzykulturową, robię to od lat w wielu miejscach, pracuję z dziećmi z różnych krajów. Co złego miałabym zrobić? Czego oni się bali? Nic się nie udało zdziałać.
K.: Nawet otwarcie konta w banku jest cholernie trudne. Zanim Trump nałożył sankcje, mogliśmy mieć rachunki w Europie. Weź pod uwagę, że w Iranie nie mamy kart, których możemy używać za granicą. Jeśli wyjeżdżasz, bierzesz ze sobą gotówkę. Banki boją się, że możesz być w jakimś związku z naszym rządem i że same zostaną przez to objęte sankcjami. I tak masz kolejny dowód na to, że sankcje dotykają nie władzę, tylko nas.
S.: Trump nałożył sankcje na ludność. Są dzieci, które uczą się w Europie i nagle zostały odcięte od pieniędzy rodziców, bo nie ma żadnego sposobu, żeby im je wysłać. Kiedyś można było zrobić przelew przez Turcję, teraz nawet ta opcja jest zablokowana. Wiesz, ile młodych osób zostało w ten sposób bez środków do życia?
M.B.: Za czym tęskniłabyś najbardziej, gdybyś jednak zdecydowała się wyjechać?
K.: Za ludźmi. Irańczycy są bardzo mili, niesamowicie gościnni. Mamy wspaniałą kuchnię, spokojnie można powiedzieć, że jedną z najlepszych na świecie.
M.B.: Ktoś tu kręci głową…
S.: Nie tyle, że się nie zgadzam, co uważam, że zaczynamy to tracić – tę otwartość, gościnność, wzajemną pomoc. Zawsze byłam z tego dumna. Przez ostatnie lata życia w Iranie dostrzegałam jednak coraz więcej agresji. Czuję, że przez sytuację tracimy to, co w nas najcenniejsze. Przyjedź, wszystko ci pokażemy. Będziesz zachwycony. Obcokrajowcy uwielbiają Iran.
M.B.: Ile kosztują takie wakacje?
K.: Dla Europejczyków są raczej tanie.
M.B.: Ile kosztuje piwo w knajpie?
S.: Piwo akurat jest drogie, a do tego niesmaczne. Nielegalny rynek piwa jest trudny. Łatwiej z innymi alkoholami.
K.: Moja znajoma miała na dziesięć dni trzysta euro.
M.B.: Wliczając w to noclegi?
S.: Jakie tam noclegi! Dzwonisz do nas i wszystko organizujemy. To jest właśnie ta nasza gościnność.