„Chidusz” 3/2023: Judaizm jako los Bogdana Wojdowskiego
W jesiennym „Chiduszu” publikujemy – nigdy dotąd niewydany – wielki esej Bogdana Wojdowskiego Judaizm jako los. Po trzech dekadach od powstania ten wybitny tekst wydaje się być bardziej aktualny niż kiedykolwiek wcześniej. 97. numer „Chiduszu” – wydany w 10 rocznicę powstania naszego pisma – poświęciliśmy częściowo temu niesłusznie zapomnianemu pisarzowi.
Bogdan Wojdowski: Judaizm jako los
Chleb rzucony umarłym Bogdana Wojdowskiego – tłumaczony na wiele języków – uchodzi wśród badaczy literatury za najważniejszą powieść na temat warszawskiego getta. Wojdowski jest autorem dziesiątek opowiadań, kilku powieści, ogromnej liczby artykułów. I jest dziś w Polsce niemal zupełnie zapomniany. W tym numerze „Chiduszu” publikujemy po raz pierwszy jego wielki esej Judaizm jako los, napisany na początku lat dziewięćdziesiątych. Tego tekstu nigdy Wojdowskiemu nie udało się wydać. Być może nie było zainteresowania, a może ostry ton ocalałego z Zagłady nie trafiał w gusta polskiego odbiorcy. Ostatecznie, zupełnie zmieniony, choć pod tym samym tytułem, esej ukazał się w „Pulsie” w 1993 roku i… przeszedł bez echa.
„Dla Wojdowskiego Judaizm jako los był bodaj najważniejszym tekstem dyskursywnym, pisanym w sytuacji ostatecznej, przepełnionym najbardziej ważkimi refleksjami” – pisała prof. Alina Molisak w monografii poświęconej pisarzowi. „Za wyjątkową uznaję aktualność tej wypowiedzi i jej uniwersalny charakter”. Esej, który po trzech dekadach od napisania – dzięki uprzejmości rodziny Bogdana Wojdowskiego – w końcu trafia do czytelników, to lektura niezwykle fascynująca. Poniżej wybraliśmy kilka cytatów, które dobrze ilustrują wagę tego tekstu.
W „Chiduszu” publikujemy zarówno pierwotną (dotąd niewydawaną) wersję eseju, jak i fragment drugiej wersji, którą Wojdowski napisał od nowa, najpewniej na potrzeby publikacji w „Pulsie”.
Bogdan Wojdowski. Pisarz Zagłady
Mówił o sobie, że jest Żydem polskiego pochodzenia, bo jego pochodzeniem jest polska kultura. Choć napisał wiele opowiadań, to jego Chleb rzucony umarłym jest najlepszą powieścią, jaka powstała na temat warszawskiego getta. Dla Wojdowskiego Zagłada była zagładą wspólnoty i kultury polskich Żydów, absolutnym zniszczeniem – w rozmowie z Michałem Bojanowskim opowiada literaturoznawczyni prof. Alina Molisak.
„Od lat mam takie przekonanie, że o ile tuż po wojnie przynajmniej dostrzega się katastrofę Żydów – co widać w Medalionach Nałkowskiej, u Borowskiego czy w Czarnym Potoku Buczkowskiego – to potem Polacy zajmują się już tylko sobą, powstaniem warszawskim… W tej chwili to już nawet nie powstaniem, bo najważniejsi stali się żołnierze wyklęci. (…) Judaizm jako los jest trudny do czytania, może dlatego nie był dyskutowany. Ale jest też trudny, bo pokazuje rzeczy, o których się w Polsce nie rozmawia. Nie tylko polski antysemicki rys, ale także polską obojętność wobec tego, że Żydzi giną. Całkowitą obojętność. Giną, to giną”.
Ścieżka Wojdowskiego
Bogdan Wojdowski, fragment mikropowieści Ścieżka: „Dokąd idzie, wiedziała. Ale skąd idzie – to musi dopiero wymyślić. Musi wymyślić całe swoje życie i tak, aby każdy uwierzył. Wysoki mur zasłania tę stronę od tamtej strony. A zasłonić może świat. W stróżówce pytali Alkę, jak przeszła. Dziewczyna nie słomka, nie przefrunie z wiatrem.
Powiedziała, że nie wie. A oni schyleni nad stołem, twarz obok twarzy. Miała przypalone włosy. A brwi i rzęsy do gołej skóry. Nic takiego się jej nie stało. O co im chodzi? Izio skacząc na bruk zaczepił się paskiem o poręcz balkonu. Stała wtedy w pokoju, obok, a kiedy kula stłukła lustro, uciekła do kuchni. Wisiał w kłębach dymu, wisiał i machał rękami. Strzelali do niego z ulicy i nie zdążył odczepić paska i spaść. Dymiło z okien, cały dół, a na drugim i trzecim piętrze ludzie biegali w kółko, od okna do drzwi. Bali się skakać i nie wiedzieli, co robić. Zapaliła się framuga, zapalił się parapet, zapalił się Izio i po południu spadł na trotuar. Czarny już. Rodzina poszła na Stawki dawno temu, jakieś trzy miesiące temu. Zwyczajnie, sami. Starzy szli i trzymali się za ręce. Walizeczka, plecak, jedzenie i trochę bielizny, jak na letnisko. A siostra skończyła jeszcze zimą. Była sucha po tyfusie, słaba. Nic nie ważyła, więc umarła. Młodszy brat zastrzelony został koło wachy i żandarmi nie chcieli wydać rodzinie ciała. Całe wieki temu, ledwo stanął mur.
To było przed Akcją. A kiedy zaczęli ją pytać, jak wlazła na ten trzymetrowy mur, znowu powiedziała, że nie wie. Piekła skóra na twarzy, piekły oczy. Trzy razy widziała na sobie ogień i trzy razy dym. Za dnia, kiedy świeci słońce, z bliska nie zobaczysz pożaru. A w nocy jasno jak w dzień. Niemcy wołali, żeby schodzić. Tam było takie podwórko, tam ich wszystkich prowadzili, ale nie wyszedł stamtąd nikt”.
O Ścieżce Wojdowskiego pisze Marcin Wyrembelski, tłumacz opowiadania na język włoski: „Wojdowski nie jest Alką, ale Alka jest trochę Wojdowskim. Ścieżki losu obojga przecinają się w kilku miejscach. Podobnie jak Alka, także pisarz tułał się – między innymi na mazowieckiej wsi – w poszukiwaniu schronienia. Alka ucieka z getta u schyłku powstania, Wojdowski natomiast w 1942 roku, a poza tym wcale nie ucieka, tylko wychodzi w biały dzień, jak gdyby nigdy nic”.
Muranów podziemny
Obszar getta warszawskiego nadal istnieje, tyle że pod ziemią. I to dosłownie, pod nowymi blokami, pod nowo wytyczonymi ulicami czy chodnikami. O podziemnym Muranowie z Paulą Szewczyk rozmawia profesor Jacek Leociak, historyk literatury i badacz Zagłady.
Prof. Jacek Leociak: „Z powierzchni przedwojennego Muranowa starta została jego materialna substancja i nie możemy tu chodzić jak choćby po getcie w Łodzi, przejść się konkretnymi ulicami, zaglądać do konkretnych podwórek czy klatek schodowych, dotykać ścian kamienic, które były faktycznymi świadkiniami okupacji, a które stoją do dziś. W Warszawie po przeszłości żydowskiej nie zostało niemal nic, rozsiane tylko to tu, to tam okruchy. Ale można szukać śladów po-getcie w świecie podziemi, bo to getto jest, tylko niewidoczne. Cały jego obszar istnieje pod ziemią – i to dosłownie, pod nowymi blokami, pod nowo wytyczonymi ulicami, chodnikami”.
Ludwig Guttmann opuszcza Breslau
Publikujemy pierwszy polski przekład dwóch rozdziałów książki Roberto Riccardiego Un cuore da campione [Serce Olimpijczyka. Historia Ludwiga Guttmanna, pomysłodawcy paraolimpiady]. Wybrany fragment opowiada o losach wybitnego wrocławskiego neurologa od momentu pogromu nocy kryształowej do opuszczenia III Rzeszy:
„W noc kryształową Guttmann wydaje w szpitalu polecenie, by przyjmować wszystkich poszkodowanych, i rzeczywiście nikt nie zostaje odesłany. Nazajutrz z samego rana do szpitala wkracza oddział SS i kilku oficerów gestapo. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Nikogo to nie dziwi. Guttmann słyszy przez telefon słowa dyżurnego: «Na terenie szpitala pojawili się smutni panowie». Dyrektor zakłada ciepły płaszcz i wychodzi na zewnątrz, spodziewając się najgorszego. Wiedząc, co od kilku dni dzieje się w mieście, jest przekonany, że jako pierwszy z personelu zostanie deportowany do obozu koncentracyjnego. Świadom bólu, jaki to wyrządzi rodzinie, a zarazem w poczuciu odpowiedzialności związanej z pełnioną przez siebie funkcją bez wahania wychodzi na spotkanie. Jeśli zostanie deportowany – trudno! Wcześniej czy później i tak czeka go taki los!”.
Z włoskiego przełożyła Agnieszka Rybińska.
Pamiętać
„Mam naturę chomika i gromadzę wszystko. Na pewno ważny jest dla mnie szkolny fartuszek i tfiliny, czyli czerwono-czarne kostki, przypominające Żydom o obowiązkach Tory i przestrzeganiu micwes. Mam karty do gry w remibrydża mojej mamy, a także jej naszyjnik z pereł. Nie pamiętam mamy bez pereł. Mówi się, że perły oznaczają łzy, więc sobie wyobrażam, że każda perła to łza mojej mamy” – mówi w rozmowie z Jackiem Góreckim Gołda Tencer. Fragment rozmowy:
Jacek Górecki: W maju 2016 roku, na wniosek nowego właściciela, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego wydał decyzję o zamknięciu części budynku, w której mieścił się teatr, w związku ze złym stanem technicznym.
Gołda Tencer: Ciągle płaczemy, chociaż mija już siedem lat. Całe życie poświęciliśmy Teatrowi Żydowskiemu, żeby w jednej chwili przyszedł człowiek i to zniszczył. Właścicielem budynku było Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce, które wraz z działką otrzymało go od American Jewish Joint Distribution Committee. W 2015 roku gmach został sprzedany przez TSKŻ spółce Ghelamco, która w jego miejscu ma wybudować biurowiec. Nigdy tego nie zapomnę. Czerwiec, 2016 rok, deweloper zamyka teatr, w ciągu kilku godzin gmach otoczono żółtym płotem, a na nim tablica z napisem „Strefa zagrożenia”. Czułam się jak wszyscy wykluczeni Żydzi, trafiający do getta, na którym wisiały tablice „Żydzi, wszy i tyfus!”. Wiedziałam, że nie mogę się poddać, nie mogę zniszczyć pamięci, jaką jest Teatr Żydowski. Zdecydowałam, że będziemy grać na ulicy, na placu Grzybowskim. W czerwcu, w pełnym słońcu, w kostiumach, graliśmy Skrzypka na dachu. Płakaliśmy wszyscy, i aktorzy, i publiczność. To jest niebywałe, żebyśmy w XXI wieku musieli się tułać, bez miejsca, bez sceny. Żydzi tułacze.
Cmentarne wyzwania Izraela
„Co roku w samej tylko Jerozolimie umiera około 4 tys. osób, a w całym kraju – około 45–50 tys. Liczby te będą regularnie rosnąć wraz z przyrostem ludności” – pisze w artykule Cmentarne wyzwania Izraela Krzysztof Bielawski. „Do tego także wielu Żydów z diaspory chce być pochowanych w Izraelu. Na cmentarzach w całym kraju już teraz zaczyna brakować miejsca. (…) «Już teraz mamy kryzys. W kraju jest około 7 milionów Żydów. To oznacza, że będziemy potrzebować 7 milionów grobów w ciągu następnych 100 lat, czyli 3,5 miliona grobów w kolejnych 50 latach. Nie mamy tyle miejsca» – komentuje rabin Rafi Ostroff, przewodniczący bractwa pogrzebowego w Gusz Ecjon, miejscowości położonej na południe od Jerozolimy. (…)
W ostatnich latach na cmentarzu Har ha-Menuchot, 50 m pod jego powierzchnią, wydrążono sieć podziemnych tuneli o wysokości 16 m i łącznej długości 1,6 km, a w ich ścianach – podłużne nisze, które zapewnią miejsce dla kolejnych 23 tys. pochówków. Dostęp do grobów umożliwiają windy. Tunele są klimatyzowane i oświetlone. Wnętrza zdobią witrażowe lampiony, zaprojektowane przez niemieckiego artystę Yvelle’a Gabriela. Mają one symbolizować życie i wieczne światło. Każdy z lampionów ma blisko 3 m średnicy, waży około 800 kg i składa się z pięciokątów wykonanych z różnokolorowego szkła”.
Beatyfikacja w Markowej
„Beatyfikacja rodziny Ulmów była politycznym majstersztykiem” – pisze Michał Bojanowski. „Oto szkalowana (przez Żydów) na całym świecie Polska w końcu wstała z kolan i znowu uklękła, by nieomylnością Watykanu wynieść na ołtarze rodzinę Ulmów, reprezentującą milion Polaków. Słuszne więc staje się pytanie, czy w Markowej nie beatyfikowano aby symbolicznie całego narodu polskiego? Pytanie zasadne, skoro w czerwcu sam kardynał Nycz zawezwał, «abyśmy nie próbowali beatyfikować takiego czy innego narodu, bo jest przy tej okazji pokusa, by trochę ugrać swoje». Trochę? (…)
Kazanie podczas mszy beatyfikacyjnej w Markowej wygłosił kard. Marcello Semeraro, w Watykanie odpowiedzialny za wynoszenie ludzi na ołtarze. Semeraro mówił podczas kazania: «Dzisiejsza celebracja jest zwieńczeniem nieprzerwanej opinii świętości i męczeństwa, jaką Kościół na Podkarpaciu, a szerzej, całej Polski, zachował i potrafił pielęgnować». Może są tu ukryte jakieś zawiłe kwestie teologii katolickiej, ale wydźwięk słów Semeraro jest prosty: wspólnota ochrzczonych Polaków (polski Kościół) wieńczy beatyfikacją Ulmów swoją niczym niezmąconą opinię świętości i męczeństwa. Beatyfikacja w Markowej jest według wysłannika Watykanu wyrazem «słusznej pamięci i serdecznej wdzięczności w stosunku do wielu waszych rodaków, którzy w tamtych czasach, świadomi ryzyka, na jakie się narażali, udzielali schronienia Żydom, płacąc za ten wybór życiem». Uroczystość jest co prawda wyniesieniem na ołtarze konkretnych osób, ale – co mówi kardynał wprost – na też inny cel: służy pielęgnowaniu «słusznej pamięci» i wyrażaniu «serdecznej wdzięczności» do «wielu» Polaków, którzy zrobili w czasie wojny to, co Ulmowie, i oddali życie za Żydów. A że Ulmowie są przy okazji symbolem ratowania Żydów, to naród polski wyraża wdzięczność samemu sobie, celebrując zbiorową świętość własnego męczeństwa. Na lipcowym spotkaniu w Belwederze, dotyczącym działań prezydenckiego komitetu do spraw obchodów towarzyszących beatyfikacji rodziny Ulmów, można było usłyszeć o planie stworzenia kolażu zdjęć rodzinnych współczesnych Polaków, z których powstanie następnie portret beatyfikacyjny Ulmów. Lepiej całej tej narracji ująć się nie dało”.
Czy Zagłada była czymś wyjątkowym?
„Jeśli uważamy, że Zagłada była wyjątkowa, to myślę, że powodem tego jest nie tyle sposób umierania, rozmiary zbrodni, efekt zniknięcia setek społeczności z powierzchni ziemi – bo wszystkie te okoliczności można napotkać w innych sytuacjach” – pisze prof. Stanisław Krajewski w kolejnym eseju z serii Żydzi są jak wszyscy?. „Powodem jest to, że owo ludobójstwo dotyczyło Żydów. Zbrodnia jest wyjątkowa, gdyż Żydzi są wyjątkowi. (…) Wszystko, co powiedziałem, jest próbą pokazania, że to, co dzieje się z Żydami – Żydami jako grupą, a nie poszczególnymi jednostkami – jest często, a nawet powszechnie rozumiane jawnie lub pośrednio – czasem nawet wbrew intencjom – w terminach biblijnych. Może tak być również w przypadku działań przeciwko Żydom. Tak można postrzegać Zagładę. Chodzi o Żydów, a to Żydzi – znowu podkreślę: jako całość, a nie jednostki – są wybrani. Stąd wyjątkowość”.
Aguna
To już ostatni odcinek pierwszego polskiego przekładu Aguny Chaima Gradego, który publikujemy od dwóch lat w tłumaczeniu Magdaleny Wójcik. Grade uznawany był przez jidyszystów – obok Baszewisa Singera – za najpoważniejszego kandydata do Nagrody Nobla wśród twórców literatury żydowskiej. Żegnamy się ze światem przedwojennego żydowskiego Wilna, przez które właśnie przechodzi nawałnica emocji, a rabini wzbudzają szacunek nawet wśród swoich (niedoszłych) morderców.
Fragment powieści:
Wysoki młodzieniec z kamieniem w ręku rzuca kpiące spojrzenie na tłum, po czym robi krok w stronę reb Lewiego:
– To ty jesteś rabinem z podwórza Szlojme Kissina?
Przez chwilę reb Lewi przygląda mu się ze zdumieniem, nie dowierzając, że młodzieniec śmie się do niego zwracać w ten sposób. Zaraz jednak jego twarz zaczyna lśnić jak wypolerowany mosiądz, oczy rozpalają się, broda i wąsy drżą z oburzenia:
– Hultaju! Wiesz, z kim rozmawiasz?! – huczy i robi szybki ruch prawą ręką, chcąc wymierzyć chłopcu siarczysty policzek. Ten jednak szybko łapie rabina za ramiona, przyciska go do ściany i wybucha śmiechem:
– Rozgniotę cię jak dojrzałą śliwkę!
Żałobnicy oraz cały tłum przyglądają im się ze zmieszaniem. Krzyk reb Lewiego i to, że najwyraźniej w ogóle się nie boi, zbił zebranych z pantałyku. Słychać tylko pojedyncze głosy:
– Zrób z nim to, co mu się należy!
– Nie, już lepiej wrzucę go z powrotem przez okno! – śmieje się zezowaty młodzieniec i chwyta rabina za fraki, jak gdyby chciał wykonać sztuczkę i podrzucić dorosłego mężczyznę w górę niczym piłkę.
Wtem z tłumu wypada niski człowiek w długim, podartym rabinackim płaszczu i staje pomiędzy młodzieńcem a reb Lewim. Młodzieniec, który dotychczas trochę się wygłupiał, teraz robi się zły nie na żarty. Jedną ręką przypiera reb Lewiego do muru, a drugą odpycha nowo przybyłego na bok. Reb Lewi milczy zawzięcie i nawet nie próbuje się uwolnić, ale ten drugi łapie chuligana za poły kurtki i krzyczy z całych sił:
– Żydzi, pomóżcie! Inaczej nigdy nie odkupicie tej winy! To ja, połocki dajan!
Żałobnicy niosący na ramionach trumnę i ci, którzy stoją najbliżej zezowatego, natychmiast podnoszą głos:
– Chamie, zostaw rabina!
Młodzieniec puszcza obu, odstępuje o krok, wykrzywia twarz i spluwa:
– Tfu! To ja się za panem wstawiam, a pan ma pretensje?! A niech was wszystkich szlag trafi!
Seksualność i tszuwa. Rozdział 18 Księgi Kapłańskiej
„Spośród wszystkich fragmentów Tory, jakie przypadają na Straszne Dni, popołudniowe czytanie w Jom Kipur wydaje się być najbardziej niezrozumiałe, a nawet dziwne” – pisze Judith Plaskow. „Po pełnym podziwu opisie służby najwyższego kapłana i przed czytaniem Księgi Jonasza, która wyraźnie kładzie nacisk na nawrócenie i przebaczenie, osiemnasty rozdział Wa-jikry [Księgi Kapłańskiej], zawierający całą listę zakazanych praktyk seksualnych, wydaje się nie mieć zbyt wielkiego związku z tematyką święta. Jom Kipur to czas przyglądania się sobie, refleksji nad grzechami i nad naszą relacją z Bogiem. Dlaczego więc spośród wielu przykazań, które można by złamać, akurat kwestie zakazanych praktyk seksualnych są tego dnia tak mocno wyróżniane i szczegółowo opisywane? Jaki kierunek nadaje nabożeństwu czytanie osiemnastego rozdziału Wa-jikry?”.
Z angielskiego przełożył Michał Bojanowski
Orientacja seksualna a prawa człowieka. Postępowa perspektywa żydowska
Fragment eseju Judith Plaskow:
Chodzi mi o zrobienie miejsca dla różnorodności ludzkich doświadczeń seksualnych, o przeniesienie ciężaru dowodu z jednostki, która musi teraz dopasować swoje życie do ograniczonego zestawu narracji seksualnych, na kategorie samorozumienia seksualnego w ogóle. Pytanie nie brzmi zatem, czy dana osoba jest naprawdę gejem lub lesbijką, a tym samym czy zasługuje na akceptację przez swoją religijną wspólnotę, ale skąd bierzemy nasze seksualne kategorie i jakie – religijne, społeczne, polityczne i ekonomiczne – funkcje one pełnią?
Jest to kluczowa zmiana punktu wyjścia – od starania się o to, aby uzasadnić istnienie gejów i lesbijek w określonych ramach religijnych, do próby zrozumienia (i demontażu) kategorii, które stwarzają potrzebę szukania takiego uzasadnienia. Od dążenia do rozszerzenia parasola naszych kategorii seksualnych, tak aby obejmował on marginalizowane mniejszości, do przyjęcia różnorodności ludzkiej seksualności na wielu płaszczyznach, a następnie kontynuowania drogi z tej perspektywy. Lesbijki i geje nie są jakimiś „nimi”, których obecność wymaga usprawiedliwienia. Jesteśmy częścią każdej społeczności religijnej. Jesteśmy członkami oraz członkiniami gmin żydowskich, ich liderami i przywódczyniami religijnymi, rodzicami, dziećmi. Jesteśmy zaangażowani albo znudzeni, wściekłe czy wyobcowane. Tak jak Pogo oświadczył, że „spotkaliśmy wroga, i wróg okazał się nami”, tak geje i lesbijki są już częścią tego „my”, które wyobraża sobie, że poszerza prawo (lub tego odmawia) tym „innym”.
Z angielskiego przełożył Michał Bojanowski
Jak pokochałam polską politykę historyczną #3
„Odpowiednia edukacja jest bardzo istotnym elementem sprawnej polityki historycznej” – przekonuje Katarzyna Markusz. „Już nawet najmłodszym pozwala wyjaśnić wiele szczegółów z naszej zawiłej przeszłości. Genialnym tego przykładem jest Historia o smutnych miejscach, niewielka książeczka wydana w ubiegłym roku przez Muzeum Treblinka.
W czasie wojny w Treblince funkcjonowały dwa obozy: karny obóz pracy (zwany Treblinka I) oraz obóz zagłady (Treblinka II). Historia o smutnych miejscach to przewodnik, który przybliża czytelnikom historię pierwszego z wymienionych obozów. Dowiadujemy się z niego przede wszystkim, że na terenie muzeum nie powinno się zbierać grzybów. Jest to jednak zakaz dotyczący jedynie przyjezdnych, bo lokalni mieszkańcy mogą w sezonie maszerować do woli po tutejszym lesie, dzierżąc w dłoniach koszyki na pyszne borowiki i kurki”.
Cmentarz żydowski w Jeleniej Górze i historie z nagrobków. Fritz Singer
Genealożka Marta Maćkowiak odkrywa historię kolejnej osoby, której nagrobek jest jednym z siedmiu zachowanych na cmentarzu żydowskim w Jeleniej Górze. Fritz Singer urodził się 25 listopada 1888 roku w Kowarach, czyli przedwojennym Schmiedebergu, odległym od Jeleniej Góry (Hirschbergu) o niecałe dwadzieścia kilometrów, jako dziewiąte i najmłodsze dziecko Juliusa i Amalie. Rodzina mieszkała w kamienicy przy Markt 10, czyli dzisiejszej ulicy 1 Maja 19. Julius Singer był człowiekiem przedsiębiorczym – w tym samym budynku prowadził gospodę Pod Złotym Lwem (Zum Goldenen Löwen), po której do dziś zachowały się ozdobne lwie głowy na drzwiach. Ponadto był właścicielem lokalnej destylarni i fabryki soków owocowych, w której produkowano podobno najlepszy sok z malin górskich.
Tylko w Izraelu
Swój artykuł Anna Knafo rozpoczyna od krótkiej opowieści z 2006 roku:
Nie ma to jak Izrael!
Siedzę na przystanku. Razem ze mną kilka osób. Nie znam żadnej, ale łączy nas jedno – czekamy na autobus, a ten ani śni przyjechać.
Po minucie wywiązuje się rozmowa, po pięciu łączy nas wspólna złość na spóźniający się środek lokomocji. Wspólne obawy: Stało się coś po drodze? A może tamten, co przyjechał przed chwilą, to był jednak nasz? A nie jechał w przeciwnym kierunku? I wspólne zniecierpliwienie.
Gorący, wręcz upalny, piątkowy poranek. Czekasz dziesięć minut i czujesz się, jakbyś właśnie wyszła spod prysznica… Ludzie rozchodzą się, szukają cienia, kupują napoje, aby niechcący się nie odwodnić – bo kto wie, kiedy ten autobus przyjedzie?!
I w końcu zjawia się długo wypatrywany, NASZ autobus. Wszyscy idą w jego kierunku. Nagle pada pytanie: A gdzie jest żołnierka, która czekała najdłużej?! Gdzie się podziała?! No nie, nie może przepuścić autobusu…
I czujesz się nagle odpowiedzialny za innych, za ludzi, których tak naprawdę nie znasz i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczysz… O! Jest! Idzie powoli między autobusami… Krzyczysz, że NASZ już przyjechał, i czekasz w kolejce, gotowa powiedzieć kierowcy, by poczekał jeszcze chwilę na spóźnialską pasażerkę…
Rak be-Israel! [Tylko w Izraelu]
ZAPRASZAMY DO LEKTURY
„Chidusz” 3/2023 dostępny jest od 10 października w wybranych Empikach na terenie całego kraju oraz w prenumeracie. Roczna prenumerata krajowa: 90 zł (list ekonomiczny), roczna prenumerata elektroniczna: 50 zł. Zamówienia: chidusz.com/prenumerata. Poszczególne wydania elektroniczne można znaleźć na publio.pl. Przyjemnej lektury!
Partnerem wydawniczym tego numeru „Chiduszu” jest Wrocławski Instytut Kultury w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego.