Komunista, syjonista, patriota? Życie i działalność Jakuba Egita (cz. II)
Kilka lat pobytu Egita na Dolnym Śląsku to czas narodzin, chwały i powolnego upadku osiedla żydowskiego. Przewodniczący WKŻ – jeden z pomysłodawców idei osadniczej – spędził w Rychbachu i we Wrocławiu prawdopodobnie najbardziej wyjątkowy czas w swoim życiu.
Czytaj: część pierwsza biografii Jakuba Egita
Jakub Egit na ziemię dolnośląską przybył w drugiej połowie maja 1945 roku. Centralny Komitet Żydów w Polsce skierował go tu jako swojego wysłannika do pierwszych polskich struktur żydowskich na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Do komitetów poobozowych byłych więźniów żydowskich przybył nie sam, lecz w doborowym towarzystwie Icchaka „Antka” Cukiermana, zdeklarowanego syjonisty, byłego komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim. Z dwojga emisariuszy tylko Egit mocno związał się z Dolnym Śląskiem. Niecały rok później „Antek” wyemigrował do Palestyny, gdzie zamieszkał w kibucu.
Dolny Śląsk – Ziemia (prawie) Obiecana
17 czerwca 1945 powstał Wojewódzki Komitet Żydowski. Data ta, wielokrotnie już przywoływana na łamach „Chiduszu”, nieustannie przypomina o doniosłości powojnia i jego pionierskim charakterze. W czerwcowy dzień, w Rychbachu, powstał organ, który niejako usankcjonował dotychczasowe działania ludności żydowskiej zamieszkałej tam po wyzwoleniu z obozów. Nie było już tymczasowego komitetu poobozowego, bytu zakorzenionego w minionej wojnie. Powstała instytucja wpisana w szersze struktury, z poważnymi zadaniami.
Na przewodniczącego WKŻ wybrano Jakuba Egita. Głosami ok. 50 delegatów, którzy przybyli na zwołaną konferencję, powierzono mu kierownictwo nad lokalnymi strukturami, w których wówczas uczestniczyło ponad 7 tys. Żydów. Co ciekawe, funkcji tej nie objął założyciel pierwszego komitetu po wojnie, były więzień obozu w Bielawie – Szymon Balicki. Nie został nim również Mojżesz Linkowski, wyzwolony z dolnośląskiego piekła Gross-Rosen (wyznaczono go na zastępcę przewodniczącego). W demokratyczny sposób na czele ocalonych stanął człowiek z zewnątrz, który wiedzę o obozach zdobył jedynie na podstawie obserwacji i opowieści. Człowiek spoza grupy wyzwolonych, ale z poparciem „centrali”. Być może właśnie ten ostatni fakt zaważył na wyborze. W końcu CKŻP był nie tylko oficjalnym organem reprezentującym Żydów, ale też instytucją udzielającą wszelkiej pomocy finansowej społeczności ocalonych.
Na początku drugiej połowy 1945r. Egit stanął przed olbrzymią szansą i wielkim wyzwaniem. Posiadał dobrą, ale i bardzo odpowiedzialną pracę. Zapewniała komfort życiowy, wymagała jednak aktywnego trybu życia, podróży do okolicznych komitetów czy do Warszawy, rozwiązywania setek problemów związanych z aprowizacją, produktywizacją oraz tymczasową administracją. Korzyści jednak w dość dużym stopniu balansowały trudności wynikające z pracy o takim charakterze.
Ówczesne warunki życia w miasteczkach Dolnego Śląska (w tym w Rychbachu) w porównaniu ze zgliszczami Warszawy, dawnymi sztetlami opuszczonymi przez Żydów, wsiami centralnej i południowej Polski, były bardzo komfortowe. Mieszkania dostępne od zaraz, często z wyposażeniem. Czasami z dodatkowym, niemieckim lokatorem, który jednak po jakimś czasie decydował się na wyjazd. Ład schludnych ulic, dojrzewające kłosy na polach i tylko gdzieś w oddali widniały dawne siedziby filii obozowych. Atmosfera i krajobraz, inny od tych na prowincji galicyjskiej, sprzyjały więc życiu rodzinnemu. Egit nie osiadł w Rychbachu sam. Towarzyszyła mu żona Klara, poślubiona kilka miesięcy wcześniej, oraz jej najbliżsi: córka i rodzice.
Afera rychbachska
Egit był stosunkowo mocno osadzony w strukturach powstającej organizacji. Nie oznaczało to jednak, że swoje stanowisko piastować będzie dożywotnio. Już w pierwszych miesiącach urzędowania musiał podjąć poważny wysiłek, by bronić swoich decyzji oraz utrzymać funkcję. W sierpniu 1945 roku w Dzierżoniowie za sprawą żydowskiej rodziny Honik wybuchło zamieszanie. Miała ona zniechęcać ludzi do akcji prowadzonych przez WKŻ oraz agitować przeciwko władzom polskim. W związku z tym Egit postanowił wydalić tę rodzinę z miasta, uprzedzając tym samym prawdopodobną akcję Urzędu Bezpieczeństwa. Decyzja ta nie spodobała się przede wszystkim działaczom syjonistycznym, którzy zaczęli domagać się odwołania przewodniczącego. Sprawę rozpatrzono w najwyższej instancji, tj. podczas jednego z posiedzeń CKŻP w Warszawie, i głównie nieobecność kilku działaczy, która spowodowała odroczenie sprawy, uratowała Egita od dymisji. To dość mocne doświadczenie walki o swoje racje z pewnością było dla niego jedną z najważniejszych lekcji w nowym środowisku. Okazało się, że ważniejsza od konieczności walki o swoje jest umiejętność dogadania się, lawirowania wśród różnych grup politycznych na „ulicy żydowskiej”, tak, by jednocześnie zadowolić komunistów i nie podpaść zbytnio syjonistom, czy innym grupom.
Bilans pierwszego roku
Działalność Egita w kolejnych miesiącach po sierpniowym konflikcie przybierała coraz to nowe oblicza. Powodami były zarówno dynamiczna sytuacja w komitetach, jak i narodziny idei osadnictwa żydowskiego na Dolnym Śląsku. W następujących po sobie tygodniach między Odrą a Nysą Łużycką, wraz z rosnącą liczbą ludności żydowskiej, powstawały nowe ośrodki osadnicze. Idea stworzenia jiszuwu na jeszcze tak niedawno niemieckiej ziemi została przyjęta. Prawie wszystkie pozytywne komentarze odnosiły się bezpośrednio do Egita, który był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia. Na forum CKPŻ o realizację swojej koncepcji walczył zdecydowanie, a podczas działań w terenie znajdował nowe miejsca do osiedlenia dla przybywających Żydów.
W końcu migracja ludności żydowskiej ze wschodu, która dokonała się w pierwszej połowie 1946 roku, usankcjonowała status osiedla żydowskiego na Dolnym Śląsku, jak i przymnożyła zasług Wojewódzkiemu Komitetowi Żydowskiemu. Niespełna stutysięczna diaspora, rozlokowana w ponad 40 komitetach na dolnośląskiej ziemi, czyniła Egita liderem około połowy Żydów zamieszkujących wówczas Polskę.
W gazecie „Nowe Życie. Trybuna WKŻ” tak podsumowywał on rok pracy komitetów, ale również swojego przewodniczenia strukturom: „Widać, jak kwitnie nasza kultura i słowo na tych ziemiach. Ciągnie się dalej złoty łańcuch życia żydowskiego. Życie wyrosło na tej ziemi, z ziemią tą nierozerwalnie związane.” Sukces Egita był sukcesem Żydów polskich, którzy wykorzystywali swoją szansę, próbując żyć na nowo po wielkiej traumie Zagłady. Wzmacniał również pozycję przywódcy, nie tylko politycznie, ale również wizerunkowo.
Można stwierdzić, że lata 1946–1948 były dla niego nie tylko pomyślne, co nad wyraz szczęśliwe pod różnymi względami. W kwietniu 1946 roku Egit wraz z rodziną przeniósł się do Wrocławia – miasta, które powoli odzyskiwało ład i przyjmowało rozproszone struktury administracyjne, właściwe dla stolicy województwa. Egitowie osiedli w spokojnej części miasta niedotkniętej przez wojnę. Ich dom na Karłowicach przy ulicy Franciszka Karpińskiego z pewnością był miejscem wielu radości. Do tych najważniejszych należy zaliczyć narodziny syna, Marka, który przyszedł na świat w 1947 roku. „Nowe życie” czasami przejawiało się i w dosłowny sposób.
Lato pokieleckie
Sukcesy organizacyjne, rodzinne czy też polityczne bilansowane były przez liczne potknięcia oraz błędy. Choć trudno mówić w tym wypadku o klęskach czy przeważeniu niedociągnięć i pomyłek nad wszelkimi osiągnięciami, powiedzenie, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest zawsze sierotą, w tej sytuacji nie do końca jest zgodne z prawdą. W świetle dokumentów archiwalnych oraz wspomnień jesteśmy dziś w stanie jasno wykazać potknięcia Egita, które przyniosły w kolejnych miesiącach wymierne skutki.
Jednym z ciekawszych zastrzeżeń co do jego działalności jest postawa w lipcu i sierpniu 1946 roku. Tuż po pogromie w Kielcach w polskiej diasporze panował lęk i atmosfera ogólnej paniki. Żydzi czuli się zagrożeni. Bali się o siebie i o losy społeczności. Mimo że Wrocław i okolice nie sąsiadowały bezpośrednio z Kielcami, to jednak strach w największym skupisku żydowskim w Polsce był obecny. Ci, którzy po wydarzeniach kieleckich zdecydowali się opuścić kraj, kierowali się właśnie na Dolny Śląsk, gdzie przez zieloną granicę w pobliżu Kudowy Zdroju opuszczali Polskę. Takie działanie nie dotyczyło jednostek, a dziesiątek tysięcy żydowskich emigrantów.
Dla Egita ten czas był bardzo niespokojny. Choć ucieczka przez granicę nie była legalna, odbywała się za zgodą administracji rządowej. Komitet Wojewódzki nie mógł zapobiec masowemu exodusowi, do którego przyłączali się również Żydzi dolnośląscy. Potępienie mordu kieleckiego stanowiło oczywiste działanie Frakcji PPR oraz działaczy WKŻ. Gorzej, gdy samym członkom Partii udzielał się wszechobecny lęk. Wśród informacji, jakie docierały od współpracowników Egita do Urzędu Bezpieczeństwa, pojawiają się i takie, które sugerują, iż przewodniczący „stracił głowę po wypadkach kieleckich, głosząc syjonistyczne hasła”. Trudno o mocniejszy zarzut skierowany wobec komunisty niż działanie przeciw własnemu krajowi. Choć wówczas określenie „syjonista” nie miało jeszcze takiego znaczenia, jak zaledwie dwie dekady później, to jednak latem 1946 mogło być rozumiane jako dość poważne pomówienie. Dokładne stanowisko i zachowanie Egita w tym okresie trudno odtworzyć. Wymowny jest fakt, że zawieję emigracyjną przetrwał na swoim stanowisku.
Ekonomizm, czyli chleb powszedni
Znacznie częściej od zarzutów ideologicznych, np. związanych z syjonizmem, pojawiały się oskarżenia natury ekonomicznej. Wysoka funkcja partyjna czy administracyjna zawsze sprzyja (a może przyciąga) okazje do osiągnięcia dodatkowych korzyści. Na tym gruncie Egita oskarżano wielokrotnie, bo wiele też było sposobności do nadużywania władzy. Równie liczne było grono tych, którzy, zapewne nie bez zazdrości, domagali się sprawiedliwości. Według doniesień wielu „uprzejmych” informatorów przewodniczący miał dopuścić się pobrania zbyt dużych kwot pieniędzy, w czym współdziałał z komitetowym buchalterem. Podobno przywłaszczył sobie dobra różnego typu przypadające żydowskim górnikom z Wałbrzycha, swoje wrocławskie mieszkanie obstawił ochroną za pieniądze z WKŻ, a nawet miał pobierać dwie pensje: jedną w Komitecie, drugą w żydowskim wydawnictwie. Wymienione zarzuty są dość mocne. Trudno je jednak w prosty sposób obalić, być może jeszcze trudniej udowodnić. Ta ostatnia czynność zresztą nie powiodła się oskarżycielom, bo Egit nie poniósł konsekwencji; nadal pozostawał przewodniczącym WKŻ. Nie oznacza to jednak, że wszystkie oskarżenia były jedynie wymysłem przeciwników.
Kwestia tzw. ekonomizmu była problemem szerszym, odnoszącym się nie tylko do wysoko postawionych funkcjonariuszy partyjnych. W powojennym okresie biedy i niepewności walka o swoje czy wręcz pewnego rodzaju zachłanność nie były niczym niezwykłym. Materiały archiwalne zawierające dokumenty z komitetów z całej Polski przedstawiają liczne przypadki machlojek, krętactwa, kumoterstwa. Liczniejsze listy, skargi oraz donosy są przykładem nie tyle walki o sprawiedliwość, lecz raczej o swoje. Egit w narracjach płynących z tych dokumentów nie wyróżnia się zbytnio pośród innych liderów lokalnych komitetów. Może tylko skala jest trochę większa, a znajomości bardziej rozległe.
Wystawa Ziem Odzyskanych – początek epilogu
Idea osiedla żydowskiego i jego istnienie z pewnością były dla Egita powodem do dumy. Dlatego tym boleśniej odczuwał klęskę odniesioną na tym polu działalności podczas Wystawy Ziem Odzyskanych latem 1948 roku. Na to bardzo ważne wydarzenie zarówno dla Dolnego Śląska, jak i dla Polski, Egit wraz z Komitetem miał przygotować specjalny pawilon, przedstawiający życie żydowskie po wojnie na południowych „Ziemiach Odzyskanych”. Zadanie zostało wykonane, lecz tuż przed otwarciem władze zdecydowały o rozebraniu stoiska i przeniesieniu elementów wystawienniczych do innych pawilonów. Wydarzenie to było nie tylko przejawem zmiany stosunku władz do mniejszości żydowskiej. Stanowiło osobistą klęskę Egita, który mocno się zaangażował w zaprezentowanie nie tylko dorobku kilku lat życia ocalonych z obozów, ale także swoich osiągnięć. We wspomnieniach pisze o tym z pewnym rozgoryczeniem i smutkiem, ale również i świadomością wydarzeń, które nastąpiły w kolejnych miesiącach.
Pod koniec 1949 roku Jakub Egit został usunięty z funkcji przewodniczącego Wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego. Odszedł w wyniku zmian partyjnych,w czasie gruntownej redefinicji stosunku PZPR do mniejszości narodowych, w tym do Żydów. Jego miejsce zajął Jakub Wasserstrum (Wasersztrum), odgrywający ważną rolę we frakcji żydowskiej PPR, później PZPR. Pomimo że obaj byli z jednej partii, można stwierdzić, że Egit przegrał z politycznym rywalem. Klęska ta nie była jednak aż tak dotkliwa. Ustępujący przewodniczący opuszczał Wrocław, kierując się do Warszawy, gdzie otrzymał stanowisko w wydawnictwie „Idisz Buch” i gdzie zapewniono mu służbowe mieszkanie. Opuszczał WKŻ, który stworzył. Być może szczęśliwie nie doczekawszy jego końca, który nastąpił zaledwie kilka miesięcy później (już w 1950 roku struktury CKŻP i lokalnych komitetów przekształcono w jednostki Towarzystwa Społeczno Kulturalnego Żydów).
Bilans niespełna pięcioletniej obecności Jakuba Egita na Dolnym Śląsku jest niezwykle ciekawy i wbrew pozorom skomplikowany. Nadzieja odbudowania życia żydowskiego i trud organizacji komitetów przeplatają się z polityczną grą między frakcjami politycznymi, biedą i brutalnością powojennej rzeczywistości, trudnymi stosunkami społecznymi, a także szczęściem rodzinnym. Ten ciekawy etap jego życia jest również fragmentem życia żydowskiego na Dolnym Śląsku po wojnie. Ten czas to także najbardziej barwne karty działalności Jakuba Egita – komunisty. Trudno bowiem mówić o jego zaangażowaniu partyjnym w kolejnych latach: czasie oskarżeń, więzienia i emigracji.