Polska – znowu paradisus Judaeorum?

26 sierpnia oficjalnie zakończyła się izraelska interwencja militarna w Strefie Gazy, rozpoczęta na skutek ostrzałów rakietowych terytorium Izraela ze strony Hamasu. Nierówny rozkład sił militarnych i bilans ofiar (znacznie wyższy po stronie palestyńskiej i, jak przyznają same Siły Obronne Izraela, w ponad połowie obejmujący ludność cywilną) stały się tematem wielu dyskusji poddających w wątpliwość zasadność izraelskiej interwencji, krytykujących ponadto jej fatalne w skutkach rezultaty dla infrastruktury w Gazie, a niekiedy również zdających się podważać prawo Izraela do obrony lub definiować je w konkretny, dość ograniczony sposób.

Krytyka Izraela

Nierzadko pojawiały się głosy potępienia dla Izraela, wygłaszane także ze strony stałych sojuszników, np. Stanów Zjednoczonych, czy też izraelskiego lewicowego dziennika „Haaretz”, mimo że wojsko w publikowanych na portalach społecznościowych materiałach próbowało udowodnić swoją ostrożność w obieraniu celów ataków (podczas gdy Hamas celował na oślep). Troska o respektowanie humanitarnych praw mieszkańców Gazy i wynikająca z niej krytyka Izraela w Europie zainicjowały falę antyizraelskich lub otwarcie antysemickich incydentów, które z racjonalną polemiką nie miały nic wspólnego.

Jak mówi Hagay Hacohen, mieszkający od wielu lat w Polsce dziennikarz i korespondent izraelskich mediów, z którym rozmawiam w dzień ogłoszenia zawieszenia broni, „powiedzenie, że przy okazji dążenia do uzasadnionego celu Izrael zadaje mnóstwo cierpienia i sieje zniszczenie, nie jest ani antysemickie ani antyizraelskie.” Tak sformułowana krytyka nie zaszkodzi, jego zdaniem, Izraelowi, ani nie spowoduje wzrostu nastrojów antysemickich. „Nie sądzę, żeby wielu Polaków przyjęło postawy antyizraelskie w wyniku operacji w Gazie, bo dla większości Izrael jest po prostu odległym krajem, większa uwaga skupiona jest na Syrii i wojnie domowej tam, na Egipcie, Iraku i Państwie Islamskim” – kontynuuje.

Wtóruje mu Gilad Blumenfeld, który już od jakiegoś czasu mieszka we Wrocławiu. „Nie musimy uciszać krytyki” – twierdzi. Faktem jest jednak, że od chwili ponownego zaostrzenia się konfliktu izraelsko-palestyńskiego niektórzy z oskarżycieli posługują się agresywną retoryką i antysemickimi hasłami. Wykrzykują je demonstranci pod izraelskimi ambasadami w wielu miastach. Usłyszeć można: „Zasrani Żydzi, dorwiemy was” (przykład z Niemiec).

Europejski tumult

Ataki wymierzone w Izraelczyków przenoszą się na wszystkich Żydów. Media donoszą o niepokojących incydentach wymierzonych w społeczności żydowskie różnych krajów. W Londynie jedna z sieci supermarketów usunęła z półek wszystkie produkty z sektora z jedzeniem koszernym w obawie, że zostaną one zdemolowane przez demonstrantów nawołujących do bojkotu Izraela, tak jak stało się to już wcześniej w hipermarkecie Tesco.

W niemieckim Wuppertalu grupa Arabów zaatakowała koktajlami Mołotowa lokalną synagogę. We Francji ponad 400-osobowy tłum chciał zdemolować synagogę i sklep, którego właścicielem jest osoba żydowskiego pochodzenia. Krzyczano wtedy „Śmierć Żydom!”. „Newsweek” z kolei umieszcza na okładce wymowny tytuł „Exodus” i pyta, dlaczego europejscy Żydzi chcą po raz kolejny uciekać ze Starego Kontynentu. Powołuje się na dane, które pokazują duży wzrost liczby francuskich Żydów dokonujących alii do Izraela (nieznana jednak pozostaje ich motywacja, a ta wcale nie musi być spowodowana rosnącym antysemityzmem).

Raj?

Czy pośród wymienionych krajów Polska może jawić się jako współczesny paradisus Judaeorum, wolny od nienawiści i przemocy wobec Żydów? Jak czują się tu Izraelczycy, którzy Polskę wybrali na drugą ojczyznę lub tymczasowy dom?

Największa mniejszość izraelska skupia się naturalnie w Warszawie. Według szacunków Hacohena Izraelczyków w stolicy może mieszkać około 500, choć pewnie sporo jest jeszcze osób, które spędzają tu tylko część roku, emerytów, którzy urodzili się w Polsce, czy pracowników wysyłanych na kontrakty. W innych miastach jest ich oczywiście o wiele mniej, tak samo jak mniej jest przedstawicieli innych mniejszości narodowych i etnicznych. Jak zauważa dziennikarz, „w Polsce nie ma wielu imigrantów, w związku z tym nie ma też wśród nich dużej liczby ekstremistów”, a to właśnie muzułmańscy ekstremiści są w największej mierze odpowiedzialni za ataki na miejsca związane z Izraelem i Żydami.

Matan Shefi, Izraelczyk pracujący w Żydowskim Instytucie Historycznym, przytacza historię, która przed paroma miesiącami znalazła się na okładkach niemieckich gazet. W Berlinie, gdzie żyje kilka lub nawet kilkanaście tysięcy Izraelczyków z niemieckim paszportem, młodzi muzułmanie zaatakowali i dotkliwie pobili izraelskiego studenta (jak na ironię uczącego się na wydziale studiów islamskich). Rozmawiał z dziewczyną po hebrajsku. Po tym wydarzeniu Matan od swoich berlińskich znajomych usłyszał, że nie rozmawiają już na ulicy po hebrajsku, bo nie chcą się narażać. W Polsce takie ukrywanie się wydaje się nie do pomyślenia. Choć w ŻIH-u nie ma szczególnej ochrony, Matana to nie martwi. „Czułbym, że ochrona jest potrzebna, jeśli raz w tygodniu przychodziłby do nas ktoś i rzucał przekleństwo, ale nigdy tego nie doświadczyliśmy” – mówi, kiedy wspominam tragedię w Muzeum Żydowskim w Brukseli.

Gilad Blumenfeld dziwi się, że pytam go, czy bał się kiedyś przyznać, że jest z Izraela i mówi, że pewnie nie jest dobrym przykładem, bo obraca się tylko w towarzystwie ludzi otwartych, wykształconych i bez uprzedzeń.

Reakcja błyskawiczna

„Moje poczucie bezpieczeństwa ma związek z tym, że przynajmniej w Warszawie i innych większych miastach – władze dbają o bezpieczeństwo”- twierdzi z kolei Hagay, podkreślając jednocześnie, może nieco na wyrost, że polska policja jest dość skuteczna, a Polacy w zasadzie dbają o przestrzeganie prawa.

Skuteczność i szybkość reakcji władz miejskich Hagay miał okazję przetestować na początku sierpnia, kiedy w przejściu podziemnym przy pomniku Chwała Saperom w Warszawie pojawiło się graffiti stawiające znak równości pomiędzy syjonizmem a nazizmem oraz Gwiazdą Dawida a swastyką. Obok nich znajdował się slogan wzywający do zakończenia inwazji na Gazę. Razem z grupą Izraelczyków zastanawiali się, w czyich kompetencjach leży likwidacja nawołujących do nienawiści napisów. Chcieli nawet zrobić to sami, ale okazało się to zbędne, bo Ratusz warszawski zareagował błyskawicznie – napisy zniknęły w ciągu zaledwie trzech dni.

Hagay bardzo się cieszy, że było to działanie odgórne, bo, jak mówi: „zbyt duża samodzielność w pewnych kwestiach może powodować odwrotną niż chcemy reakcję drugiej strony. Ja uważam, że zawsze należy dać nie jedną, a wiele szans na zrobienie tego, co właściwe”. Przyznaje, że szczególnie teraz, kiedy za sprawą operacji wojskowej w Gazie odwieczne animozje wobec Żydów znowu odżyły, ważne jest, że władze miasta pokazują swoje zaangażowanie w obronę praw mniejszości i, kiedy trzeba, interweniują. „Widać, że w Polsce większość społeczeństwa troszczy się o prawa mniejszości, także żydowskiej. Kiedy obserwujemy to, co dzieje się w Europie Zachodniej, nie jest to oczywiste, więc tym bardziej powinniśmy szanować takie podejście i o nim mówić”.

Niepokojące graffiti i demonstracje pod ambasadą

Jednak mimo, wydaje się, wzorowej postawy warszawskiego magistratu, nie da się nie zauważyć, że widoczna chce się stać też mniejszość, która stara się ukarać polskich Żydów za grzechy izraelskiego rządu. Prawdopodobnie to ci ludzie na elewacji popularnej warszawskiej kawiarni Tel Aviv (jej właścicielką jest Żydówka Malka Kafka) wymalowali olbrzymie napisy: „Wolna Palestyna”, „Bojkot Izraela”, „Syjonizm to rasizm”. Graffiti zostało usunięte przez członków warszawskiej społeczności żydowskiej i ich przyjaciół.

Gilad Blumenfeld zwraca uwagę, że mieszanie problemów polityki Izraela z moralną odpowiedzialnością diaspory żydowskiej na świecie jest rezultatem specyficznego nastawienia państwa do Żydów mieszkających poza jego granicami. „Izrael widzi wszystkich Żydów na świecie jako swoich obywateli” – mówi. A taka polityka przyczynia się do tego, że ataki na Izrael to również de facto ataki na wszystkich Żydów. Powoduje to też, że tak trudno zdefiniować granice między antyizraelskimi a antysemickimi postawami.

Podobnie myśli Shefi, zwracając uwagę na fakt, że nie każdy Żyd ani nawet nie każdy Izraelczyk identyfikuje się z działaniami władz w Jerozolimie. „Jeśli spotkasz kogoś z Rosji, uwierzysz mu, że nie popiera Putina. Nie będziesz obwiniał go za politykę rządu kraju, w którym mieszka.” – tłumaczy. Jednak do nie mającego nic wspólnego z państwem izraelskim Żyda ludzie będą odnosić się inaczej, bo koncept przynależności narodowej jest w tym przypadku zupełnie odmienny. „Izrael ma monopol na żydowskie opinie i działania” – mówi. Nic zatem dziwnego, że osoby chcące wyrazić swój – często agresywny – sprzeciw wobec Izraela – w europejskich Żydach będą widziały reprezentantów tego państwa i niejako jego naturalne przedłużenie.

Stosowanie uproszczonych schematów a często historyczna ignorancja stoją u podstaw odnotowanych w Polsce incydentów nienawiści do Żydów. Nie wiadomo, jakie dokładnie twarze stoją za chuligańskimi wybrykami, ale zasadniczo są to ludzie pochodzący z dwóch bardzo odrębnych grup, co zresztą dało się zauważyć podczas protestów organizowanych pod ambasadą Izraela w Warszawie w okresie konfliktu w Gazie. „Na pewno część muzułmanów, którzy mieszkają w Polsce, nie ma wielkiej sympatii dla Izraela i Żydów w ogóle. Są też polscy nacjonaliści” – stwierdza Hacohen. Palestyńczycy protestują, bo widzą swój naród jako ofiarę działania państwa izraelskiego – taka jest ich uproszczona narracja historyczna. „Są tacy, którzy nie znają kultury izraelskiej, nie mają pojęcia o Zagładzie, nie rozmawiali nigdy z Izraelczykiem – im bardzo łatwo jest uwierzyć, że są ofiarami niesłusznie atakowanymi przez świat zachodni, także przez Izrael.” – dodaje.

Drugą z grup są z kolei polscy neonaziści albo narodowcy, którzy mają nikłe pojęcie o samym konflikcie, o czym dobitnie świadczy fakt, że podczas jednej z demonstracji ich głównymi sztandarami były flagi Hezbollahu (organizacji terrorystycznej operującej głównie w Libanie, która nie była stroną toczącego się konfliktu). Środki stosowane przez obie grupy mają wyrazić nienawiść wobec Izraela i Żydów. Na razie ograniczają się do nieagresywnych demonstracji i bardziej niepokojących graffiti i nie są tak drastyczne, jak za zachodnią granicą Polski. Ale czy rzeczywiście Izraelczycy czują się w Polsce lepiej niż w bardziej zróżnicowanych etnicznie krajach?

Nie-raj?

„Nie sądzę, że Polska jest rajem dla Izraelczyków i Żydów, bo wielu z nich wiedzie szczęśliwe życie w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Holandii, Finlandii. Ci, którzy decydują się wyjechać do Izraela, robią to z wielu powodów, z reguły nie dla własnego bezpieczeństwa. Polska jest wyjątkowa, bo chce naprawić relacje polsko-izrealskie i wykonuje ogromną pracę w tym kierunku. Widać to podczas różnych warsztatów o tolerancji czy akcji sprzątania cmentarzy. To wyjątkowe w historii tego kraju, a być może nawet w skali całej środkowej i wschodniej Europy” – podkreśla Hacohen.

Bardzo pozytywnie nastawiony do stanowiska, które polskie władze prezentują w walce z wybrykami o antysemickim czy antyizraelskim podłożu, powołuje się jednak na badania, które mówią o wzrastającej liczbie Polaków wierzących w mord rytualny i spisek, w wyniku którego Żydzi mieliby rządzić państwem.

Na szczęście problemy te nie ujawniają się w codziennym życiu moich rozmówców, dla których najbardziej spektakularnym doświadczeniem nienawiści wobec nich – jako pewnej zbiorowości – było pojawienie się wspomnianych graffiti (których wagi nie należy umniejszać). Żaden z nich nie obawia się wzrostu nastrojów antysemickich nagłaśnianego przez media, które ostatnimi czasy wciąż donoszą o kolejnych zamieszkach i incydentach o charakterze rasistowskim i antyżydowskim. „Nie mam pojęcia, czy w Polsce jest antysemityzm – mówi Blumenfeld – ja czuję się bezpiecznie”.