Muzeum Historii Żydów Polskich czy Muzeum Historii Polski?
Trzeba zacząć od tego, że sama opozycja jest fałszywa i wynika z ideologicznych założeń, które wystawa MHŻP odrzuciła. Nie ma dwóch perspektyw – polskiej i żydowskiej. Wiara, że istnieją „dwie prawdy” a narracja historyczna musi komuś służyć i kogoś uprzywilejowywać, to typowe zawłaszczanie historiografii przez politykę. Czy nie należy raczej zapytać o to, czy narracja jest przekonująca i rzetelna, a nie: komu ona służy i kogo uprzywilejowuje?
Za dużo o Polsce?
Jeśli natomiast wątpliwość wynika z niepewności, czy muzeum przypadkiem nie przedstawia za wiele informacji o historii Polski bez związku z historią Żydów, to jest to pytanie usprawiedliwione. Ale stanowczo zbyt łatwe.
Dla przykładu przyjrzyjmy się sposobowi przedstawienia przez Muzeum rozbiorów, jednego z najważniejszych wydarzeń historycznych w Polsce. Co jest głównym przesłaniem sali o nazwie „Kołacz Królów”, w której pokazano niewiarygodnie przeskalowane portrety symbolizujące inwazję trzech państw zaborczych na Polskę? Odpowiedź znajduje się pod obrazami – na stole. Twórców wystawy nie interesowało, kto i jakie prawa stanowił w poszczególnych zaborach, lecz to, w jaki sposób regulowały one życie Żydów. O tym właśnie opowiada prezentacja i interaktywna gra na stole, które – o ile wiem – cieszą się dużą popularnością wśród zwiedzających. A to oznacza, że ogromna większość zwiedzających spędza czas na tej wystawie, dowiadując się, co rozbiory przyniosły Żydom, a nie przyglądając się trzem brzydkim portretom. A jeśli tego byłoby za mało, to tuż za obrazami znajduje się ściana, na której zaprezentowano to, co najważniejsze, czyli opowieść o tym, jak Żydzi odnaleźli się w tej nowej sytuacji – warto podkreślić – stworzoną z ich własnych wspomnień.
Jeżeli po przejściu tej ekspozycji ktoś uważa, że „Kołacz Królów” opowiada historię Polski, a nie historię Żydów, to być może wynika to z bardzo powierzchownej reakcji na trzy portrety. Można pomyśleć o trzech zaborcach, o pustym królewskim tronie i przejść dalej z poczuciem dominacji narracji polskiej nad żydowską. Każdy zwiedzający ma oczywiście prawo do własnej interpretacji, nawet jeśli gwałci ona przekaz wystawy. Ale trudno za to winić wystawę. Trudno też zgodzić się, że „polska” perspektywa dominuje nad perspektywą „żydowską”. W liczbie znaków czy centymetrach kwadratowych wystawy?
Za dużo kontekstu?
Tytułowa wątpliwość wynika moim zdaniem również z błędnego rozumienia historii polskiej i historii żydowskiej jako rozdzielnych. Całe nasze muzeum pokazuje, że opozycja jest pozorna i że nie można opowiadać osobno historii Polski i historii Żydów. Obie nie są pełne bez siebie nawzajem. Nie można zrozumieć historii polskich Żydów bez szerokiego kontekstualizowania jej w wydarzeniach, które nieustannie na Żydów oddziaływały. Dlatego wystawa opowiada o lokacji miast, elekcjach królów, rozbiorach czy wojnach. Ale ekspozycje, na których zaprezentowano np. powstanie Chmielnickiego, wolną elekcję czy dwie wojny światowe, nie opowiadają o ich przebiegu, a skupiają się na żydowskim doświadczeniu tych wydarzeń.
Oczywiście, zawsze można mieć wątpliwości, czy aby proporcje między uwagą poświęconą treściom i ich kontekstom w każdym przypadku zostały właściwie zachowane. Wydaje mi się, że tak. Za każdym razem międzynarodowa grupa historyków podejmowała decyzje, w jaki sposób najtrafniej spleść te różne wątki, które z nich były dominujące dla tego, co w naszej sytuacji uznaliśmy za główną linię narracyjną historii Żydów polskich.
Diachronia versus synchronia?
Można mieć też wątpliwość, wobec czego kontekstualizowana jest opowiadana historia. Bo przecież zawsze możemy spojrzeć na historię z dwóch perspektyw. Jedna z nich – synchroniczna – to bezpośredni kontekst społeczeństw otaczających, najprościej mówiąc: przyglądanie się temu, co dzieje się wokół.
Drugą perspektywą jest ujęcie diachroniczne – patrzenie na społeczność żydowską w kontekście jej tradycji. W tym ujęciu trzeba też odnieść analizowane zjawiska do współczesnych im zjawisk w innych grupach diaspory żydowskiej.
Naturalnym kontekstem będzie w przypadku polskich Żydów świat aszkenazyjski. I dokładnie tak podczas budowania wystawy postępowaliśmy. Diachroniczny wątek kultury żydowskiej jest nieistotny np. w opowieści o Marcu 1968. I tu naturalnie dominuje kontekst „polski”. Ale w wielu innych miejscach na wystawie ta właśnie diachroniczna perspektywa jest najważniejsza, na przykład tam, gdzie opowiadamy o życiu religijnym i rozwoju studiów rabinicznych w XVI w. czy o chasydyzmie. W przypadku zaś haskali ważniejsze okazują się inne okoliczności: przeobrażenia kulturowe zachodzące w społecznościach żydowskich i nieżydowskich w Niemczech, zaczynamy więc od Żyda niemieckiego Mojżesza Mendelssona i jego środowiska i ten wątek dominuje. Także i w tym przypadku nie ma więc jednoznacznej odpowiedzi, a wybór perspektywy za każdym razem był wynikiem refleksji wielu wybitnych badaczy, wśród nich i takich, dla których kontekst „polski” nigdy nie był najważniejszy.
Wielość interpretacji?
Wystawa jest na tyle duża, że na podstawie tego, co na niej zostało przedstawione, można obronić prawie każdą tezę. Jeżeli ktoś ją zwiedza z założeniem, że przedstawiono tam jedynie historię Polski z delikatnym kontekstem żydowskim, to znajdzie sposób, by ją udowodnić. Teza jest moim zdaniem błędna, ale to nie znaczy, że nieusprawiedliwiona. Bo w zależności od tego, jakie sobie postawimy pytania, takie z Muzeum wyciągniemy wnioski. To jedna z zalet tej instytucji.
Nie ma jednej odpowiedzi na to, jaką historię opowiada Polin, jacy są polscy Żydzi, jaka jest ta historia. Jeżeli jakieś muzeum dostarcza jednej odpowiedzi, to oznacza to, że jest złe, nudne, że jest to muzeum na jedne odwiedziny.
Notował Michał Bojanowski