Obozowanie i wędrówka [Parsza Wajakhel i Pekudej]
25 marca 2017/27 Adar 5777
Na samym końcu księgi Szemot odnajdziemy pewną językową zawiłość, tak drobną, że łatwo ją przeoczyć, która jednak – zgodnie z interpretacją Rasziego – jest jednym z najważniejszych tropów w próbie odkrycia charakteru żydowskiej tożsamości; w poruszający sposób mówi o wyzwaniu bycia Żydem.
Na początek zarys historii. Przybytek jest w końcu gotowy. Opis jego konstrukcji zajmuje wiele rozdziałów. Żadnego z wydarzeń z lat wędrówki nie opisano tak szczegółowo. Teraz, pierwszego dnia miesiąca nisan, dokładnie rok po tym, kiedy zarządził przygotowania do exodusu, Mojżesz gromadzi belki i zasłony, stoły i naczynia ustawia na wyznaczonych miejscach. Między słowami, w których Tora opisuje ukończenie dzieła przez Mojżesza, a tymi, których używa do opisu Boga w siódmym dniu stworzenia, istnieje niezaprzeczalna analogia.
tak dokonał [wa-jechal] Mojżesz dzieła [ha-melacha]
I skończył [wa-jechal] Bóg dnia siódmego dzieło [melachto] swoje, które uczynił
W kolejnym wersie czytamy o następstwie ukończenia pracy:
Tedy okrył obłok przybytek zboru, a majestat Wiekuistego napełnił przybytek. (Szemot 40:34)
Znaczenie jest jasne, ale przełomowe. Zbudowanie Przybytku przez Izraelitów ma być ludzką analogią do boskiego stworzenia wszechświata. Stwarzając świat, Bóg tworzy człowiekowi dom. Budując Przybytek, człowiek buduje dom dla Boga.
Z punktu widzenia człowieka, Bóg wypełnia przestrzeń, którą dla niego budujemy. Jego chwała rezyduje tam, gdzie my zrzekamy się swojej. Niezwykle szczegółowy opis konstrukcji ma nam uświadomić, że Izraelici byli raczej posłuszni bożym instrukcjom, niż własnym pomysłom. Określenie „święty” zawsze oznacza obcowanie z Bogiem na jego warunkach, nie naszych. Jednocześnie jednak jest to uznanie przez Boga ludzkiej godności. Oto my budujemy Jemu dom, aby mógł wypełnić Sobą to, co stworzyliśmy. Niczym w znanym filmie z lat osiemdziesiątych: Zbuduj, a on się pojawi.
Bereszit zaczyna się stworzeniem przez Boga kosmosu. Szemot kończy się zbudowaniem przez człowieka mikrokosmosu – miniaturowego, symbolicznego świata. Księgę Rodzaju i Wyjścia spina więc narracyjny pas, zaczynając i kończąc opowieść tym samym: wyobrażeniem przestrzeni wypełnionej przez Boga. Jest jedna różnica: na początku budowniczym jest Bóg – Stwórca, na końcu praca wykonana jest przez ludzi – mężczyzn i kobiety, stwórców i stwórczynie. Nad całą, zawiłą, wielowątkową opowieścią, góruje jedna, scalająca ją idea: przekazanie władzy i odpowiedzialności z nieba na ziemię, przelanie ich z Boga na obraz Boga – człowieka.
Tyle o tle wydarzeń. Z ostatnich wersów Szemot dowiadujemy się jeszcze o relacji między obłokiem chwały a Przybytkiem. Przybytek, jak wiemy, nie był stałą konstrukcją. Z łatwością można go było rozebrać, a jego elementy przenieść w miejsce kolejnego postoju. Kiedy przychodził moment, w którym Izraelici mieli wyruszyć dalej w swą podróż, obłok opuszczał Namiot Zgromadzenia i przenosił się poza miejsce ich obozowania, wskazując kierunek, który powinni obrać. Tak opisuje to Tora:
A gdy wznosił się obłok z nad przybytku, wyruszali synowie Israela we wszystkich pochodach swoich. Jeżeli zaś nie podnosił się obłok, to nie wyruszali, aż do dnia wzniesienia się jego. Gdyż obłok Wiekuistego zostawał nad przybytkiem we dnie, a ogień bywał podczas nocy nad nim, w oczach całego domu Israela, we wszystkich pochodach ich. (Szemot 40: 36-38)
Jest drobna, ale znacząca różnica między dwoma przykładami użycia frazy be-kol masehem, „w ciągu całej ich wędrówki”. W pierwszym przypadku należy odczytać frazę dosłownie – kiedy obłok podnosił się i przemieszczał, Izraelici wiedzieli, że muszą ruszyć dalej w drogę. W drugim przypadku jest inaczej – obłok nie unosił się nad Przybytkiem, kiedy Izraelici byli w drodze, przeciwnie, pojawiał się, gdy decydowali się rozbić obóz. Podczas wędrówki znikał gdzieś daleko przed nimi.
Zauważywszy tę nieścisłość, Raszi komentuje:
Miejsce ich obozowania również nazwane jest masa, „wędrówka” […] Bo z miejsca obozowania zawsze wyruszali ponownie w dalszą drogę. Tym samym i droga, i obozowanie nazwane są „wędrówką”.
Komentarz jest ściśle językowy, ale przesłanie znacznie szersze. Raszi, w kilku prostych słowach zdołał zamknąć egzystencjalną prawdę o sednie żydowskiej tożsamości. Tak długo, jak długo nie dotrzemy do końca naszej drogi, nawet miejsce odpoczynku nazywać będziemy wędrówką, wiedząc, że nie zostaniemy w nim na zawsze. Wciąż mamy drogę do przebycia. Jak pisał poeta Robert Frost (tłum. Stanisław Barańczak):
Ciągnie mnie w mroczną głąb tej kniei,
Lecz woła trzeźwy świat nadziei
I wiele mil od snu mnie dzieli.
Być Żydem, to być ciągle w drodze, to wiedzieć, że miejsce, w którym jesteśmy, to zaledwie postój, nie dom. Miejsce konstytuuje się nie przez fakt, że w nim rezydujemy, ale przez wiedzę, że w końcu, za dzień lub tydzień, rok, sto lat albo tysiąc, będziemy musieli wyruszyć dalej. W ten sposób Przybytek staje się nawet bardziej odpowiednim symbolem żydowskiego życia niż Świątynia.
Dlaczego tak jest? Bo starożytni bogowie to bogowie miejsca: Sumeru, Memfis, Moabu, Edomu, ograniczeni przestrzenią. Teologia splata się z geografią. Tu, w tym świętym miejscu, którego wyniosłość podkreślała świątynia albo ziggurat, bogowie plemienia albo kraju sprawowali władzę nad miastem lub całym imperium. Kiedy Faraon mówi do Mojżesza: Któż jest Wiekuisty, żebym słuchał głosu Jego, by uwolnić Israel? Nie znam Wiekuistego, a Israela też nie uwolnię (Szemot 5:2), chce powiedzieć: tutaj to ja jestem suwerenem; Egipt ma swych własnych bogów. W jego granicach to oni dzierżą władzę, a ja jestem tej władzy ziemskim reprezentantem. Być może jest Bóg Izraela, ale jego władza i autorytet nie sięgają Egiptu. Władza boska jest tu jak władza polityczna. Zamknięta w granicach. Jej zasięg ogranicza się do miejsca na mapie.
Inaczej jest w przypadku Izraela. Idea Boga, który jest wszechobecny, a więc można go znaleźć w każdym miejscu, jest odwieczna (według Tory, tradycja ta sięga Adama i Kaina, Abrahama i Jaakowa, i wszystkich, którzy doświadczyli wygnania) i wciąż powraca. Bóg Izraela to „włóczący się Bóg”, jak nazwałby go Morris Berman. Tak, jak na pustyni, kiedy Jego obłok chwały towarzyszył Izraelitom w czasie ich trwającej latami włóczęgi, jak mówią rabini – kiedy Izrael szedł na wygnanie, Boska obecność wyruszała z nim. Bóg nie jest ograniczony miejscem. Nawet w Ziemi Izraela, Jego obecność pośród ludzi zależała od tego, czy byli oni posłuszni Jego słowom. Nie istnieje więc poczucie pełnego, fizycznego bezpieczeństwa, to przeświadczenie, że tu, gdzie jestem, pozostanę. Jak powiedział Dawid w Psalmie 30:
A ja rzekłem w powodzeniu mojem: nie zachwieję się na wieki.[…]
ukryłeś oblicze Twoje, a byłem strwożony.
Poczucie bezpieczeństwa nie może być przypisane do miejsca, ale do człowieka. Nie do fizycznej przestrzeni na powierzchni Ziemi, ale do przestrzeni duchowej w ludzkim sercu.
Jeśli cokolwiek odpowiada za bezprzykładną trwałość żydowskiej tożsamości, wciąż żywej na przestrzeni wieków stałego rozproszenia, w każdym miejscu naznaczonej statusem mniejszości, jest to koncept, któremu Żydzi i judaizm nadali nazwę galut – wygnanie. Żydzi w starożytności i czasach współczesnych (co niespotykane w przypadku innych narodów) nigdy nie ulegli ani presji religijnej konwersji, ani kulturowej asymilacji, z wyjątkiem kilku ledwie przypadków. Powodem tego był fakt, że nie wzięli żadnego miejsca za dom, nie pomylili tymczasowego przystanku z celem podróży. „Dziś tu – za rok w Izraelu” – jak mówi się, rozpoczynając seder. W prawie żydowskim (Jore Dea 286:22), każdy, kto wynajmuje dom poza granicami Izraela, ma obowiązek przymocowania mezuzy dopiero po trzydziestu dniach od wprowadzenia się. Wcześniej, miejsce takie nie jest uznawane za właściwą siedzibę. Domem jako takim staje się dopiero po trzydziestu dniach. W Izraelu jednak, wynajmujący dom zobligowany jest zrobić to od razu przez mi-szum jiszuw erec Israel – „ze względu na przykazanie o osiedleniu się w ziemi Izraela”. Poza granicami Izraela życie żydowskie jest drogą, ścieżką, szlakiem. Rozbity obóz, miejsce odpoczynku, to wciąż tylko część wędrówki.
W dziewiętnastym rozdziale I Księgi Królów jest wspaniała scena, w której podeszły wiekiem Eliasz spotyka Boga na górze w głosie lekkiej ciszy, poprzedzonym wichrem, trzęsieniem ziemi i ogniem. Bóg nakazuje mu odnaleźć Elizeusza i naznaczyć go na swojego następcę. Tak też się dzieje:
Elijahu odnalazł więc Eliszę, syna Szafata, przy orce. Przed nim szło dwanaście zaprzęgów z wołami, a on szedł przy dwunastym. Elijahu podszedł do niego i zarzucił mu na ramiona swój płaszcz. Elisza zostawił więc swe woły i pobiegł za Elijahu: Pozwólże mi ucałować ojca i matkę moją, poczem pójdę za tobą. On wszakże odpowiedział mu: Idź, wróć, cóż bowiem uczyniłem tobie? (Melachim 1, 19:20)
Elizeusz wrócił więc, zostawiając Eliasza. Zarżnął woły z zaprzęgu, spalił pług, aby w ogniu upiec mięso i nakarmił nim ludzi, a oni zjedli. Potem ruszył za Eliaszem i usługiwał mu.
Elizeusz nie spodziewał się, że zostanie powołany. Mimo tego, porzucił wszystko i wyruszył z Eliaszem. Jakby przerażony surowością i stanowczością wymagania, jakie stawia przed młodym człowiekiem, Eliasz wydaje się, w ostatniej chwili, zmienić zdanie: Wracaj. Cóż ci uczyniłem? [Pojawia się tu echo innego fragmentu, w którym Naomi próbuje przekonać Rut, żeby za nią nie szła: Wróćcież córki moje, idźcie! (Rut 1:12)]. Zarówno Rut, jak i Elizeusz potwierdzają swoje powołanie, nie ulegając próbom zniechęcenia. W swoim eseju „Samotny człowiek wiary”, rabin Josef Sołowiejczyk podaje poruszającą analizę spotkania Eliasza z Elizeuszem:
Elizeusz był typowym reprezentantem klasy dostojników. Był synem dobrze sytuowanego rolnika, posiadacza majątku, którego uwaga zwrócona była ku takim przyziemnym, materialnym dobrom jak plony, inwentarz czy ceny rynkowe[…] Co taki dostojnik miał wspólnego z Eliaszem – prorokiem – samotnikiem, orędownikiem Boga, adwersarzem Królów, samotnie wędrującym przez tętniące życiem miasta Szomronu…?
Jaka więź mogła zaistnieć między zadowolonym ze swego życia i gospodarstwa rolnikiem, a człowiekiem w futrzanym odzieniu, który przyszedł niewiadomo skąd, aby za chwilę, równie tajemniczo, zniknąć? [Mimo to] Elizeusz pozdrowił i pożegnał ojca, i matkę i na zawsze opuścił rodzinny dom. Stał się bezdomny jak jego pan. Jak jego przodek Jaakow, stał się „zbłąkanym Aramejczykiem”, który porażkę i upokorzenie przyjmował z umiłowaniem i wdzięcznością. Tak, Elizeusz był samotny. W swym odosobnieniu spotkał jednak Jedynego i odkrył możliwość szczególnej pustelniczej konfrontacji samotnego człowieka i Boga, który zamieszkuje zakamarki transcendentalnego osamotnienia. [tłum. JR, za RJS]
Ta scena powtarzana była wielokrotnie w latach 1948-51, kiedy społeczności żydowskie, zamieszkujące kraje arabskie – Maghreb, Irak, Jemen – jedna za drugą, żegnały się z domostwami, które zamieszkiwały przez setki lat, aby wyruszyć do Izraela. W 1990 roku, Dalajlama, żyjący na uchodźctwie w północnych Indiach od 1951 roku, zaprosił do siebie grupę żydowskich uczonych. Zdając sobie sprawę, że być może on sam i ci, którzy za nim podążają, spędzą jeszcze długie lata na wygnaniu, zanim będzie im dane powrócić do kraju, rozmyślał usilnie nad tym, jak kontynuować normalne życie z dala od domu. Uświadomił sobie, że jest jedna społeczność, która musiała zmierzyć się z tym problemem i go rozwiązać: Żydzi. Zwrócił się więc do nich po radę (historia ta przedstawiona została w książce Rodgera Kamenetza „The Jew In the Lotus”).
Zastosowanie w buddyzmie żydowskiej odpowiedzi na ten problem – związanej z wiarą w Boga historii – jest raczej wątpliwe. Samo jednak spotkanie budzi fascynację. Pokazuje, że nawet Dalajlama, stojący na czele grupy będącej daleko od judaizmu, zauważył, że jest coś szczególnego w żydowskiej zdolności do pozostania wiernym określonym przez siebie warunkom życia, mimo rozproszenia, nie tracąc nigdy wiary, że z wygnania będą mogli wrócić do swojej ziemi.
Jak to się dzieje, opisuje w tych kilku prostych słowach Raszi w komentarzu na końcu Szemot. Nawet w czasie odpoczynku Żydzi wiedzieli, że przyjdzie dzień, w którym będą musieli złożyć namioty, rozebrać Przybytek i ruszyć w dalszą drogę. Nawet obozowanie nazwane jest wędrówką. Naród, który ciągle jest w drodze, nigdy się nie starzeje, nie trwa w stanie uśpienia, nie gnuśnieje. Może żyć tu i teraz, ale nigdy nie zapomina o dalekiej przeszłości i o przyszłości, która go wzywa. Lecz woła trzeźwy świat nadziei, I wiele mil od snu mnie dzieli.