„I nie wróciłeś”. Historia tęsknoty Marceline  Loridan- Ivens

[Podeszłam do grupy facetów. Szwendali się tam całymi grupkami, disoccupati. Zapytałam, czy poczęstowaliby mnie papierosem. Jeden z nich pobiegł do sklepu, a reszta zebrała się wokół mnie. Któryś zauważył mój wytatuowany numer. Nie miał pojęcia, co to, więc łamanym włoskim wyjaśniłam: „niemiecki obóz koncentracyjny podczas wojny”. Wytrzeszczył oczy i pobiegł przyprowadzić dziesięciu innych kumpli. Pokazał im moją rękę, wyjął ołówek i zapisał sobie numer, mówiąc, „na loterię!”. Pomyślałam, że to fantastyczne. Po pierwsze, mogło się zdarzyć tylko we Włoszech, po drugie, było tak inne od tych typowych nonsensownych pytań w stylu „twój ojciec jest marynarzem?”, „to twój numer telefonu?”. Albo głupich, melodramatycznych odzywek: „o, mój Boże! Cóż to jest? Powiedz mi koniecznie, co to jest!” On po prostu zapisał sobie ten numer, żeby zagrać nim na loterii. Mam nadzieję, że wygrał].

Marceline Loridan jeszcze nie raz pokaże swój obozowy tatuaż.

Jeden z tych momentów na zawsze przejdzie do historii światowego kina, gdy, przechodząc po paryskim Place de la Concorde, wyzna, że tęskni za ojcem, którego zostawiła w Auschwitz. Piękna, młoda kobieta wtula ręce w płaszcz, od czasu do czasu próbuje coś zanucić i opowiada:

[Place de la Concorde jest pusty. Pusty tak, jak dwadzieścia czy piętnaście lat temu. Nie pamiętam dokładnie.

„Pitchipoi”.

„Zobaczysz… Pojedziemy tam, będziemy pracować w fabrykach. Niedziele będziemy spędzać razem”. – powiedział mi ojciec.

I powiedziałeś do mnie: „Jesteś młoda, wrócisz. Ja nigdy nie wrócę”.

No i jestem. Place de la Concorde.

Wróciłam, Ty nie wróciłeś.

Zobaczyłam Cię w sześć miesięcy po przyjeździe do obozu. Wpadliśmy sobie w ramiona. A wtedy ten drań, oficer SS, rzucił się na mnie i uderzył na Twoich oczach. Powiedziałeś mu, „ona jest moją córką”. Odgrażał się, że i Ciebie pobije.

Miałeś cebulę w ręku. Włożyłeś ją do mojej ręki, a ja wtedy zemdlałam.

Gdy Cię zobaczyłam, zapytałeś, „Co u matki i Michela?”.

Nazywałeś mnie Twoją małą dziewczynką.

Byłam niemal szczęśliwa, że jestem razem z Tobą w obozie – tak bardzo Cię kochałam. Tato, jak bardzo bym chciała, żebyś tu teraz był!].

 

Paryż, rok 1960.

Dwóch francuskich reżyserów, Jean Rouch i Edgar Morin zastanawia się, jak dalece możliwa jest  szczerość przed kamerą. Po chwili proszą Marceline, aby pytała przechodniów na ulicy, czy są szczęśliwi. Tak rozpoczyna się „Kronika jednego lata” (fr. „Chronique d’un été”), uznana za jeden z najważniejszych dokumentów wszechczasów.

Zaskoczeni paryżanie różnie reagują na banalne pytanie o szczęście. Jednak chyba ważniejsze od ich odpowiedzi będzie to, że to właśnie Marceline je zadaje.

Uliczna sonda nie trwa długo, rozpoczyna się po niej cykl rozmów o życiu i szczęściu z różnymi przedstawicielami francuskiego społeczeństwa. Mówią sporo o pieniądzach, biedzie, toczącej się wojnie w Algierii.

Jedna z takich rozmów, gdzieś w kawiarni na świeżym, letnim powietrzu w Paryżu schodzi na temat numeru wytatuowanego na przedramieniu Marceline. Później następuje przytoczona wyżej scena z Place de la Concorde.

„Kronika” rewolucyjnie stawia i, co istotne, próbuje odpowiedzieć na pytanie o moralne zaangażowanie, które leży u podstaw dokumentu filmowego, jak i o sam gatunek, zapoczątkowując tym samym niewielki, mający jednak ogromny wpływ na francuską nową falę – nurt kina prawdy (fr. cinéma-vérité).

Jednak ten doskonały i subtelny obraz jest też jednym z pierwszych i najważniejszych filmów o Zagładzie, choć punktem wyjścia i wspólnym elementem przeprowadzanych w nim rozmów jest, zadane najróżniejszym osobom, niełatwe pytanie o szczęście. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że to właśnie Marceline jest w „Kronice” centralną postacią.

Kilku bohaterów odpowiada, że są prawie szczęśliwi, przykładowo, że mają w końcu swoje własne mieszkanie, a brakuje im do pełnego szczęścia tylko więcej pieniędzy. Marceline, niepytana, kończy swój monolog na Place de la Concorde stwierdzeniem, że w obozie, będąc niedaleko ojca, była prawie szczęśliwa, nikt jednak nie pyta, dlaczego prawie.

Scena na Place de la Concorde rozpoczyna się w połowie 53 minuty

Urodziła się 19 marca 1928 roku w Epinal, jako dziecko polskich Żydów, którzy wyemigrowali do Francji dekadę wcześniej. Po rozpoczęciu drugiej wojny światowej przeprowadzili się do Vaucluse, gdzie Marceline i jej ojciec zaangażowali się w ruch oporu. Złapani przez gestapo 13 kwietnia 1944 roku zostali deportowani do Auschwitz-Birkenau tym samym transportem, w którym była także Simone Veil. 16-letnia Marceline przeżyła obóz i wróciła do Francji w lipcu 1945 roku. Ojciec, jak zapowiedział na moment przed deportacją, nie wrócił.

[Rodzina nie szczędziła mi wyrzutów z powodu tego dokumentu – pisze w niedawno wydanej książce – „Nie oglądajcie tego filmu, Marceline się w nim afiszuje”, stwierdziła moja ciotka. A Joris [Ivens, znany holenderski dokumentalista – przyp.red.] zobaczył mnie na taśmie, gdy pokazywałam tatuaż i opowiadałam o braku ciebie. Wydaje mi się, że z mojej twarzy ani przez chwilę nie wyzierał smutek. To wcale nie znaczy, że wyglądałam na szczęśliwą. Joris, który znał realizatora, wyznał mu: „Gdybym spotkał tę dziewczynę, mógłbym się w niej zakochać”. I tak właśnie się stało. Od tego czasu już się nie rozstaliśmy].

 

Opowieść o Zagładzie i tęsknocie za ojcem miała jeszcze nie raz dać o sobie znać.

W 2013 roku Loridan wyreżyserowała film „Polana pośród brzeziny” (fr. „La petite prairie aux bouleaux”), w którym dokładniej opowiedziała historię swojego życia. Może i ten obraz przeszedłby do historii kina, gdyby to ona zagrała rolę Myriam? Główną bohaterkę, utkaną z fragmentów biografii Marceline, gra utalentowana francuska aktorka Anouk Aimée, film jednak nie jest wybitny, zbyt stereotypowa konstrukcja nijak się ma do subtelnej opowieści „Kroniki”.

Myriam przyjeżdża do Birkenau, gdzie spędza noc na tej samej pryczy, na której przed laty spała w obozie i opowiada, słowo w słowo, monolog Marceline wypowiedziany kiedyś na Place de la Concorde.

Marceline Loridan-Ivens i Anouk Aimee w Birkenau

Marceline Loridan-Ivens i Anouk Aimee w Birkenau

Reszta jest już zbyt dosłowna, powierzchowna albo i stereotypowa: muzeum Birkenau w filmie nikt nie pilnuje, bohaterka może więc do niego wchodzić, kiedy tylko chce. W trawie znajduje zardzewiałe pulpity na nuty, pozostawione tam od czasu, gdy obozowa orkiestra przestała grać (kto by je tam porządkował). Jest dość uprzedzona do Polaków, nie do pomyślenia wydaje jej się, że w Polsce mogą być jacyś Żydzi. Zastanawia się, czy przypadkowo spotkany Żyd, którego gra Zbigniew Zamachowski, kłamie, czy serio ma żydowskie pochodzenie. Gdy chce odwiedzić dom niegdyś należący do jej ojca, mieszkająca tam Polka obawia się, czy aby właśnie nie próbuje odebrać jej mieszkania (nie mówi też w żadnym obcym języku). W końcu poznaje wnuka jednego z Niemców odpowiedzialnych za funkcjonowanie obozu i po chwili oburzenia staje się jego przyjaciółką, natomiast nadal złości się na polską kucharkę, która (rzekomo) celowo nalewa jej gorszej zupy. Gdy się opamiętuje, za jej złe zachowanie przeprasza Niemiec, choć to bez znaczenia, gdyż kucharka, jak to Polka, nic w obcych językach nie rozumie. Niemiec odprowadza Myriam na pociąg, scena odjazdu przeplata się ze zdjęciami z obozu, a w tle słyszymy „As der rebe tanc”, prostą, skoczną jidyszową pioseneczkę o tańczącym rebe, wokół którego skaczą w tańcu chasydzi. Trochę tego wszystkiego za dużo.

Mijają dwa lata i Marceline znowu opowiada swoją historię.

Zapis wspomnień zatytułowany „I nie wróciłeś” od razu staje się bestsellerem we Francji i szybko jest przetłumaczony na język angielski, niemiecki i – całkiem niedawno – polski.

Film „Polana pośród brzeziny” (który zresztą przeszedł bez echa) rozpoczyna się od pytania, które pada w gronie ocalałych z Zagłady, czy przeżyli dlatego, że byli bardziej żywotni, czy też dlatego, że pozwolili innym umrzeć za siebie. To być może najbardziej przerażające pytanie, z jakim Marceline musiała zmagać się przez całe swoje życie, szczególnie że dotyczyło najbliższej osoby.

Przepowiednia ojca, że nie wróci on z mitycznego Pitchipoi „wbrew mnie stała się moją nieprzyjazną towarzyszką. Czasami się jej chwytałam, podobały mi się te pierwsze słowa, gdy kolejno odchodziły moje przyjaciółki i te, z którymi się nie zaprzyjaźniłam. Potem odpychałam ją od siebie, nie mogąc znieść tego „ja już nie wrócę”, które cię skazywało, rozdzielało nas, wydawało się składać twoje życie w ofierze w zamian za moje”. Traumatyczne poczucie winy, połączone ze stratą najbliższego człowieka, od którego dzielił ją zaledwie łącznik, mała, krótka, pozioma kreska pomiędzy obozami Auschwitz-Birkenau, odbiło się jakoś na całej rodzinie: matka zmarła niedługo po wojnie, brat i siostra odebrali sobie życie. Tymczasem Marceline, mimo wszystko, była osobą pogodną. „Pogodną w ten nasz specyficzny sposób, żeby zemścić się za to, że jestem smutna, i jednak się śmiać”.

Książka „I nie wróciłeś” to wyjątkowy tren, lament żałobny, pozbawiony jednocześnie sentymentu krzyk rozpaczy za ukochanym ojcem zapisany na stu stronach niezwykle wzruszającego świadectwa Zagłady, ale i chyba ostateczne pogodzenie się z faktem, że Szlojme Rosenberg nie przeżył, nie wrócił i na pewno już nie wróci.

but-you-did-not-come-back-marceline-loridan-lvens-i-nie-wrociles-holocaust-book-ksiazki-o-zagladzie-zydow-zaglada-szoa-shoah

Tymczasem Marceline żyje z dnia na dzień, tak jak nauczyło ją tego Birkenau. Tyle że w przeciwieństwie do obozu, przeżywa wiele pięknych dni. Jest już jednak stara, zwalnia, słucha wiadomości, ale nie odnajduje się w otaczającym świecie. Wraca więc myślami do ojca.

Pewnego dnia obozowy elektryk wręcza jej przeszmuglowany od ojca list. Rozpoczyna się on słowami „Moja kochana córeczko!”. Treści listu Marceline jednak nie pamięta, choć przez całe życie próbuje ją sobie przypomnieć. Wie, że ten list trzymał ją długo przy życiu i kończył się podpisem Szlojme, choć ojciec od dawna nie używał starej, jidyszowej wersji swojego imienia.

Być może forma listu do ojca, jaką przyjęła w książce, jest próbą wypełnienia treścią tego, czego nie potrafi pamiętać?