Bunt Szawła
W pokoju, w którym udziela wywiadów, zastajemy go zajętego jedzeniem, zmęczonego i jakby trochę zniechęconego. Ożywia się, kiedy, dla przełamania lodów, rzucamy, że jesteśmy z żydowskiego magazynu i wieść gminna doniosła nam, że szabat spędził w synagodze Nożyków w Warszawie. Géza Röhrig, bo o nim mowa, wcielił się w rolę głównego bohatera w “Synu Szawła”, węgierskim kandydacie do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego. Do niedawna pracował jako żydowski edukator w Nowym Jorku, studiował też w tamtejszym Żydowskim Seminarium Teologicznym. Jest nie tylko aktorem, ale i autorem kilku tomików poezji, z czego dwa, które powstały po jego wizytach w Auschwitz, poświęcone są Zagładzie.
Katarzyna Andersz, Malwina Tuchendler: O Szawle nie wiemy nic. Nie ma historii, nie ma osobowości.
Géza Röhrig: Film jest efektem pracy nad siódmą wersją scenariusza, wcześniejsze zawierały trochę więcej informacji o Szawle. Po kolei je eliminowaliśmy, decydując, że zostawimy tylko to, co jest absolutnie niezbędne. Im dłużej bowiem pracowaliśmy nad filmem, zaczęliśmy lepiej rozumieć, co znaczyło być członkiem Sonderkommando. Ci ludzie nie mieli historii. Przybywając do Auschwitz mieli bagaż osobistych doświadczeń, po miesiącu on się zmniejszał, a po dwóch nie miał już zupełnie żadnego znaczenia.
Jest w filmie scena, w której jeden ze współwięźniów mówi do Szawła, że jeszcze niedawno rozmawiał o kobietach, teraz już nie. To chyba najlepiej pokazuje przemianę, o której mówisz.
Kiedy dochodzi do buntu Sonderkommando, Szaweł jest w obozie już czwarty miesiąc. Wtedy już nie liczy się, kto jaki miał zawód, ani czy był bogaty czy biedny. Jedyną rzeczą, jaką wiemy o Szawle, jest to, że nie mógł pochodzić z religijnej rodziny, bo nie znał nawet kadiszu.
Jego nieracjonalna i niepohamowana chęć pochowania chłopca nie jest bardzo żydowska. Nie walczy o przetrwanie, ale koncentruje się na chłopcu, któremu przecież nie może już pomóc.
Szaweł jest w Auschwitz, to sytuacja ekstremalna. Gdyby zapytać się rabinów, powiedzieliby, że jeśli codziennie giną tam tysiące ludzi, nie jest ważne, czy uda się pochować jednego z nich. Tego, że Szaweł chce prawdziwego pochówku, nie możemy jednoznacznie oceniać jako czegoś dobrego lub złego. Działanie Szawła nie jest motywowane jego przekonaniem, że to, co robi, jest właściwe w tej sytuacji.
Niektórzy uważają, że to, co robi Szaweł, jest próbą oddania godności i odpowiedniej czci wszystkim ofiarom Zagłady.
To moim zdaniem głupia interpretacja. Chłopiec nie jest symbolem. Przykuwa uwagę Szawła, bo przeżył komorę gazową.
I czy to jest jedyny powód, dla którego go wybiera? Zaciekawienie? Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie ma pomiędzy nimi żadnej emocjonalnej więzi. Pochówek chłopca Szaweł traktuje jak zadanie do zrealizowania, po prostu.
Oczywiście, że nie mógł poznać chłopca, którego widział przed wejściem do komory gazowej i potem, zanim został on zamordowany przez nazistowskiego lekarza. Myślę jednak, że powinniśmy traktować ten film jak sztukę Szekspira. Szekspira nie możemy zapytać, co chciał przekazać pisząc swoje teksty. Film żyje już swoim życiem, każdy ma prawo do własnej interpretacji.
Widzom trudno wczuć się w postać Szawła, bo nie pokazuje prawie żadnych emocji. Czy tak samo trudne było to dla ciebie jako aktora?
Szaweł jest bardzo enigmatyczną, zamkniętą w sobie postacią. Wydaje mi się, że sam też taki jestem. Nawet moja żona twierdzi, że w ogóle mnie nie zna. Szaweł na pewno jest samotny. Członkowie Sonderkommando muszą na sobie polegać, jakoś się wspierać. Są jak skoczkowie spadochronowi, którzy wyskakują z samolotu i przez jakiś czas spadają, ale potem łapią się za ręce i tworzą razem okrąg. Szaweł spada sam, nie jest częścią tej grupy.
Czy podczas buntu Szaweł ma poczucie braterstwa, wspólnoty?
Nie, wtedy już nie. Być może miałby je, gdyby nie to, że wcześniej zobaczył tego chłopca i postanowił go pochować. Nie tylko on widział, jak chłopak przeżył komorę gazową i został uduszony chwilę później, ale tylko na nim wywarło to aż takie wrażenie. Zaadoptował chłopca, stał się jego ojcem. To dziwne, ale on po prostu coś w nim dostrzegł. Może popatrzyli na siebie przez kilka sekund. Nie próbujmy doszukiwać się tu logiki, w takich sytuacjach działają tylko emocje. To tak, jak w przypadku, gdy ludzie idą do schroniska dla psów albo do sierocińca. Czują jakiś impuls i pytają: „kim jest to dziecko? ”
Szaweł jest inny niż pozostali.
Jego nazwisko to Ausländer.
Obcy.
Albo pozaziemski, jak ja to tłumaczę. Bo jest bardzo dziwną postacią.
Powiedz nam o odbiorze filmu. Był już pokazywany na Węgrzech, w twoim rodzinnym kraju. Z jakimi tam spotkał się reakcjami?
Jego percepcja była podobna do percepcji „Idy” w Polsce. Większości bardzo się podobał i są z nas dumni. Ale tak, jak w Polsce, u nas też są skrajnie prawicowe partie – głównie Jobbik, który uważa, że dość już poruszania tematu Zagłady. Jedyna różnica jest taka, że w naszym filmie nie mówimy o społeczeństwie węgierskim, więc nie można nas oskarżyć o przedstawianie go w złym świetle.
Co czujesz słysząc podobne opinie?
Mój dziadek, którego cała rodzina została zamordowana podczas wojny, i pod wpływem którego odwiedziłem obóz w Auschwitz mając 17 lat, miał w zwyczaju mówić: „Ludzie obwiniają w życiu trzy rzeczy: siebie – bardzo rzadko, swoich rodziców – to bardziej powszechne, i Żydów – bo to najwygodniejsze”. Nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl wyobrazić sobie, że na świecie będzie mniej antysemityzmu. On jest nieoderwalną częścią ludzkości, przez 3,5 tysiąca lat nie zmieniła tego żadna książka ani żaden film. Nie musimy być pesymistami, ale na pewno trzeba mieć do tego realistyczne podejście – nie obudzimy się pewnego dnia w świecie wolnym od antysemityzmu.
Jak w takim razie widzisz rolę tego filmu? Zajmujesz się przecież też edukacją żydowską.
Mam wrażenie, że ten film nie mógłby powstać w latach 50. lub 60. Wywołałby wtedy wielki skandal. Wszystko musi dziać się we właściwym czasie. To podobny mechanizm działania jak w przypadku miłości – czasami spotyka się dwójka ludzi, znali się już wcześniej, ale wtedy byli zupełnie innymi osobami, nic między nimi nie było. Rozgłos, jaki nasz film zdobył, zaskoczył nas. I to utwierdza mnie w przekonaniu, że udało nam się ująć tam coś prawdziwego, choć nawet nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Co to takiego? Przede wszystkim z roku na rok jest coraz mniej naocznych świadków tamtych zbrodni. My, Żydzi, mamy w sobie lęk, że niedługo Auschwitz będzie już tylko fragmentem historii, że za kilka lat nie będzie nikogo, kto mógłby poświadczyć, czym było naprawdę. Boimy się, że utracimy pamięć o Zagładzie, kiedy stracimy jej świadków. Nasz film jest jednak dystrybuowany w 80 krajach, więc oglądają go nie tylko Żydzi, a to daje nam poczucie, że może nie musimy się aż tak martwić. Nasze cierpienie wciąż jest ważne dla niektórych.
To perspektywa żydowska.
Jeśli chodzi o odbiór szerszej publiczności, to myślę, że cierpienie jest teraz bardziej uniwersalnie rozumiane, bo sami byliśmy świadkami tego, co stało się w Nowym Jorku, w Madrycie, w Paryżu. Świat zmierza w kierunku chaosu, nie wydaje się, żeby po krwawym XX wieku miał wreszcie nastać spokój. Raczej czeka nas jeszcze dużo złych rzeczy. Mam czwórkę dzieci i martwię się kondycją współczesnego świata. Zachodu obawiam się tak samo jak ISIS i Al-Quaidy, bo nigdy jeszcze nie rządzili nami tak głupi przywódcy. Nasz świat jest szalony i myślę, że kiedy ludzie oglądają „Syna Szawła”, jego żydowski wymiar jest mało ważny. Oni dostrzegają tam odzwierciedlenie swoich własnych lęków.