Rozmowa na koniec roku
„Mnie jest wszystko jedno, czy ktoś pali kukłę Żyda, czy wybija zęby gejowi, czy skopie kogoś, bo myśli, że jest muzułmaninem, a kto zresztą później okazuje się Hindusem albo Kubańczykiem. To nie ma większego znaczenia, kto, ważne, że obrywa” – mówi przewodniczący gminy żydowskiej we Wrocławiu Aleksander Gleichgewicht.
Michał Bojanowski: Jak ocenia pan zmianę rządów w Polsce?
Z naszej, żydowskiej perspektywy przede wszystkim nastąpiła zdecydowana zmiana klimatu w kwestiach wielokulturowości i tolerancji.
Czym to się objawia?
Obecna władza akceptuje – ciągle legalne – działania Obozu Narodowo-Radykalnego, który z marginalnej grupy politycznych frustratów stał się wręcz reprezentantem mainstreamu w narodowym rozumieniu historii, a, nie daj Bóg, w przyszłości może stać się rdzeniem paramilitarnych jednostek, które są oczkiem w głowie ministra Macierewicza. Temu politycznemu przyzwoleniu, a może już poparciu, wtórują media publiczne.
I jakoś tak się dzieje, że chwilami budzimy się w rzeczywistości bliższej latom trzydziestym, czy podobnej do roku 1968, a w powietrzu czuć woń nacjonalizmu. Żydzi powinni być szczególnie wrażliwymi obserwatorami tego, co się dzieje. Nie ukrywam, że w naszym niewielkim, mocno okaleczonym, z trudem próbującym odradzać się środowisku, powracają pytania podstawowe, które wydawały się już minione, dotyczące celu naszej egzystencji tutaj, jej sensu, statusu.
Może to przebudzenie następuje za późno?
Przyznam, że lekceważyłem przez długi czas ostrzeżenia takich osób, jak Sergiusz Kowalski czy Adam Michnik, którzy już na początku lat dziewięćdziesiątych ostrzegali przed – wtedy wydawało się słabymi – tendencjami szowinistycznymi, dziś najpełniej wyrażanymi przez bandytów z ONR-u. Tłumaczyłem sobie, że z perspektywy „warszawskich salonów” może gorzej ta Polska wygląda. Myślałem, że przesadzają. Miałem jednak świadomość, że są pewne rzeczy niewyjaśnione, niedomówione, ale klimat początków wolności w Polsce był bardzo pozytywny. Pisano wiele książek na trudne tematy, nie obawiano się szczerości. Mówiono o trudnej historii, przewinach narodowych z czasu wojny. Tomasz Gross był symbolem otwarcia debaty dojrzałego narodu o bolesnych często sprawach, a nie „srania we własne gniazdo”.
Byłem naiwny w swym chciejstwie i optymizmie. Nie doceniałem wtedy łajdaków, nie sądziłem też, jako patriota idealizujący swoją ojczyznę, jak głęboko wrośnięte w polskie podglebie kulturowe są nacjonalizm i antysemityzm, jak trwała jest chęć zakłamywania historii, idealizacja swego narodu w efekcie redukowana do plemienia identyfikującego się poprzez wroga, gorszego sąsiada, obcego. Teraz to wybuchło i całe niebezpieczeństwo w tym, że jest podatny grunt, na którym mogą się różne staro-nowe „izmy” rozwijać. Przyjdzie moment, że w sposób niekontrolowany i nieprzewidywalny, przeorany zostanie przez rządzących, wynosząc na powierzchnię najgorsze cechy i tendencje. Łatwo wypuścić dżina z butelki, trudniej go do niej z powrotem zagnać, podobnie – z zachowaniem proporcji – tak jak nikt nie był w stanie pohamować na przykład antysemickich wybuchów przed i w czasie wojny, a także po niej.
I pali się kukłę Żyda na wrocławskim rynku.
To lokalne wydarzenie w przedziwny, ironiczny sposób nabrało wymiaru europejskiego przez to, że spalono kukłę w czasie demonstracji przeciwko… islamizacji Europy. A jednak spalono kukłę Żyda, czyli znowu wykorzystano nas jako symbol obcego. Słowo „Żyd”, znaki związane z naszą kulturą, choćby gwiazda Dawida domalowana na czołach polityków na wrześniowej wrocławskiej wystawie o „Solidarności”, nadal są w oczach wielu Polaków straszną obelgą. To, co jeszcze parę lat temu można było zamknąć w środowisku kibolskim, marginalnym lumpenproletariackim bandytyzmie, w tej chwili wraca do dawnych triumfów symbolicznej, oby tylko symbolicznej, agresji i narracji, w której Żyd albo ktoś inny gorszego sortu – gej, uchodźca, jest bardzo niemile widziany. O tym, jak blisko od symboliki i poglądów do fizycznej przemocy, chyba nie muszę nikomu przypominać.
Dlatego uważa pan, że przedstawiciele środowisk żydowskich powinni zajmować jakieś jasne stanowisko w obecnej sytuacji politycznej?
Odczuwam przede wszystkim rozczarowanie brakiem dyskusji w środowiskach żydowskich dotyczącej refleksji na temat odpowiedzialności za los swój, Polski i Europy. Coraz częściej wypomina się wielu z nas pochodzenie, więc może wkrótce znowu nas tutaj nie będą chcieli. Nasz głos nie powinien pozostawać słaby, winien brzmieć w ogólnonarodowej debacie. Część naszej społeczności ma pewne obawy wynikające ze swych doświadczeń, uważa, że raczej trzeba – mówiąc kolokwialnie – cicho siedzieć. Nie ukrywam, że jestem bardzo mocno zaangażowany w szeroko rozumiane legalne działania opozycyjne wobec obecnej władzy. Czując na sobie ciężar historii żydowskiej, uważam za nasz obowiązek stać – jeśli nawet nie w pierwszym szeregu – ale jednak wśród tych, którzy przypominają o podstawowych wartościach i zagrożeniach, jako ci, którzy mają w historiach swoich rodzin unikalne, przerażające doświadczenia prześladowań i Zagłady. Mamy obowiązek upominać się o tych wszystkich, którzy są dyskryminowani i prześladowani z różnych powodów.
Tu dotykamy kryzysu migracyjnego, który mocno wstrząsnął Europą w mijającym roku.
Jeśli nawet nie dotyczy on nas bezpośrednio, to właśnie nasze żydowskie doświadczenie każe nam reagować na los uchodźców. Stosunek do nich to niezwykle ważny miernik naszego człowieczeństwa i trudno tutaj się powstrzymać przed komentarzem, że Polska tego egzaminu z otwartości i humanizmu w ogóle nie zdała… Nie tylko Polska, cały ciężko doświadczony region Europy, który kosztem tak wielkich ofiar przez stulecia został przywrócony demokracji i wolności, zatracił empatię, od wolności i demokracji uciekając w narodowy egoizm i ksenofobię. Zdawać by się mogło, że po wielu wysiłkach wróciliśmy do zachodniej normalności. A może to teraz wracamy do normalności, wschodniej jakoś…
Czym to się wyraża?
Nową polityką historyczną, przepisywaniem historii na nowo. To początek jakiejś absurdalnej batalii, która rozpoczyna się od nowej wierchuszki IPN-u i prezydenta, a kończy, no właśnie, chyba już wkrótce na programach edukacyjnych dla przedszkoli. Obecny rząd chce ustalać, jak ma wyglądać repertuar Teatru Polskiego we Wrocławiu, które gazety będą mogły przetrwać, jaki kształt ma mieć cała polska kultura. Gdzie nie spojrzymy, wszystko staje się elementem państwowej polityki. Przekreślamy zdobycze ostatnich kilkudziesięciu lat, podczas których naprawdę tak wiele zrobiono.
Widocznie tego jako społeczeństwo potrzebujemy.
Hołubić zaczyna się te fragmenty naszej historii, które uznaliśmy niedawno za przejawy głupoty i które doprowadziły nas do katastrofy, do zaniku instynktu samozachowawczego, przez co wypadliśmy z Europy wprost w ręce Rosji. Odradzają się samobójcze tendencje polityczne, które postrzegam jako narodowo-bolszewickie. Jednocześnie następuje dewastujący tkankę społeczną podział na dwa obozy, plemiona, biegnący nawet poprzez rodziny i środowiska (już byłych) przyjaciół. Zanika dialog, a więzi społeczne i międzyludzkie pękają pod naporem emocji i mistyfikacji pojęć. Będziemy potrzebować dziesięcioleci, żeby te rowy zasypać, aby zaleczyć te rany.
Jednym z elementów przepisywania historii – co wiele osób jednak zaskoczyło – jest obecnie kwestia Jedwabnego i Kielc.
Wielu ludziom w Polsce i na świecie temat wydawał się już dostatecznie przebadany i właściwie zamknięty. Wiemy dokładnie, jeśli chodzi o stronę faktograficzną, co tam się wydarzyło. Długie i skrupulatne śledztwo IPN-u potwierdziło rzetelne badania historyków. Co więcej, odnajdujemy obecnie wiele podobnych historii w innych częściach Białostocczyzny i innych rejonach Polski, przy których choćby „stare”, wojenne szmalcownictwo blednie. Byliśmy dumni z tego, że możemy o tym otwarcie w kraju rozmawiać, że polscy prokuratorzy i historycy dochodzą do faktów, a historia, bo już nie sądy, wydaje wyroki. Tymczasem okazuje się, że to wszystko można jeszcze raz przekreślić i zakłamywać historię na nowo. A przecież nikomu nie chodziło o obciążenie odpowiedzialnością zbiorową Polaków, tylko o wyjęcie trupów z szafy i godne ich pochowanie, dla własnego, narodowego zdrowia psychicznego. W wielu krajach Europy nie mówi się o podłym zachowaniu ich obywateli podczas wojny, dość wspomnieć Austrię, Francję, bliżej nas: Litwę, Ukrainę, Rumunię, Węgry, Słowację. Nie osiąga się dojrzałości i stabilności bez poradzenia sobie z traumą. Kłamstwo od niej nie uwalnia. Prawda – tak. I następujące potem pojednanie. Tymczasem chcemy być bardzo dumni z Szopena i Mickiewicza, ale nie chcemy słyszeć o ciemnych kartach naszej historii. Zły – to zawsze ten inny…
Być może przeceniamy wagę tych osiągnięć z początków wolności?
Ja również myślałem, że to początek procesu dojrzewania naszego narodu, procesu nie do zatrzymania – okazało się jednak, że to jest bardzo łatwe do zatrzymania i odwrócenia. Gdy pierwszy raz PiS doszedł do władzy, choć wtedy tylko na dwa lata, zaczęło się coś niedobrego.
Tyle tylko, że późniejsze ośmioletnie rządy PO nie wróciły do poprzedniego stanu. Widocznie nikomu na tym nie zależało.
Powrót PO do władzy nie oznaczał już powrotu do tego procesu. Lenistwo, zaniedbania i samozadowolenie zemściły się. Zmiany świadomości nie poszły za wzrostem gospodarczym, ciepła woda w kranie nie starczyła. Zawiść, wykluczenie, frustracje znalazły w końcu swych cynicznych administratorów lepszego sortu, tym łatwiej, że żyjemy w czasie globalizacyjnego zagubienia społeczeństw.
Oddano pole edukacji społecznej, spoczęliśmy na laurach, a pozwolono na rosnącą kłamliwą narrację – nazwijmy ją – o anielskich Polakach, wyklętych żołnierzach walczących za naszą (już nie waszą) wolność, wiecznych ofiarach, niedocenianych przez cyniczny i materialny świat.
Dlatego nie upatrywałbym winy tylko w rządach PiS-u. To raczej brak odpowiedniej edukacji historycznej, której nie wprowadziły rządy żadnej partii politycznej będącej u władzy.
To jest klucz do całej sprawy. Jednak przyczyn tej sytuacji można szukać w wielu miejscach. Słabnie w Polsce nurt, nazwijmy go, chadecki, ważny intelektualnie, dobry nurt katolicki – ludzi związanych z „Tygodnikiem Powszechnym”, który od dekad wykonuje świetną robotę, także w kwestiach pojednania Polaków, Żydów i Niemców. Wysycha w polskim Kościele nurt otwartego katolicyzmu, związany kiedyś z Klubami Inteligencji Katolickiej, środowiska „Więzi”, „Znaku”, niektórych, szczególnie dominikańskich, duszpasterstw. Nie tylko nie ma na to błogosławieństwa hierarchów, ale jest wręcz otwarta wrogość do otwartego katolicyzmu… A szkoda, bo to bardzo ważny czynnik wychowawczy polskiego społeczeństwa.
Niewiele było nam trzeba, aby wrócić do endeckiej narracji, w której przekreśla się samokrytyczne refleksje wynikające z historii ostatnich kilkuset lat, bo nie chodzi przecież tylko o minione dziesięciolecia. Znowu wzbudza zachwyt warchoł, pieniacz, który szabelką komuś ucho odcina, z jednej strony taka sienkiewiczowska, z drugiej narodowo-radykalna narracja, z bardzo ograniczonym, delikatnie mówiąc, miejscem dla innych, także Żydów. Znów pojawia się zachwyt nad czerepem rubasznym – obyśmy nie skończyli w objęciach Putina.
Druga wojna światowa, lata komunizmu, ciężko wywalczona wolność, chaotyczny wolny rynek, można się w tym pogubić…
W naszej współczesnej historii rzadko było miejsce na jakikolwiek samodzielny ruch, suwerenny proces polityczny i społeczny. Wojna, komunizm, dramatyczne przemiany nie pozwalały na przetrawienie historii, refleksję kończącą się przemianą. Wyjęte z zamrażarki uprzedzenia, zachowane przez sto lat hibernacji, zaczęły się topić, ale nie zniknęły… Dlatego tak bardzo doceniam otwartość po odzyskaniu niepodległości w latach 90. i z żalem obserwuję teraz powrót do absurdalnej narodowej narracji rodem z lat 30. Jest groźna, choć miejscami i dosyć śmieszna, bo przecież tego Żyda trzeba czymś, na litość boską, wreszcie zastąpić! Ileż można się karmić trupem? A współcześni polscy Żydzi mało się już nadają na taki dumny cel nienawiści chama, rasisty i ksenofoba. Jesteśmy Polakami, którzy odbudowują swoją żydowską tożsamość, nie odwrotnie. Dzięki Bogu jest ten uchodźca, Arab ze strasznymi kłami, brudny, cały w pasożytach, który potrafi zgwałcić w godzinę dwadzieścia niewinnych, polskich złotowłosych dziewic.
Nie jest tak, że być może budujemy całą tę wizję odradzającego się antysemityzmu na podstawie kilku bezsensownych incydentów?
Może jeszcze rok temu bym tak pomyślał, ale nie dzisiaj. Według badań 30% Polaków nie chciałoby Żyda za sąsiada. Czecha, nawet Niemca – ależ proszę. Żydzi plasują się na samym dole listy sympatii, obok Romów i Arabów. Już choćby za to ich lubię! Żydów nie ma, ale przeżyli w stereotypach kulturowych, języku i uprzedzeniach. To jakiś ból fantomowy po kimś, kto został częścią języka, kultury (uprzedzeń), choć on sam zniknął dawno temu.
Nie tylko obecna władza ma ten problem, to znacznie głębsze zjawisko, nie tylko polityczne, związane z obecną władzą.
Rzeczywiście, na przykład ludzie, którzy byli we Wrocławiu symbolem otwartości, rewolucyjnego, lekko anarchizującego myślenia w stylu pomarańczowej alternatywy, liderzy mniej lub bardziej formalnych organizacji walczących o wolność i pokój, działacze praw człowieka doby PRL, wygadują nagle bzdury o uchodźcach, których by się porządny ONR-owiec nie powstydził. Znajdują proste i prymitywne wytłumaczenia bardzo skomplikowanych konfliktów, zupełnie zapominając o swojej wspaniałej młodości.
Nieraz powtarzałem, że Marzec 1968 to nie była tylko kampania antysemicka. To była próba gruntownej przemiany społecznej, rewolucji kulturalnej, dającej szansę awansu przy nowej grupie (mafii?), pnącej się w górę wraz ze swoją elitą. Teraz jest podobnie, stąd czyszczenie starych elit, ludzi mediów, kultury, duszenie organizacji pozarządowych. Raz tylko przytrafiła nam się piękna, pokojowa rewolucja „Solidarności”. A teraz znów mamy żałosną rewolucję prowadzącą do kisielowskiej „dyktatury ciemniaków”. I stary, poczciwy Żydek znowu się może przyda…